“Leśna mafia. Szwedzki thriller ekologiczny” autorstwa Macieja Zaremby Bielawskiego to opowieść o tym, jak w kraju jezior i lasów to właśnie człowiek stał się jednym z zagrożonych gatunków.


Szwecja wydaje się rajem dla miłośników przyrody i turystyki. Mieszkańcy leśnych regionów są jednak innego zdania. W ich najbliższym otoczeniu, często tuż za progiem domu, dokonuje się rabunkowa eksploatacja lasów. Koncerny leśne wycinają stare drzewa i zmieniają ostatnie naturalne lasy w plantacje świerku.

Zdesperowani mieszkańcy próbują z nimi walczyć. Są jednak bez szans. Dziewicza natura to już tylko mit. Degradacja środowiska postępuje, leśne lobby dyktuje warunki, państwo jest głuche na apele swoich obywateli. Kto przyjdzie na ratunek szwedzkim lasom?

Adam Wajrak we wstępie do publikacji pisze:
– To książka, którą czyta się jak znakomity szwedzki kryminał. Ale jest ona przede wszystkim głębokim reportażem o stosunku człowieka do przyrody w jednym z najbardziej rozwiniętych państw świata.
Polecam ją, bo jest uniwersalna. Jestem pewien, że po jej lekturze niejeden zapyta: co się stało z naszymi lasami?

Maciej Zaremba Bielawski (ur. 1951 r.) wyemigrował do Szwecji w 1969 roku. Roznosił tam przesyłki, był salowym w szpitalu, operatorem dźwigu na budowie. Studiował historię idei. Jego przygoda z dziennikarstwem zaczęła się od “Solidarności” – w 1981 roku wrócił do Polski z zamówieniami od kilku redakcji. W stanie wojennym jako kierowca ciężarówki przyjeżdżał z pomocą, a przy okazji zbierał materiały, które publikował w Szwecji pod pseudonimem Zaremba.
Dziś jest wybitnym publicystą i reporterem największego szwedzkiego dziennika “Dagens Nyheter”. Za swe artykuły otrzymał wiele nagród, m.in. kilkakrotnie Nagrodę Akademii Szwedzkiej (tej samej, która przyznaje literackie Noble), Wielką Nagrodę Dziennikarską (za cykl reportaży “Polski hydraulik”) oraz Złote Pióro Klubu Publicystów.

Maciej Zaremba Bielawski
Leśna mafia. Szwedzki thriller ekologiczny
Tłumaczenie: Magdalena Wasilewska-Chmura
Wydawnictwo Agora
Premiera: 23 października 2014

