Kolejna powieść kryminalna Olgi Rudnickiej. Natalie powracają, by uciec w wielkim stylu…


W Międzyzdrojach, uroczej nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej, gdzie zazwyczaj najgorszą plagą są kieszonkowcy, zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Nikt nie wie, kim była ofiara morderstwa.

W tym samym czasie ktoś włamuje się do pustego pokoju w eleganckim hotelu. Nie ma żadnych śladów, nic nie ginie. Policja jest bezsilna.

Traf chce, że właśnie wtedy nad polskim morzem odpoczywają siostry Sucharskie. Nieoczekiwanie mężczyźni ich życia sprawili im zawód, tak więc Natalie postanowiły uciec z domu. Ale jak długo można leżeć bezczynnie na plaży? I co robić, gdy z nieba leje się piekielny żar?

Siostry na własną rękę zaczynają prowadzić śledztwo, wchodząc w drogę miejscowym stróżom prawa. Jak to Natalie.

Olga Rudnicka (ur. 1988) – absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na kierunku Edukacja i rehabilitacja osób z niepełnosprawnością intelektualną. Autorka powieści kryminalnych “Martwe jezioro”, “Czy ten rudy kot to pies?”, “Zacisze 13”, “Zacisze 13. Powrót”, “Lilith”, “Natalii 5”, “Cichy wielbiciel” i “Drugi przekręt Natalii”. Pracuje jako asystentka osób niepełnosprawnych w PKPS w Śremie. Kocha jazdę konną, namiętnie czyta Joannę Chmielewską, Stephena Kinga. Joe Hilla i Harlana Cobena.

Olga Rudnicka
Do trzech razy Natalie
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 20 stycznia 2015


– Trzecia część? – Natalia z namysłem oblizała łyżkę, po czym ponownie zanurzyła ją w kremowej masie.
– Trzecia część? – powtórzyła, nim ponownie wsunęła łyżkę do ust.
Tym razem nabrała więcej masy niż poprzednio. Czuła, że odrobina cukru dobrze jej zrobi, bo inaczej zabije tę swoją wiedźmowatą siostrzyczkę. Wprawdzie Nata twierdziła, że nowy styl to gotyk, ale Natalia wiedziała swoje. Mieszkała pod jednym dachem z krewniaczką Addamsów. Czarne włosy, czarne paznokcie, dziwne ubrania w tym samym kolorze i do tego taka ilość metalu, że lepiej, by nie przechodziła w pobliżu magnesu.
O lotniskach Nata może zapomnieć. Żadna ludzka instytucja nie wpuści jej na pokład samolotu, a jeżeli chodzi o wampiry… No cóż, jeśli istnieją, to nie latają samolotami. Zamieniają się w nietoperze. Nata ostatnio także przebąkiwała coś o spaniu w trumnie, na szczęście groźba użycia osinowego kołka podziałała. W pokoju nadal stało łóżko.
Anielka i Przemek, dziesięcioletnie bliźnięta z pierwszego małżeństwa Natalii, były zachwycone nowym wizerunkiem cioci Naty, nauczyciele mniej. W tym momencie Natalia doznała olśnienia.
– Chyba nie robisz tak po to, żeby nie chodzić na wywiadówki do szkoły? – zapytała, mierząc siostrę podejrzliwym spojrzeniem.
– Oszalałaś? Czytelnikom się podoba! Uwielbiają nas! Wydawca też przyjął entuzjastycznie pomysł napisania trzeciej części. Tylko muszę coś wymyślić. Ostatnio nic się w naszym życiu nie dzieje. – Nata westchnęła z niezadowoleniem.
– Nie mówię o książce! – Starsza siostra przewróciła oczami, nie kryjąc irytacji. – Pytam, czy robisz z siebie takie dziwadło tylko po to, żeby nie chodzić na zebrania do dzieci?
– Co? Nie! – zaoponowała zaskoczona tymi niecnymi podejrzeniami Nata. – I wcale nie wyglądam jak dziwadło! – zaprotestowała po chwili, gdy dotarł do niej w całości sens tej wypowiedzi. – Po prostu mam styl!
