Powieść napisana przez dwóch przyjaciół, którzy swoją pasję i zamiłowanie do poszukiwań starych dokumentów spletli z pełną humoru i szaleństwa historią pięknej Małgorzaty.


Ma ją poślubić, lecz nie pojawia się w kościele. Rusza z Józefem Piłsudskim, by bić się o wolną Polskę. W oczach Małgorzaty nie znajduje to usprawiedliwienia. Urażona duma i złamane serce pięknej mistrzyni sztuk walki domagają się zemsty. Żadna wojna jej nie powstrzyma.

Awanturnicza i barwna opowieść o losach młodej Małgorzaty Szczerbińskiej, która chcąc ukarać wiarołomnego kochanka, wplątuje się w sam środek walki o wolność Polski.

„Małgorzata idzie na wojnę” to powieść napisana przez dwóch przyjaciół, którzy swoją pasję i zamiłowanie do poszukiwań starych dokumentów spletli z pełną humoru i szaleństwa historią pięknej Małgorzaty. Dziewczyna nie cofnie się przed niczym, aby wymierzyć sprawiedliwość pewnemu kawalerzyście. Jeśli nie zabije go wojna, zrobi to ona…

Tomasz Natkaniec jest redaktorem i dziennikarzem. Wojciech Lubawski prezydentem Kielc. Obaj kochają swoje miasto i mają nosa do niezwykłych historii ukrytych w starych dokumentach. Z ich wspólnej fascynacji zrodziła się przezabawna opowieść o wymarszu Legionów Piłsudskiego i szelmowskiej Małgorzacie.

Wojciech Lubawski, Tomasz Natkaniec
Małgorzata idzie na wojnę
Wydawnictwo Znak
Premiera: 17 marca 2014


W ostatnich dniach narzeczony nieustannie trajkotał o jakimś wyjątkowym człowieku, pod którego komendą jego koledzy (głównie paryscy) zamierzają wojować z carem. Plótł o formowanej z młodzieży patriotycznej kompanii, zdradzając niezrozumiały entuzjazm.
Zresztą rzeczywiście sprawą żył cały Kraków. Niewytłumaczalny zapał wstąpił w nieszczęsnych mieszczan. Na ulicach rozdawano ulotki, zbierano datki, słowa „Polska”, „patriotyzm”, „wolność” odmieniano przez wszystkie przypadki. Małgorzatę to irytowało. Zbyt wiele nasłuchała się od stryja o okropieństwach wojny. A że znała Januarego i wiedziała, jakim jest świszczypałą i lekkoduchem, miała złe przeczucia. On rzeczywiście gotów był, zamiast do ołtarza, polecieć do wojska.
„Co, u diaska, oznacza ta napaść, te słowa…?” – myśli, wspinając się po schodach do mieszkania.
Po kilku minutach do drzwi puka Długoszowski. Małgorzata otwiera, mierzy mężczyznę zdumionym, jeśli nie niegrzecznym spojrzeniem: nie ma chwili do stracenia, chce się szybko przebrać i wyjść. Jest przecież umówiona z Januarym na wieczorny spacer po Plantach.
– Proszę wybaczyć, panno Małgorzato, że ośmielam się o tej porze, ale…
– Ach, pan Długoszowski… Cóż pana sprowadza tak późno?
– Przysyła mnie January i… i…
– Pan jest pijany – rzuca ostro dziewczyna, wyczuwszy woń alkoholu.
– Ależ skąd, ledwie szklanka wina! Mam… mam przekazać list od niego…
– Jaki list?! Po co mi list? Za chwilę się z nim zobaczę! No właśnie, pan wybaczy, ale…
– January nie przyjdzie, panno Małgorzato…
– Nie przyjdzie? Coś mu się stało?
– Skądże! Jest zdrów!
– Zatem przyjdzie!
– Nie przyjdzie.
– Skąd pan wie?!
– Wiem.
– Skąd?!
– Sam mi powiedział.
– Powiedział, że nie przyjdzie?!
– Tak jest. Widziałem się z nim przed kwadransem. Kazał przeprosić i oddać do rąk własnych… Tu wszystko wytłumaczył. – Podsuwa Małgorzacie kopertę.
Ona milczy chwilę, jak to ma w zwyczaju, gdy tłumi furię. Naciska klamkę.
– Proszę mi nie opowiadać bzdur! Proszę stąd wyjść!
– Ale… list…
– Proszę wyjść! Spieszę się!
– On nie przyjdzie!
– Żegnam!
– Niechże pani posłucha!
– Ż e g n a m!

Mężczyzna widzi, że nic nie wskóra. Wycofuje się niezgrabnie, przyciskając kopertę do piersi. Małgorzata zamyka drzwi i zaczyna się przebierać. Długoszowski nasłuchuje jeszcze kilka minut, choć wie, że już mu nie otworzy. Z mieszkania nie dobiega najlżejszy dźwięk. Wieniawa schyla się, wsuwa list w szparę między posadzką a drzwiami. Zbiega po schodach.
Chwilę później wciąż wzburzona Małgorzata wylatuje ze swego pokoju jak furia. Trzaska wieszakami, aż Wiedźma pyta, co się stało.
– Nic się nie stało – rzuca oschle i wybiega z domu.
Dojście na umówione miejsce zajmuje jej pięć minut. Czeka na Januarego kwadrans. Ale ten się nie zjawia. Czyżby Wieniawa nie kłamał? Wściekła zawraca. W domu uzupełnia dziennik, robi wieczorną toaletę i wślizguje się do łóżka. List, którego w emocjach nie zauważa, wciąż leży na podłodze. Poczeka na otwarcie całą noc. Ostatnią spokojną noc Małgorzaty Szczerbińskiej.

