Wzruszająca, ciepła i iskrząca humorem historia o wyboistej drodze do prawdziwej miłości, osadzona w urokliwej scenerii amerykańskiej prowincji.


Faith Holland mogła zostać żoną księcia z bajki, wspaniałego, przystojnego, bogatego, zabawnego i opiekuńczego mężczyzny. Od spełnienia marzeń dzieliło ją tylko jedno słowo: „Tak”. Stała już przy ołtarzu, gdy wstrętny i zdradziecki przyjaciel narzeczonego zniszczył jej ślub!

I co z tego, że Jeremy właśnie przyznał, że jest gejem?! Najważniejsze, że ją kochał. A ona kochała jego. Faith nienawidzi Leviego Coopera. Gdyby nie on, zostałaby panią Lyon, właścicielką winnicy, i żyła długo i szczęśliwie. Tak przynajmniej jej się wydaje. Po trzech latach od ślubnej katastrofy wraca do rodzinnego miasteczka i pierwszą osobą, którą spotyka na swojej drodze, jest Levi. Teraz komendant Cooper.

W domu Faith zastaje skłóconych dziadków, ojca w sidłach wścibskiej Loreny oraz siostrę w tarapatach. Jakby tego było mało, Faith nękają bolesne wyrzuty sumienia – już od 20 lat obwinia się o śmierć matki. I pewnie tak by zostało, gdyby nie… Levi Cooper. Faith wkrótce zmieni zdanie o wielu sprawach. Leviego Coopera również czeka sporo wyzwań – teraz będzie musiał dorównać księciu z bajki, pokonać demony własnej przeszłości oraz stawić czoło byłej żonie.

Kristan Higgins – bestsellerowa autorka „New York Timesa” i „USA Today”, dwukrotna laureatka nagrody RITA przyznawanej za najlepsze romanse.

Kristan Higgins
Nie ma tego złego
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 18 marca 2014

PROLOG

W piękny czerwcowy dzień Faith Elizabeth Holland, ubrana w ślubną suknię, w której wyglądała jak zaczarowany Kopciuszek, z bukietem idealnych łososiowych róż w dłoni, na oczach dosłownie połowy miasta została porzucona przy ołtarzu. Nawet w najczarniejszych snach nikt z nas tego nie przewidział.
Zgromadziliśmy się wszyscy, roześmiani i wystrojeni, w kościele augsburskoewangelickim Świętej Trójcy. Świątynia była wypełniona po brzegi, wszystkie miejsca siedzące zajęte, trzy rzędy stojące z tyłu. Druhny w pastelowych sukienkach, trzynastoletnia siostrzenica Faith śliczna jak z obrazka. Drużba pana młodego w mundurze galowym, a brat Faith jako mistrz ceremonii. Ślub tej dwójki smarkaczy, Faith i Jeremy’ego, którzy chodzili ze sobą od liceum, miał być w naszym mieście jednym z najszczęśliwszych dni od wielu lat. W końcu Hollandowie to rodzina założycieli, z kategorii „sól ziemi”. Mieli rozległe grunty w regionie Finger Lakes, Jezior Palczastych, ciągnące się w nieskończoność aż do Keuki (nazywaliśmy je Krzywym Jeziorem) akry pięknych winnic i lasów. Lyonowie, cóż, pochodzili z Kalifornii, ale i tak ich lubiliśmy. Należeli raczej do gatunku forsiastych. Bardzo sympatyczni. Ich ziemia graniczyła z ziemią Hollandów, więc dzieciaki były sąsiadami; słodkie, czyż nie? A Jeremy, och, prawdziwe ciacho! Mógł zostać zawodowym graczem w NFL, naprawdę, był aż taki dobry. On jednak wrócił natychmiast po ukończeniu medycyny. Chciał praktykować w mieście, ustatkować się przy boku słodkiej Faith i założyć rodzinę.

Młodzi poznali się w okolicznościach bardzo romantycznych, acz poniekąd związanych z medycyną: Faith, wówczas uczennica ostatniej klasy, dostała ataku padaczki. Jeremy, nowy w szkole, przepchnął się do niej, wziął w swoje krzepkie ramiona futbolowego bohatera, czego, jakby się nad tym zastanowić, nie powinien był robić, ale zamiary miał szlachetne, no i jaki piękny obraz tworzyli: wysoki, ciemnowłosy Jeremy niosący Faith przez szkolne korytarze. Zaniósł ją do gabinetu pielęgniarki i nie ruszył się stamtąd, dopóki nie przyjechał ojciec dziewczyny. Opowiadano, że to była miłość od pierwszego spojrzenia. Poszli razem na bal maturalny, Faith z ciemnorudymi włosami wijącymi się na ramionach, w granatowej sukni podkreślającej jasną karnację. Jeremy zabójczo przystojny, sto dziewięćdziesiąt centymetrów rzeźbionego ciała futbolowego boga; czarne włosy i ciemne oczy nadawały mu wygląd rzymskiego księcia. Poszedł do Boston College, gdzie nadal grał w futbol, Faith w Virginia Tech studiowała architekturę krajobrazu, więc duża odległość, a także ich wiek…