– Szkoda, że nie własny – zripostowała Natalia, mierząc ją krytycznym wzrokiem.
Młodsza siostra dziś wyglądała niemal normalnie. Wprawdzie nadal miała kruczoczarne włosy, ale na to bez odbarwienia lub ostrzyżenia do gołej skóry nie było rady. Żadne farbowanie takiej czerni nie pokryje. Czarne paznokcie, a raczej szpony, też kłuły w oczy, ale reszta dla odmiany wyglądała całkiem normalnie. Zwykłe dżinsy, wyciągnięta koszulka, której czasy świetności minęły gdzieś w okresie PRL-u, i zero makijażu, a gdyby nawet był, wyglądałby, jakby Nata posypała twarz mąką ziemniaczaną i zamiast tuszu do rzęs użyła węgla.
Wersję gotyk mini dawało się znieść, choć całość odstawała od wizerunku Barbie, który jeszcze do niedawna uważała za swój styl. Niebotyczne obcasy, cukierkowate sukienki i długie jasnoblond włosy zniknęły po ostatniej kłótni z chłopakiem Naty, komisarzem Marcinem Kurkiem. Wtedy postanowiła drastycznie zmienić swoje życie, choć zmianie uległ tylko jej wygląd. Ostatnie cztery lata składały się z ich rozstań i powrotów. Ten nowy image z pewnością nie zachęci Marcina do ponownego zaistnienia w jej życiu.
Człowiek musi w życiu spróbować różnych rzeczy, nim zdecyduje, kim chce być i jak wyglądać. To pierwsze Nata już wiedziała, tego drugiego dopiero poszukiwała. Przynajmniej tej myśli musiała się trzymać, choć w duchu przyznawała siostrom rację, że popadanie ze skrajności w skrajność niekoniecznie świadczy o osiągnięciu równowagi emocjonalnej. Tylko że trochę ją nosiło po ostatecznym zerwaniu z Marcinem.
– Proponuję wrócić do tematu – odezwała się Nata, gdy uznała, że jest w stanie zapanować nad ową równowagą, a ta część jej mózgu, która była odpowiedzialna za złośliwość, pozostanie uśpiona. – Co sądzisz o trzeciej części książki? Poza tym ubieram się normalnie – dodała z urazą.
– Właśnie. Ale dopiero od połowy czerwca. Miałam rację! – Natalia triumfalnie wymierzyła w nią łyżką.
– Nie, nie miałaś. – Na twarzy Naty pojawił się trudny do zinterpretowania grymas. – Gotyk nie jest dobry na te cholerne upały. Powyżej dwudziestu stopni się nie sprawdza. Ten maj niemal mnie wykończył. I nie mam nic przeciwko chodzeniu na zebrania do bliźniąt. Wolę to niż siedzieć w domu z tym małym. Ono mnie przerasta.
– Nie ono, tylko ona. I ma na imię Tosia – zirytowała się Natalia, przed pięciu laty Sucharska-Dębska, po rozwodzie z niewiernym małżonkiem tylko Sucharska, a jeśli Adrian w końcu dopnie swego, w przyszłości Sucharska-Potocka. Nie samo Potocka.
Wróciła w myślach do tego nieszczęsnego samolotu, który wciąż tkwił w jej głowie i nie chciał zniknąć. Nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, gdy bez problemu i wyjaśnień na pokład wchodzi pięć kobiet o tym samym imieniu i nazwisku i nie zostaną oskarżone o przynależność do jakiegoś ugrupowania terrorystycznego. A one tak żyły od pięciu lat. Pięć Natalii Sucharskich i gdyby nie PESEL. Oj, byłoby ciężko. Ale przecież nie będą się przedstawiać, podając zamiast imienia szereg cyfr.
