Hipnotyzujący reportaż napisany przez wieloletniego korespondenta londyńskiego „Timesa” w Japonii. Tokio, jakiego nie znacie – niezrozumiałe zwyczaje, męska przemoc i białe gejsze.


Odwiedzić Tokio, najbardziej intrygujące miasto świata, to marzenie wielu z nas. Dwudziestojednoletnia Lucie także pragnęła takiej przygody. Japonia, o której niewiele wiedziała, wydawała się wspaniałym miejscem do życia, a praca hostessy – łatwa i przynosząca duże pieniądze.

Pewnego dnia Lucie znika, a tajemniczy głos w słuchawce twierdzi, że wstąpiła do sekty. Jednak jej przyjaciele i rodzina nie mogą w to uwierzyć.

Co tak naprawdę wydarzyło się w najbezpieczniejszej metropolii świata?

„Ludzie, którzy jedzą ciemność” to hipnotyzujący reportaż napisany przez wieloletniego korespondenta londyńskiego „Timesa” w Japonii. Tokio z jego książki to miasto, które pochłania, jest trudne do zrozumienia dla Europejczyków i ukrywa przed nimi swoje bardzo mroczne strony. Razem z autorem poznajemy nocne życie tokijskiej dzielnicy czerwonych lampionów – Roppongi, w której białe dziewczyny zabawiają japońskich biznesmenów, a do klubów naganiają klientów Nigeryjczycy.

Są narkotyki, jest seks, jest zbrodnia.

Richard Lloyd Parry – brytyjski dziennikarz, korespondent londyńskiego „The Times” i szef tokijskiego biura gazety, dla której pracuje już od przeszło dekady. Wcześniej przez siedem lat raportował wydarzenia z Azji dla „The Independent”. Zajmował się dziennikarstwem, odkąd skończył studia w oksfordzkim St.Peter’s College w 1990 roku. Początkowo przez cztery lata pisząc jako freelancer z Londynu, a później krążąc po Japonii przy okazji prac nad przewodnikiem. Zainteresował się Dalekim Wschodem przez przypadek – w 1986 roku wziął udział w telewizyjnym turnieju „Blockbusters”, gdzie wygrał podróż do Japonii. W 2005 roku otrzymał nagrodę dla najlepszego korespondenta zagranicznego przyznawaną przez program „What The Papers Say” stacji BBC2. Rok później jego pierwsza książka In the Time of Madness, zapis upadku reżimu Suharto i niepokojów związanych z separacją Timoru Wchodniego, została wyróżniona nominacją do nagrody Dolman Best Travel Book Award. Książka Ludzie, którzy jedzą ciemność, znalazła się natomiast w finale konkursu Orwell Prize, a wcześniej była na liście kandydatów do nagrody Samuela Johnsona.

Przekonująca. Bogata w inteligencję i intuicję. To nie tylko opowieść o morderstwie, ale książka, która rzuca inne światło na Japonię, na rodzinę, media i podstępne skutki mizoginii.
Blake Morrison, „The Guardian”

Ludzie, którzy jedzą ciemność to książka oparta na faktach, ale jednocześnie trzyma w napięciu jak najlepszy thriller. Narracja galopuje wraz ze zwrotami akcji. Joji Obara, porywacz i morderca Lucie, jest opisany równie genialnie i przerażająco jak fikcyjny Hannibal Lecter.
Melanie Kirkpatrick, „The Wall Street Journal”

Jedna z najlepszych książek roku.
„The Economist”

„Wszyscy uwikłani w tę historię zostali dotknięci ciemnością”.
Joanna Bator

Richard Lloyd Parry
Ludzie, którzy jedzą ciemność
Prawdziwa historia o dziewczynie, która zaginęła w Tokio i o złu, które ją pochłonęło
Tłumaczenie: Adriana Sokołowska-Ostapko
Wydawnictwo Znak
Premiera: 23 października 2014

