“Nos pinokia”, najnowsza wydana w Polsce powieść Leifa GW Perssona, opowiada o malwersacjach dokonywanych w handlu dziełami sztuki i jak zawsze u tego autora stanowi solidną łamigłówkę rozgrywającą się na wielu płaszczyznach.


Zespół inspektora Everta Bäckströma tym razem musi zająć się trzema sprawami: donosem na staruszkę, która według sąsiadki nie dba o swojego królika, anonimowym zgłoszeniem o pobiciu znawcy sztuki katalogiem domu aukcyjnego oraz dochodzeniem w sprawie brutalnego morderstwa. Wprawiony czytelnik kryminałów wie, że muszą się ze sobą jakoś łączyć i tak istotnie jest, ale to nie znaczy, że w powieści brak zaskoczeń. Persson jak zwykle zadbał o misterną wielowątkową fabułę i niespodzianki serwowane do ostatniej linijki tekstu. 

“Nos pinokia” jest trzecią książką w cyklu z inspektorem Bäckströmem, jednym z najbardziej antypatycznych bohaterów kryminałów. To skorumpowany, wiecznie raczący się alkoholem i poszukujący przygodnego seksu policjant, a do tego osoba wyzuta z pozytywnych emocji i jeszcze donosiciel podtykający prasie bulwarowej poufne dane z prowadzonego właśnie śledztwa. Nie da się go lubić i tak było już w poprzednich powieściach z udziałem tej postaci (“Linda”, “Ten, kto zabije smoka”). O ironio, łatwiej sympatyzować nawet z przestępcami, których ściga niż z nim samym, a fragmenty poświęcone wyłącznie jego życiu osobistemu są zwyczajnie męczące. Jest on spoiwem i motorem opowiadanej historii lecz nie dominuje w niej. Co za ulga!

Uwagę czytelnika przykuwają przede wszystkim dwie ofiary zamordowane w willi adwokata-celebryty obracającego się w mafijnych kręgach, tajemniczy baron, pewien taksówkarz, a także historia z odległej przeszłości. W książce mowa jest o dziełach sztuki rosyjskiej i adekwatnie do tego powieść skonstruowana jest niczym matrioszka: w jednej opowieści kryją się kolejne i kolejne historie.

W trakcie dochodzenia inspektor Bäckström będzie musiał prześledzić wątki z odległej przeszłości by rozwiązać zagadkę.

Persson przygotował czytelnikom podróż od współczesności aż do Rosji Romanowów, śladem rodzinnych koneksji, dziwnych zbiegów okoliczności, podarunków wartych miliony. Wplótł w nią carewicza Aleksego Romanowa, Winstona Churchilla, a nawet Władimira Putina.

“Nos pinokia” to historia wymyślona lecz bardzo prawdopodobna ponieważ wiele cennych dzieł sztuki zaginionych lub zagrabionych podczas burzliwego XX wieku stanowi przedmiot pożądania bogatych kolekcjonerów. Mogą być wśród nich tacy, którzy nie cofną się przed niczym, by je zdobyć.

Robert Wiśniewski

Leif GW Persson jest uznany za wielkiego mistrza skandynawskiego kryminału. Zanim został pisarzem, pracował m.in. jako kryminolog, konsultant, doradca naukowy i doradca w Ministerstwie Spraw Społecznych, w kancelarii premiera i w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jest profesorem kryminologii, przez wiele lat był komisarzem policji. Zajmował się poważnymi przestępstwami z użyciem przemocy i pomagał policji w wyjaśnianiu starych, nierozwiązanych spraw. Pracuje także jako ekspert w telewizyjnym show Wanted.
Napisał kilkadziesiąt książek naukowych, raportów i esejów. Wszystkie na tematy związane z problemami społecznymi. Poza tym ma w dorobku kilkanaście powieści i setki artykułów dotyczących przestępstw.

Leif GW Persson
Nos pinokia
Przekład Dominika Górecka
Czarna Seria Kryminał
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 19 listopada 2014

I
Najpiękniejszy dzień w życiu inspektora Everta Bäckströma.