Bitwa o drzewa

Może to pies zaszczekał. Gdy Hans Åfeldt wyjrzał przez kuchenne okno, zauważył na skraju działki jakiegoś mężczyznę. Był ubrany na zielono, a pod pachą trzymał zwój żółto-czerwonej taśmy, którą obwiązywał pnie drzew. Na paskach widniał napis „Stora Enso”. To wtedy Hans Åfeldt dowiedział się, że las, dla którego sześć lat temu przeniósł się do Storfors, ma zostać wycięty. Kiedy to nastąpi? Ten w zielonym dokładnie nie wiedział. Może za parę tygodni albo dopiero na Boże Narodzenie.
Zdarzenie miało miejsce tuż przed nocą świętojańską. Od tej chwili przez kolejnych siedem miesięcy Hans Åfeldt i jego sąsiedzi nauczyli się wszystkiego, co warto wiedzieć o szwedzkiej gospodarce leśnej. Ale przede wszystkim dostali nauczkę.
„Nasz las” – tak mawiał Åfeldt i jego sąsiedzi o sosnach za oknami. Wiedzieli, rzecz jasna, że ziemia należy do kogoś innego. Ale wyrażali się tak jak sztokholmczycy mówiący o „swoim mieście”, choć nie są właścicielami domów.
I wierzyli, podobnie jak ludzie w miastach, że mają do swojego otoczenia jakieś prawa. Tam człowiek chodził wszak na poranne spacery, tam nauczyciele zabierali dzieci na lekcje przyrody. Ten lasek (nieco większy niż sztokholmski park Humlegården) był częścią osady: widokiem z okien szkoły, otoczeniem jeziora, kempingu i przystanku kolejowego. Krótko mówiąc, był kulturą i powabem: strzeliste sosny i świerki, ziemia porośnięta mchem, niewielkie jary schodzące do jeziora Mögen.
Dla takich jakości istnieje szereg oficjalnych określeń w prawie ochrony przyrody oraz w paragrafie trzydziestym ustawy o lasach: „w pobliżu aglomeracji”, „poszanowanie”, „ukształtowanie krajobrazu”. Jest jeszcze jedno: „strefa chroniona”. To właśnie je wyszukał Åfeldt wraz z sąsiadami, a fakt ten napełnił ich otuchą. Było jasne, że musiała zajść pomyłka.
Siedem miesięcy później widok z ich okien przypomina krajobraz po bitwie: metrowej wysokości pniaki wśród odpadów drzewnych w miejscu dawnych cienistych ścieżek, tu i ówdzie samotne drzewo, poza tym pustkowie. Latem ten właśnie widok powita wysiadających z pociągu Niemców i Holendrów, których biuro turystyczne w Storfors skusiło obietnicą „dziewiczej natury”.
W ciągu tych siedmiu miesięcy Åfeldt na czele grupy sąsiadów, z poparciem towarzystwa regionalnego, organizacji przedsiębiorców w Storfors, koła łowieckiego, emerytów i wszystkich innych, przypuszczał szturm kolejno do: Zarządu Lasów, Sądu Administracyjnego, Zarządu Województwa, Urzędu Ochrony Środowiska, zarządcy lasu – Stora Enso, jego właściciela – Bergvik Skog SA, władz gminy, ministrów sprawiedliwości, środowiska i rolnictwa. Dotarli nawet do premiera, gdyż nie wierzyli, że informacje, których im udzielano, mogą być prawdziwe.
Opowiem potem ze szczegółami, czegóż to dowiedzieli się tam, w Värmlandii, bo nie wyobrażam sobie sprawy większej wagi dla wszystkich mieszkańców Szwecji.

Podczas gdy spieramy się o dotacje dla teatrów czy radykalne rozwiązania komunikacyjne w centrum Sztokholmu, na prowincji dokonuje się znacznie większa rewolucja kulturalna. Co gorsza, w przeciwieństwie do większości pomysłów polityków jest ona nieodwracalna. Krajobraz Szwecji zmienia skórę.