PROLOG
ŻYCIE PRZED ŚMIERCIĄ

LUCIE BUDZI SIĘ PÓŹNO, JAK ZWYKLE. Jasna kreska słonecznego światła wpadającego przez szczelinę z boku zasłoniętego okna przeszywa mroczne wnętrze. Nędzny, ciasny, bezbarwny pokoik. Ściany obklejone plakatami i pocztówkami, na przeładowanych wieszakach zwisają bluzki i sukienki. Na podłodze leżą dwa materace, na nich spoczywają dwie ludzkie sylwetki: jedna o jasnych włosach, druga o brązowych. Śpią w bawełnianych koszulkach albo zupełnie nagie pod samymi poszewkami, ponieważ noc jest zbyt upalna i duszna, aby przykrywać się czymś więcej niż jedną warstwą materiału. Na zewnątrz wrony kraczą i przepychają się na plątaninie drutów telegraficznych przerzuconych między budynkami. Kiedy lokatorki pokoju kładły się spać, była czwarta nad ranem, teraz zaś plastikowy budzik wskazuje, że dochodzi południe. Brązowowłosa głowa nie podnosi się z poduszki, gdy Lucie wkłada szlafrok i idzie do łazienki.
O swoim domu w Tokio mawia „syfialnia” – między innymi z powodu stanu, w jakim jest łazienka. Korzysta z niej sześć osób oraz ich goście, którzy czasami zostają na noc, przez co zawsze tu pełno śmieci i różnych odpadków. Na brzegu umywalki leżą wyciśnięte tubki po paście do zębów, podłogę kabiny prysznicowej oblepiają wilgotne grudki mydła, a otwór odpływu zatyka obślizgły czop sklejonych włosów, złuszczonego naskórka i obrzynków paznokci. Swoje liczne i drogie produkty pielęgnacyjne Lucie zawsze przynosi ze sobą i za każdym razem zabiera z powrotem, podobnie zresztą jak grzebienie, szczotki i kosmetyki upiększające. Poranna toaleta to długa i drobiazgowa procedura, na którą składają się: mycie włosów, płukanie, nakładanie odżywki, namydlanie, wycieranie, wklepywanie, smarowanie, przemywanie, nawilżanie, wchłanianie, wyskubywanie, szczotkowanie, czyszczenie nicią dentystyczną i suszenie. Na przykładzie Lucie wyraźnie widać, jaka jest różnica między zwykłym porannym prysznicem a prawdziwym szykowaniem się do wyjścia. Gdyby komuś bardzo się spieszyło do łazienki, lepiej żeby nie znalazł się w kolejce za Lucie.
Co Lucie widzi, gdy spogląda w lustro? Pełną, jasną twarz, którą okalają naturalne blond włosy długie aż za ramiona. Wyraźnie zarysowaną szczękę; mocne, równe, białe zęby; policzki, które się podnoszą i w których pojawiają się dołeczki, kiedy się uśmiecha. Zaokrąglony nos; ostro zakończone, starannie wyskubane brwi oraz małe, ciemnoniebieskie oczy, których kąciki opadają w dół. Lucie mocno ubolewa nad tym, że ma „skośne” oczy, i patrząc na swoje odbicie, niejednokrotnie wyobraża sobie, jak by to było, gdyby ten zaskakujący, lekko egzotyczny rys twarzy uległ metamorfozie tak, aby bardziej pasował do kobiety o jasnej karnacji, niebieskich oczach i długich nogach.
Lucie jest wysoka – mierzy 175 centymetrów – ma krągłe biust i biodra. Z niepokojem odnotowuje każdy skok wagi, która często jej się zmienia. W maju, na skutek wysiłku związanego z podróżą do Japonii, przeprowadzką do syfialni i znalezieniem pracy, zeszczuplała, ale po kilku tygodniach, podczas których przesiadywała w klubie do późnej nocy, znów „wypiła swoje i przybrała”. Kiedy ma gorszy dzień, przepełnia ją pogarda dla własnego wyglądu. Czuje się opuchnięta i rozepchana; dręczy ją wstyd z powodu znamienia na udzie i pieprzyka między brwiami. Bezstronny obserwator mógłby ją opisać staroświeckimi i nieco dwuznacznie brzmiącymi przymiotnikami: „dorodna” oraz „urodziwa”. Szatynka śpiąca na drugim materacu, najlepsza przyjaciółka Lucie Louise Phillips, ma zdecydowanie bardziej typową urodę: jest szczupła, drobna, z zadartym nosem. Zwykle jednak inni postrzegają Lucie jako osobę pewną siebie i swobodną. Sposób, w jaki się śmieje, gestykuluje podczas rozmowy, potrząsa głową, bez skrępowania dotyka swojego rozmówcy – wszystko to przydaje jej uroku, który przyciąga zarówno kobiety, jak i mężczyzn.
Lucie wychodzi z łazienki. Co robi potem? Wiem, że nie zapisze niczego w dzienniku, którego prowadzenie zaniedbuje od prawie dwóch tygodni. Nie zadzwoni do Scotta, swojego chłopaka, który służy na amerykańskim lotniskowcu stacjonującym w portowym mieście Yokosuka. Później wśród rzeczy osobistych Lucie rodzina znajdzie niewysłaną widokówkę zaadresowaną do Samanthy Burman, bliskiej przyjaciółki z rodzinnego miasta. Być może Lucie wypisuje tę kartkę właśnie teraz.