1

Był poniedziałek trzeciego czerwca, i choć zaczął się nowy tydzień, a w środku nocy obudził go telefon, inspektor Evert Bäckström już zawsze miał myśleć o tym dniu jako o najpiękniejszym w swoim życiu. Służbowy telefon zadzwonił o piątej rano i nie chciał przestać. W końcu więc Bäckström dał za wygraną i odebrał.
– No,co jest? – odezwał się.
– Mam dla ciebie morderstwo, Bäckström – odpowiedział dyżurny z komendy w Solnie.
– O tej porze? – zdziwił się Bäckström. – Chodzi o króla czy o premiera?
– Lepiej – kolega nie krył zachwytu.
– Słucham.
– Thomas Eriksson.
– Adwokat – zdziwił się Bäckström. Niemożliwe, pomyślał. To brzmi zbyt pięknie, by było prawdziwe.
– Nie inaczej. Przez wzgląd na to, co was łączyło, tobie pierwszemu przekazuję tę radosną wiadomość. Dzwonił Niemi z technicznego, kazał cię obudzić. Przyjmij serdeczne gratulacje, Backstrom. Ode mnie i od reszty kolegów. Koniec końców, twoje na wierzchu.
– Jest pewien, że to morderstwo? I że to Eriksson?
– Na sto procent, Niemi nie ma wątpliwości. Podobno nie wygląda najlepiej, ale to na pewno on.
– Będę musiał jakoś się pogodzić z tą stratą – westchnął Bäckström.
To najpiękniejszy dzień mojego życia, pomyślał, odkładając słuchawkę. Nagle poczuł się całkiem obudzony, umysł miał czysty niczym kryształ; w dzień taki jak ten trzeba wykorzystać każdą chwilę. Nie chciał przepuścić ani jednej sekundy.
Najpierw włożył szlafrok i poszedł do łazienki spuścić ciśnienie. Był to rytuał, którego przestrzegał od wczesnych lat swojego życia przed pójściem spać i zaraz po wstaniu z łóżka, niezależnie od tego, czy miał taką potrzebę, czy nie, i bez względu na to, co w tym czasie robili jego cierpiący na przerost prostaty koledzy.
Niezły strzał, pomyślał zadowolony, trzymając supersalami w prawej dłoni i delektując się uczuciem spadającego ciśnienia płynów ustrojowych w organizmie. Powrót do równowagi, pomyślał, kończąc mocniejszym uściskiem, żeby wycisnąć resztki tego, co mogło się w nim zebrać pomimo bezsennej nocy.
Następnie udał się do kuchni, żeby przygotować śniadanie, w którego skład wchodziły spora piramidka grubych plastrów duńskiego bekonu, cztery obustronnie podsmażone jajka, grzanki posmarowane słonym masłem i grubą warstwą marmolady z truskawek, świeżo wyciskany sok z pomarańczy i duży kubek mocnej kawy z ciepłym mlekiem. Dochodzenia w sprawie morderstwa nie zaczyna się z pustym żołądkiem; był gotów się założyć, że jedną z przyczyn, dla których jego wychudzeni i ograniczeni umysłowo koledzy tak często zawalali swoje sprawy, były jedzone przez nich marchewki i płatki owsiane.
Syty i zadowolony udał się do łazienki, namydlił pod prysznicem i oblał swoje zaokrąglone, harmonijnie ukształtowane ciało strumieniem gorącej wody. Następnie wytarł się do sucha ręcznikiem i ogolił zwykłą brzytwą z dużą ilością piany. Na koniec wyszorował zęby elektryczną szczoteczką i zwieńczył dzieło orzeźwiającym chlustem płynu do płukania ust.
Wreszcie, gdy już skropił się wodą po goleniu i użył dezodorantu we wszystkich strategicznych punktach ciała – które było jego świątynią – starannie się ubrał. Żółty płócienny garnitur, niebieska płócienna koszula, czarne, włoskie, ręcznie robione buty i wzorzysta jedwabna chusteczka w kieszonce na piersi – stosowny ubiór na ostatnie spotkanie z jego wymarzoną ofiarą zabójstwa. W dzień taki jak ten ważny był każdy szczegół i dlatego zamiast stalowego rolexa założył ten z białego złota, który dostał przed laty od pewnego znajomego w podziękowaniu za drobną przysługę.
Ostatnie spojrzenie w lustro. W lewej kieszeni spodni -złoty klips na banknoty wypełniony odpowiednią ilością gotówki oraz niewielkie etui z krokodylej skóry na karty płatnicze. W prawej – pęk kluczy i komórka. W lewej wewnętrznej kieszeni marynarki – czarny notes z zatkniętym za grzbiet długopisem, i wreszcie jego najlepszy przyjaciel, mały Sigge, czuwający w kaburze przymocowanej nad kostką lewej nogi.
Pokiwał z aprobatą na widok swojego odbicia w lustrze. Ostatnia i najważniejsza rzecz: porządny łyk whisky z kryształowej karafki, którą trzymał na stoliku w przedpokoju. I jeszcze dwie miętówki do ust, gdy tylko zelżał posmak alkoholu, i na wszelki wypadek garść do bocznej kieszeni marynarki.
