Martwe popołudnie rozpoczyna nowy cykl powieściowy, którego bohaterem jest Marcin Hłasko – były policjant, ekspert do spraw bezpieczeństwa specjalizujący się także w poszukiwaniu zaginionych.


Pierwsza część trylogii jest krzyżówką czarnego kryminału i thrillera politycznego, jej akcja rozgrywa się w Polsce w 2013 roku. Kolejne odsłony przygód Hłaski będą się odwoływać do innych odmian literatury sensacyjnej – m.in. powieści szpiegowskiej oraz – tak jest! – westernu, który autor zawsze pragnął napisać. Cykl ten jest dla Mariusza Czubaja nową przygodą pisarską, a dla czytelników satysfakcjonującą mieszanką wybuchową na miarę wariackich czasów i totalnie pokręconej rzeczywistości, w jakiej żyjemy.

Marcin Hłasko, lat 47. Zbieżność nazwisk z Markiem Hłasko przypadkowa. Skończył liceum plastyczne, później studia filozoficzne na UW i w Danii (ukończył w 1991 r. – zna biegle angielski, duński i niemiecki), specjalizował się w filozofii Sorena Kierkegaarda. Od 1991 w policji (wydział zabójstw). Traumatyczne wydarzenie sprawiło, że przeszedł do Biura Spraw Wewnętrznych. Od 5 lat doradca do spraw bezpieczeństwa w dużych firmach. Po godzinach – prywatny detektyw specjalizujący się w poszukiwaniu osób. Hłasko to rodowity warszawiak, mieszka w osiedlu domków fińskich na warszawskim Jazdowie. Fan i teoretyk Kuchni Pięciu Przemian (której nie praktykuje, bo albo kogoś ściga, albo ktoś go ściga) oraz drinku Manhattan. Jest w separacji z żoną, nie rozwiedli się jeszcze, ponieważ “ona jest zbyt zajęta, a on zbyt leniwy”.

Upalne lato 2013 roku. W gdańskim hotelu zostaje zastrzelony polski parlamentarzysta. Motywy sprawcy – lub jego mocodawców – nie są jasne, a zabójstwo, które wyraźnie wygląda na egzekucję, budzi niepokój wśród polityków i urzędników państwowych.

Kilka tygodni później Marcin Hłasko dostaje prywatne zlecenie: ma odnaleźć specjalistę od marketingu politycznego, Daniela Okońskiego, który pracował nad biografią wpływowego polskiego biznesmana i pewnego dnia zniknął bez śladu. Hłasko, choć bez entuzjazmu, przyjmuje zlecenie, i zamiast przesiadywać w swoim domku fińskim na Jazdowie, krąży po warszawskich slumsach i hipsterskich klubach na Placu Zbawiciela, wkracza w świat polityki, szantażu, narkotyków, dużych pieniędzy i mediów. Stopniowo odkrywa ślady prowadzące do zdarzeń sprzed wielu lat.

Ale niektórzy zrobią wszystko, by zabrał zdobytą wiedzę do grobu.

„Pewni ludzie znikają, a inni ludzie ich szukają. Tak to jest skonstruowane”, mówi Marcin Hłasko, specjalista do spraw bezpieczeństwa i ekspert zajmujący się poszukiwaniem zaginionych.

Mariusz Czubaj (ur. 1969) – wykładowca antropologii kultury, autor powieści kryminalnych. Wraz z Markiem Krajewskim stworzył postać komisarza Jarosława Patera (Aleja samobójców; Róże cmentarne). W cyklu z profilerem z Katowic, Rudolfem Heinzem, ukazały się powieści 21:37, Kołysanka dla mordercy; Zanim znowu zabiję. Autor m.in. książek poświęconych kryminałom oraz publikacji na temat innych obszarów kultury popularnej: szczególnie kultury fanowskiej oraz antropologii sportu. Jego powieści kryminalne zostały przetłumaczone na język angielski, niemiecki, turecki oraz ukraiński. Za 21:37 otrzymał Nagrodę Wielkiego Kalibru za najlepszą polską powieść kryminalną i sensacyjną. Po godzinach: fan rocka, gitarzysta. Trenuje karate tradycyjne i przygotowuje się do egzaminu na stopień mistrzowski.

