Mroczna, niesamowita i urzekająca opowieść o nieśmiertelnej miłości i opętaniu.


Londyn, rok 1890. Mina Murray, typowa cnotliwa wiktoriańska heroina o różanych policzkach, staje się obiektem pożądania hrabiego Draculi. Pięciu „obrońców” rusza jej na ratunek, chcąc wyrwać ją ze szponów wampira. Taką wersję tej opowieści znamy.

Teraz jednak odkrywamy historię spisaną piórem samej Miny, całkowicie odmienną, bo opowiedzianą z kobiecego punktu widzenia. Zakochany Dracula swobodnie naśladuje fabułę swojego klasycznego poprzednika, jednak na każdym zakręcie zbacza z wyznaczonej trasy.

W tej zuchwałej, porywającej powieści ceniona autorka powieści historycznych tchnęła nowe życie w postacie z Draculi Brama Stokera i odkryła przed czytelnikiem przedziwne erotyczne podteksty oryginalnego dzieła.

Eteryczna Mina stała się kobietą z krwi i kości i przemówiła głosem bardziej zmysłowym, bogatym i fascynującym, niż wiktoriańscy Anglicy potrafiliby sobie wyobrazić.

Karen Essex
Zakochany Dracula
tłumaczenie: Danuta Górska
Wydawnictwo Albatros
Premiera: 12 marca 2014

Rozdział pierwszy
29 czerwca 1890

Na początku był głos.
Tak się zaczęło tamtego pierwszego wieczoru, od męskiego głosu, który wołał mnie we śnie; bezcielesny głos wślizgujący się w moje sny, głęboki, o niskiej tonacji, zmysłowy pomruk, cichy jęk — głos nabrzmiały obietnicą miłości. Znałam go równie dobrze jak własny, a jednak nie wiedziałam, czy pochodził z mojej głowy, z zewnątrz czy może nie z tej ziemi. Łagodny jak letni wiatr i gładki jak aksamit, wzywał mnie, a ja nie mogłam i nie chciałam mu się oprzeć. Głos miał nade mną władzę.
— Szukałam cię — powiedziałam.
— Nie, szukaliśmy się nawzajem.
Potem pojawiły się ręce, właściwie nie ręce, tylko dotyk — sama esencja dotyku, który pieścił moją twarz, szyję, ramiona, aż przechodziły mnie dreszcze i coś długo uśpionego budziło się we mnie. Miękkie wargi całowały mnie delikatnie, a potem leciutko się odsuwały.
— Chodź, Mino — szeptały wargi i czułam ciepły oddech płynący razem ze słowami. — Wołałaś mnie, prawda?

Ogarnięta przemożnym pragnieniem, żeby poznać właściciela tych warg, dawcę tego dotyku, zanurzyłam się w ciemność. Nie wiedziałam, dokąd idę i czy ktoś mnie prowadzi, wiedziałam jednak, że kiedy wreszcie się połączymy, to będzie jak powrót do domu. Miałam wrażenie, że zawinięto mnie w ciepłe skóry i uniesiono w powietrze. Zmierzając przez ciemność ku nieznanemu, nie tyle leciałam, ile unosiłam się w pustce, podtrzymywana bezpiecznie przez niewidzialną siłę. Coś przypominającego futro łaskotało mnie w podbródek, kark i szyję.
Po podróży trwającej jakby poza czasem moje bose stopy dotknęły omszałej ziemi. Podniecone i tętniące życiem własne ciało wydawało mi się nieznane, prócz serca, które łomotało jak szalone. Reszta zmieniła się w kipiącą masę energii, kiedy biegłam ku rękom i wargom obiecującym dotyk, pocałunki, miłość. Nie widziałam nic, lecz czułam ręce, które ponownie wyłoniły się z ciemności i bardzo czule głaskały mnie po włosach.

Lecz kiedy poddałam się tym rękom i wrażeniom, opadło przepyszne futro, które mnie otulało, i dłonie na moim ciele zrobiły się szorstkie. Nagle nie miałam na sobie futra, tylko coś mokrego. Zaczęłam gwałtownie dygotać. Rozkoszne ciepło znikło i lodowaty podmuch uderzył mnie w twarz. Wilgoć przeniknęła mnie do samej skóry, zmroziła mnie do kości. Ktoś — albo coś, czyżby zwierzę? — podciągnął mi koszulę nad kolana. Jakaś ręka — tak, niewątpliwie ręka, ale nie ta sama, która dotykała mnie przedtem — ręka tak zimna, jakby należała do trupa, przesunęła się ukradkiem po mojej nodze, rozwarła mi uda i znalazła jedyne ciepłe miejsce, które zostało w moim ciele. Zachłysnęłam się i próbowałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle, kiedy lodowate palce dosięgły tego nietykalnego miejsca.