***

Od tego listu zaczęło się nasze amatorskie śledztwo. Starszy z nas (namiętny kolekcjoner wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość historyczną) wszedł w jego posiadanie przez serwis eBay. Przesyłka wyglądała zwyczajnie: pożółkła koperta z charakterystycznym bladoniebieskim znaczkiem przedstawiającym cesarza Franciszka Józefa. Przekreślony adres: Kraków, ulica Floriańska 45. I słowa: „JW Małgorzata Aniela Szczerbińska, do rąk własnych”.
Nazwisko nic kupującemu nie mówiło, przywoływało jedynie na pamięć drugą małżonkę Marszałka. Okazało się jednak, że koperta zawiera coś jeszcze: pojedynczą kartkę papieru. Za pomocą nożyka i pęsety ostrożnie wydobył ją i przeczytał.
Dopiero po chwili uderzyło go, że autor skreślił tych parę słów na kilka godzin przed… wyruszeniem Pierwszej Kompanii Kadrowej Józefa Piłsudskiego z Oleandrów do Kielc! Wskazywała na to bezsprzecznie data – 5 sierpnia 1914 roku. Mało tego! Piszący mógł być jednym ze strzelców! A fakt, że dla walki o Polskę poświęcił małżeństwo, dodawało słowom sprzed niemal stu lat wyjątkowego romantyzmu!
Kim był January? Kim była Małgorzata Aniela Szczerbińska? Czy istotnie nie doszło do ślubu? Jak ten niepozorny świstek wpłynął na ich życie? Autorzy postanowili rozwikłać tę zagadkę.

***

Wróćmy do poranka 6 sierpnia.
Stryjenka zniecierpliwiona tym, że Małgorzata śpi dłużej niż zwykle, postanawia ją obudzić. Już ma wejść do jej pokoju, gdy dostrzega nieopodal drzwi… kopertę zaadresowaną do pasierbicy.
Podnosi ją, wraca do salonu i bez wahania rozcina nożem do papieru. Jest przeświadczona, że skoro od lat łaskawie trzyma tę sierotę pod własnym dachem, ma prawo do wszystkiego. Wyjmuje zatłuszczoną kartkę. Czyta szybko. Potem, uśmiechając się jadowicie, idzie do pokoju Małgorzaty.
– Znalazłam to pod drzwiami. Do ciebie – rzuca lodowato.
Dziewczyna twardo śpi.
– Znalazłam to rano pod drzwiami. Do ciebie.
Cisza.
– List! Ogłuchłaś?!
Małgorzata budzi się z wysiłkiem. Próbuje zebrać myśli, powoli wracają strzępy wieczornych wydarzeń. Wracają nocne, gorączkowe i daremne spekulacje na temat przyczyn postępku narzeczonego. Powieki jednak wciąż uporczywie opadają po nieprzespanej nocy…
– Nawet on cię nie chce… – Stryjenka wystudiowanym gestem upuszcza na pościel otwartą kopertę. Dziewczyna obrzuca kobietę obojętnym spojrzeniem. Przeżyła w tym domu znacznie gorsze rzeczy niż czytanie cudzej korespondencji.
„Nawet on cię nie…” – fraza, która nie przebrzmiała do końca, powraca i wywołuje niepokój. Małgorzata podnosi list. Stryjenka wychodzi, a złośliwy uśmieszek wykrzywia jej wąskie wargi.

Piątego dnia sierpnia roku Pańskiego 1914
Moja Małgoś!
Długo to rozważałem, ale dziś zdecydowałem. Są rzeczy ważniejsze niż małżeństwo. To Ojczyzna. Obowiązek wobec niej wzywa mnie głośniej niż cokolwiek innego. Dlatego musimy przełożyć nasz ślub. Zapewne wyruszam o świcie (takie chodzą pogłoski), ale wiem, że to zrozumiesz. Kocham Cię bez pamięci, bez tchu, bez opamiętania. Wiem, że Ty tak samo kochasz mnie. I dlatego wierzę, że mi wybaczysz. Czekaj na mnie cierpliwie. Gdybyś jednak wybaczyć nie mogła – zrozumiem.
Do zobaczenia, Małgoś.
Twój January

Panna Szczerbińska wpatruje się w list. Czyta go jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Później wolno zwraca głowę w stronę okna, na którego parapecie przysiadły dwa jasnopopielate gołębie. Walczą zawzięcie o okruszki. Dziewczyna długo na nie patrzy. Gdy odlatują czymś spłoszone, tonem, w którym jest tyle samo zdziwienia, ile determinacji, spokojnie oświadcza:
– Zabiję cię, January.

– Zabiję cię, January – mówi Małgorzata i ubiera się. Metodycznie, bez pośpiechu. (…)Znajdę cię, choćbyś się zapadł pod ziemię. I zabiję – powtarza z mściwą satysfakcją, mozolnie wciągając na smukłe dłonie nieco przyciasne rękawiczki.

 
Wesprzyj nas