Mariusz Czubaj
Martwe popołudnie
Wydawnictwo Albatros
Premiera:: 30 kwietnia 2014

CZĘŚĆ PIERWSZA

4

— Pan Hłasko?
Nie jestem wysoki i nawet dziewczyny na rolkach nieco mnie deprymują.
Siedziałem w Bobby Barze, tuż przy Złotych Tarasach, czekałem na cheeseburgera z frytkami i popijałem fritz colę — napój składający się z samych dodatków, dodatków do dodatków i konserwantów tych wszystkich składników. Takie czasy.
Oczywiście najchętniej delektowałbym się kuchnią pięciu przemian, myślał o tym, że krótka wiosna zamieniła się w ekstremalnie gorące lato, że drewno ustąpiło miejsca ogniowi, więc jest idealna pora na smaki gorzkie, pobudzające przemianę materii. Tyle że jestem bardzo zapracowanym człowiekiem, a przynajmniej lubię sprawiać takie wrażenie, i nie mam czasu na pięć przemian. Nie mam czasu nawet na jedną. Tym razem przemiana materii dokonywała się samoistnie i nawet w nieco przyspieszonym tempie, gdy naprzeciwko mnie pojawiła się ta dziewczyna.
— Pan Hłasko? — powtórzyła.
Nie miała rolek, ale i tak była wysoka. Ubrana w czarne skórzane spodnie, motocyklowe buty i białą skórzaną kurtkę z napisem, którego nie mogłem odczytać. Wpatrywała się we mnie wyczekująco skośnymi zielonymi oczami i poprawiała kasztanowe włosy związane w koński ogon. W drugiej ręce trzymała kask motocyklowy, który, nie sposób było tego nie dostrzec, harmonizował z jej kształtami. Krągłość cheeseburgera — wciąż na niego czekałem — a nawet nazwa lokalu, Bobby Bar, dopełniły tego obrazu i podziałały na moją wyobraźnię. Pomyślałem, że może jednak kiepsko rozpoczęty dzień nie będzie do końca stracony. Nagle wróciła mi chęć życia.
— Witamy w naszej miejskiej dżungli. Pani z daleka? — Upiłem łyk fritz coli i gestem zaprosiłem ją, by usiadła.
Zrobiła to.
— To podobno pan jest specjalistą od odnajdywania ludzi w miejskiej dżungli.
Na stolik wjechał cheeseburger oraz frytki, znikła natomiast tabliczka z cyferką 7, oznaczającą numer zamówienia. Wgryzłem się w chrupiącą bułkę i wołowinę. Byłem głodny, ale przede wszystkim chodziło o zyskanie na czasie.
— Chciałabym, żeby odnalazł pan tego człowieka.
Położyła obok tacki zdjęcie. Zerknąłem na trzydziestoletniego bruneta, po czym spojrzałem jej w oczy. Szybko przeszła do rzeczy. Naprawdę szybko.
— To chyba nieporozumienie. Jeśli pani chłopak uciekł z inną, proszę zwrócić się do jakiegoś biura detektywistycznego. Dla nich to bułka z masłem. Może frytki? — Wskazałem tackę. — A może zamówić pani coś innego?
— Szef nalega, żeby to był pan. — Schowała fotografię do kieszeni kurtki.
— Jeśli szef jest pani siostrą bliźniaczką, to może zmienię zdanie.
Wydawało mi się, że przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
— Niestety, w tej sprawie muszę pana rozczarować. W innych nie.
Zabrzmiało to trochę jak zaproszenie, a trochę jak wyzwanie, ale nie podjąłem rękawicy.
— Powinni panią zatrudnić w Top Gear. — Wskazałem kask, który trzymała na kolanach.
Znów cień uśmiechu.
— A dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja miałbym zająć się sprawą, która tak nurtuje pani szefa?
— Bo podobno jest pan najlepszy. Znajdzie pan zaginionego nawet na Kamczatce. Mówią, że ten detektyw od małej Madzi mógłby panu buty czyścić.
— Ale wcześniej musiałby zdjąć swoje szałowe lustrzanki.
Połknąłem ostatni kęs cheeseburgera i wytarłem usta serwetką.
— Proszę mnie posłuchać — pochyliłem się w jej stronę — zadała pani sobie sporo trudu, odnalazła mnie pani. Trochę zagrała. Nie powiem, również zaintrygowała. Sprzedała wątpliwy komplement, że jestem lepszy od jakiegoś ćwoka wdzięczącego się w tabloidach i telewizji. No, ale koniec końców pani szef nie jest bliźniaczką. A ja sam jestem sobie szefem — dodałem po chwili. — I miałem kiepski dzień.
Nim wstała od stolika, minęło kilka długich sekund.
— Do zobaczenia — rzuciła. — I nie zadałam sobie żadnego trudu. Proszę mi wierzyć.