— Tylko cię przygotuję. — Głos brzmiał prostacko i szyderczo, wcale nie jak tamten czuły głos, który odnalazł mnie we śnie.
Wiedziałam, że powinnam się bronić, ale nie czułam własnego ciała. Usiłowałam wierzgać nogami, unieść ramiona, zacisnąć pięści, napiąć mięśnie, żeby walczyć z napastnikiem, lecz siły całkowicie mnie opuściły. Pomyślałam, że już nie żyję, a ten stwór na mnie jest diabłem. Jednak nie chciałam się poddać. Z pewnością zachowałam jeszcze zdolność myślenia. Otworzyłam usta do krzyku, lecz nie wydobyłam z siebie żadnego dźwięku, nawet wibracji. Zaczerpnęłam tchu i moje nozdrza wypełnił kwaśny smród, od którego mnie zemdliło, ale przynajmniej poczułam, że żyję. Ciepła kropla spadła mi na powiekę, jakby ktoś mnie opluł. Otworzyłam oczy. Nie śniłam. Nie, napastnik cuchnący zwietrzałym piwem i kapiący mi śliną na twarz był aż nadto realny. Ale gdzie byłam? Kim był ten człowiek, który na siłę rozwierał mi nogi kolanem, ten prostak o szorstkiej, nieogolonej twarzy i wybałuszonych oczach, tak czerwonych, jakby miały spłynąć krwią? Wyciągnął ze mnie lodowaty palec, przyprawiając mnie o wstrząs równie silny jak przy włożeniu, i zaczął gmerać przy guzikach spodni. Przetoczyłam się po mokrej trawie, żeby uciec, on jednak wolną ręką złapał mnie za koszulę pod szyją i przydusił.
— Leż spokojnie, bo pożałujesz — ostrzegł.
Wtedy zrozumiałam, co się dzieje. Pamiętam, że zastanawiałam się, co zrobi mój narzeczony, kiedy mu powiem — jeśli w ogóle mu powiem, jeśli przeżyję, żeby mu powiedzieć — że zostałam zgwałcona, gdy wędrowałam nieprzytomna po nocy. Wyobraziłam sobie, jak Jonathan przyjmuje tę wiadomość, jak blednie, jak odwraca się ode mnie ze wstrętem.
Czyż jakikolwiek mężczyzna, nawet tak dobry jak Jonathan, spojrzałby tak samo na kobietę po takiej hańbie? W tamtej chwili pojęłam, że muszę się uwolnić od dręczyciela. Chodziło o moje życie, a nawet coś cenniejszego niż życie — jak myślałam w tamtych niewinnych czasach.
Próbowałam krzyczeć, ale obcy ściskał mnie za gardło.
Rozpiął ostatni guzik spodni i jego męskość wyskoczyła na wolność, sztywna, brzydka i czerwona. Zdjął rękę z mojej szyi i zakrył mi usta, ale ugryzłam go z całej siły, mocno, jakby wyrosły mi nowe zęby. Zaklął i cofnął rękę.
— No, teraz naprawdę dostaniesz za swoje — oświadczył, rozchylając mi uda. Zajrzał tam, a potem podniósł na moją twarz świecące czerwone oczy, w których rozbawienie zastąpiło gniew i determinację. — Co to jest? Diabelskie znamię?
Pytał o znamię barwy wina, z dwoma uniesionymi końcami niczym anielskie skrzydła, na wewnętrznej stronie uda. Próbowałam zewrzeć nogi, ale był silniejszy.
— Zadziorna z ciebie dzierlatka.
Zaczęłam wymachiwać rękami i nogami ze wszystkich sił, aż otoczenie się rozmyło i widziałam tylko zadowoloną gębę napastnika migającą na tle ciemnego nieba. Próbowałam wydobyć z siebie głos, bo przeczytałam gdzieś, że najlepszą obroną kobiety w takich sytuacjach jest przenikliwy wrzask.
Wreszcie po wielu wysiłkach poczułam, jak drżenie wzbiera w mojej piersi, prześlizguje się przez gardło i wydobywa z ust dźwięk niosący się w zimne nocne powietrze.
— Zabierz ode mnie plugawe łapy! — krzyknęłam, a potem znowu wrzasnęłam.
— Zamknij się, mała dziwko — syknął napastnik i zamierzył się, żeby mnie spoliczkować.
Skuliłam się i cała odwaga uszła ze mnie razem z powietrzem.
Ale cios nie padł. Zamiast tego usłyszałam głuche łupnięcie, coś chwyciło napastnika od tyłu i ściągnęło ze mnie.
Zobaczyłam szok i zgrozę na jego twarzy, kiedy został poderwany w górę i ciśnięty na ziemię niczym kupa śmieci.
Usiadłam. Nie widziałam twarzy mojego wybawcy, ale zobaczyłam, że nosił wysoki cylinder dżentelmena i czarną wieczorową pelerynę na podszewce z lśniącej bladoszarej satyny. W ręku trzymał laskę, którą bezlitośnie okładał niedoszłego gwałciciela. Wszystko stało się bardzo szybko, jakby czas przyspieszył. Mój wybawca wirował niczym derwisz i błyskawicznie wymierzał cios za ciosem, aż napastnik legł nieruchomo na ziemi.
Dżentelmen nawet nie spojrzał na bezwładne ciało, tylko nagle stanął przede mną. Czyżbym mrugnęła i nie zauważyła, kiedy się do mnie odwracał? Przez głowę przemknęła mi myśl, że zaatakował mnie diabeł, a ocalił upiór. Rondo cylindra osłaniało mu twarz, która tonęła w cieniu, ponieważ księżyc oświetlał go od tyłu. Co dziwne, wyciągnął do mnie ramiona jak stary przyjaciel. Wydawało mi się, że go znam, ale nie wiedziałam skąd.
W tamtej chwili mogłam tylko podejrzewać, że żywił takie same zamiary jak pierwszy napastnik. Zebrałam wokół siebie koszulę nocną i zaczęłam się odczołgiwać. Laska, którą trzymał w prawej ręce, miała gałkę w kształcie złotego smoczego łba z szeroko otwartą paszczą i wyszczerzonymi długimi, ostrymi kłami. Pełznąc do tyłu na kolanach i łokciach, spodziewałam się, że przybysz rzuci się na mnie, on jednak stał bez ruchu z wyciągniętymi rękami, jakby się poddawał. Był wysoki i na ile mogłam ocenić jego wiek, miał smukłą młodzieńczą sylwetkę, ale postawę dojrzałego mężczyzny. Przez chwilę myślałam, że powinnam wziąć się w garść i podziękować mu, ale miałam świeżo w pamięci artykuły z gazet o dziewczętach uprowadzanych nocą przez dobrze ubranych dżentelmenów.
Poczucie zagrożenia w jego obecności znacznie przeważało nad ciekawością, toteż kiedy wreszcie zdołałam się podnieść, rzuciłam się do ucieczki.
