To pierwsza tak lekko i dowcipnie napisana książka o Zakopanem. O mieście, gdzie turystyka zabija oryginalność, bogaci stawiają wielkie gargamele, a kłótnie górali kończą się zamknięciem stoku na Gubałówce.


Autorki „odkopują” cudowne miejsca, w których bywał Witkacy, a doktor Chałubiński leczył wielkomiejskich pacjentów. Tytuł książki wymyślił sam Wojciech Młynarski, który w Zakopanem napisał niejedną piosenkę.

Czego nie kupować pod Gubałówką? Kim jest Pan Rysio z kawiarni Europejska? Dlaczego w obecności górali lepiej nie śpiewać „Góralu, czy ci nie żal”? Jak bawił się półświatek pod Tatrami? Dlaczego miś na Krupówkach ma białe futro? Czy przez halny górale popełniają samobójstwa?…

Odpowiedzi na te pytania i dużo, dużo więcej znajdziesz w tej książce.

Można? Można! Napisać książkę, która nie jest zbiorem suchych faktów i jedną wielką nudą. Można zebrać anegdoty i ciekawostki, żeby nawet ten, który do Zakopanego nie pojedzie, poczuł, że tam jest. Można zatęsknić za Witkacym i atmosferą górskich schronisk. Czytałam jednym tchem. Gratuluję i góralce, i ceperce. Beato, Paulino, nadjeżdżam! Poproszę o herbatę z prądem.
Dorota Wellman

Chyba tylko Polana Pisana jest tak świetnie napisana jak ta książka. Gdzie trzeba z sentymentem, gdzie trzeba niezbyt sympatycznym atramentem, ale zawsze z miłością do Zakopanego. Drogi Czytelniku, tu nie ma lipy. Brawo dziewczyny!
Jacek Cygan

Paulina Młynarska, Beata Sabała-Zielińska
Zakopane Odkopane. Lekko gorsząca opowieść góralsko-ceperska
Wydawnictwo Pascal
Premiera: 29 września 2012

5. Wiatr halny

To wiatr, który zrobi z ciebie wariata. Albo meteopatę. Kiedy przyduje, nawiedzą cię najbardziej szalone wizje, z których wiele niestety zechcesz wprowadzić w czyn. Jak zawyje, głowa będzie ci pękać, a z zakamarków psychiki wylezą najgorsze, dawno zapomniane lęki. Gdzie byś się nie ukrył, on i tak cię dopadnie. Wciśnie się każdą, nawet najmniejszą szparą, będzie szarpał wełniankę między płazami, potarga dach, rozniesie siano po łące i przypomni ci o dawnych niespełnionych miłościach.
Powstały o nim wiersze, był tłem dla powieści i tematem opracowań naukowych. Te ostatnie miały dowieść tezy, że sprzyja on także samobójstwom. Bo na Podhalu najwięcej ludzi w Polsce odbiera sobie życie. Dziś dowiedziono, że to raczej wynik nieleczonej depresji, do której tendencję górale dziedziczą w genach wzmacnianych przez małżeństwa zawierane w obrębie tej samej rodziny (o czym piszemy więcej w rozdziale Rody góralskie).
Ale mieszkańcy Zakopanego i policja i tak wiedzą swoje. Bo jak wytłumaczyć, że na dwa dni przez halnym w komisariacie rozdzwaniają się telefony, pół Zakopanego ma manię prześladowczą, a druga połowa ochoczo składa donosy?! Idzie halny, wiadomo! Podobnego zdania są miejscowi lekarze: ledwo dmuchnęło, a w mieście już słychać karetki pogotowia, to zawał goni zawał. Ciężarne kobiety zaczynają rodzić, a kto nosił się z myślą o pożegnaniu tego łez padołu, właśnie zakłada pętlę na szyję. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy są na pewno towarzyszące halnemu gwałtowne spadki ciśnienia atmosferycznego, choć to nie tłumaczy wszystkiego.
Halny pozostaje jednym z najbardziej tajemniczych zjawisk na Podhalu i tylko przybysze z nizin podejmują próby zrozumienia i opisania go. Górale tymczasem sięgają po kieliszek i czekają, aż halny uderzy w miasto. Bo paradoksalnie wtedy wszystko się uspokaja! Kiedy wiatr wieje z prędkością 70, a nawet 100 kilometrów na godzinę (jak dotąd rekordową prędkość odnotowano 6 maja 1968 roku – 250 km/h na Kasprowym Wierchu i 144 km/h w Zakopanem), nie ma już czasu na szaleństwo. Trzeba się zebrać, ogarnąć gospodarstwo i z pokorą słuchać jego donośnych jęków przez jeden, dwa, a czasem nawet więcej dni. Drewniane chałupy trzeszczą i kołyszą się w rytm wiatru, a Zakopane szykuje się na zmianę pogody. Bo po halnym – i to wie każde góralskie dziecko – albo będzie śnieg, albo… nie wiadomo co!
Halny rodzi się, gdy na wschód od północnych Karpat pojawi się obszar wysokiego ciśnienia, a na zachód od nich ośrodek niskiego. Wtedy masy powietrza gnane ruchem obrotowym naszej planety rozpędzają się z południa na północ. I mogłyby tak pędzić przez świat cały, gdyby nie trafiły po drodze na mur w postaci masywu Tatr. Chcąc go pokonać, wspinają się po zboczach południowych, tracąc temperaturę. Zawarta w nich woda skrapla się i dlatego tuż przed uderzeniem wiatru w Podhale nad granią Tatr tworzy się charakterystyczny wał z chmur. Suche masy powietrza przewalają się przez góry i, lecąc w dół, znów nabierają temperatury. I tak, docierając do Zakopanego, ten ciepły wiatr potrafi w ciągu kilku godzin spustoszyć narciarskie stoki, doprowadzając narciarzy do rozpaczy i zamieniając Krupówki w rwący potok. (Podczas silnego halnego nie kursuje kolejka na Kasprowy Wierch).
Halny nie wieje na Słowacji, dlatego nie chcąc tracić cennego urlopu na deskach, można ruszyć ku stokom doskonale przygotowanym przez naszych sąsiadów z południa.
Warto też wiedzieć, że halny w ogromnym stopniu przyczynił się do wyrębu lasu na zboczach Tatr, oczywiście nie bez pomocy zawsze chętnych do zarobku ludzi. Wystarczyło ciachnąć rosnące najbardziej z brzegu ogromne i mocne smreki strzegące wstępu do lasu, by wiatr powalił drzewa na całym zboczu. Potem już tylko wjeżdżało się tam z furmankami, by „sprzątnąć” wiatrołomy.
Są tacy, co wpływ halnego czują nawet w Warszawie, i my im wierzymy! Bo halny to także stan ducha: tęsknota do zmian, do wolności i możliwości pokonania wszelkich barier, nawet tak pięknych jak Tatry.

