Profesorskie trio Bralczyk, Markowski i Miodek w rozmowie z Jerzym Sosnowskim o tym jak mówić po ludzku i po polsku w epoce internetu, sms-ów i głupich reklam.


“Zebrało się trzech uczonych mężów pragnąc pogwarzyć o rodzimej polszczyźnie”. “Trzej fachowi goście namówili się, że chcą pogadać o języku Polaków”. “Trzej badacze polszczyzny, znani z radia i telewizji, postanowili wymienić poglądy na temat kultury języka polskiego””. …I tak można by ciągnąć próby opowiedzenia czym jest ta książka, bo po godzinach spędzonych w towarzystwie tria Bralczyk, Markowski & Miodek dostrzega się silniej niż na co dzień rozmaite rejestry, w których możemy mówić po polsku. Ale z drugiej strony trio Bralczyk, Markowski i Moidek sugeruje, że mówienie o języku jest jak trening, przygotowanie do meczu – lecz gdy otwierasz usta, wówczas grasz, a nie dumasz w rogu boiska nad możliwościami taktycznymi.
Jerzy Sosnowski we wstępie

• Czy muzycy z The Beatles to bitelsi, czy bitlesi?/ • Dlaczego „wykonuję”, a nie „wykonywuję”? 
• Do czego zobowiązuje nas etykieta, a do czego netykieta?  / • Co zrobić, kiedy minister jest ministrą?  / • Dlaczego my, Polacy, „imprezujemy”, ale nie „sportujemy”?
• Czy polski przetrwa angielską inwazję?

…oraz wszystko, co chcielibyście wiedzieć o współczesnym języku polskim, a nie macie kogo zapytać.

Miodek
Psychologicznie byłoby to nie do zniesienia, gdybyśmy nie mogli czasem powiedzieć: „weź se to i daj mi spokój”!

Markowski
Czy wulgaryzmy to błędy językowe? Nie, chyba że ktoś wyraz na „ka” napisze przez o z kreską. Wówczas jest to błąd ortograficzny. Wulgaryzmy to błędy kulturowe.

Bralczyk
Język ma gorączkę. Ze wszystkim przesadzamy. Nie można już się czymś interesować, nie można mieć zainteresowań, tylko pasję trzeba mieć. Nie możemy się czymś niepokoić, tylko od razu nas to bulwersuje.

Prof. Jerzy Bralczyk (ur. 1947) – specjalista od języka mediów, reklamy i polityki. Na pierwszym roku studiów polonistycznych zafascynował się trzema przedmiotami: logiką, łaciną oraz językiem starocerkiewnosłowiańskim. “Dziś o profesorze Bralczyku mówi się po prostu „Bralczyk”, a ludzie, którzy są z nim po imieniu, nieraz mówią do niego per „Bralczyku”, co profesor przyjmuje (mam wrażenie) z niejaką satysfakcją, gdyż – jak przypuszczam – słyszy, że ta forma wyraża intuicję, iż jest tylko jeden taki Bralczyk na świecie, i to właśnie on. Z pamięci wygłasza olbrzymie fragmenty „Pana Tadeusza” – istnieje hipoteza, że zna na pamięć całość”. Jest wiceprzewodniczącym Rady Języka Polskiego, autorem wielu książek, audycji telewizyjnych i radiowych.

Prof. Andrzej Markowski (ur. 1948) – specjalista od semantyki i leksykografii. Polonistykę wybrał “bo… pisał wiersze”*. Pracę magisterską i doktorat obronił u mistrzyni docent Haliny Kurkowskiej.
Jest przewodniczącym Rady Języka Polskiego, autorem licznych książek, w tym słowników, m.in.: „Nowego słownika poprawnej polszczyzny”a także autorem audycji telewizyjnych i radiowych, za które w 2010 roku wyróżniono go Honorowym Złotym Mikrofonem. “Często jeździ z wykładami dla nauczycieli, którym stara się doradzić, jak sprawić, by pod hasłem „język polski” w szkołach odbywały się lekcje z języka polskiego, nie tylko z literatury – i ponadto by były ciekawe”