Przed sześćdziesięciu laty Sten Selander, poeta i botanik, wyraził obawę, że Szwedzi wkrótce nie będą mogli znaleźć okolic, o jakich mówią piosenki ludowe. Puszcz, zagajników, łąk…
Hans Åfeldt i jego sąsiedzi mają już swoje lata, będzie im więc oszczędzony widok tego, co Stora Enso wyhoduje za ich oknami. Ale to coś już istnieje i zajmuje połowę powierzchni Szwecji: prostokąty wypełnione równymi rzędami drzew w jednym wieku, tego samego gatunku, przeważnie świerków. Tam, gdzie kiedyś były łąki, rozciągają się plantacje leśne. Tam, gdzie jeszcze niedawno rósł las, też są plantacje leśne. Od czasów Gustawa Wazy nie było w Szwecji tak wielu drzew – i tak mało lasów.
To istota Reformy. Krajobraz leśny ulega podobnym przeobrażeniom jak miasta w latach sześćdziesiątych. Projekt budownictwa masowego1 został przeniesiony na łono przyrody.
Może niektórzy traktują tę reformę w kategoriach postępu. U niektórych ludzi stare drzewa budzą ukrytą agresję. Właśnie toczy się kuriozalny spór o przepiękny buk na terenie szkoły katedralnej w Lundzie. Jest trochę schorowany, jak to bywa w wieku stu siedemdziesięciu pięciu lat, należy go więc wyciąć, orzekli miejscy eksperci2. Na wypadek gdyby ktoś wlazł pod drzewo i oberwał gałązką po głowie…
Współczesny szwedzki las bez wątpienia oznacza postęp pod względem tak bezpieczeństwa, jak i higieny. Nie murszeje tam drewno w niehigienicznym mchu, alergik może spacerować niezagrożony brzozą i konwalią. To również raj dla dzieci – nie ma obawy, że mały Wilhelm potknie się o spróchniały pniak, naje nieznanych grzybów lub zabłądzi. Najbliższa droga przebiega zwykle nie więcej niż trzysta metrów dalej. Kto szuka ciszy, też będzie rad: spokoju plantacji nie zakłóca żaden dzięcioł ni piecuszek3.
We współczesnym lesie nawet współczesna młodzież nie poczuje się nieswojo. Drzewostan jest posegregowany pod względem wiekowym niczym knajpy na Södermalmie4. Tu wdzięczy się gromadka przedszkolaków. Tam oddzielone prostą linią nastolatki, jednakowo ubrane na przekór pokoleniu trzydzieści plus. A kawałek dalej – kontyngent siedemdziesięciolatków gotowych do wycinki.
Tu kończą się jednak podobieństwa, ludziom dane jest bowiem dożyć różnego wieku, natomiast drzewa we współczesnym lesie wycinane są na półmetku życia. Na tym polega radykalizm tej reformy. Od niepamiętnych czasów człowiek traktował stare drzewo jako łącznika z praprzodkami, a nawet z całym wszechświatem. Wkrótce takie romantyczne skojarzenia będą przywilejem jedynie spacerowiczów w parku miejskim. W prowincjach o największym zalesieniu większość drzew już jest młodsza od człowieka, gdyż to, co pogięte, podstarzałe i nietypowe, nie ma tam racji bytu. (Z wyjątkiem obszarów górskich i kilku mikroskopijnych rezerwatów).
Trzech dorosłych mężczyzn ledwie mogło objąć potężną sosnę w Skrälldalen w Hälsinglandii, którą w końcu z wielkim trudem powalili w 1890 roku. Sto lat później ze świecą szukać w Szwecji tartaku, który przyjmie bale grubsze niż takie, które zmieszczą się w objęciach dziecka. Nieodległa jest więc przyszłość, kiedy to drwal z Dalarny będzie musiał pofatygować się na Cmentarz Leśny Skogskyrkogården w Sztokholmie, by dotknąć sosny, która pamięta czasy jego dziadka. (Z Dworca Centralnego zieloną linią metra w stronę Farsta strand).
To nie prognoza na wyrost, lecz fakty. Nawet Narodowy Atlas Szwecji nie uwzględnia już pojęcia „las”, zauważa Kerstin Ekman5. Mowa jest o „uprawach leśnych”. Prognoza dla upraw leśnych w tymże atlasie brzmi: w ciągu pięć­dziesięciu lat dominującą populację sosen na południe od rzeki Dalälven zastąpią plantacje świerku, to samo dotyczy drzew liściastych w Skanii. No i co z tego? – spyta ktoś. Tego właśnie nie wiemy. Ale jeszcze się nie zdarzyło, by jakaś kultura na przestrzeni trzech pokoleń zamieniła naturę, która przez tysiąc lat była źródłem jej wierzeń i obrazów, w fabrykę drewna.
Mogę się mylić, ale jeśli miałbym wymienić punkt zwrotny we współczesnej historii Szwecji – moment, kiedy coś pękło, byłaby to pamiętna noc w maju 1971 roku. Przez dwie dekady sztokholmczycy akceptowali wyburzanie dawnej zabudowy, która byłaby ozdobą każdej metropolii. (Dziś byle klamka z tamtych kamienic kosztuje równowartość przyzwoitej dniówki). Oczywiście było sporo narzekania, ale na tym koniec. I oto nagle okazuje się, że trzynaście wiązów stoi na drodze transportu – uwaga – PUBLICZNEGO. Wynik do przewidzenia, mogłoby się wydawać. Z jednej strony partia rządząca, z drugiej – jakaś setka rozchełstanych miłośników drzew. Ale to nie ci, przykuci do konarów, tworzyli historię. To ci na dole, w krawatach, którzy nadeszli z odsieczą. Z okolicznych banków. Nie można wykluczyć, że jakaś hrabina oberwała tej nocy policyjną pałką.
Tak, to było coś nowego. Wyższe sfery nagle pokumane z brodatą lewicą. I to w jakiej sprawie? Trzynastu starych drzew. No proszę, coś w charakterze Szwedów musieli chyba przeoczyć konstruktorzy dobrobytu. Śpiewali na imprezach partyjnych szlagiery narodowego barda Taubego6, ale może umknęły im poważniejsze tony? Bo teraz sam Taube okrzyknął ich barbarzyńcami. To były ostre słowa, i niewdzięczne w ustach kogoś, kto pobiera państwową emeryturę i może liczyć na abonament na taksówki. Rety, co się tu wyrabia?
Bitwa o wiązy była pierwszą porażką idei dobrobytu opartej na przekonaniu, że wszystko, co stanowi wartość dla człowieka, da się ująć w tabelach. Dochód, odległość do przychodni, koszty uzyskania przychodu czy stężenie pyłków. To bez wątpienia ważne sprawy. Lecz wedle tej logiki wiązy w centrum Sztokholmu to w najlepszym wypadku pięć przyczep drewna opałowego, które stanęły na drodze do postępu.
Przypominam o tej bitwie, bo to nie przypadek, że właśnie drzewa, a nie jakaś przeznaczona do rozbiórki kamienica, skłoniły porządnych mieszczan, by pójść na łomot z policją. Zbombardowane miasto można odbudować. To nie koparka czy dynamit powodują najgłębsze rany. To piła mechaniczna.