13. Nierząd pod Tatrami

Nierząd to śliski temat. I właśnie dlatego przyjemny! Dla artystycznej bohemy rozwiązłość miała w Zakopanem imiona muz, dla górali zaś jedno imię: „kurwiarka”! A na kurwiarkę nigdy nie było tu jawnego przyzwolenia.
Przymykano oko na drobne miłostki młodych, ale nie wybaczano odbijania żon czy mężów. Ksiądz Stolarczyk, który za punkt honoru postawił sobie okiełznanie seksualnych wybryków swej temperamentnej trzódki, w kazaniach sporo miejsca poświęcał niewłaściwemu prowadzeniu się. Dla powołujących na świat nieślubne dzieci wymyślił nawet okrutną formę restrykcji, nadając ich potomstwu specjalne imiona, które stawały się piętnem dla całej rodziny.
Nie chciałybyśmy jednak, by w tej opowieści zarysował się obraz puszczalskich góralek i niewiernych górali, bo byłoby to nieprawdziwe i krzywdzące. Góralki i górale zakochiwali się i kochali jak wszyscy ludzie pod każdą szerokością geograficzną, od początku świata do dziś. Chcemy raczej tym wstępem podkreślić, że w tatrzańskim powietrzu pełno jest erotyzmu. Tu życie toczy się w rytm natury. Wstajemy rano, patrzymy, jaka jest pogoda, i od tego uzależniamy, co i jak robimy. A że najczęściej jest zimno i ciemno, od razu się rozglądamy, do kogo by się przytulić…
Przyjeżdżający tu turyści błyskawicznie to wyczuli. Na przychylność i czułość góralek jednak liczyć nie mogli. Trudno zdobyć ich ufność, bo życie znają jak mało kto i nie lecą na ceperskie dyrdymały. Turystki, owszem, bywały chętne, ale nie zawsze, nie wszystkie i nie na pewno. Pozostawało więc ściągnąć profesjonalną pomoc z zewnątrz. I tak w Zakopanem pojawiły się panie lekkich obyczajów, które skutecznie, ale dyskretnie zaspokajały apetyty poszukiwaczy erotycznych przygód z Giewontem w tle. Witkacy zwierzał się żonie w listach, że bywa bardzo zmęczony po orgiach, stwierdzając jednak, że „Kurwa co tydzień jak Flaubert. Kurważ musi być zwiększony (…)”!
Biznesmeni, politycy i artyści, wybierając się tu na wakacje, wraz z turystycznym ekwipunkiem chętnie też zabierali swoje kochanki i przyjaciółki. A bogate i prominentne panie wędrowały po górach w towarzystwie również przywiezionych wraz z ekwipażem młodzieńców. Wszystko to jednak odbywało się raczej dyskretnie i z przywiązaniem do zasad dobrego smaku. Jawny i rozchełstany nierząd pojawił się tu dopiero wraz z postawieniem luksusowego hotelu Kasprowy w 1972 roku. Wtedy pod Tatry wkroczył „high life”. Do Zakopanego zaczęli przyjeżdżać bogaci goście z różnych stron świata.
O pracujących dziewczynach z Kasprowego do dziś mówi się:
„Te to miały klasę. Nie z każdym szły i bardzo wysoko się ceniły!” (oczywiście chodzi o ich cennik). Urzędowały w tzw. Podkowie, czyli przy hotelowym barze. Branie miały jak mało kto, a z polskich klientów mogli po nie sięgnąć wyłącznie najbogatsi, czyli głównie szemrani biznesmeni i cinkciarze. Oj, gdyby te hotelowe ściany mogły mówić…
Nad hotelem Kasprowy aż do lat 90. unosiła się niemal widoczna gołym okiem smuga rozpusty, tak że uczciwi górale i młode panny omijali to miejsce szerokim łukiem, bo pokazanie się w okolicy mogło coś sugerować.