Co do nazwiska. Natalia od czasu rozwodu i odziedziczenia znacznego majątku – dwa razy – stała się kobietą wyemancypowaną i starannie manifestowała swoją niezależność, co nie przychodzi łatwo, gdy jest się matką trójki dzieci oraz jedyną z sióstr potrafiącą gotować i ogarnąć całe gospodarstwo domowe. W dodatku jej partner życiowy, który wytrzymał wszystkie kłamstwa, matactwa i manipulacje pięciu Sucharskich, nie dość, że nadal ją kochał i lubił jej siostry, a dzieci go uwielbiały, to wciąż nalegał na ślub, jakby nie wystarczyło, że są razem, a Tosia nosi jego nazwisko. Ostatecznie Tosia była córką Adriana, więc czemuż by nie miała nosić nazwiska ojca? Jej dzieci też noszą. Niestety, tego jakoś nie udało się uniknąć, bo gnida wprawdzie alimentów nie płaci, dzieci nie odwiedza, ale zrzec się praw rodzicielskich też nie chce. Gnida, czyli Tadeusz Dębski, eksmałżonek, przez którego Natalia uznała małżeństwo za stanowczo przereklamowane. Wprawdzie swego czasu wyraziła na nie zgodę i nosiła pierścionek na właściwym palcu, ale sam ślub i wesele zdecydowanie ją przerastały. Chociaż panem młodym byłby teraz Adrian, nie Tadeusz. Tamten już był i się nie sprawdził. Adrian na razie się sprawdzał, więc po co zmieniać coś, co już tak dobrze działa? Po ślubie może przestać, czego z niewiadomych przyczyn obawiała się Natalia, choć ten mężczyzna w niczym nie przypominał drania, który był błędem jej młodości i zauroczenia.
Rzecz w tym, że ostatnio Adrian jakoś mniej nalegał na ślub i teraz Natalia już nie wiedziała, czy pogodził się ze status quo, czy też przestał ją kochać i dlatego odpuścił temat. Niemożliwe, przestraszyła się własnych myśli. W końcu tyle razem przeżyli i skoro nie uciekł do tej pory, to teraz chyba nie zamierza?
– Przecież wiem.
– Co wiesz? – Natalia ocknęła się z zamyślenia i zwróciła oczy na Natę, znów nie mogąc oderwać wzroku od jej czarnych włosów, które absolutnie nie pasowały do bladej cery.
– Że Tosia to Tosia – wyjaśniła Nata.
– Aha, i włosy ci zostały – zauważyła trafnie starsza z sióstr.
– A gdzie miały się podziać?
– No czarne ci zostały. W tym sensie mówię.
– No i? – Nata nie zrozumiała, o co chodzi.
– No i nic. – Natalia wzruszyła ramionami. – Poza tym, że nie masz do nich cery.
– Mam dość. Ja do ciebie jak do starszej siostry, po poradę. A ty co? – Nata obraziła się ostatecznie.
– Niech ci będzie. Więc co chciałaś?
– Już nic. Sama sobie poradzę.
– OK. – Natalia wróciła do mieszania masy do tortu kawowego.
Nata, chociaż obrażona, nie zamierzała jednak wychodzić z kuchni. Oparła się o blat, oddzielający część kuchenną, do której nie zamierzała się zapuszczać, od jadalnej, i zapytała ponownie:
– Trzecia część przygód zwariowanych siostrzyczek. Pisać czy nie pisać?
– Chcesz to pisz, nie chcesz, nie pisz.
– Nie mogę uwierzyć, że tak spokojnie do tego podchodzisz – zdziwiła się autorka, której niejednokrotnie grożono linczem za uprawianą przez nią grafomanię, jak określały jej pasję siostry, niezadowolone ze swoich wizerunków prezentowanych na stronicach powieści. To, zdaniem Naty, potwierdzało regułę, że prawda w oczy kole.
– W naszym życiu nic się nie dzieje, a przynajmniej nie ma żadnych sytuacji kryminogennych, więc pisz sobie, co chcesz. Na szczęście wszyscy uważają te twoje wypociny za fikcję, więc niech tam sobie będzie – oświadczyła łaskawie Natalia, oblizując kolejną łyżkę masy.
Za dużo kawy, uznała. Trzeba dosłodzić. Z tą myślą sięgnęła po pudełko z cukrem i po chwili zastanowienia wsypała na oko kilka łyżek, a następnie ponownie sięgnęła po mikser.
– Niby tak. – smętnie zgodziła się z nią Nata. – Rzecz właśnie w tym, że nic się nie dzieje.
– Wymyśl coś.