Wkrótce zorientowałam się, że znajduję się na brzegu Tamizy, tuż przed świtem; o tej porze świat przybiera osobliwą barwę jakby szarych pereł, a niebo jaśnieje połączonym blaskiem księżyca i brzasku. Chłodne powietrze obmywało mi twarz. Odległy grzmot roztrzaskał ciszę, spadły pierwsze krople deszczu. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie obejrzeć i sprawdzić, czy mój wybawca mnie nie ściga. Wyglądał tak dobrotliwie, kiedy wyciągał do mnie ramiona, niczym Chrystus błogosławiący swoją trzódkę. Po trosze żałowałam, że nie poszedł za mną, bo nie dowiedziałam się, kim był i co robił o tej porze na pustym nabrzeżu. Ale szybkość i dzikość jego ataku na mojego napastnika sprawiły, że przestałam żałować.
Niepotrzebnie się obawiałam; nie stał już w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. W oddali dostrzegłam lśniący czarny powóz z niezapalonymi latarniami, zaprzęgnięty w dwa silne czarne konie. Znowu zagrzmiało i błyskawica przemknęła po rozległym niebie. Konie zarżały, jeden stanął dęba, drugi zdawał się wołać ku niebiosom. Próbowałam zobaczyć, czy mój wybawca siedzi w powozie, lecz zaciągnięte zasłony gwarantowały prywatność. Chociaż nie widziałam nikogo na koźle, konie spłoszone kolejnym donośnym grzmotem ruszyły i wielki, lśniący powóz odjechał w rozkwitający blask poranka.
Ÿ Ÿ Ÿ
Nie wiedziałam, gdzie dokładnie jestem, wiedziałam jednak, że jeśli pójdę z biegiem rzeki, wkrótce dotrę do szkoły, gdzie pracowałam jako zastępczyni dyrektorki, i znajdę się bezpiecznie we własnym mieszkaniu. Musiałam sobie przypomnieć, jak się oddycha, kiedy uciekałam z miejsca mojej niedoszłej hańby. Chociaż było lato, panował przenikliwy chłód. Lekka mżawka jeszcze bardziej potęgowała wrażenie zimna. Biegłam po nabrzeżu, dławiąc się każdym haustem lodowatego powietrza, aż ujrzałam znajomą okolicę i skręciłam nagle w stronę Strandu.
Słyszałam z tyłu turkot kół powozu, ale kiedy się obejrzałam, zobaczyłam tylko pustą ulicę i kilka dorożek ustawionych przed hotelami. Dorożkarze kulili się pod ceratowymi płaszczami chroniącymi od deszczu, pewnie w nadziei, że złapią klientów spieszących na poranne pociągi. Samotny wózek kwiaciarza przejechał obok mnie w drodze na targ, białe lilie drżały w doniczkach i kiwały do mnie, jakby mówiły: „dzień dobry”.
Po tym, jak zmieniało się niebo, oceniłam, że nie minęła jeszcze piąta, pora, kiedy w mieście i w szkole zaczyna się ruch. Musiałam wrócić do mojego pokoju przed tą godziną. Jedynie napadem szaleństwa mogłabym wytłumaczyć dyrektorce, pannie Hadley, tę nocną eskapadę w samej koszuli. Prawdę mówiąc, sobie też nie potrafiłam tego wyjaśnić. Jak to się stało, że wyszłam z domu w środku nocy i prawie zostałam zgwałcona nad rzeką, a potem uratowana przez świętego lub demona w wieczorowym stroju? Jak obaj ci mężczyźni mnie znaleźli? Pamiętałam wcześniejszy sen, pamiętałam kontrast pomiędzy aksamitnym głosem i czułym dotykiem a brutalnością prostaka, który chciał mnie zniewolić.
Może stanowił karę za ten rozkosznie grzeszny sen. Kobieta, która wychodzi z sypialni, nawet bezwiednie, w pogoni za bezcielesnym, uwodzicielskim głosem, z pewnością zasługuje na najgorsze. Jak mogłam tak postąpić, skoro byłam zaręczona z takim wspaniałym człowiekiem jak Jonathan? Paliłam się ze wstydu.
Moje rozmyślania ponownie przerwał wyraźny turkot kół powozu. Spojrzałam w tamtą stronę, ale nie zobaczyłam żadnego nadjeżdżającego pojazdu. Dźwięk, chociaż bez wątpienia realny, wydawał się odległy, jakby dochodził z wnętrza krateru. Złożyłam to na karb dziwacznej akustyki panującej w tym mieście, gdzie niekiedy przypadkowy powiew wiatru przynosił z daleka do naszego salonu miejskie hałasy i urywki rozmów. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że jestem śledzona.
Drżąc, wślizgnęłam się w alejkę biegnącą wzdłuż starego budynku, gdzie mieściła się Szkoła Umiejętności dla Młodych Dam panny Hadley i skąd zapewne wyszłam tą samą drogą. Tylne drzwi nie były zamknięte na klucz; widocznie tak je zostawiłam. Zamknęłam je bardzo ostrożnie i weszłam po tylnych schodach na paluszkach, żeby nie zbudzić żadnej uczennicy albo — co gorsza — samej dyrektorki. Na szczęście sprzątaczki i kucharki nie mieszkały na miejscu i nie przychodziły przed piątą trzydzieści. Po piętnastu latach w tej szkole znałam każdy skrzypiący stopień i niczym dziecko grające w klasy przeskakiwałam lekko przez wszystkie zdradliwe miejsca. Niemal bezgłośnie dotarłam na drugie piętro, gdzie mieszkałam.
Jak tylko zamknęłam za sobą drzwi mojego pokoju, usłyszałam na zewnątrz ten sam stukot kopyt końskich i turkot kół powozu. Znałam okoliczne odgłosy równie dobrze jak bicie własnego serca i wiedziałam, że jest za wcześnie na codziennych dostawców. Obcy pojazd o tej porze wzbudził mój niepokój. Podeszłam do okna i przez mleczną szybę zobaczyłam niknący we mgle tył tego samego lśniącego czarnego powozu.
Z bijącym sercem wrzuciłam przemoczoną koszulę nocną do szuflady mojej komódki i nałożyłam świeżą. Wskoczyłam pod kołdrę i dygotałam w zimnej pościeli. Jako dziecko doświadczałam tego rodzaju tajemniczych, niepokojących epizodów, ale od ostatniego upłynęło ponad piętnaście lat. Miałam teraz dwadzieścia dwa lata i wierzyłam, że całkowicie z nich wyrosłam. Teraz jednak wspomnienia, znowu żywe, powróciły jak fala i sceny z przeszłości rozgrywały się przed moimi oczami niczym w teatrze.