Kochana Sammy, przesyłam Ci tę krótką wiadomość z Tokio, żeby powiedzieć, jak wspaniale, że mogłyśmy porozmawiać wtedy wieczorem. Bardzo się cieszę, że poznałaś fajnego kumpla/przyjaciela/chłopaka (kimkolwiek on jest dla Ciebie). Wiem, że mnie tutaj jest łatwiej, ponieważ moje codzienne życie się zmieniło i niedziele wyglądają teraz zupełnie inaczej, ale chcę, żebyś pamiętała, że życie bez Ciebie jest niepełne i chociaż nie jestem pewna, kiedy to się stanie, wkrótce znów się spotkamy, gdzieś tam, gdzie będę, albo w domu. Bardzo Cię kocham, strasznie za Tobą tęsknię i zawsze będzie mi Ciebie brakowało.
Ściskam Cię mocno, Lulu.

O godzinie wpół do drugiej na dole dzwoni telefon. Odbiera jedna ze współlokatorek i woła: „To do Lucie”. W przeciwieństwie do Louise, która dostała własną komórkę od jednego z klientów, Lucie musi korzystać z płatnego telefonu stacjonarnego używanego wspólnie przez wszystkich mieszkańców syfialni. Niezgrabny różowy plastikowy aparat znajduje się w kuchni, przyjmuje monety o nominale 10 jenów, a prowadzone przez niego rozmowy może usłyszeć każdy, kto akurat przebywa na parterze. Lucie nie będzie jednak musiała znosić tej niewygodnej sytuacji w nieskończoność. Za kilka godzin będzie miała własny telefon komórkowy.
Louise zdążyła już wstać i siedzi we wspólnym salonie, gdy przyjaciółka przeprowadza krótką rozmowę. To on, oznajmia Lucie po odwieszeniu różowej słuchawki: przełożył spotkanie o godzinę, zobaczą się o trzeciej; ma zadzwonić jeszcze raz, a potem spotkają się na dworcu. Zamierzają zjeść późny lunch, ale Lucie zdoła wrócić na ósmą – umówiła się z Louise i z jeszcze jedną dziewczyną z klubu, że pójdą wieczorem potańczyć. Zdejmuje szlafrok i kompletuje strój: czarna sukienka, srebrny naszyjnik z kryształowym wisiorem w kształcie serca oraz zegarek od Armaniego. Bierze czarną torebkę, w środku leżą okulary przeciwsłoneczne. Mija godzina trzecia. Dwadzieścia po trzeciej ponownie dzwoni różowy telefon i głos w słuchawce prosi o rozmowę z Lucie; jest w drodze, będzie na dworcu za dziesięć minut.
Wrony łopoczą skrzydłami i skrzeczą, gdy Lucie wychodzi na dwór i przeżywa niewielki wstrząs, którego codziennie doznają wszyscy cudzoziemcy ponownie wkraczający w tokijską rzeczywistość. Nagle uzmysławia sobie rzecz oczywistą, przyprawiającą o szybsze bicie serca: a jednak jestem tu, w Japonii. Każdego ranka zaskakuje ją na nowo świadomość, jak ogromna to różnica. Może chodzi o zupełnie inny kąt padania światła albo brzmienie dźwięków wypełniających letnie powietrze? A może o sposób bycia ludzi na ulicach, w samochodach i w pociągach – ludzi starających się nie rzucać w oczy, ale wydających się wytrwale dążyć do celu; uporządkowanych, uprzejmych, pełnych rezerwy, a zarazem skupionych, jak gdyby koncentrowali się na wypełnianiu tajnych rozkazów?
Nawet tych, którzy mieszkają tu lata, dziesiątki lat, nigdy nie opuszcza do końca to radosne podniecenie, ten specyficzny dreszcz emocji towarzyszący obcokrajowcowi w Japonii. Syfialnia – oficjalnie znana pod nazwą Sasaki House – to brudny, pokryty tynkiem budynek na samym końcu ślepej uliczki. Po wyjściu z domu Lucie skręca w lewo, mija kolejne okurzone bloki mieszkalne, plac zabaw z drewnianymi drabinkami, staroświecką restaurację serwującą omlety ryżowe i curry. Nieco dalej znajduje się perła okolicznej ponurej architektury – utrzymany w modernistycznym duchu gładki, betonowy budynek klasycznego teatru nō okolony wypielęgnowanym żywopłotem i skalnym ogródkiem.
Lucie skręca w prawo i otoczenie ulega nagłej przemianie. Okolica przypominająca nędzną, podmiejską dzielnicę po niecałych pięciu minutach spaceru przeistacza się w główną ulicę wielkiego miasta, nad którą przebiega poprowadzona estakadą autostrada i linia kolejowa. Lucie zmierza w stronę oddalonego o niecałe pół kilometra dworca Sendagaya, węzła komunikacyjnego, w którym przecinają się trasy autobusów, metra i pociągów podmiejskich. W sobotnie popołudnie panuje tu ogromny ruch i zgiełk, ludzie poubierani w bluzki z krótkimi rękawami i letnie sukienki wpadają i wypadają z budynku dworca oraz z hali olimpijskiej położonej na drugim końcu ulicy. Właśnie tam, przed komisariatem policji, na Lucie czeka on. Jego samochód stoi zaparkowany w pobliżu.