Patrzyłem przez okno, jak się oddala. Jej sylwetka wtopiła się w tłum przechodniów, aż wreszcie znikła. „Do zobaczenia”. Zabrzmiało to jak obietnica. Myślałem, że zaraz usłyszę wściekły ryk motoru, który zagłuszy rytmiczną muzykę płynącą z głośników, i dziewczyna wjedzie na motorze do lokalu, rozbijając szybę, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziwne spotkanie w lepkie, duszne popołudnie. Chciałem się jeszcze nad tym zastanowić, ale Bobby Bar to nie jest dobre miejsce do takich rozmyślań.
— Kochanie, musisz być twardy dla mojego ojca.
Parka przy stoliku obok siedziała tu dłużej niż ja, więc już wcześniej dobrze im się przyjrzałem. Cóż, nawyk zawodowy. Ona drapała go paznokciem po wierzchu dłoni i wpatrywała się w niego oczami zasnutymi mgiełką uwielbienia. On miał na szyi korporacyjny identyfikator wyglądający jak psia obroża. Wyobraziłem sobie ich życie. Ona pracuje w Zarze i szczebioce o promocjach oraz nowej dostawie fioletowych slipów. Tak, kochanie, to twój rozmiar, coś w sam raz dla ciebie. On pracuje w pobliskim wieżowcu na dwudziestym którymś piętrze i opowiada jej o nowych projektach i społecznej odpowiedzialności biznesu, a wtedy mgiełka w jej oczach gęstnieje. A potem idą do galerii handlowej i przemierzają bulwary nigdy niezachodzącego słońca konsumpcji. Mają latte na ustach i wyglądają jak radosne spienione rumaki nadwiślańskiego kapitalizmu. A jeśli chce się zobaczyć, że jest inne życie, wystarczy przecież zrobić kilka kroków i przejść ze Złotych Tarasów w stronę podziemi Dworca Centralnego, który, oczyszczony i odświeżony, wygląda jak kurwa po liftingu. No i chodzi o to, by nigdy tam nie skończyć. Dlatego czasami przywołuje go do porządku, chce zrobić z niego mężczyznę i mówi: „Kochanie, musisz być twardy”.

Dopiłem fritz colę i poczułem w ustach gorzki smak kłamstwa.
Ludzie zatracili wolną wolę. Zadowala ich miraż wyboru. Zamówić hamburgera z frytkami czy frytki z hambuksem? Taki to wybór.
Spojrzałem na parkę. Oni mają swoich szefów i ja też mam. W sumie niczym się od siebie nie różnimy. Tyle że ja, w momentach takich jak ten, nie czuję się najlepiej. Przyzwyczaili się i tkwią w kleszczach posłuszeństwa i zależności, a ja jestem krępowany w podobny sposób. Tyle że ja chcę żyć inaczej.
Zupełnie inaczej.

