„Miasto kłamstw” to portret niezwykłego miasta – świeży, zaskakujący, prowokujący. Starannie skonstruowana literatura faktu, stylem i tempem akcji przypominająca powieść.


“Aby żyć w Teheranie, musisz kłamać, i to po mistrzowsku. Względy moralne nie mają tu nic do rzeczy. W Teheranie kłamie się, żeby przetrwać… Prawda stała się tajemnią; rzadkim, niebezpiecznym, wysoko cenionym towarem, z którym należy się obchodzić niezwykle ostrożnie. Szczerość to w Teheranie akt najwyższego zaufania albo bezgranicznej desperacji”.

Przez centrum Teheranu i serce książki Ramity Navai przebiega Wali Asr – główna arteria Teheranu i najdłuższa ulica na Bliskim Wschodzie. Autorka zabiera nas w wędrówkę po Waliasr, ukazuje jej architekturę, kulturę i historię, odkrywa przed nami jej duszę.

Osiem niezapomnianych postaci – w tym zabójca, aktorka filmów pornograficznych, podstarzała lwica salonowa i przemytnik broni – wprowadza nas w ukryte zakamarki Teheranu, odmalowując niezwykły, barwny i często zaskakujący obraz tego miasta.

Proza Navai olśniewa. Jej bohaterowie, wędrujący po Wali Asr czy to w drodze do pracy, czy po to, żeby coś zjeść, zrobić zakupy, pomodlić się lub sprzedać swoje wdzięki, obserwują zrujnowane piękno otaczającego ich świata. Za sprawą tych obserwacji książka wznosi się na wyżyny niedostępne dla typowego reportażu. Autorka wychwytuje urywki piosenek, wierszy, haseł propagandowych i zwraca ostrze pióra przeciwko hipokryzji miasta, które tak dobrze zna.
„The Sunday Telegraph”

Ramita Navai ma oko reportera do wymownych szczegółów. Jej książka to pięknie napisany – i jakże aktualny– portret życia teherańczyków.
Christina Lamb, „The Sunday Times”, współautorka książki “To ja, Malala”

Navai umiejętnie pokazuje, że wartości przypisywane przez osoby z zewnątrz określonym warstwom społecznym – pobożnym tradycjonalistom, kupcom bazaari, konserwatystom z Hezbollahu, majętnym arystokratom, pragmatycznym ubogim – nakładają się na siebie w niezwykle złożony sposób. Dokonała rzeczy nadzwyczajnej.
„The Financial Times”

Ta pasjonująca książka jest mozaiką obrazów zupełnie innego świata… każdy rozdział to fascynująca krótka opowieść przenosząca naszą wyobraźnię w serca i umysły ludzi, którzy stają się niemal naszymi dobrymi znajomymi.
„The Daily Mail”

Ten fenomenalny tekst bardziej przypomina zbiór reportaży, ale czyta się jak powieść. Wartka, pouczająca lektura. “Miasto kłamstw” to nadzwyczajny portret miasta, które na Zachodzie jest słabo znane – i często budzi lęk.
„Vogue”

“Miasto kłamstw” to książka z wielką rzetelnością odmalowująca specyfikę opisywanego świata. Navai jest wybitnie utalentowaną autorką. Jej opowieści są na przemian komiczne, intrygujące i do głębi przejmujące. I choć dużo jest w nich smutku, z każdej bije zachwyt nad cudowną różnorodnością życia w Teheranie.
„Geographical Magazine”

Największym atutem “Miasta kłamstw” jest znakomita praca reporterska, jaką wykonała autorka. Skłonienie ludzi do mówienia, nawet anonimowo, to duże osiągnięcie w mieście, gdzie zdrada jest na porządku dziennym i ktoś zawsze patrzy.
„The Times”

Starannie skonstruowana literatura faktu, stylem i tempem akcji przypominająca powieść.
„Financial Review”