Trochę wcześniej niż Lucie z domu wychodzi Louise, która ma do załatwienia swoje sprawy: wymienić parę butów kupionych w Shibui, wielkiej dzielnicy handlowej w południowozachodnim Tokio. Jedzie pociągiem na dworzec Shibuya, gdzie każdego dnia dziewięć linii komunikacji miejskiej obsługuje dwa i pół miliona pasażerów, i szybko się gubi. Błądzi po zatłoczonych ulicach, mijając rzędy sklepów i restauracji, których różnorodna oferta przyprawia o zawrót głowy i które pomimo to wydają się tak do siebie podobne, że nie sposób ich odróżnić. Marnuje dużo czasu, zanim udaje jej się znaleźć odpowiedni sklep, następnie zaś znużona wraca na dworzec.
Tuż po piątej dzwoni jej komórka. Na wyświetlaczu pojawia się komunikat: numer nieznany. W aparacie odzywa się jednak głos Lucie, która choć powinna wracać już do domu, żeby przyszykować się do wieczoru, dzwoni z jadącego samochodu. Jest w drodze „nad morze”, mówi, gdzie zje z nim lunch (mimo że zrobiło się o wiele za późno na tego typu posiłek). Nie trzeba jednak zmieniać planów na wieczór, zapewnia przyjaciółkę: wróci do domu na czas, a za godzinę lub dwie jeszcze raz zadzwoni, żeby powiedzieć, o jakiej dokładnie porze się zjawi. Wydaje się wesoła i radosna, choć trochę skrępowana – jak ktoś, kto rozmawia, wiedząc, że jego słowa może usłyszeć osoba trzecia. Dzwoni z jego komórki, wyjaśnia przyjaciółce, dlatego musi kończyć.
Później Louise powie, że zdziwił ją ten rozwój wydarzeń, ponieważ nie było to podobne do Lucie, aby wsiąść z mężczyzną do samochodu i wyjechać z nim gdzieś za Tokio. Jednak bardzo charakterystyczne było to, że zadzwoniła. Lucie i Louise znają się od dzieciństwa i wiąże je serdeczna przyjaźń, przejawiająca się między innymi tym, że dzwonią do siebie bez okazji, nawet wtedy gdy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, aby potwierdzić i umocnić łączące je bliskość i zaufanie.
Tego popołudnia panuje nieznośny upał i duchota. Louise idzie do ulubionego sklepu obu przyjaciółek, domu towarowego Laforet, gdzie kupuje błyszczące naklejki i brokat, którymi mogłyby ozdobić twarze przed wieczornym wyjściem na tańce. Słońce się zniża, nadchodzi wieczór spowijający mrokiem zaniedbane domy i rozświetlający całą dzielnicę neonami restauracji, barów i klubów, miejsc pełnych obietnic i przyjemności.
Mijają dwie godziny.
Sześć po siódmej, kiedy Loiuse jest już w domu, ponownie dzwoni jej komórka. To Lucie, tryskająca humorem i rozemocjonowana. On jest naprawdę bardzo miły, opowiada. Dotrzymał słowa i dał jej nowy telefon komórkowy, a do tego butelkę szampana Dom Perignon, którą ona i Louise wypiją razem później. Lucie nie mówi, gdzie dokładnie się znajduje, a Louise nie przychodzi do głowy, żeby o to zapytać. Lucie wspomina tylko, że wróci za godzinę.
Siedemnaście po siódmej Lucie dzwoni na komórkę swojego chłopaka Scotta Frasera, który nie odbiera. Gdy włącza się automatyczna sekretarka, Lucie nagrywa krótką, ale radosną wiadomość, obiecując spotkać się ze Scottem następnego dnia.
Potem Lucie znika.
W Tokio zaczyna się sobotni wieczór, ale nie będzie wyjścia na miasto z przyjaciółką ani randki ze Scottem. Tak naprawdę nie będzie już w ogóle nic. Wiadomość przechowywana w cyfrowym banku danych operatora sieci komórkowej, z którego zostanie automatycznie usunięta po kilku dniach, jest ostatnim śladem życia Lucie.