Prof. Jan Miodek (ur. 1948) – specjalista od kultury języka, pochodzi ze Śląska. Laureat Superwiktora za całokształt twórczości (1998). Jerzy Sosnowski tak pisze o profesorze “Uderzyło mnie ciepło, bezpośredniość i autoironia profesora: zachwycił mnie uwagą, że ze względu na charakterystyczny gest dłonią wykonywany zawsze, gdy coś tłumaczy słuchaczom, nazywają go specjalistą od wkręcania żarówek”. Jest członkiem Rady Języka Polskiego i dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, a poza tym kibicem Ruchu Chorzów.

Jerzy Sosnowski  – (ur. 1962). Polonista, imał się rozmaitych zawodów: był pracownikiem naukowym UW, publicystą „Gazety Wyborczej”, krytykiem literackim, nauczycielem, redaktorem TVP, wykładowcą. Współautor jednego z programów nauczania języka polskiego w szkołach średnich. Obecnie jest dziennikarzem radiowej Trójki i autorem książek oraz członkiem redakcji kwartalnika “Więź” oraz członkiem Rady Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk.

Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek
Wszystko zależy od przyimka
Wydawnictwo Agora SA
Premiera: 16 kwietnia 2014 roku

WSTĘP

„Zebrało się trzech uczonych mężów, a że o rodzimej polszczyźnie naszej pogwarzyć pragnęli, doprosili mnie do kompanii, bym czas z nimi wesoło spędzając, konwersację ich moderował”…
No nie, w taki sposób z całą pewnością wystraszyłbym Szanownych Czytelników, a i sam czuję dreszcz grozy na myśl o pisaniu w tym stylu przez kilka stron. Więc inaczej, na luzie:
„Trzej fachowi goście namówili się, że chcą pogadać o języku Polaków. Zadzwonili do mnie, że będzie miło, tylko żebym z nimi usiadł i wykombinował pytania”…
Może to odrobinę wygodniejsze w pisaniu, ale jakaś nieprzyjemna kokieteria się zakradła. W dodatku z profesorem Jerzym Bralczykiem i profesorem Andrzejem Markowskim jestem od pewnego czasu po imieniu, profesor Jan Miodek zaproponował mi przejście na ty na początku pracy nad książką, ale to nie powód, żeby określać ich familiarnym słowem „goście”. Więc może całkiem inaczej, w stylu informacyjnym:
„Trzej badacze polszczyzny, znani z radia i telewizji, postanowili wymienić poglądy na temat kultury języka polskiego. Zaproponowali, żebym to ja spędził z nimi trochę czasu i poprowadził ten potrójny wywiad rzekę”…
Niby całkiem nieźle, ale o ile pierwsze zdanie jest na granicy żartu z oficjalnego języka mediów, o tyle drugie wprowadza ton osobisty, bo to mnie się przydarzyło. W rezultacie wychodzi jakiś stylistyczny zgrzyt, nie za mocny, ale jednak. Powiedzmy: nieprzyjemny zgrzytek. Zgrzyciątko. Więc jeszcze inaczej:
„Trzej językoznawcy, od dawna znani jako popularyzatorzy kultury języka, wymyślili, że wspólnie napiszą, a właściwie… powiedzą tę książkę. Chcieli podyskutować o tym, jak dziś mówimy i jak moglibyśmy mówić po polsku. A ponieważ ktoś musiał zapanować nad przebiegiem rozmowy, pomyśleli o mnie. Odbyliśmy kilka miłych spotkań, których owoc trzymają Państwo w ręku”…