– Staram się. Ale ludzie nas kochają i oczekują czegoś wyjątkowego. To znaczy kochają nie nas, tylko nasze literackie wizerunki. No wiesz, chodzi mi o to, że ludzie myślą, że my tak naprawdę wcale nie istniejemy. Jak mam wymyślić coś, co przebije rzeczywistość? – żaliła się Nata.
– W dodatku ostatnio wcale się nie kłócimy!
– Jesteś pisarką czy nie? – Natalia nie zamierzała okazać wyrozumiałości. – Siadaj i pisz, zamiast biadolić, jaka to jesteś nieszczęśliwa, niespełniona twórczo i jak życie przemyka ci między palcami. Ostatnio tylko snujesz się po domu jak duch i jęczysz. Masz talent. Nie marnuj go.
– Tak myślisz? – W Natę wstąpiła nadzieja.
– Dokładnie tak. Zabij kogoś. Na niby. Tylko już żadnych spadków, nawet fikcyjnych – zastrzegła się szybko Natalia. – Tego może nie przeżyć nawet mój literacki sobowtór. I spadaj stąd. Muszę włączyć mikser.

Nata z ponurą miną wyszła z kuchni. Skrzywiła się, gdy mijała lustro wiszące w holu. Gotyk rzeczywiście nie był dobrym rozwiązaniem. Tak bardzo chciała coś zmienić w swoim wyglądzie, że przeholowała. Jak zwykle zresztą. Nie potrafiła ograniczać się do drobnych retuszów. Dobrze, że nadal jest kobietą, mimo tych koszmarnych włosów. Co do tego Natalia miała rację. To nie był dobry pomysł. Ale czy można być jasnowłosą gotką? Skończyła już dwadzieścia osiem lat. Kiedy wreszcie spoważnieje?
Zamknęła drzwi od swojego pokoju i usiadła przy biurku. Żałośnie wpatrywała się w monitor. Ostatnio nie miała natchnienia. W jej życiu musi się coś dziać, by mogła pisać. Potrzebowała emocji. Dużo emocji. A nie było nic. Chwilowy przypływ nadziei po tym, jak Natalia obwieściła mimochodem, że ona, Nata, ma talent – a żadna z sióstr Sucharskich nie szafowała komplementami, zwłaszcza pod adresem pozostałych – rozpłynął się gdzieś na schodach.
Zamknęła plik z napisem „tekst”, gdzie nie widniał żaden tekst, ale jakoś musiała go nazwać, by móc zapisać, i weszła na swój blog, który prowadziła anonimowo i w absolutnej tajemnicy przed całym światem, zwłaszcza przed siostrami. Był on tylko i wyłącznie jej.
I pokazywał kłębowisko negatywnych emocji, których doświadczała raz po raz, gdy tylko wpadła na swojego eks. Marcin Kurek nadal był partnerem komisarza Adriana Potockiego, narzeczonego Natalii. Adrian mieszkał z nimi już dwa lata, był ojcem małej Tosi i nic nie zapowiadało, że zamierza zniknąć z życia siostry. A skoro stał się trwałym elementem wyposażenia mechlińskiego domu, w którym Nata mieszkała z Natalią (pozostałe siostry przeniosły się do Poznania i wpadały tu tylko na weekendy), oznaczało to, że jego partner z pracy i najlepszy przyjaciel będzie stałym gościem w tymże domu. Niestety, Nata nie znalazła żadnego legalnego sposobu na wyeliminowanie byłego faceta z ich życia rodzinnego. Jedyne rozwiązanie, które przychodziło jej do głowy, groziło dożywotnim pozbawieniem wolności, a przecież nie warto poświęcać własnego życia tylko po to, żeby jakiś żałosny dupek przestał się plątać po tym pięknym świecie.
Dupków na tym świecie jest co niemiara i gdyby każda kobieta miała zamordować choćby jednego, system penitencjarny stałby na takim samym poziomie, jak ZUS. Na nieszczęście dla naszego systemu socjalnego w kraju mamy za dużo rencistów. Lekarze walczą o utrzymanie ich przy życiu aż do wieku emerytalnego, w odwecie państwo obcina coraz bardziej listę leków refundowanych, ale tamci się nie poddają i kupują tańsze zamienniki. I tak toczy się odwieczna walka między.