***

Gdy Lucie wbrew zapewnieniom nie pojawiła się w domu, Louise natychmiast podniosła alarm. Później jej reakcję niektórzy będą uznawali za podejrzaną: dlaczego Louise tak szybko wpadła w panikę? Współlokatorki, które siedząc w salonie, paliły marihuanę, nie rozumiały jej wzburzenia. Lucie spóźniała się z powrotem zaledwie nieco ponad godzinę, a Louise już dzwoniła do swojej matki Maureen Phillips, do Wielkiej Brytanii.
– Coś się stało Lucie – oznajmiła.
Potem poszła do Casablanki, klubu położonego w dzielnicy rozrywkowej Roppongi, w którym obydwie pracowały jako hostessy – kobiety zabawiające klientów rozmową.
– Pamiętam ten pierwszy dzień bardzo wyraźnie, 1 lipca – powiedział mężczyzna, który pracował w tamtym czasie w klubie. – Był sobotni wieczór, Lucie i Louise miały wtedy wolne. Żadna nie miała przyjść do pracy. Jednak już wczesnym wieczorem pojawiła się Louise i powiedziała: „Lucie zaginęła. Poszła na spotkanie z klientem. Nie wróciła”. Cóż, nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego. Była dopiero ósma, może dziewiąta godzina. Uspokajałem ją: „To normalne, nie dzieje się nic dziwnego, Louise. Dlaczego tak bardzo się martwisz?”.
Ona odpowiedziała: „Lucie należy do osób, które wracają o ustalonej porze, a gdyby zmieniła plany, zadzwoniłaby do mnie”. Mówiła prawdę. Zawsze jedna wiedziała, co robi druga. Były ze sobą naprawdę bardzo związane. Louise od razu wiedziała, że coś jest nie tak.
Louise wydzwaniała do klubu cały wieczór, dowiadywała się, czy ktoś słyszał coś o Lucie. Nikt jednak nic nie słyszał. Obeszła dzielnicę Roppongi, zaglądała do barów i klubów, do których zwykle chodziła z Lucie: Propaganda, Deep Blue, Tokyo Sports Café, Geronimo’s. Rozmawiała z mężczyznami rozdającymi ulotki na skrzyżowaniu Roppongi, pytała, czy nie widzieli Lucie. Potem pojechała taksówką do Shibui i udała się do klubu Fura, w którym planowały bawić się tego wieczoru. Wiedziała, że nie znajdzie tam przyjaciółki – dlaczego Lucie miałaby pójść sama, nie pokazując się najpierw w domu ani nie dzwoniąc do Louise? Nie miała jednak żadnego innego pomysłu.
Przez większość nocy padał ciepły, powodujący duchotę, tokijski letni deszcz. Świtało, gdy niedzielnym rankiem Louise wróciła do Sasaki House po obejściu wszystkich barów, jakie przyszły jej do głowy. Lucie nie było w domu, nie przyszła też od niej żadna wiadomość.
Louise zadzwoniła do Caza, Japończyka pracującego w Casablance jako kelner, i wspólnie zastanowili się, co dalej. Caz zatelefonował do kilku większych szpitali, ale nigdzie nie słyszano o Lucie. Czy Louise nie dopuszcza takiej możliwości, zasugerował, że Lucie postanowiła spędzić noc ze swoim „miłym” klientem, i najzwyczajniej w świecie nie poinformowała jej o tym? Louise stwierdziła, że byłoby to nie do pomyślenia, a nikt nie znał Lucie lepiej niż Louise.
Kolejnym oczywistym krokiem było powiadomienie policji. Jednak ruch ten wiązał się z pewnym kłopotem. Lucie i Louise przyjechały do Japonii jako turystki na podstawie wizy obowiązującej dziewięćdziesiąt dni, która wyraźnie zabraniała podejmowania pracy zarobkowej. Wszystkie dziewczęta w klubach, a w rzeczywistości większość cudzoziemców pracujących w Roppongi znajdowała się w tej samej sytuacji. Oni i kluby, które ich zatrudniały, łamali prawo.