Gdy wyszedł na ulicę, słońce świeciło z bezchmurnego nieba, i choć był dopiero początek czerwca, termometr wskazywał już dwadzieścia stopni. Pierwszy prawdziwy dzień lata, lepiej by sobie tego nie wymyślił.
Dyżurny w Solnie wysłał oznakowany samochód z dwoma młodszymi funkcjonariuszami, chudymi i pryszczatymi, z których przynajmniej ten siedzący za kierownicą kojarzył podstawowe zasady etykiety. Przytrzymał drzwi i przesunął do przodu swój fotel, żeby Bäckström mógł wygodnie usiąść na tylnym siedzeniu, i to nie po stronie przeznaczonej dla zatrzymanego, nie gniotąc przy tym swoich starannie wyprasowanych spodni.
– Dzień dobry, szefie – przywitał się kierowca. – Zapowiada się ciekawy dzień.
– Będzie się działo – stwierdził jego kolega. – Dobrze widzieć inspektora.
– Alstensgatan sto dwadzieścia siedem – uciął Bäckström i żeby uniknąć niepotrzebnych dyskusji, demonstracyjnie wyjął swój czarny notes, w którym wprowadził pierwszą notatkę służbową: „Inspektor Evert Bäckström opuszcza swoje mieszkanie na Kungsholmen 0700 z zamiarem udania się na miejsce przestępstwa”. Nie na wiele się to zdało – jeszcze zanim skręcili w Fridhemsgatan, jego wyraźnie spragnieni kontaktu towarzysze podróży znowu zaczęli swoje.
– Dziwna historia. Dyżurny mówił, że ofiarą jest ten adwokat, Thomas Eriksson. – Kierowca zamilkł, pokiwał głową i spróbował raz jeszcze: – Chyba rzadko się zdarza, żeby ktoś zamordował adwokata.
– Prawie nigdy – zgodził się jego kolega.
– Niestety – odezwał się Bäckström z tylnego siedzenia. – Niestety zdarza się to zdecydowanie zbyt rzadko. -Co za debile, pomyślał. Skąd oni się biorą? Kiedy to się wreszcie skończy? Dlaczego wszyscy się uparli, żeby zostać policjantami?
– Sądzi szef, że był zamieszany w jakieś śmierdzące sprawy? Był adwokatem, miał, że tak powiem, wszystko na tacy. – Skurczybyk obrócił się i mówił to, patrząc na Bäckströma.
– Zamierzałem się właśnie nad tym zastanowić – powiedział Bäckström zmęczonym głosem. – W czasie gdy panowie będą mnie wieźć na Alstensgatan w całkowitej ciszy.
Nareszcie, pomyślał. Po dziesięciu minutach zatrzymali się przed dużą, wykończoną białym kamieniem willą w stylu funkcjonalistycznym, z dostępem do jeziora, osobną sauną, hangarem na łodzie i pomostem schodzącym wprost do jeziora Melar, której wartość przekraczała pewnie łączne wynagrodzenie brutto z całego życia przeciętnego szwedzkiego policjanta.
Niekiepskie miejsce zabójstwa. Ciekawe, na co mu teraz taka chata, pomyślał Bäckström.
Wszystko inne wyglądało tak jak zawsze: niebiesko-biała taśma policyjna otaczająca posesję i spory fragment ulicy po obu stronach domu, dwa radiowozy i autobus z prewencji, do tego trzy samochody z wydziału kryminalnego i stanowczo zbyt wielu niemających tu nic do roboty kolegów policjantów w towarzystwie tak zwanych postronnych. Kilku dziennikarzy w obstawie fotografów i co najmniej jeden kamerzysta z którejś stacji telewizyjnej, a do tego kilkunastu lokalnych wścibinosów, znacznie lepiej ubranych, niż to zwykle bywa w podobnych okolicznościach. Spośród tych ostatnich zaskakująco wielu miało ze sobą jednego lub więcej psów różnych rozmiarów i maści.
Wszyscy mieli ten sam wyraz twarzy, jakby gdzieś w głębi odczuwali lęk, choć pewnie przede wszystkim jednak ulgę, że jeśli wydarzyło się najgorsze, to nie przytrafiło się im. Co znaczą wszystkie dni wobec tego jednego, pomyślał Bäckström. Co znaczy całe życie w porównaniu z tym jednym dniem, który miał się stać najpiękniejszym dniem w jego życiu?
Następnie wysiadł z samochodu, skinął do swojego pryszczatego kierowcy i jego równie pryszczatego kompana, pokręcił głową na widok sępów z mediów i obrał kurs na wejście do domu, w którym jeszcze przed kilkoma godzinami mieszkała jego ostatnia ofiara. Nie był to pierwszy tego typu spacer w jego życiu, z pewnością też nie ostatni, tym razem jednak wydał mu się wyjątkowo przyjemny i gdyby był sam, pewnie wbiegłby w podskokach po schodach do domu ofiary.

