Vincent Laforet w książce „Opowieści w obiektywie” zabiera czytelników za kulisy pracy profesjonalnego fotoreportera. Udowadnia, wbrew powszechnym gdybaniom o upadku fotografii prasowej, że wciąż istnieją redakcje skłonne nie tylko płacić wiele za najlepsze zdjęcia świata, ale też wiele zainwestować w to, by takie fotografie w ogóle mogły powstać.
W Polsce profesjonalny fotoreportaż tonie w powodzi zdjęć dostarczanych mediom przez „dziennikarzy obywatelskich”. Jednocześnie wydawcy narzekają na spadek czytelnictwa w ogóle nie dostrzegając związku pomiędzy żałosną jakością treści serwowanych odbiorcom, a niechęcią tychże do ich oglądania i czytania. Gdzieś zagubiła się oczywista prawda, że aby zebrać, trzeba zasiać. Koncerny medialne w Polsce nie chcą siać, a chcą zbierać i nie pojmują, że nie rośnie. O tym dlaczego znakomite zdjęcie, wykonane przez profesjonalistę z wieloletnim doświadczeniem, wciąż jest motorem napędzającym szanujące się (i odbiorcę) media, mówi, już wyłącznie na poziomie wizualnym, a jeszcze przed zapoznaniem się z treścią, książka „Opowieści w obiektywie” Vincenta Laforeta.
Vincent jest profesjonalistą najwyższej próby. Dokumentował wojny, kataklizmy, przemiany społeczne i życie codzienne w wielu krajach, na zlecenie takich tytułów jak „New York Times”, „National Geographic” czy „Vanity Fair”. Każde jego zdjęcie to osobna historia, a tego właśnie wymagano przez lata od profesjonalnego fotoreportażu. Wartościowe zdjęcie fotoreporterskie to bowiem takie, którego przekaz jest czytelny dla każdego widza. Bez względu na to czy zna język, w jakim go podpisano. Zdjęcia Laforeta właśnie takie są – każde stanowi wrota do osobnej opowieści. Widać w nich nie tylko nasz zmieniający się świat, w chwilach chwały i w chwilach słabości, ale też – o czym polscy wydawcy raczący czytelników byle czym, zapomnieli – ogrom wysiłków i sporo pieniędzy zainwestowanych w to, by ten świat pokazać na zdjęciu w sposób poruszający, dogłębny i wiarygodny. Profesjonalny fotoreportaż nie jest bowiem tanią zabawą, a sprzęt potrzebny do jego stworzenia jest najniższym z wydatków. Dlaczego? O tym zdjęcia Laforeta mówią lepiej niż on sam.
Kosztuje przede wszystkim czas. Zdarza się, że na stworzenie jednego zdjęcia, które przejdzie do historii albo chociaż sprawi, że gazeta świetnie się sprzeda, potrzeba całych tygodni pracy. Kiedy indziej potrzeba sekund, ale na przykład spędzonych na pokładzie lotniskowca albo wynajętego przez redakcję śmigłowca. Tak jak w dniu, gdy w skutek awarii zasilania Manhattan pogrążył się w całkowitych ciemnościach, a Laforet namówił redakcję by zapłaciła za śmigłowiec z którego pokładu fotografował zatopione w mroku sylwetki budynków. Wtedy wydawca może powiedzieć: tylko my mamy takie zdjęcia! I także wtedy czytelnik jest skłonny zapłacić za oglądanie widoków, których nie zobaczy nigdzie indziej.
Oczywiście Laforet przypomina o tym, że ciekawe, poruszające zdjęcia można zrobić także na własnym podwórku, mając za narzędzia kreatywność, nieszablonowe spojrzenie i choćby jeden podstawowy obiektyw. Nie ulega jednak wątpliwości, że rozwój i osiąganie kolejnych szczytów w fotografii oznaczają wydatki. Choćby na podróż do innego miasta, do ciekawego człowieka, do miejsca, które inspiruje i pozwala rozwijać skrzydła bardziej niż to, co dobrze nam znane i ograne od lat.