Właściwie między czym a czym? – zastanawiała się Nata, nie mogąc pojąć, skąd jej się wzięły te myśli. Ale skoro już zaczęła narzekać, kolejne słowa popłynęły same i kwadrans później umieściła wpis na swoim blogu. Wprawdzie trochę inny niż pozostałe, poświęcone sprawom damsko-męskim, ale przynajmniej coś napisała.

JAK WYGLĄDA TWOJA PRZYSZŁOŚĆ, EMERYCIE?
Kiedy tak obserwuję tę naszą politykę prorodzinną, to muszę Wam się przyznać, że do prokreacji mnie ona nie zachęca. Propagatorzy właściwych skojarzeń we mnie nie wywołują. Krótko mówiąc… seksem to oni nie emanują, a bez tego się nie obejdzie. Przy cyferkach zawsze zasypiam, a w dodatku mam niedobre przeczucie, że jak na stare lata sama sobie nie odłożę, to na tę prenatalną jeszcze młodzież nie mam co liczyć.
Na płatników świadczeń tym bardziej.
Pewnego dnia spłynęło na mnie objawienie. Zrozumiałam ideę podnoszenia wieku emerytalnego celem ratowania ZUS-u.
Bo to jest tak.
Pewnego dnia wstanę z łóżka ledwo, ledwo i wcale nie na kacu. Potem powlokę się na nogach wykręconych reumatyzmem do łazienki. Przed lustrem spędzę ze dwie godziny, żeby przypominać człowieka, bo na kobietę to już czasu nie wystarczy, zwłaszcza że dopadł mnie artretyzm i palce nie chcą się wyprostować, a podczas nakładania tuszu parkinson nie pomaga.
Dotrę do pracy, potykając się o własną laskę i modląc się po drodze, żeby nic mnie nie przejechało, nie potrąciło i żeby winda nie wysiadła, bo nitrogliceryna się skończyła, a kolejka do lekarza była za długa i serce mi wysiądzie już na półpiętrze.
Spędzę pół dnia, szukając hasła do komputera – w końcu pamięć już nie ta, a wtedy okaże się, że to nie moje biurko, a tak naprawdę to nawet nie moje biuro, tylko przez tę cholerną zaćmę cyferki mi się pomyliły i wysiadłam na niewłaściwym piętrze. Pewnie załapałabym wcześniej, ale recepcjonista zgubił okulary i się nie zorientował, że tam nie pracuję, a ja bez aparatu słuchowego i tak bym nic nie usłyszała.
Kiedy docieram do mojego stanowiska pracy, jestem tak zmęczona, że muszę uciąć sobie popołudniową drzemkę. Budzi mnie szef, który wprawdzie kawy nie dostał, ale z powodu alzheimera i tak o tym nie pamięta. Daję mu kartkę z adresem spotkania, na dole czeka taksówka, która zawiezie go na miejsce i przywiezie z powrotem, bo zabrali mu prawo jazdy z dwadzieścia lat wcześniej za jazdę pod prąd i zakłócanie ruchu ulicznego, bo jak się nie widzi i nie słyszy, to czego można się spodziewać?
Sama sprawdzam terminarz zajęć na resztę dnia, tylko. Gdzie, do diabła, on się podział? Resztę czasu poświęcam na szukanie, a gdy na zegarze wybija szesnasta, sięgam po dowód osobisty, żeby sprawdzić, czy jeszcze pamiętam swój adres.
Przed wyjściem zerkam w kalendarz wiszący na ścianie i wychodzi mi na to, że taki los czeka mnie jeszcze przez najbliższe naście lat. To jak dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia. Wychodzę z pracy. Idę po schodach. A co tam! Raz się żyje, nie? Wkładam okulary do torebki, wyrzucam laskę do kosza i albo trafię żywa do domu, albo nie.
Gdybym była samurajem i miała właściwy miecz, nóż czy co tam trzeba do seppuku bądź harakiri, nigdy nie pamiętam, które jest które, poszłoby szybciej. Ale nie te czasy. Teraz mamy cywilizowane rozwiązania.