Jednym słowem, nikt się nie spodziewał, że ten związek przetrwa próbę. Wszyscy potrafiliśmy wyobrazić sobie Jeremy’ego z modelką, a nawet młodą hollywoodzką gwiazdką, wziąwszy pod uwagę pieniądze Hollandów oraz jego zalety. Faith była uroczą dziewczyną z sąsiedztwa, ale przecież wiecie, jak to zwykle bywa. Dziewczyna zostaje w miejscu, chłopak idzie dalej. Zrozumielibyśmy. Myliliśmy się jednak. Jego rodzice narzekali na potężne rachunki za telefon komórkowy, opowiadali o niezliczonych esemesach, które Jeremy posyłał Faith, jakby się przechwalali: Widzicie, jak wspaniały jest nasz syn? Jakże stały w uczuciach. Bardzo kocha swoją dziewczynę.
Kiedy Faith i Jeremy przyjeżdżali do domu, uśmiechnięci chodzili po mieście, trzymając się za ręce. Jeremy czasami z donic przed piekarnią zrywał kwiat i wsuwał jej za ucho. Często widywano ich na plaży, on leżał z głową na jej kolanach. Pływali po jeziorze w należącej do Hollandów łodzi. Faith sterowała, Jeremy stał za nią i obejmował ją swoimi muskularnymi ramionami. Czyż nie wyglądali wtedy jak z reklamowego plakatu turystycznego?

Wszystko wskazywało na to, że Faith trafiła na żyłę złota, i bardzo dobrze, że udało się jej złowić kogoś takiego jak Jeremy – wszyscy mieliśmy słabość do biednej dziewuszki, którą Mel Stoakes musiał wycinać z tamtego strasznego wraku. Laura Boothby lubiła opowiadać, ile Jeremy wydaje u niej na kwiaty dla Faith z okazji rocznicy pierwszej randki, urodzin, walentynek, a czasami „bo tak”. Byli wprawdzie tacy w tej naszej krainie menonitów i jankeskiej rezerwy, którzy uważali to za przesadę, ale Lyonowie pochodzili z doliny Napa, więc wszystko jasne.
Czasami widywało się Faith z przyjaciółkami w restauracji O’Rourke, gdzie jedna przez drugą żaliły się na swoich obojętnych, niedojrzałych chłopaków, którzy zdradzali albo kłamali, informowali o zerwaniu esemesem albo zmianą statusu na Facebooku. A jeśli Faith wyraziła współczucie, odpowiadały:
– Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówimy, Faith! Ty masz Jeremy’ego!
Niemal jakby ją oskarżały. Wzmianka o nim wywoływała na jej twarzy marzycielski uśmiech, nadawała miękkość oczom. Faith czasami mówiła, że zawsze marzyła o mężczyźnie równie dobrym jak jej ojciec, i wyglądało na to, że takiego znalazła. Mimo młodego wieku Jeremy był wspaniałym lekarzem, podczas pierwszych miesięcy jego pracy wszystkie kobiety w mieście zapadły na jakąś dolegliwość. Miał czas, by wysłuchać pacjentów, zawsze się uśmiechał, pamiętał, co człowiek mówił podczas ostatniej wizyty.
Trzy miesiące po ukończeniu stażu w piękny wrześniowy dzień, kiedy wzgórza płonęły czerwienią i złotem, a jezioro połyskiwało srebrem, Jeremy ukląkł i dał Faith pierścionek zaręczynowy z trzykaratowym diamentem. Wszyscy o tym usłyszeliśmy, och, jasne, że tak, i zaczęło się planowanie. Dwie siostry Faith zostały druhnami, śliczna Colleen O’Rourke pierwszą druhną. Drużbą Jeremy’ego miał być chłopak Cooperów, jeśli da radę przyjechać do domu z Afganistanu, i czy to by nie było miłe zobaczyć odznaczonego bohatera wojennego przy boku dawnego kumpla z boiska?
Na samą myśl o tej romantycznej, uroczej scenie wszyscy się uśmiechaliśmy.
Wyobraźcie więc sobie nasze zaskoczenie, kiedy tych dwoje stanęło przy ołtarzu w kościele Świętej Trójcy i Jeremy Lyon wyszedł z szafy.