Poruszające zdjęcia można zrobić także na własnym podwórku, mając za narzędzia kreatywność, nieszablonowe spojrzenie i choćby jeden podstawowy obiektyw
Jednak nic po pieniądzach i zaangażowanej postawie redakcji, gdyby nie cechy posiadane przez fotoreportera. I uwaga: wcale nie talent jest pierwszy. (I nie znajomości, bo to nie jest książka o Polsce) Pierwsza jest cierpliwość na równi z wytrwałością. „Trening czyni mistrza” i pozostałe truizmy również w dziedzinie fotoreportażu mają swoje zastosowanie. Vincent Laforet pisze o swoich porażkach, o odrzuconych zdjęciach, o odmowach których doświadczył. Nie ma w drodze na szczyt miejsca na takie histerie, jak obrażanie się, że „nie docenili mojego talentu”, „nie poznali się na mnie”. Kto chciałby podążać drogą takich sentymentów, ten daleko nie zajdzie. Vincent opowiada czytelnikom o uporczywych staraniach jakie podejmował w drodze do pierwszej ligi światowych fotoreporterów, o sztuce przewidywania, o rozwijaniu wrażliwości. Wreszcie o niezbędnym usuwaniu siebie samego w cień opowiadanych obiektywem historii.
Nie spodobają się jego wskazówki fotografom, których działalność podobna jest do narciarstwa na Krupówkach czyli: obwiesiłem się czym tylko miałem najdroższym i tak sobie stoję. Laforet mówi wprost o tym, że do wymarzonych, prestiżowych zleceń droga prowadzi przez skromność i pracowitość. Frykasy pojawiają się dopiero na jej końcu. I tylko dla tych, którzy są dobrzy naprawdę, a nie tylko we własnym mniemaniu.
Tomasz Orwid
PS. „Opowieści w obiektywie” to także książka, która uczy działania wbrew schematom. Co powiecie na fotografowanie wydarzeń sportowych obiektywem manualnym Tilt-Shift? Wykluczone? A jednak z fotografowania w ten sposób Vincent uczynił swój znak rozpoznawczy i stworzył wiele fascynujących zdjęć. Obejrzyjcie jego prace i przekonajcie się, że czasami najlepsza droga do sukcesu polega na myśleniu inaczej niż wszyscy.
Vincent Laforet
Opowieści w obiektywie. Świat okiem Vincenta Laforeta
Wydawnictwo Helion 2012
Zaloguj się i skomentuj. Pośród autorów komentarzy losujemy nagrody książkowe.
Zobacz więcej informacji
to książka dla mnie 🙂
Prasa w Polsce upadła. Nie ma co sobie roić nadziei, że będzie w niej miejsce na uczciwy fotoreportaż. Zaglądam czasem na bloga Vincenta, jest bardzo dobry. Tak jak tu napisano, ten poziom wymaga niestety nakładów gotówki. Są rzeczy nie do zrobienia byle jakim sprzętem. Nie zgadzam się z nim co do tego, że „własne podwórko” można eksplorować z powodzeniem przez dłuższy czas. Zdjęcia z „własnych podwórek” jakoś nie wygrywają międzynarodowych konkursów fotografii co ma prozaiczną przyczynę – nie da się wykrzesać entuzjazmu dla spraw codziennie mijanych, on jest widoczny na zdjęciach dopiero gdy stykamy się z czymś nowym i nieznanym nam i to wzbudza niezakłamane zainteresowanie fotoreportera, co widać później na świetnych zdjęciach.
robota fotoreportera to jest ciężki kawałek chleba, o czym wiem, bo próbowałem. Jak ktos chce godziwie zarabiać na życie to powinien sobie odpuścić chyba, że ma bogatych rodziców jak pan Guzowaty.
piekne zdjęcia są w tym albumie. Niesamowite kadry.
Następna na liście moich książkowych zakupów. Niestety cena jest odrobinkę zaporowa jak na studencką kieszeń.
Jak miło jest znaleźć książkę na fb, którą udało mi się już ustrzelić w formie zakupu…ba myślę że bardzo dobrze zainwestowanych pieniędzy :), bo ku pożytkowi ogółu, czyli do biblioteki – zapraszam studentów 😉 … ale już na poważnie …są książki, które przyciągają jakimś szczególnym magnetyzmem, jakby krzyczą – przeczytaj mnie! a może tylko tak na mnie to działa…Opowieści w obiektywie niewątpliwie należą do takich, w nich rozsmakujemy się pasją autora. Gorąco polecam