Jak bardzo to miejsce było naznaczone, świadczy historia naszej koleżanki, która mieszka tuż obok. Pewnego razu przyjechała do niej rodzina z psem wabiącym się Amor. Pech chciał, że dorośli poszli na bibę w mieście, a niesforny kundel uciekł. Cóż miała robić młoda opiekunka psa? Poszła go szukać. Jakże jednak pod hotelem Kasprowy wołać głośno „Amor!”? Zaczęła więc krzyczeć, przesadnie artykułując: „Amuuur, Amuuur!”, by nikt nie posądził jej o śmiałą propozycję. Zwierzak na szczęście znalazł się, zanim rozochoconym facetom byłoby wszystko jedno, jak śliczna panienka kręcąca się pod hotelem wymawia to zrozumiałe we wszystkich językach hasło.
Drugim siedliskiem prostytucji w Zakopanem w latach 80. był orbisowski hotel Giewont, o zgrozo, w dawnych czasach miejsce spotkań elity intelektualnej! Ale że elita była już wówczas znacznie zdziesiątkowana i do Zakopanego prawie przestała zaglądać, teren przejęły łatwe panienki. Najpierw te z Kasprowego, potem świeży narybek. Początkowo oblegały dyskotekę Piekiełko, by z czasem, zważywszy na centralne położenie hotelu, opanować całe miasto.
Jakież to były imprezy! Wspominają ci, których najlepsze lata przypadły na ten okres: „Dziewczyny potrafiły bawić się do dziewiątej rano, a klienci, którzy wpadli w ich sidła, wychodzili w skarpetkach. Wyciągały z nich ostatni grosz, każąc płacić za drogie drinki i piosenki na zamówienie. To nie była zabawa na pół gwizdka. Dzwony w kościołach dzwoniły na pierwszą mszę, a dziwki rzucały w orkiestrę stuzłotówkami, rozkręcając imprezę!”.
Czasy reżimowych panienek skończyły się wraz z wolną Polską, która ich głównym klientom podcięła skrzydła i zrujnowała oszczędności.
Zakopiańskiej prostytucji nie pomogła także wdzierająca się wraz z powiewem wolności rewolucja seksualna. Dostęp do seksu niemal z dnia na dzień stał się łatwiejszy od dostępu do państwowego stomatologa. Młode dziewczyny, które gdzieś w Polsce pakują plecaki na wyjazd w nasze strony, śmiało planują erotyczne wrażenia w ramionach przygodnych kochanków i wcale nie myślą o zarobku. A jeśli myślą, to kierują swe kroki do jednej z licznych agencji towarzyskich, które jak grzyby po deszczu wyrosły w naszym – nareszcie wolnym – kraju.
Górale początkowo byli zdumieni dwulicowością państwa, w którym przecież stręczycielstwo jest przestępstwem, ale otrząsnąwszy się po pierwszym szoku, postanowili wejść w interes. Wzięli się do tego z takim sercem, że mogliby nawet trafić do Księgi Rekordów Guinessa, bo oto w trzydziestotysięcznym miasteczku powstało aż pięć lunaparów!
Nie każdy od razu rozumiał znaczenie słów „agencja towarzyska”. Nasz znajomy na przykład, niczego złego nie podejrzewając, zadzwonił do jednej z nich, by, jak sama nazwa wskazuje, zapewnić sobie towarzystwo miłej pani. Szef przybytku ochoczo odpowiadał na wszelkie pytania: „Owszem – pani jest młoda, owszem – pani jest ładna i chętnie spędzi z panem trochę czasu”. Zaniepokoiło go dopiero pytanie: „Czy ona ma górskie buty?”. A gdy kolega w końcu zdradził, że chciałby mieć towarzystwo na górskiej wycieczce, szef agencji z furią wrzasnął: „To zadzwoń pan sobie do Klimka Bachledy!” i rzucił słuchawką. Od tamtej pory wiadomo, że na takie towarzystwo w zakopiańskich agencjach liczyć nie można. A swoją drogą… Co jeśli trafi się fetyszysta osiągający satysfakcję jedynie z dziewczyną w stroju taternickim? Znamy takich, więc może warto, prócz szpilek, mieć także na stanie choćby jedną parę porządnych pionierek, a dla amatorów mocnych wrażeń także kawałek liny, latarkę czołówkę i raki!