… I tak można by ciągnąć te próby, bo po godzinach spędzonych w towarzystwie tria Bralczyk, Markowski & Miodek dostrzega się silniej niż na co dzień rozmaite rejestry, w których można mówić. Ale z drugiej strony moi Znakomici Rozmówcy sugerują w tej książce, że mówienie powinno być naturalne; rozwijanie świadomości, jak różnorodne warianty otwiera przed nami polszczyzna, przypomina raczej trening, przygotowanie do meczu – lecz gdy otwierasz usta, wówczas jakbyś słyszał gwizdek sędziego i grasz, a nie dumasz w rogu boiska nad możliwościami taktycznymi. Więc zakładając, że niniejszy wstęp już zacząłem (przecież próbowałem cztery razy!), opowiem lepiej, z kim przyszło mi rozmawiać o kulturze języka. Alfabetycznie:

Profesor Jerzy Bralczyk – urodzony w 1947 roku, specjalista od języka mediów, reklamy i polityki. „Chciałem być dziennikarzem – opowiadał podczas naszych spotkań. – Studia polonistyczne wybrałem trochę z wygody, z poczucia tego, że to będzie najłatwiejsze, najbardziej normalne, a jednocześnie najmniej determinujące mnie jeszcze, bo po studiach polonistycznych można robić różne rzeczy”. Tymczasem na pierwszym roku zafascynował się trzema przedmiotami: logiką, łaciną oraz językiem starocerkiewnosłowiańskim (większość absolwentów filologii polskiej w tym momencie wytrzeszczy oczy ze zdziwienia, bo tzw. SCS uchodził wśród studentów zawsze, z całym szacunkiem dla nauczycieli tego przedmiotu, za kurs wyjątkowo niewdzięczny – wyrażam się bardzo oględnie). Natomiast pod koniec studiów wydawało mu się, że poświęci się językoznawstwu matematycznemu jako dyscyplinie „twardej”, niezawierającej charakterystycznych dla humanistyki wyrażeń typu „być może”, „albo – albo”… Od zamiaru tego jednak odstąpił.
Dziś o profesorze Bralczyku mówi się po prostu „Bralczyk”, a ludzie, którzy są z nim po imieniu, nieraz mówią do niego per „Bralczyku”, co profesor przyjmuje (mam wrażenie) z niejaką satysfakcją, ponieważ – jak przypuszczam – słyszy, że ta forma wyraża intuicję, iż jest tylko jeden taki Bralczyk na świecie, i to właśnie on. Z pamięci wygłasza olbrzymie fragmenty „Pana Tadeusza” – istnieje hipoteza, że zna na pamięć całość – a zmęczony wyostrza swój dowcip i wtedy trzeba się mieć na baczności, co parokrotnie sprawdziłem i czego ślady znajdą Państwo w tej książce. Jest wiceprzewodniczącym Rady Języka Polskiego, autorem wielu książek, audycji telewizyjnych i radiowych.

Profesor Andrzej Markowski – urodzony w 1948 roku, specjalista od semantyki i leksykografii. Zapytany o swoje polonistyczne początki powiedział tak: „W szkole średniej chciałem być albo poetą, albo aktorem, ale jakoś mi to nie wychodziło za bardzo. I trochę miałem zdolności historycznych, miałem wychowawczynię, która była historyczką, ale ona powiedziała mi: »Andrzej, nie idź na historię, bo w tej chwili historii nie można uprawiać rzetelnie«. To był rok 1965. Wybrałem więc polonistykę, bo… pisałem wiersze”. A tam zetknął się na zajęciach z gramatyki opisowej i z kultury języka z docent Haliną Kurkowską, u której (podobnie jak Bralczyk) napisał pracę magisterską i doktorat i którą uważa (znów podobnie jak Bralczyk) za swoją mistrzynię.
Profesor Markowski jest baaardzo wysoki, zawsze elegancki i subtelny w obejściu, jakby trochę wycofany (po wielu godzinach spędzonych razem wciąż nie umiem sobie wyobrazić, żeby wpadł w gniew, ale dawno temu słyszałem, że to możliwe). Jest przewodniczącym Rady Języka Polskiego, autorem licznych książek, w tym słowników, m.in.: „Nowego słownika poprawnej polszczyzny”, o którym wspomina się w naszych rozmowach, a także autorem audycji telewizyjnych i radiowych, za które w 2010 roku wyróżniono go Honorowym Złotym Mikrofonem. Często jeździ z wykładami dla nauczycieli, którym stara się doradzić, jak sprawić, by pod hasłem „język polski” w szkołach odbywały się lekcje z języka polskiego, nie tylko z literatury, i ponadto – by były ciekawe.