II
Tydzień poprzedzający najpiękniejszy dzień w życiu Everta Bäckströma niczym się nie wyróżniał – ani na korzyść, ani na niekorzyść.

2

Poniedziałek dwudziestego siódmego maja, tydzień przed poniedziałkiem, który miał się stać najpiękniejszym poniedziałkiem jego życia, upłynął jak wszystkie inne poniedziałki, a może nawet odrobinę gorzej niż zwykły poniedziałek, ponieważ zaczął się w sposób, który nie mieścił się w głowie, nawet tak przenikliwej i światłej jak ta należąca do Everta Bäckströma.
Konkretnie rzecz biorąc, chodziło o dwie kompletnie zwariowane sprawy, które z niewiadomych przyczyn wylądowały na jego biurku. Pierwsza z nich dotyczyła zaniedbanego królika, który trafił pod opiekę Urzędu Wojewódzkiego w Sztokholmie. Druga – przedstawiciela tak zwanych wyższych sfer mającego związki z dworem królewskim, który, jak wynikało z zeznań anonimowego świadka, został pobity przy użyciu katalogu dzieł sztuki znanej firmy aukcyjnej Sotheby’s z Londynu. Jakby tego było mało, do przestępstwa
miało dojść na parkingu przed pałacem Drottningholm, zaledwie sto metrów od pokoju, w którym Jego Królewska Wysokość, Karol XVI Gustaw, zwykł udawać się na nocny spoczynek.
Od kilku lat inspektor Evert Bäckström pracował w rejonie Vasterort jako szef wydziału do spraw przestępstw z użyciem przemocy. Rewir był niczego sobie i gdyby tylko znajdował się w Stanach Zjednoczonych, gdzie zwykli ludzie mieli coś do powiedzenia, lokalna społeczność wybrałaby go już do tego czasu na szeryfa. Trzysta pięćdziesiąt kilometrów kwadratowych lądu i wody pomiędzy wielkimi jeziorami Melar na zachodzie i Saltsjon na wschodzie. Od rogatek na granicy śródmieścia Sztokholmu po Norra Jarva, Jakobsberg i najdalszy brzeg Melaru na północy.
On sam myślał o tym terytorium jak o swoim udzielnym księstwie zamieszkanym przez trzysta pięćdziesiąt tysięcy osób. Spośród nich najznamienitszą postacią był Jego Królewska Mość z rodziną, który zajmował pałace w Drottningholm i w Haga. Poza tym tuzin miliarderów i kilkuset takich, którzy warci byli po kilka milionów każdy. Na drugim końcu kilkadziesiąt tysięcy tych, którzy nie mieli co włożyć do garnka i jeśli chcieli przeżyć kolejny dzień, brali zasiłki, żebrali lub popełniali różnego rodzaju przestępstwa. I wszyscy inni, tak zwani zwykli obywatele, którzy najzwyczajniej w świecie robili swoje, zarabiali na utrzymanie i nie robili wokół siebie niepotrzebnego zamieszania. A już na pewno bardzo rzadko powodowali zdarzenia, których opisy trafiałyby na biurko Bäckströma w komendzie w Solnie.