Był czas, gdy na wielkich billboardach, a nawet na zabytkowych budynkach wisiały zdjęcia roznegliżowanych panienek, które zapraszały do klubów Only for men. No, skoro only, nie odważyłyśmy się tam pójść. Ale za to wysłuchałyśmy ciekawych opowieści górali.
W Poroninie na przykład był słynny klub Bahama. Słynny, bo bracia, którzy go prowadzili, w końcu skazani zostali za handel ludźmi i to mimo nawrócenia, jakie publicznie deklarowali po śmierci Jana Pawła II. Miejscowi, zapytani o to, co się w klubie dzieje, odpowiadali zgorszeni, że „nam Bahamów nie trza!”, choć zaraz potem skwapliwie dodawali, że masaż kosztuje tam 100 zł. „Ale pani, ile to się trza nad takim masożem napracować!!! Stówka to naprowde nic!”.
Teraz z pięciu agencji ostały się w Zakopanem tylko trzy i wciąż budzą duże emocje. Nawet wśród tych, którzy tam nie zaglądają. Mąż Beaty na przykład mocno się kiedyś zdziwił, gdy kierowca zamówionej przez niego o świcie taksówki uprzejmie zapytał, czy nie miałby nic przeciw temu, żeby po drodze wzięli jedną dziewczynkę. Na wpół śpiący Marcin zgodził się, myśląc, że pewnie chodzi o jakieś dziecko, które trzeba podwieźć do szkoły. Sprawa wyjaśniła się kilka minut później, gdy taksówkarz z piskiem opon podjechał pod burdel.
Podobno od jakiegoś czasu pod Tatrami nie ma Ukrainek, a przyjemność amatorom płatnej miłości dają wyłącznie Polki. Nie brak za to ukraińskich klientów, bo Zakopane jest od kilku lat ich ulubionym kurortem.
Ruch w interesie trwa przez cały rok, bo – jak wiadomo – sezon w Zakopanem nigdy się nie kończy. Kursokonferencje, masowe imprezy, festiwale czy po prostu święta ściągają tu dzikie tłumy, także napalonych samców. I nie ma na to rady. Prostytucja na Podhalu trzyma się doskonale.

Agencje towarzyskie nie są w Zakopanem specjalnie widoczne i nie powalają architektonicznie, np. jedna z nich mieści się w odrapanym bloku mieszkalnym z czasów Gomułki i, co ciekawe, w ciągu dnia jest tam po prostu myjnia samochodowa. Jakby nie patrzeć, pomysłowe rozwiązanie: obsługa dla męskości i jej przedłużenia w jednym miejscu, choć nie w jednym czasie.
Więcej wskazówek adresowych nie podamy, bo skala zjawiska wcale nas nie cieszy, tak jak nie cieszy nas widok pijanych małolat dających się wyrywać po knajpach. Możliwe nawet, że sam Witkacy przeraziłby się, widząc, jak bardzo sprawdziło się tutaj postulowane przez niego „zwiększanie kurważu”…

 
Wesprzyj nas