Pamiętałam, że jako całkiem mała dziewczynka, jeszcze w Irlandii, bawiłam się za domkiem rodziców, gdzie przylatywały kolorowe światełka i wiodły mnie do lasu. Tam rozmawiałam ze zwierzętami — z wiewiórkami, ptakami, nawet pszczołami i pająkami — i byłam pewna, że mi odpowiadają, chociaż nie w moim języku. Zwierzyłam się z tego matce, która oświadczyła, że zwierzęta nie umieją mówić i że muszę powściągnąć swoją wyobraźnię, bo wpędzę się w szaleństwo albo jeszcze gorzej. Później tamtego roku zmarł brat mojego dziadka i mama zabrała mnie na pogrzeb. Siedziałam spokojnie obok niej w ławce, kiedy duch zmarłego zbliżył się do mnie i połaskotał mnie pod pachami. Wierciłam się i próbowałam stłumić śmiech. Rozgniewana matka uszczypnęła mnie w ucho i ból pokonał łaskotki, a dziadek zniknął. „Co ty wyprawiasz, niegrzeczna smarkulo?” — skarciła mnie matka. Kiedy jej powiedziałam, że zmarły doprowadził mnie do śmiechu, zadrżała i od tamtej pory traktowała mnie podejrzliwie.
W tym okresie zaczęłam wstawać nocą z łóżka i chodzić we śnie. Rodzice znajdowali mnie w różnych miejscach — siedzącą w ogrodzie, wędrującą nad rzekę, a raz tańczącą w blasku księżyca i śpiewającą piosenkę, jakiej nauczyłam się w kościele. Ojciec, który miał już dość moich nocnych eskapad, zaciągnął mnie za włosy do domu. Wepchnął mnie do sypialni, rzucił na łóżko i zamknął za mną drzwi na klucz. Słyszałam, jak wrzeszczał na matkę, nazywając mnie słowami, które raniły moje uszy, więc nakryłam głowę poduszką i nuciłam do siebie, aż ucichli i mogłam znowu zasnąć.