Niestety nie dało się tego powiedzieć o wszystkich mieszkańcach. W ciągu ostatniego roku w rejonie zgłoszono blisko sześćdziesiąt tysięcy przestępstw. Większość z nich stanowiły co prawda drobne kradzieże, akty wandalizmu i wykroczenia narkotykowe, jednak zdarzały się również liczone w tysiącach przestępstwa z użyciem przemocy. Jeśli spojrzało się ogólnie na rejon Vasterort, przestępstwa popełniali przedstawiciele wszystkich klas społecznych. Od garstki bandytów w prążkowanych garniturach, odpowiedzialnych za przekręty gospodarcze na setki milionów koron, do tych wszystkich tysięcy, którzy kradli wszystko jak leci, począwszy od polędwicy wołowej i parówek, przez kosmetyki, po piwo i tabletki na ból głowy w lokalnym centrum handlowym.
Większość z nich na szczęście nie trafiała do Bäckströma, którego obchodziły wyłącznie przestępstwa z użyciem przemocy. Zajmował się nimi od początku swojej kariery w policji i nie miał zamiaru nic w tej kwestii zmieniać aż do momentu, gdy zamknie ten rozdział swojego życia. Morderstwa, pobicia, gwałty, napady i inne bezeceństwa, których dopuszczali się piromani, pedofile, szantażyści, chuligani i wszyscy inni popaprańcy, ekshibicjoniści i podglądacze, którzy mieli bardziej skonkretyzowane aspiracje. Tego typu spraw było aż za dużo. Tysiące zgłoszeń rocznie, które trafiały do jego wydziału do spraw przestępstw z użyciem przemocy. Nadawały sens jego pracy policjanta, lecz jeśli miał cokolwiek zdziałać, musiał przede wszystkim umieć oddzielać sprawy ważne od mało istotnych. Niestety, w poniedziałek poprzedzający poniedziałek, który miał się stać najpiękniejszym dniem jego życia, to ostatnie nie do końca mu się udało.
Tydzień jak zwykle zaczął się od porannej narady, na której dokonali przeglądu ludzkich nieszczęść, jakie wydarzyły się w ciągu ubiegłego tygodnia, przygotowali się na nadejście kolejnych i omówili tę czy inną sprawę wystarczająco już przebadaną, by mogli ją zarchiwizować i odłożyć na półkę.
Do dyspozycji miał dwadzieścioro ludzi, z czego jeden był małomówny i w pełni władz umysłowych, a sześcioro innych robiło, co im kazał. Cała reszta była jak wszędzie indziej i gdyby nie ciężka dłoń Bäckströma i jego zdolności przywódcze wsparte umiejętnością odróżniania spraw ważnych od mało istotnych, już pierwszego dnia szlag by wszystko trafił.
Kolejny tydzień, poranna narada, czas już, by inspektor Evert Bäckström wzniósł miecz sprawiedliwości, niech się wagą Temidy pobawią urzędasy z zarządu policji.