Zapewne to znak czasu, że wydawnictwa zasypują rynek książkami o utraconych lasach. Idąc tym tropem, mógłbym dowodzić, że z wyjątkiem bogów nic nie wywołuje takich emocji jak stare drzewa. Mógłbym powoływać się na Biblię, eposy i legendy, od Gilgamesza po Kalewalę, lub przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno temu za wycięcie dębu wymierzano karę taką jak za ubicie Smalandczyka7. Lub też cytować strona za stroną poetów szwedzkich:

Jakaś siła duchowa, tajemnicza siła
W ukrytych korzeniach drzewa wolę swą złożyła.

To słowa Karin Boye8. Ale Hollywood (jeszcze ta nazwa!) też nieźle się przysłużył. Warto sobie uświadomić, że film o największej oglądalności w historii nie traktuje o nieszczęśliwej miłości ani nawet o Jezusie. Opowiada o niewybaczalnym ścięciu prastarego drzewa, pod którym rzekomo były skarby. Zauważyłem, że niektórzy byli rozczarowani zakończeniem. Ich zdaniem mordercy drzewa powinni umierać w większych cierpieniach. Według raportów, drzewna piękność z Avatara wzbudzała u wielu Amerykanów nieutuloną tęsknotę. Powstały programy terapeutyczne dla osób z PADS (Post Avatar Depression Syndrome), które nie radzą sobie z faktem, że nigdy nie zamieszkają w dżungli na planecie Pandora.
„Bestialskie morderstwo”, pisze kolega dziennikarz w „Dagens Nyheter” o zatrutych wierzbach w centrum Sztokholmu. Moją uwagę zwraca uczłowieczenie drzewa, niemal niespotykane w odniesieniu do zwierząt, nawet gatunków zagrożonych.