(…)

Od autora

Była piąta rano, budziła się wiosna, a ja uśmierciłem dwie postaci.
Wbrew temu, co się sądzi, autor — zwłaszcza pisarz literatury gatunkowej — nie jest nieskrępowany w swoich wyborach. Mogłem, oczywiście, stworzyć Marcina Hłaskę, specjalistę od poszukiwania zaginionych, bohatera na wskroś współczesnego i warszawskiego, który szamoce się między życiowymi koniecznościami a potrzebą czegoś innego, „autentycznego” (cokolwiek to znaczy) — wolności, życia pełną piersią. Mogłem też, mimo dbałości o szczegóły i respektowania zasad powieściowego prawdopodobieństwa, nieco umownie potraktować czas, przestrzeń i detale (Bobby Bar nazywa się w istocie Bobby Burgerem; księgarnia na ulicy Chmielnej w Warszawie ma inną nazwę; Stara Wieś wzorowana jest na pewnej miejscowości, ale w opisanym kształcie nie istnieje; książka Eldorado jest moim wymysłem, zdjęcie w archiwum lubelskiej gazety także, jakkolwiek informacje dotyczące kopaczy są historycznie ugruntowane).
Owa umowność i skrótowość wynikają z przyjętej konwencji — odwołuję się bowiem nie tylko do tradycji czarnego kryminału, ale także thrillera. Postaci ze świata polityki oraz innych sfer mają niekiedy swoje pierwowzory: w ich dobrze pojętym interesie byłoby, aby nie rozpoznawali się w tej powieści.

Pisarskie ograniczenia mają też miłą stronę, tworząc bowiem tę krzyżówkę czarnego kryminału i thrillera politycznego, korzystałem ze wskazówek i uwag wielu osób. Podziękowania należą się Rolling Stonesom polskiej kryminalistyki, policjantom z Piły: inspektorowi Leszkowi Koźmińskiemu oraz aspirantowi sztabowemu Pawłowi Leśniewskiemu. Słowa podzięki kieruję w stronę majora Marcina Skóry oraz najlepszego polskiego profilera, Bogdana Lacha. W deszczowy dzień stałem na placu Na Rozdrożu z profesorem Tadeuszem Cegielskim i słuchałem jego wspomnień. Wiele mrocznych spraw sprzed lat kilkudziesięciu rozjaśnił mi znakomity polonista, profesor Sławomir Buryła. Na marginesie dodam, że wątek kopaczy pojawiał się w polskiej literaturze, jakkolwiek takie utwory, jak Naga ziemia Bogdana Wojdowskiego lub Puste pole Tadeusza Hołuja, znane są dziś, w zasadzie, tylko specjalistom. W istocie też muzea nie mają fotografii zrobionych na polach Eldorado (zasadne i zasadnicze wątpliwości — sprawa była wielokrotnie omawiana — budzi fotografia wykorzystana na okładce Złotych żniw Jana Tomasza Grossa oraz Ireny Grudzińskiej-Gross). Nie można natomiast wykluczyć, że takie zdjęcia znalazłoby się, po dziesięcioleciach, gdzieś w zapomnianych domowych archiwach. Przewodniczką po placu Zbawiciela była Aleksandra Litorowicz — najlepsza znawczyni hipsterów i specjalistka od wielkomiejskiej kultury, a w świat politycznego public relations wprowadzał mnie Karol Brzozowski, który jest zupełnie innym człowiekiem niż szef PolisPro Poland (to tak na wszelki wypadek, gdybyście o tym nie wiedzieli). Refleksjami dotyczącymi polskiej polityki dzielił się ze mną Wiesław Sikorski z kancelarii Prezydenta RP — człowiek mądry i szlachetny. Mam wrażenie, że o takie przymioty na scenie publicznej dziś coraz trudniej. O radyjku Sony opowiedział mi profesor Mirosław Filiciak, o „palecie Żyd” zaś — jeden z moich studentów. Wiele cennych uwag zawdzięczam Filipowi Modrzejewskiemu. Chłopaki, dzięki! Szczególne podziękowania zechce przyjąć świetna autorka kryminałów, Katarzyna Bonda.

Bez pomocy wymienionej gromadki powieść ta byłaby jak współczesna Barcelona bez Messiego, a Real bez Ronalda. I to w najlepszym razie.

Martwym popołudniem rozpoczynam nowy cykl powieściowy z Marcinem Hłaską w roli głównej. Słowa podzięki kieruję w stronę Wydawnictwa Albatros, szczególnie zaś jego twórcy i szefa, nieodżałowanego Andrzeja Kuryłowicza, za życzliwość, doping i przyjaźń.

Z grubsza to tyle.

Niebawem trzeba będzie znów kogoś uśmiercić.
Warszawa, marzec 2014

 
Wesprzyj nas