Rozdział pierwszy
Trzy i pół roku później

Faith Holland odłożyła lornetkę, wzięła podkładkę i odhaczyła pozycję na liście. Mieszka sam. Clint tak powiedział, na umowie wynajmu widniało tylko jego nazwisko, ale ostrożności nigdy dość. Napiła się red bulla, bębniąc palcami w kierownicę samochodu współlokatorki. Dawno, dawno temu taki scenariusz wydawałby się czystym idiotyzmem, ale wziąwszy pod uwagę dzieje jej związków, drobne śledztwo było po prostu przejawem zdrowego rozsądku. Śledztwo oszczędzało czasu, zakłopotania, gniewu i bólu serca. Powiedzmy na przykład, że facet jest gejem, co okazało się nie tylko w przypadku Jeremy’ego, ale też Rafaela Santosa i Freda Beekera.
Jeśli chodzi o Rafa, należy mu zaliczyć na plus kompletną nieświadomość, że zdaniem Faith chodzą ze sobą – myślał, że tylko spędzają razem czas. Później w tym samym miesiącu Faith, zdeterminowana się nie poddawać, dość niezręcznie okazała zainteresowanie Fredowi, który mieszkał przy tej samej ulicy co ona i Liza, a on wycofał się przerażony i łagodnie wyjaśnił, że woli chłopców. (Przypadkiem zeswatała go z Rafaelem i od tamtego dnia są razem, więc jednak dla niektórych istnieje szczęśliwe zakończenie).
Preferencje seksualne nie były jedynym problemem.
Brandon, którego poznała na imprezie, wydawał się niezwykle obiecujący, dopóki na drugiej randce nie zadzwonił jego telefon.
– Muszę odebrać, to mój diler – wyjaśnił otwarcie.
Faith poprosiła o uściślenie: ma na myśli dilera narkotyków, prawda?, a on odparł, że jasne, bo niby kogo? Sprawiał wrażenie zdezorientowanego, kiedy w pośpiechu wyszła.

Fakt, lornetka należała do starej szkoły, gdyby jednak skorzystała z lornetki w przypadku Rafa, zobaczyłaby cudowne jedwabne zasłony w oknach i dwumetrowy plakat z Barbrą Streisand. A gdyby zasadziła się na Brandona, niewykluczone, że wyśledziłaby, jak zatrzymuje samochód w odpowiedzi na miganie świateł auta nadjeżdżającego z przeciwka i spotyka się z nieprzyjemnymi typami.
Od przeprowadzki do San Francisco próbowała umawiać się na randki z jeszcze dwoma innymi. Jeden nie wierzył w kąpiele (i znowu dowiedziałaby się o tym, gdyby go śledziła), drugi wystawił ją do wiatru. I stąd ta akcja.
Faith westchnęła i przetarła oczy. Jeśli się nie uda, Clint będzie jej ostatnią próbą na dłuższy czas, ponieważ naprawdę ją to nużyło. Zarwane wieczory, oczy bolące od lornetki, skurcze żołądka od nadmiaru kofeiny…
Męczące.
Ale Clint może się okazać wart udręki. Hetero, pracujący, bez kartoteki policyjnej, żadnych zatrzymań za jazdę pod wpływem, w San Francisco naprawdę rzadki okaz. To mogłaby być świetna historyjka na weselu. Faith niemal wyobrażała sobie, jak Clint mówi:
„Nie miałem zielonego pojęcia, że w tej samej chwili Faith parkuje przed moim domem, ciągnąc red bulla i naginając prawo…”.

Poznała Clinta w pracy: jej zlecono zaprojektowanie małego publicznego parku w Presidio, Clint był właścicielem firmy zajmującej się architekturą krajobrazu. Ich współpraca przebiegała dobrze, on był punktualny, a jego ludzie sprawni i staranni. Co więcej, Clint polubił Blue, golden retrievera Faith, a co jest bardziej pociągającego od faceta, który klęka i pozwala, żeby twój pies lizał go po twarzy? Blue odwzajemniał sympatię (choć z drugiej strony Blue lubił wszystkie żywe istoty, należał do psów, które są skłonne uprawiać miłość z nogą seryjnego mordercy). Park otwarto dwa tygodnie temu i zaraz po uroczystości Clint zaprosił ją do restauracji.