„Niech się zagnieździ u ciebie kormoran – piekło odchodów, smrodu i wrzasku! Niech ciąży nad tobą tysiąckrotna zemsta! Potępienie z koron drzew! Niech dach twojego domu na szkierach zgnije pod ciężarem odchodów kormorana, a potem runie na telewizor i kanapę. Wówczas twoja ostatnia tyrada na temat przyrody utknie ci w gardle niczym zardzewiały ruszt…”.
Adresatem tych słów, napisanych w 2007 roku, jest pewien polityk gminny, któremu się zdawało, że robi dobry uczynek, zamieniając kawał prawdziwego lasu na tor motocyklowy. By młodzież więcej czasu spędzała na powietrzu.
Na uwagę zasługuje, poza furią, wiedza przyrodnicza mściciela. Członek Akademii Francuskiej nie wyraziłby się raczej w ten sposób. Przypuszczalnie nie wie nawet, co to za ptak ten kormoran. Ale wśród pisarzy szwedzkich co drugi jest biologiem amatorem co się zowie. Wiele to mówi o roli przyrody w naszej kulturze. A może nawet czegoś więcej? Autor­ka powyższego steku przekleństw nazywa się Ekman9, na imię ma Kerstin. Gdyby ze szwedzkich bibliotek usunąć pisarzy, którzy mają nazwiska pochodzące od drzew, niewielu by pozostało.
W XVIII wieku, kiedy ludzie wybierali sobie nazwiska, Niemcy i Brytyjczycy określali się poprzez kolory lub zawody. Stąd Brown, Smith i Müller. Szwedzi obierali miano według drzew. Najchętniej lipy albo zagajnika, brzozy, wiązu… No właśnie, drzew liściastych. W książce telefonicznej niesie się szum listowia, ale to niegdysiejsze lasy, ból fantomowy po krajobrazach, których znikanie obserwował Sten Selander.
Jedynie Szwedzi, Finowie i Japończycy w ten sposób próbują wtopić się w leśną gęstwinę, twierdzi etnograf Bengt af Klintberg. W krajach tych las zajmuje centralne miejsce w kulturze, jak również w życiu codziennym. Gdy nas pytają, jak chcemy mieszkać, odpowiadamy: „W niekrępującym otoczeniu”, co oznacza dużo drzew i mało ludzi, tłumaczą pośrednicy nieruchomości. To nie lokalizacja w pobliżu teatru, szpitala, a nawet siłowni jest najbardziej poszukiwana, lecz „możliwość spacerowania po lasach i polach”. Jeśli wierzyć ogłoszeniom towarzyskim, to – poza seksem („nastrojowe wieczory”) – właśnie wędrówki w takim otoczeniu pragniemy uprawiać z partnerem życiowym. I to robimy! Co trzeci Szwed raz w tygodniu, jak informuje Centralny Urząd Statystyczny. Dowiaduję się, że oryginalna melodia szwedzkiego hymnu narodowego Du gamla du fria10 to piosenka ludowa z Västmanlandii, która zaczyna się od słów:

Jadę sobie przez stumilowy las,
gdy inni jeszcze smacznie śpią…

Podobno nie wypada mówić o czymś takim jak duch narodu. Lecz jako syn kraju pól (Polska znaczy pole) mogę zaświadczyć, że w duszy Szweda znacznie więcej jest szumu liści niż w mojej. My z wylesionych krajów wspominamy okoliczny lasek jako coś wyjątkowego – kryjówkę. Na przykład urodzonemu w Grecji Theodorowi Kallifatidesowi11 „las” kojarzy się głównie z młodzieńczą chucią. Było to miejsce schadzek młodzieży z jego wsi. Jego obraz Szwedów jako społeczeństwa seksualnie wyzwolonego potwierdzał się więc za sprawą ciągłych wzmianek o wyprawach do lasu. Kiedy jednak koleżanka z pracy w nowym kraju zaproponowała mu leśną przechadzkę w czasie przerwy obiadowej, Kallifatides uznał, że tego już za wiele. Szwedzka rozwiązłość – w porządku. Ale w przerwie obiadowej?
„Kultura szwedzka zanurzona jest w puszczy niczym chata osadnika. Pachniemy żywicą i igliwiem”. Tak pisał historyk literatury Fredrik Böök w 1924 roku. Prawie sto lat później pisarz o innym temperamencie, tłumacz Joyce’a Erik Andersson stwierdził (à propos książki Kerstin Ekman Panowie w lesie12), że o ile najświętszym przybytkiem kultury francuskiej jest język, to dla Rosjan jest to ziemia, a dla Szwedów – las. „Szukaliśmy lasu, a to my nim byliśmy”.
Ładnie powiedziane, jak często bywa, gdy szwedzki pisarz zaduma się nad drzewami. Idę o zakład, że na każdy żeński przedmiot lirycznej tęsknoty przypadają dwie brzozy, lipa i kilka mórg lasu mieszanego. Gdy idziemy do lasu, możemy się w nim zatracić.