3

– Siadajcie – powiedział Bäckström, moszcząc się w swoim krześle przy krótszym boku stołu konferencyjnego. Lenie śmierdzące, pomyślał, wodząc wzrokiem po swoich współpracownikach. Poniedziałek rano, puste spojrzenia spod ociężałych powiek, kubki z kawą zamiast długopisów uniesionych w gotowości nad służbowymi notatnikami. Co się stało z policją? – pomyślał inspektor kryminalny Evert Bäckström. Gdzie się podziali wszyscy prawdziwi funkcjonariusze, tacy jak ja?
Następnie oddał głos swojemu najbliższemu współpracownikowi, oczywiście kobiecie, komisarz kryminalnej Annice Carlsson, lat trzydzieści siedem. Budzącej postrach postaci, która wyglądała, jakby większość czasu spędzała na siłowni w piwnicach komendy w Solnie. I pewnie również w innych, dużo mroczniejszych piwnicach, o tym jednak wolał nie myśleć.
Carlsson miała pewną niewątpliwą zaletę. Kiedy mówiła, nikt nie śmiał jej przerwać, dlatego też sprawnie przeprowadziła wszystkich przez listę spraw z ubiegłego tygodnia i weekendu. Rozwiązane i nierozwiązane, sukcesy i porażki, nowe dane i donosy, zadania i polecenia, które czekały ich w rozpoczynającym się tygodniu. I naturalnie wszystkie pozostałe prace administracyjne, którymi mieli się zająć.
Poszło jak z płatka. Skończyli po zaledwie godzinie, a komisarz kryminalna Carlsson zakończyła raport, oznajmiając z satysfakcją, że zabójstwo, do którego doszło trzy doby wcześniej, zostało już wyjaśnione, winny się przyznał, a sprawę przekazano do prokuratora.
Zabójcą okazał się pewien wyjątkowo skory do współpracy pijaczyna. W piątek wieczorem pokłócił się ze swoją małżonką o to, który program telewizyjny będą oglądać. Poszedł do kuchni, złapał za nóż i zakończył dyskusję. Następnie zapukał do drzwi sąsiada, by skorzystać z jego telefonu i zadzwonić po karetkę.
Sąsiad nie okazał się już taki pomocny. Nauczony doświadczeniem nie otworzył, tylko od razu zadzwonił na policję. Pierwszy patrol był na miejscu po dziesięciu minutach, ale gdy kolegom z prewencji udało się dostać do mieszkania, na pomoc było już za późno. Mogli tylko zakuć świeżo upieczonego wdowca w kajdanki i zadzwonić po techników i śledczych, by przystąpili do bardziej kameralnej części policyjnej roboty.
Już w czasie pierwszego przesłuchania, które odbyło się następnego dnia, sprawca i jednocześnie mąż ofiary przyznał się do popełnionego czynu. Wprawdzie nie pamiętał, co dokładnie wydarzyło się poprzedniego wieczoru, ale zależało mu, by zrozumieli, że brakuje mu żony. Co prawda była uparta i pamiętliwa i w ogóle trudno było z nią wytrzymać – głównie dlatego, że chlała jak świnia – chciał jednak podkreślić, że mimo wszystko bardzo za nią tęskni.
– Dziękujemy – powiedział Bäckström i pewnie właśnie w tej samej chwili, na fali emocji, popełnił błąd. Zamiast zwyczajnie zakończyć naradę, schronić się w ciszy swojego pokoju i zawczasu przygotować się na lunch, kiwnął przyjaźnie głową do swojej najbliższej współpracowniczki i zadał bardzo złe pytanie.
– Aha. Rozumiem, że to już wszystko? Czy masz coś jeszcze, zanim będziemy mogli wreszcie zabrać się do roboty?
– Dwie sprawy – powiedziała Annika Carlsson. – Są co najmniej dziwne.
– Słucham – powiedział Bäckström i kiwnął zachęcająco głową. Przecież nie mógł wiedzieć, co go czeka.
– No dobra – powiedziała Annika Carlsson i z jakiegoś powodu wzruszyła swoimi szerokimi ramionami. – Pierwsza sprawa dotyczy królika. Przynajmniej z początku.
– Królika – powtórzył Bäckström. O czym ona, kurwa, mówi, pomyślał.
– Królika przejętego przez urząd wojewódzki na skutek zaniedbania przez właściciela – wyjaśniła.
– Co to znaczy: zaniedbać królika? Sprawca wsadził go do mikrofalówki? – zdziwił się Bäckström. Czy nie od tego zaczynali seryjni mordercy? – zastanowił się. Od pieczenia królików w mikrofali i wirowania kotów w suszarce? Robi się coraz ciekawiej, pomyślał, a sądząc po minach pozostałych zebranych, nie on jeden był tego zdania. Nagle wyraźnie się ożywili, nie to co wtedy, kiedy zajmowali się ludzkimi ofiarami i ich cierpieniem.
– Nie – Annika Carlsson pokręciła głową. – Obawiam się, że to znacznie bardziej przykra historia.

 
Wesprzyj nas