Nauczyłam się zachowywać ostrożność przy rodzicach, raz jednak popełniłam błąd i poprosiłam ojca, żeby zamilkł, bo aniołowie mówią i chcę ich posłuchać. Pomimo protestów matki ojciec zamknął mnie w pokoju na klucz bez kolacji. Chociaż matka czasami nieśmiało próbowała mnie bronić, zaczęła mnie unikać z własnych powodów. Często słyszałam jej myśli, lecz kiedy o nie pytałam, bardzo się złościła. Niepotrzebnie powiedziała ojcu, że umiem czytać w myślach. Zażądał, żebym się przyznała, jaki zły duch podpowiada mi, o czym myślą inni. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, więc dostałam lanie.
Po śmierci ojca, który utonął w rzece, matka spakowała małą czarną walizeczkę z moimi rzeczami i zawiozła mnie pociągiem, promem i następnym pociągiem do Szkoły Umiejętności dla Młodych Dam panny Hadley w Londynie. Miałam siedem lat. Powinnam być wdzięczna, że nie trafiłam do domu poprawczego, na co zasługiwałam, ani do zakładu dla obłąkanych, gdzie wysłałby mnie ojciec — gdyby żył, podkreślała matka — ani do przytułku dla nędzarzy, tylko do miejsca, gdzie z dziewczynek robią młode damy. Poszczęściło mi się, mówiła, bo nagle dostałyśmy trochę pieniędzy po jej zmarłym dziadku, w sam raz na ten cel.
— Jesteś całkiem jak twoja babcia — powiedziała matka — taka sama niespokojna dusza. Z wiekiem zatraciła poczucie moralności. Nie panowała nad swoimi popędami. Chcesz, żeby ludzie tak mówili o tobie?
Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, ale energicznie pokręciłam głową, żeby pokazać, że nie zamierzam zostać taką osobą.
— I bardzo źle skończyła, więc musisz się nauczyć panować nad sobą i zachowywać się stosownie. Jeśli będziesz grzeczna, może pozwolą ci wrócić do domu.