Ach te mroczne lasy w nas
gdzie drzemią olbrzymy
To co zwiemy duszą
jest tylko rozedrganą plamą słońca
pod drzewami, śladem siekiery
gdzie dociera ukośne światło

Tak pisał Werner Aspenström13. Ale nawet potoczne wyrażenia, takie jak „idź do lasu” (czyli „do diabła” – niepojęte w większości języków), wskazują, że las to w sercu Szweda miejsce metafizyczne. Jest tam i raj, i ten drugi adres. Reprezentuje on wolność i fatalne zauroczenie, człowiek może tam zostać zbawiony lub zgubiony, tam czyha podstępna kobiecość, tam rodzi się dojmujący smutek i ekstaza. „Bóg nie umarł, przeniósł się tylko z kościoła do lasu”, stwierdził niedawno psychiatra Nils Uddenberg.
Może dla niektórych zawsze tam był? Historyk idei Sverker Sörlin zauważył, że nawet entuzjasta futuryzmu Artur Lundkvist14 czcił drzewa:

„Jeśli jest nadzieja dla drzew, jest też nadzieja dla człowieka, o ile człowiek, jako bóg dla siebie samego, nie zaneguje drzew jako bogów”.

W takim razie nie bez znaczenia wydaje się fakt, że lasy, które niegdyś inspirowały budowniczych katedr, obecnie przypominają kryty parking. Ciasno ustawione kolumny i niski strop. Inne będzie więc nabożeństwo.
Przypominam o tym, by namówić czytelnika na wspólną wyprawę do Kvikkjokk, Vuollerim i Storfors, do Hedekas i Arjeplog. A nawet do ostatniej puszczy w Europie – wszystko po to, by zrozumieć ten bezsilny gniew, którego nie widuje się w Sztokholmie, a który wita reportera na prowincji – czyli w Szwecji.