Ustawowe.

– Niezłe – uznała zadowolona z odpowiedniej dawki jadu i złośliwości. Przez moment poczuła się jak obrończyni uciśnionych, zapominając zupełnie, że dzięki ojcu ona sama nie będzie musiała się martwić o emeryturę. Nie grozi jej los biednych niedoszłych emerytów, którym każą pracować jak niewolnikom, aż śmierć ich wybawi, jako że ZUS-owi się nie spieszy, a renty nikt im nie da, bo skoro w śpiączkę nie zapadli i oddychają samodzielnie, a nie za pomocą respiratora, to mają pełną zdolność do pracy.

Magda Sucharska, a właściwie Natalia Magdalena Sucharska, z triumfem przyglądała się ostatniej bili wpadającej do łuzy. Czarnej bili. Cmoknęła i wyciągając rękę w stronę stojącego obok niej chłopaka, powiedziała z satysfakcją:
– Płacz i płać.
– Szlag! – zaklął ów młody człowiek i sięgnął do kieszeni po portfel. Ostatni raz zakładał się z laską. Przegrać z facetem to nie wstyd. Ale z laską? Tfu! Masakra. – Pięć dych – powiedział, nie potrafiąc ukryć złości, gdy wciskał banknot w dłoń ciemnowłosej dziewczyny.
– Zgadza się. Daj znać, gdybyś chciał się odegrać. Znowu – dodała z ironią, odwracając się na pięcie.
Facet nie znał umiaru. Igrał, igrał i się doigrał. Zaczepiał ją na uczelni, śledził na Fejsie, wysyłał esemesy i wystawał pod uczelnią. Miała dość pajaca. Dostał nauczkę, i to przy kumplach. Więcej jej nie zaczepi. A jak się odważy, to nie będzie tak uprzejma. Facet dostanie w mordę i tyle.
Wyszła z klubu. Był ładny, ciepły wieczór, w sam raz na spacer. Dobrze, że już weekend. Chętnie pojedzie z Darkiem na kilka dni do Mechlina. Brakowało jej sióstr, mimo że sporą część wspólnego czasu zajmowały im kłótnie.
Mieszkała cały czas z Natką i Darkiem, swoim chłopakiem, rzecz jasna, w mieszkaniu odziedziczonym po Januszu Zawadzie, przyjacielu ich zmarłego ojca i przyszywanym wujku. Miała zatem obok siebie tylko jedną siostrę, a było ich przecież pięć. Jak dla Magdy, to magiczna liczba. Wprawdzie z gatunku czarnej magii, ale zawsze.
Telefon zawibrował w kieszeni kurtki. Dzwonił Darek. Znowu.
– Tak, słucham? – Odebrała, tłumiąc pełne zniecierpliwienia westchnienie.
– Kochanie, czekam na ciebie od godziny. Zapomniałaś?
– Zapomniałam? Oczywiście, że nie. Zaraz będę – zapewniła go, ale już po chwili klęła na czym świat stoi. Darek od kilku dni uparcie namawiał ją na romantyczną kolację. W końcu się zgodziła, jednak o tym zapomniała. Nie tylko o tym, że się umówiła, zapomniała również o miejscu spotkania. Pospiesznie zadzwoniła do najmłodszej siostry.
– Natka? Co tak długo? Dzwonię i dzwonię! – wybuchnęła, gdy młoda w końcu odebrała.
– Zajęta jestem! – wysyczała wściekle Natka, która tego wieczoru była na wymarzonej randce i zamierzała wypaść normalnie, jak na dorosłą kobietę przystało. Kontakt z siostrami to wykluczał.
– Wiesz może, dokąd Darek zaprosił mnie na kolację?
Natka oniemiała. Dopiero po chwili z trudem wydobyła z siebie głos:
– Żartujesz? – Nie mieściło jej się w głowie, jak można zapomnieć o miejscu spotkania z mężczyzną swojego życia.
– Wiesz czy nie? – denerwowała się Magda, spiesznie maszerując na parking, gdzie zostawiła samochód.
– No wiem. Do tej włoskiej knajpki na Starym Rynku. Ale.