W poniedziałek rano Caz poszedł z Louise na komisariat Azabu w dzielnicy Roppongi, gdzie zgłosili zaginięcie Lucie. Wyjaśnili, że przebywała ona na wakacjach w Tokio i wybrała się na spotkanie z Japończykiem, którego poznała. Nie wspomnieli nic o Casablance, hostessach ani ich klientach. Policja okazała niewielkie zainteresowanie.
O godzinie trzeciej po południu Louise udała się do ambasady brytyjskiej w Tokio. Rozmawiała z wicekonsulem, Szkotem o nazwisku Iain Ferguson, i wyjawiła mu całą prawdę. Ferguson był pierwszą z wielu osób, które głośno wyraziły zdziwienie okolicznościami popołudniowego wyjścia Lucie.
– Spytałem, co wiadomo o kliencie, z którym się umówiła, i zdumiałem się, gdy usłyszałem, że nic – napisał następnego dnia w notatce służbowej. – Według Louise dziewczęta z klubu nagminnie, i to za zgodą kierownictwa klubu, rozdają swoje wizytówki, w efekcie czego klienci często umawiają się z dziewczynami na gruncie prywatnym. Zauważyłem, że trudno uwierzyć, aby kierownictwo pozwalało dziewczętom spotykać się z klientami poza klubem, ale Louise trwała przy swoim zdaniu. Pewne jest, że Lucie nie powiedziała nic o swoim kliencie, nie podała jego imienia, nie wspomniała nic o jego samochodzie, nie powiedziała nawet, dokąd się wybrali, poza krótką wzmianką, że jadą na plażę.
Ferguson wypytywał Louise o charakter Lucie. Czy była kapryśna, nieprzewidywalna, czy nie można było na niej polegać? Czy bywała naiwna i łatwo ulegała wpływom?
– Ze wszystkich odpowiedzi Louise wyłaniał się spójny obraz – zanotował urzędnik – pewnej siebie, wyrobionej życiowo, inteligentnej osoby, posiadającej na tyle doświadczenia i zdrowego rozsądku, aby nie narażać się bezmyślnie na niebezpieczeństwo. – Dlaczego więc wsiadła do samochodu z kimś zupełnie nieznajomym? – Louise nie potrafiła […] tego wytłumaczyć, powtarzała tylko, że Lucie postąpiła w nietypowy dla siebie sposób.
Nikt nie zna się na szaleństwach, których dopuszczają się Brytyjczycy przebywający za granicą, bardziej niż urzędnik konsulatu. I nikt nie wie lepiej, że w większości wypadków za „zniknięciem” młodej osoby stoją łatwe do przewidzenia, prozaiczne powody: sprzeczka między przyjaciółmi lub zakochanymi, narkotyki, alkohol albo seks.
Jednak tamtego popołudnia Lucie dzwoniła dwukrotnie, żeby powiedzieć Louise, co u niej. Skoro zapewniła, że wróci za godzinę, trudno było wytłumaczyć, dlaczego nie zadzwoniła w chwili, gdy zmieniła plany. Iain Ferguson skontaktował się z komisariatem Azabu, aby przekazać, że ambasada jest mocno zaniepokojona losami Lucie, ponieważ uważa jej przypadek nie za zwykłe zaginięcie, ale prawdopodobne uprowadzenie.

 
Wesprzyj nas