Wszystko zaczęło się w Storfors. Hans Åfeldt stoi wśród szczątków swojego lasu. Operator kombajnu właśnie zrobił sobie przerwę. Napadało śniegu, zmierzch gasi kolory – teraz wszystko wygląda upiornie jak na czarno-białych fotografiach z frontu. Chciałem przeprowadzić wywiad z sąsiadem Åfeldta, ale dałem spokój. Może dlatego, że nigdy nie wiem, jakie pytania zadaje się w domu żałoby. A może jego zaciśnięte szczęki i coś szczególnego w spojrzeniu sprawiły, iż poczułem się współwinny spustoszenia. Jest nauczycielem. Przez trzydzieści lat ten kawałek lasu służył mu jako pracownia biologiczna i miejsce biegów terenowych.
Jak już wiemy, ze względu na ten las Åfeldt przeprowadził się tu z Örebro przed sześciu laty. „Czułem błogość co rano, otwierając drzwi. Znajomi, którzy przyjeżdżali w odwiedziny, byli oczarowani. Ale inspektor z Zarządu Lasów po przybyciu na miejsce potwierdził opinię spółki leśnej. To bezwartościowy las przemysłowy, orzekli, w dodatku o niskich walorach przyrodniczych, zwłaszcza że wokół są karczowiska”.Hans Åfeldt uważa, że las stał się kwestią klasową. „My z terenów leśnych jesteśmy pariasami. Mieszkańcy miast mogą być spokojni o swój las”. Upływa dłuższa chwila, zanim dociera do mnie, że ten pozorny paradoks to ponura rzeczywistość.
Sztokholmczyk może wybrać się na rowerze w urokliwe knieje i łazić tam godzinami, nie natrafiając na drogę. A w najbardziej zalesionej prowincji Szwecji Hans Åfeldt nie może powłóczyć się wśród leśnych upraw nawet przez kwadrans, by nie natknąć się na karczowisko. W Sztokholmie strefa chroniona przed całkowitą wycinką ciągnie się trzydzieści kilometrów od miasta. W Storfors to ledwie pięć metrów od węgła domu. Może dlatego mieszczuchy jako ostatni zdają sobie sprawę z przeobrażeń krajobrazu.
Jak do tego doszło, że tereny wiejskie zostały wyrzutkami systemu ochrony przyrody? Stoi człowiek wśród stosów gałęzi, przygląda się tej demonstracji brutalności i ma wrażenie, jakby czas cofnął się do lat siedemdziesiątych.
Albo jeszcze dalej, do czasów samowolki leśnej na początku epoki przemysłowej. Bezwstydny język władzy, arogancja. Åfeldt i jego sąsiedzi musieli wysłać stertę pism, nim doczekali się jakiejś reakcji ze strony spółki i urzędów państwowych. Powoływali się na przepisy prawa, wypowiedzi ministrów, badania, załączali mapy i podpisy. Odpowiedzi, jakie otrzymali, były zdawkowe i protekcjonalne: „Otrzymaliśmy Państwa opinie (…) nie powodują skutków (…)”.
Hans Åfeldt nigdy nie czuł się tak bezsilny i upokorzony. Zarówno spółka, jak i władze dawały mu do zrozumienia, że jest głupkiem, a może nawet pieniaczem, bijąc na alarm w sprawie wartości estetycznych tam, gdzie chodzi tylko o surowiec drzewny. I do tego sądzi, że może wygrać! Pokazuje mi list od spółki Bergvik Skog. Przedsiębiorstwo nie odpowiada na żadne z jego pytań, tylko informuje, że za kilka lat karczowisko „może być całkiem interesujące dla miłośników przyrody”. Nie zapomni faceta ze Stora Enso, który przyjechał liczyć kurki. Åfeldt miał nadzieję, że to dla dobra sprawy. Mylił się. Fakt, że można tam było znaleźć grzyby, wskazywał, iż las wcale nie był tak często odwiedzany, jak Åfeldt twierdził. A więc nie był szczególnie potrzebny.
Ale najgorsze było odkrycie, że wszelkie jego wysiłki od początku były skazane na niepowodzenie. Już latem 2011 ro­ku, kiedy wysłał pierwsze pismo, wycinka była ostatecznie zatwierdzona przez Zarząd Lasów, choć żaden urzędnik nie widział lasu na oczy. I decyzji tej nie można było zaskarżyć. Jak to? Czyżby władze pomagały koncernowi drzewnemu obejść jedyne prawo chroniące obszary leśne? Tak właśnie jest, o czym przekonał się Hans Åfeldt, a potwierdza to dokumentacja zgromadzona w wielu opasłych segregatorach. Teraz ma nadzieję, że opiszę wszystko, czego się dowiedział, by inni nie popełnili tego samego błędu. Czyli nie wyobrażali sobie, że mamy jakąkolwiek prawną ochronę lasów15 ze względu na potrzeby człowieka.
Obecnie, gdy kupujemy mleko (a nawet podcieramy sobie tyłek), jesteśmy nieustannie zapewniani o odpowiedzialności przemysłu drzewnego za środowisko naturalne. Las, z którego została wyprodukowana dana serwetka-rolka papieru toaletowego-papeteria, uprawiano i wycinano z zachowaniem troski o człowieka i przyrodę, co potwierdza logo organizacji Svanen lub FSC na opakowaniu16. Produkty Bergvik Skog i Stora Enso także są opatrzone tymi krzepiącymi oznaczeniami.
Trzeciego dnia wycinki w pobliżu domu nadal stało kilka pięknych drzew. Wśród nich potężny świerk o obwodzie 2,7 metra, przypuszczalnie jeden z najstarszych świadków historii Storfors. Czyżby spółka w ostatniej chwili zmieniła zdanie? O nie, tyle że drzewo jest zbyt wielkie dla kombajnu leśnego, trzeba je więc wyciąć ręcznie, informuje operator maszyny. Rozumiem, pewnie tak masywne drewno jest szczególnie cenione? „Ależ skąd, żaden tartak takiego nie przyjmie. Stoi blisko domu i pewnie mnóstwo w nim gwoździ po budkach dla ptaków”. To co z niego będzie? „Papier albo pieluchy”.

 
Wesprzyj nas