Jedno z najbardziej fascynujących miast świata, przedstawione przez jedną z najbardziej fascynujących współczesnych dziennikarek. Navai z wielką swobodą wczuwa się w rolę twardo stąpającej po ziemi miejskiej pisarki, by w swoim intymnym, chwilami przejmującym grozą debiucie zwiedzić brudne zakamarki Teheranu. Wprawną, pewną ręką prowadzi nas przez galerię wielu twarzy irańskiej stolicy, zawsze z miłością dla wszystkich, nawet najbardziej maluczkich współobywateli. Intymny, pełen oddania portret, wydobywający piękną prawdę z miasta skrytego pod maską kłamstw.
Anthony Loyd

Wielokrotnie nagradzana dziennikarka, Ramita Navai, w zbiorze pięknie napisanych portretów bierze pod lupę teherańczyków wszelkiego autoramentu.
„Publishers Weekly”

Ramita Navai to wielokrotnie nagradzana brytyjska dziennikarka pochodzenia irańskiego, specjalizująca się w sprawach zagranicznych, laureatka Emmy, autorka artykułów i telewizyjnych filmów dokumentalnych. Pracowała w ponad 30 krajach i nakręciła 20 filmów dokumentalnych dla „Unreported World”, cieszącego się uznaniem krytyków serialu dokumentalnego produkcji Channel 4. W latach 2003–2006 była teherańską korespondentką „The Times”, sporządziła także dla ONZ sprawozdania z Iranu, Pakistanu i Iraku. Znana jest z prowadzenia śledztw dziennikarskich na trudnych terenach. Laureatka przyznawanej przez Królewskie Towarzystwo Literackie nagrody Jerwood w dziedzinie literatury faktu w roku 2012.

Ramita Navai
Miasto kłamstw
Cała prawda o Teheranie
Przełożył Tomasz Wilusz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 11 września 2014

PRZEDMOWA

Wyjaśnijmy sobie jedno: aby żyć w Teheranie, musisz kłamać. Względy moralne nie mają nic do rzeczy; w Teheranie kłamie się, żeby przetrwać. Ta potrzeba mataczenia jest zaskakująco egalitarna – świat oszustwa nie zna barier klasowych ani dyskryminacji religijnej. Niektórzy z najbardziej pobożnych, sprawiedliwych teherańczyków są równocześnie najbardziej uzdolnieni i przebiegli w sztuce zwodzenia. My, teherańczycy, po mistrzowsku potrafimy manipulować prawdą. Małym dzieciom każe się zaprzeczać, że tatuś trzyma w domu alkohol; nastolatki żarliwie przysięgają, że ich dziewictwo jest nietknięte; w miesiącach postu sklepikarze pozwalają klientom po kryjomu jeść, pić i palić na zapleczach sklepów, a młodzi mężczyźni biczują się podczas obchodów święta Aszura, udając, że każde smagnięcie upamiętnia imama Husajna, gdy tak naprawdę chcą popisać się męską tężyzną przed ładnymi dziewczynami, które z kolei zaklinają się, że w procesji uczestniczą z czystej pobożności. Te kłamstwa pociągają za sobą następne, wyrastające jak grzyby po deszczu w zmurszałej fasadzie społeczeństwa.

Prawda stała się tajemnicą, rzadkim, niebezpiecznym, wysoko cenionym towarem, z którym należy się obchodzić niezwykle ostrożnie. Szczerość w Teheranie jest aktem najwyższego zaufania albo bezgranicznej desperacji.
Kłamstwo dla przetrwania ma w irańskiej kulturze długą tradycję; we wczesnych latach islamskich podbojów szyitom zalecano, by w celu uniknięcia prześladowań ukrywali swoją wiarę – praktyka znana jako takijja. Nawet Koran stwierdza, że są przypadki, gdy kłamstwo w imię wyższego dobra jest dozwolone. I choć epidemia fałszu rozlała się po całym kraju, Teheran pozostaje jej źródłem.
W czym sęk: Irańczycy mają obsesję na punkcie wierności samemu sobie – to nieodłączna część naszej kultury.
Perski poeta Hafez nawołuje, abyśmy szukali prawdy, by poznać sens życia:

Rozbudzone w tobie umiłowanie Prawdy
Nigdy cię nie opuści
Twoje radości i udręki w tej mozolnej wędrówce
Unoszą okrywającą cię przetartą zasłonę jak kurtynę
na scenie
I na pewno odsłonią twoje Wspaniałe Ja

Postacie z irańskich oper mydlanych prawie zawsze dążą do tego, by poznać swoje prawdziwe ja, a przedmiotem licznych fatw jest dychotomia między brzemieniem religijnych nakazów a szczerymi ludzkimi pragnieniami.
Dlatego większość teherańczyków żyje w stałym rozdarciu, jakże bowiem pozostać wiernym sobie w ramach systemu, w którym człowiek zmuszony jest kłamać, aby przetrwać?
Pozwolę sobie wyjaśnić jeszcze jedno. Nie twierdzę, że my, Irańczycy, jesteśmy z natury łgarzami. Kłamstwa to przede wszystkim konsekwencja dążenia do przetrwania w warunkach ucisku, pod rządami reżimu przypisującego sobie prawo do ingerencji w nawet najbardziej intymne sprawy swoich obywateli.
W czasie, kiedy mieszkałam (i kłamałam) w Teheranie, wysłuchałam opowieści teherańczyków – ich wkrótce poznacie. Nie wszyscy są przeciętnymi obywatelami tego miasta; niektórzy egzystują na dalekim marginesie irańskiego społeczeństwa. Mam jednak nadzieję, że nawet najbardziej drastyczne historie zawarte w niniejszej książce pomogą człowiekowi z zewnątrz zrozumieć, jak wygląda codzienne życie w tej metropolii zamieszkanej przez ponad dwanaście milionów ludzi. Z doświadczenia wiem, że najbardziej charakterystyczną cechą teherańczyków jest życzliwość, bo bez względu na to, jak ciężko się żyje, jak mocno rząd przykręca śrubę, mają w sobie niespożyte zasoby serdeczności; okazywali mi ją wszyscy, od zatwardziałych zwolenników reżimu po radykalnych opozycjonistów.
Zmieniłam wszystkie nazwiska i niektóre szczegóły, daty i miejsca, by chronić moich rozmówców, ale wszystko, co opisałam, wydarzyło się albo dzieje się nadal. To prawdziwe historie z miasta kłamstw.