Profesor Jan Miodek – urodzony w 1948 roku, specjalista od kultury języka, pochodzący – w odróżnieniu od poprzednich dwóch „środkowopolskich” moich Rozmówców – ze Śląska. To dla niego bardzo ważne: „Dom był nauczycielski, inteligencki – wspominał. – Matka nie była Ślązaczką, więc oczywiście mówiliśmy tylko polszczyzną literacką. Ale były to lata czterdzieste, pięćdziesiąte w Tarnowskich Górach, więc z kolegami rozmawiałem tylko gwarą. I jeśli ja dzisiaj tu z Andrzejem i z Jurkiem mówię o fascynacji wariantywnością [czyli rozmaitymi możliwościami wyrażenia tego samego], to mnie się ta fascynacja zaczęła w czwartym albo piątym roku życia. Do mamy i do taty mówię jedną polszczyzną, a po wyjściu z domu rodzinnego mówię polszczyzną drugą. I jeszcze do tego na studiach przeżyłem pewien kryzys historycznoliteracki – ta opętańcza lista lektur, które trzeba było przeczytać. Szło się do Ossolineum i brało się z półki po dwadzieścia książek… trochę mi to obrzydło”. A że trafił na doktora Franciszka Nieckulę, wspaniałego nauczyciela językoznawstwa, poświęcił się właśnie tej dziedzinie.
Profesora Jana Miodka znałem – oczywiście, jak wszyscy – z telewizji (jest on laureatem Superwiktora, którego otrzymał w 1998 roku za całokształt twórczości), a spotkałem się z nim osobiście dopiero podczas pracy nad tą książką. Uderzyło mnie ciepło, bezpośredniość i autoironia profesora: zachwycił mnie uwagą, że ze względu na charakterystyczny gest dłonią wykonywany zawsze, gdy coś tłumaczy słuchaczom, nazywają go specjalistą od wkręcania żarówek. Jest członkiem Rady Języka Polskiego i dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, a poza tym – kibicem Ruchu Chorzów.