Byłam bardzo grzeczna. Zostałam najlepszą uczennicą i ulubienicą panny Hadley.
— Jeszcze nigdy nie widziałam dziewczynki z taką śliczną cerą i fascynującymi zielonymi oczami — powiedziała mojej matce w dniu naszego przyjazdu.
Wiedziałam, że zrobiłam na niej wrażenie, i zrozumiałam, że mogę to wykorzystać. Słuchałam uważnie wszystkiego, co mówiła zarówno w klasie, jak i poza klasą. Żadna inna uczennica nie przyswajała lekcji z takim zapałem. W dniu rozdania świadectw dyrektorka powiedziała:
— Uczyłam setki dziewcząt, Wilhelmino, lecz żadnej nie traktowałam jak córki, dopóki nie poznałam ciebie.
Podczas mojego pobytu w szkole zmarła moja matka. Kiedy zakończyłam edukację, panna Hadley zatrudniła mnie, żebym uczyła czytania, etykiety i manier dziewczynki w wieku od siedmiu do siedemnastu lat. Przez cały czas wiedziałam, że pomimo sztywnych i konwencjonalnych pozorów jestem inna, wiedziałam, że jest we mnie coś dzikiego i strasznego, co muszę tłumić za wszelką cenę. Dyrektorka nie miała pojęcia, co wyprawiałam jako dziecko, zanim mnie odesłano z domu. Znała tylko słodką i potulną dziewczynkę, jaką nauczyłam się udawać. Lecz ja wiedziałam, że różnię się od innych dziewcząt, i to na niekorzyść.
Ÿ Ÿ Ÿ
Próbowałam odpocząć przed nowym dniem, bałam się jednak, że zasnę i ponownie usłyszę ów głos. Wstałam z łóżka, umyłam się i ubrałam w brązową lnianą suknię z koronkowym kołnierzykiem, uniform nauczycielki. Motto naszej szkoły brzmiało: „Dystynkcja ponad wszystko” i dyrektorka starała się stworzyć dystyngowaną, rodzinną atmosferę, sprzyjającą kultywowaniu cnót kobiecych i domowych. Dlatego też uczennice zwracały się do nauczycielek „ciociu”, a mnie nazywały „ciocią Miną”.
Po drastycznych przejściach tej nocy nie umknęła mi ironia faktu, że cały ten dzień zostanie poświęcony na naukę manier i etykiety. Przeznaczono na to jeden dzień w tygodniu, pozostałe zaś podzielono pomiędzy lekcje rysunku, podstaw matematyki, tańca, francuskiego, religii i etyki. Ponieważ dyrektorka uważała się za oświeconą kobietę, od czasu do czasu zapraszała kilku profesorów, żeby wygłosili wykłady z dziedziny historii, geografii i nauk ścisłych. Szkoła miała doskonałą reputację, chociaż krytykowały ją sufrażystki i reformatorki, które oprócz prawa do głosowania żądały dla dziewcząt takiego samego wykształcenia jak dla chłopców.
Szkoła panny Hadley była dla mnie domem i niechętnie słuchałam, kiedy ją krytykowano. Wiedziałam, że właśnie dzięki kobiecym umiejętnościom podbiłam serce mojego narzeczonego, nader obiecującego prawnika. Jako sierota irlandzkiego pochodzenia, pozbawiona wsparcia rodziny, która mogłaby za mnie zaręczyć, nie miałabym szans na zdobycie jego przychylności, gdybym nie nauczyła się zachowywać jak dama. Poza tym było ogólnie wiadome, że nadmiar wykształcenia przeszkadza dziewczynie znaleźć męża. Byłam realistką. Wiedziałam, że nie głosowanie w wyborach czy znajomość greki, tylko małżeństwo z mężczyzną takim jak Jonathan Harker zapewni mi byt i poprawi moją pozycję. Co więcej, ponieważ sama niewiele pamiętałam z rodzinnego życia, zachwycały mnie domowe umiejętności, których uczyłam się w szkole, i nie mogłam się już doczekać własnego domu i rodziny.
Czasami podczas lekcji czułam się jak aktorka na scenie i marzyłam, żeby wreszcie mnie obsadzono w roli prawdziwej pani domu.

 
Wesprzyj nas