PROLOG
Wali Asr

Widziany z lotu ptaka Teheran mieni się eterycznym blaskiem. Pomarańczowa mgła nad miastem załamuje promienie słońca: gęsty opar uporczywie zalega w każdym zakamarku, pali nos i szczypie w oczy. Na ulicach zapchanych pojazdami buchają kłęby czarnych chmur, które niespiesznie się wznoszą i zawisają w powietrzu.
Spaliny pną się nawet po karmelowych zboczach gór Elburs na północy. Tu, w dole, skupiska wieżowców patrzą z wysoka na miasto, niczym imamowie, którzy stoją nad bijącymi pokłony wiernymi. Dolinę u ich stóp wypełnia nieprzebrana masa ludzi. Każdy centymetr terenu jest zajęty, bez zauważalnego stylu, logiki czy myśli przewodniej. Stare dzielnice są brutalnie rozprute wielopoziomowymi skrzyżowaniami, brzydkie postmodernistyczne gmachy górują nad dworami w ruinie.
Cały ten chaos przecina dzieląca Teheran na pół długa, szeroka droga obsadzona po obu stronach tysiącami wysokich sykomor. Ulica Wali Asr biegnie z północy na południe stolicy, tłoczy życie do jej żył, wypluwa je w najgłębszych zakamarkach miasta. Wali Asr to w oczach miejscowych Teheran w pigułce. Od dziesięcioleci właśnie tutaj Irańczycy przychodzą świętować, protestować, manifestować, upamiętniać, opłakiwać. Jednym z moich najżywszych wspomnień z dzieciństwa w Teheranie jest przejazd tą aleją; do dziś pamiętam to wrażenie bycia otuloną przez drzewa, czule nachylone ku sobie, osłaniające nas zielonym sklepieniem.
Stare, przerośnięte, powykręcane korzenie sykomor wystają z popękanego betonu. Biegnące wzdłuż nich głębokie rynsztoki zwane dżub niosą lodowatą wodę, która tryska z gór na północy. Im dalej na południe, tym woda jest mętniejsza i ciemniejsza. Tuż za środkowym odcinkiem Wali Asr rozpościera się tętniące życiem, gęsto zaludnione centrum; przez skrzyżowania gnają tysiące motocykli, samochodów i pieszych. Między blokami mieszkalnymi wciąż można odnaleźć walczące o życie szczątki kilku okazałych starych domów. Dalej na południe budynki są coraz mniejsze i coraz bardziej zaniedbane; to domy z surowego cementu i skruszałej cegły, z powybijanymi oknami i dachami zastawionymi budami z blachy falistej. Ze ścian zwisają przerdzewiałe przewody gazowe i klimatyzatory, niczym wywalone na zewnątrz metalowe flaki. Tutaj cały kolor znika z ulic, wchłonięty przez cienie konserwatyzmu i nędzy. Czarne całuny kobiecych czadorów przemykają bezszelestnie między ciemnymi marynarkami i chustami na głowę: odcienie żałoby aprobowane przez islam, urozmaicone tylko krzykliwymi muralami przedstawiającymi bohaterów wojennych, męczenników i propagandę polityczną. U swojego południowego wylotu Wali Asr otwiera się na Rah Ahan, główny dworzec kolejowy Teheranu, na który przybywają tysiące ludzi z całego kraju: Lurowie, Kurdowie, Azerowie, Turkmeni, Arabowie, Baludżowie, Bachtiarzy, Kaszkajowie i Afgańczycy.
Ulica Wali Asr wraz z odchodzącymi od niej setkami dróg to mikrokosmos miasta. Mierzy około siedemnastu kilometrów, łączy bogatych i biednych, religijnych i świeckich, tradycję i nowoczesność. A mimo to życie ludzi zamieszkałych na jednym i drugim jej krańcu zdają się dzielić całe stulecia.
Drogę tę zbudował Reza Szach, choć prace nad nią rozpoczęły się w 1921 roku, jeszcze przed jego koronacją. Pełną parą ruszyły po puczu wojskowym, który obalił szacha Ahmada, ostatniego monarchę z dynastii Kadżarów. Na trasie przebiegu przyszłej Wali Asr zniszczono sady i piękne, starannie wypielęgnowane ogrody arystokratów, mężów stanu i książąt kadżarskich; najbardziej atrakcyjne grunty Reza zachował dla siebie i swojej rodziny. Budowa trwała osiem lat. Gotowa droga przecinała tereny wiejskie i łączyła z sobą pałace szacha: zimowe rezydencje w cieplejszej, południowej części miasta i rezydencje letnie, umoszczone w chłodniejszych górach na północy. Jej powstanie było elementem programu intensywnej rozbudowy i modernizacji, który w zamyśle Rezy Szacha miał wprowadzić Iran w dwudziesty wiek. To miał być obiekt zazdrości całego Bliskiego Wschodu; majestatyczna, okazała aleja, łącząca elegancję i piękno ocienionych drzewami francuskich bulwarów z dostojeństwem wielkiego rzymskiego traktu. Reza osobiście nadzorował zasadzenie około osiemnastu tysięcy sykomor. Drodze nadał swoje nazwisko: ulica Pahlawiego.
Nazwę zmieniono w 1979 roku, kiedy rewolucja islamska zrzuciła z tronu syna Rezy Szacha, Mohammada Rezę; przeciwni szachowi nacjonaliści patronem ulicy uczynili doktora Mohammada Mosaddegha, byłego premiera Iranu, ekscentrycznego, wykształconego w Europie prawnika, który stracił władzę w wyniku wspieranego przez CIA zamachu stanu po tym, gdy podjął próbę nacjonalizacji irańskiego przemysłu naftowego, i z tego powodu dla wielu stał się bohaterem. Nowa nazwa przetrwała prawie tak długo jak jego rządy – nieco ponad rok. Ojciec chrzestny rewolucji, ajatollah Ruhollah Chomeini, ani myślał pozwolić, by najsłynniejsza droga w kraju upamiętniała człowieka, który reprezentował perski nacjonalizm, nie islam, i któremu zazdrościł popularności.
Na jego polecenie ulicy nadano nazwę Wali Asr, na pamiątkę otoczonego powszechną czcią imama Mahdiego, znanego też jako imam Zaman, ostatniego z dwunastu szyickich imamów, człowieka, który według wierzeń wielu szyitów będzie Ostatnim Zbawicielem świata. Powrót mesjasza da początek nowej erze pokoju i islamskiej doskonałości, do tego czasu jednak Ostatni Zbawiciel ma pozostawać w ukryciu. Stosowna nazwa dla drogi symbolizującej miasto, którego rzeczywiste siły witalne są tak mocno tłumione pod islamskimi rządami.