Ci więc profesorowie postawili przede mną zadanie prowadzenia rozmowy, podsuwania tematów i zapanowania nad ich, że tak to wyrażę, krasomówczą swadą. To ostatnie – przyznam samokrytycznie – nie zawsze się udawało… Tematem naszych spotkań była kultura języka, przy czym chodziło nie tyle o surowy kodeks, jakich błędów należy się wystrzegać, ile o pokazanie, jakie możliwości stwarza mówienie po polsku; możliwości, które bywają pokusami, ale stanowią też szansę.
Niech przesłanie tej książki wyrazi fragment naszej pierwszej rozmowy, w której namawialiśmy się dopiero, o czym ona ma być. Mówi Bralczyk: – Sprawy poprawności i kultura języka, którymi się zajmujemy, uchodzą za miękkie podbrzusze językoznawstwa, czyli coś, co nie jest ustabilizowane. A my chcemy właśnie rozmawiać o rzeczach, które nie są do końca ustalone.
– Bo jest to coś – wpada mu w słowo Markowski – co w pewnym sensie zależy od interpretacji. Jerzy [to o mnie] powiedział, że będziemy dyskutowali o poprawnej polszczyźnie, a ja bym chciał, abyśmy dyskutowali o polszczyźnie w ogóle. Żebyśmy brali pod uwagę nie tylko aspekt poprawnościowy: dobrze – źle, lepiej – gorzej, ale żeby mówić też o tym, jak jest rzeczywiście, o tym, jakie są tendencje.
– Naszą zmorą – Miodek na to – są tak często używane przez naszych odbiorców słowa: „życzę powodzenia w walce!”. A ja nigdy o nic nie walczyłem… Natomiast moją obsesją zawodową (myślę, że pozytywną) jest, żeby odsłaniać ludziom mechanizmy, które ich, mówiących przecież perfekt po polsku, skłaniają jednak do pewnej refleksji, przynajmniej raz na tydzień.
Bralczyk gładzi swoją brodę i dodaje ironicznie:
– Ta cała metaforyka walki: my „się borykamy”, my „musimy dawać sobie radę”… My jesteśmy tymi, którzy się borykają, ale i inni, ci, którzy popełniają błędy, także walczą. I walczą niekoniecznie z polszczyzną, przeciw tej polszczyźnie, oni chcą walczyć także o coś. Tak jak kiedyś walczyliśmy o…
– O pokój! – dokończył za niego Miodek.
– Tak, o pokój chociażby. I teraz musimy walczyć o język. A ciągle za mało zwraca się uwagę na to, ile język może dostarczyć nam radości. I o tym też chciałbym porozmawiać.
– O właśnie! – zaciera ręce Markowski.

Jaką radość może dawać język? W pierwszej chwili przychodzi na myśl narcystyczne upodobanie do swojego głosu, upajanie się własną swadą i zniewalającą (jakoby) siłą naszej mądrości. Ale tak naprawdę frajda (satysfakcja?, przyjemność?, rozkosz?, dreszczyk pozytywnej emocji?) kryje się w czym innym. Moi Rozmówcy używają w pewnej chwili określenia „radość komunikacyjna”. Możemy bowiem oczywiście porozumiewać się nieporządnie, licząc na domyślność słuchacza: „weź ten w to, no!” – mrukniemy, instalując ze szwagrem jakieś urządzenie, i niewykluczone, że w danej chwili taki sygnał wystarczy. Ale język stanowi instrument, który pozwala na wyrażenie siebie z dowolną precyzją.
Na oddanie niuansów każdej (lub prawie każdej) sytuacji. Na porozumienie się z rozmówcą w najrozmaitszych rejestrach. Cieszę się na coś czy z czegoś? Ktoś mnie zirytował, zbulwersował, rozgniewał, wkurzył? Płyta zespołu X mi się podoba, zachwyca mnie, zniewala, oszałamia, a może mnie kręci, tarza, rajcuje? Wolę rozmawiać face to face, tête-à-tête czy twarzą w twarz (i jak to wpływa na mój portret w oczach bliźniego)? Znajomy ma psa, pieska, psinę czy psinkę? A kiedy oglądam mecz, to piłka jest na boisku, w boisku, a może wyszła za lub poza boisko, podano ją przez boisko czy w poprzek boiska (w tym zdaniu właśnie zjawiają się przyimki z tytułu naszej książki)?

I jeszcze inna seria pytań, bo nie tylko ja mówię językiem, ale sam język mówi do mnie (o tym, co przeżywały minione pokolenia): skąd się wzięła niepewność, czy członkowie zespołu The Beatles to bitelsi czy bitlesi? Czemu odmieniamy wróbel – wróbla (a nie „wróbela”), choć odmieniamy fotel – fotela (a nie „fotla”)? I jakim cudem słowo „samolot” jest znacznie starsze niż samolot?
– … Ile to może nam dać przyjemności! – kończy swoją kwestię Bralczyk. A Miodek się rozmarza: – I mówienie o nim też jest przyjemne…
Mam nadzieję, że przyjemne będzie też czytanie o języku.
Zaczynamy!

 
Wesprzyj nas