– Dzięki. – Magda, nie słuchając dalej, rozłączyła się bezceremonialnie.
– Przepraszam cię. Siostra. – Natka uśmiechnęła się przepraszająco do Radka.
– Jasne. Rozumiem – zapewnił ją wyrozumiale.
Uśmiechnęła się więc ponownie. Tym razem z zachwytem.
Oboje studiowali historię, byli na tym samym roku, przedostatnim, tylko że w różnych grupach, ale część zajęć mieli razem. Wysoki, ciemnowłosy Radek dużo pływał i biegał, co było widać po jego wysportowanej sylwetce. Wzdychały do niego nie tylko studentki, chociaż te przynajmniej bardziej jawnie. Kiedy zaproponował Natce pójście na kawę, była w stanie tylko pisnąć coś niezrozumiale, co chłopak potraktował jako zgodę. Na szczęście. W przeciwnym wypadku nie siedziałaby teraz naprzeciwko niego, pławiąc się w blasku ciemnych oczu przystojniaka.
– Magda? – zapytał.
Magda Sucharska robiła teraz studia podyplomowe, nie pamiętał dokładnie jakie, ale widywał ją często na uczelni. Była od nich dwa lata starsza i nie zwracała uwagi na młodsze roczniki.
– Tak, Magda. Poza nią mam jeszcze trzy siostry. Anna jest najstarsza, ale nie lubi, gdy jej się to przypomina, jakby sam fakt, że nie będzie się o tym mówić, sprawił, że od-młodnieje. – Natka przewróciła oczami na znak, iż jest to absolutnie niezrozumiałe. – Ma trzydzieści cztery lata i też mieszka w Poznaniu ze swoim facetem. Całkiem fajny jak na czterdziestolatka. Policjant, chociaż to zupełnie inna epoka – trajkotała. – Potem jest Natalia. Ma trzydzieści dwa lata i trójkę dzieci. Jestem ciocią, uwierzysz? – zachichotała. – Trzecia jest Nata. Wydała już dwie powieści. Jest dość znana jak na początkującą autorkę. Kiedyś pracowała w Warszawie jako dziennikarka, ale po śmierci naszego wspólnego ojca przeniosła się do Mechlina. Wiesz, sprawy spadkowe. Potem Magda, no i ja.
– No właśnie, bo ja chciałem zapytać.
– Tak, to prawda. Wszystkie nazywamy się tak samo, Natalia Sucharska. Używamy drugich imion albo zdrobnień, ale i tak jest zamieszanie. Po śmierci ojca dowiedziałyśmy się o swoim istnieniu. Nie dość, że był bigamistą, to jeszcze miał nas pięć. I wszystkie nazwał tak samo. Uwierzysz?
– Niesamowita historia.
– W dodatku prawdziwa. Życie pisze scenariusze, których najlepszy pisarz nie wymyśli, czy jakoś tak. Nie pamiętam dokładnie, ale mniej więcej o to chodziło.
– Tak, bo widzisz.
– Dobre dwa lata mieszkałyśmy razem, ale potem tak jakoś się złożyło, że Anna przeniosła się do swojego faceta, Magda i ja zamieszkałyśmy razem, bo i mieszkanie, i studia w Poznaniu, więc wygodniej i w ogóle. Natalia została z dziećmi w Mechlinie, a Nata nie miała powodu, żeby się wyprowadzać. Więc też została w Mechlinie. A ty? Masz rodzeństwo? Założę się, że twoja rodzina to jakaś taka bardziej normalna jest, nie? Bo bardziej walniętej od mojej to nie spotkałam. W dodatku nasze matki. Każda ma własną. Łącznie pięć. To jak zlot czarownic. Albo teściowych. Koszmar. Ale ogólnie jest całkiem sympatycznie. Wolę uprzedzić na początku znajomości o tych naszych rodzinnych realiach, bo potem i tak każdy pyta.
– Dasz mi numer do Magdy? – W końcu przerwał bezceremonialnie potok słów płynący z ust uroczej blondyneczki, na szczęście nie w jego typie, inaczej musiałby ją na każdej randce kneblować lub ogłuszać.
– Hę? – wykrztusiła osłupiała Natka.

 
Wesprzyj nas