To dzieje się w środku nocy. Nikt nie wie, o której godzinie ani ilu ludzi w tym uczestniczy. Jednak rano o niczym innym się nie mówi. Dowody widoczne są na długich odcinkach Wali Asr: z betonu sterczą dziesiątki pniaków. Zbrojni w piły łańcuchowe pracownicy służb miejskich ścięli ponad czterdzieści przydrożnych sykomor. Teherańczycy protestują. Piszą listy, wydzwaniają do burmistrza, robią zdjęcia. Skarżą się na Twitterze, zakładają stronę facebookową.
Sprawa trafia na czołówki gazet. Znana organizacja praw człowieka twierdzi, że liczba ściętych drzew jest dużo wyższa. Ugrupowanie obrońców dziedzictwa kulturalnego nazywa zabójstwo „niewinnych” drzew aktem „porażającej dewastacji”. W czasie dyskusji na żywo w ogólnokrajowej rozgłośni Farhang urywają się telefony. „Każde drzewo jest dla mnie wspomnieniem. Jeśli zetną drzewa, moje wspomnienia umrą. To tak, jakby ścinali moją duszę”, szlocha słuchaczka, z typowo irańską pasją i skłonnością do dramatyzowania.
Teherańczycy są oburzeni. Weteran wojenny bez nóg zajmuje swoje zwykłe miejsce na chodniku w pobliżu Park-e Mellat w północnej części Wali Asr. Kładzie brudne kule obok siebie i rozkłada na ziemi swój towar: baterie różnej wielkości i koloru. Za jego plecami wielki szczur smyrga z jednej strony rynsztoka na drugą. Student akademii muzycznej, ze skrzypcami na plecach, usłyszał o wycince drzew i przyszedł zobaczyć jej skutki na własne oczy.
– Ja przynajmniej byłem na wojnie, czym to biedne drzewo sobie zasłużyło, żeby podzielić mój los? – żartuje weteran. Młodzieniec uśmiecha się i idzie na północ, do Bagh Ferdous, publicznego ogrodu przed eleganckim pałacem Kadżarów. Chodzi tam rozmyślać i obserwować życie na Wali Asr. Siada na ławce, otwiera laptop i puszcza na nim koncertowe wykonanie Requiem Mozarta. Dołącza do niego starszy pan w trzyczęściowym garniturze; zajmuje miejsce na drugim końcu ławki, by dosłyszeć przez dźwięki miasta cudowną muzykę.

 
Wesprzyj nas