Zgodziła się i po powrocie do domu rozpoczęła przygotowania. Stary dobry Google nie wykazał istnienia żony (albo męża). Była wprawdzie informacja o małżeństwie niejakiego Clintona Bundta z Owens w Nebrasce, ale ślub zawarto dziesięć lat temu, a jej Clinton Bundt A) wyglądał na zbyt młodego, B) mieszkał w Seattle. Jego profil na Facebooku przeznaczony był wyłącznie do celów związanych z pracą. Chociaż wspominał o wydarzeniach z życia towarzyskiego („Byłem w knajpie Oma’s na Dziewiętnastej; placki ziemniaczane palce lizać!”), to we wpisach z ostatniego półrocza ani słowem się nie zająknął o żonie.
Przed pierwszą randką Faith uzgodniła z Fredem i Rafaelem, że go sprawdzą, bo w tej kwestii intuicja wyraźnie ją zawodziła. W pewien wtorkowy wieczór spotkała się z Clintem na drinka; chłopaki pojawili się w knajpie i przeprowadzili błyskawiczny test, po czym usiedli przy stoliku. Hetero, brzmiał esemes od Rafaela.
Fred napisał to samo.
Na randce numer dwa (piątkowe popołudnie/lunch) Clint dowiódł, że jest czarujący, gdy z zainteresowaniem słuchał, jak Faith opowiadała o swojej rodzinie: rodzeństwie (była najmłodsza z czworga), o Goggy i dziaduniu, rodzicach ojca, i o wielkiej tęsknocie za tatą. Clint w rewanżu opowiedział o swojej byłej narzeczonej, ale Faith miłosną przeszłość zachowała dla siebie.

Na randce numer trzy (środa/kolacja, z zastosowaniem strategii „Niech poczeka, sprawdzimy, jak bardzo jest zainteresowany”), na którą Clint wybrał uroczy mały bar niedaleko Nabrzeża, ponownie stanął na wysokości zadania: przytrzymał jej krzesło, skomplementował, nie wchodząc w szczegóły („Śliczna sukienka”, co, jak Faith się przekonała, nie wywołuje alarmu w przeciwieństwie do: „Czy to Bagdley Mischka, o Boże, uwielbiam ich!”). Gładził jej dłoń i zerkał na cycki, więc sprawy szły w dobrym kierunku. Kiedy zapytał, czy może odwieźć ją do domu (zakamuflowana propozycja seksu), odmówiła.
Zmrużył oczy, jakby przyjmując wyzwanie.
– Zadzwonię do ciebie. Masz wolny weekend?
Zdał kolejny egzamin. Dostępny w weekendy. Faith poczuła drżenie w żołądku, od osiemnastego roku życia nie była na czwartej randce.
– Myślę, że w piątek mam czas – mruknęła.
Stali na chodniku i czekali na taksówkę, a wokół turyści płynęli strumieniem do sklepów po bluzy, bo ktoś im złośliwie wmówił, że koniec sierpnia w San Francisco oznacza lato. Clint pochylił się i pocałował ją. To był dobry pocałunek. Bardzo sprawny. Miał potencjał, pomyślała Faith. Z tumanu sławnej mgły wyłoniła się taksówka i Clint ją zatrzymał.

Tak więc przygotowując się na czwartą randkę, która przypuszczalnie okaże się tą randką, bo w końcu pójdzie do łóżka z kimś innym niż Jeremy, Faith siedziała w samochodzie przed mieszkaniem Clinta i przez lornetkę wpatrywała się w okna. Uznała, że oglądał mecz. Czas zadzwonić do siostry.
– Zdał egzamin – powiedziała zamiast powitania.
– Masz więc problem, skarbie – odparła Pru. – Otwórz serce i tym podobne. Jeremy był wieki temu.
– To nie ma nic wspólnego z Jeremym. – Faith zignorowała prychnięcie siostry. – Ale wiesz, trochę się martwię jego nazwiskiem Clint Bundt. Szybko się kończy. Clint Eastwood, jasne, brzmi fantastycznie. Ale Clint i Faith. Faith i Clint. Faith Bundt. Sama nie wiem. – To było o wiele mniej przyjemne niż powiedzmy Faith i Jeremy albo Jeremy i Faith. Co nie znaczy, że uczepiła się przeszłości czy coś w tym rodzaju.
– Mnie pasuje – stwierdziła Pru.
– Jasne, ty jesteś Prudence Vanderbeek.
– No i? – zapytała Pru przyjacielsko, żując Faith do ucha.
– Clint i Faith Bundt. To takie… niesatysfakcjonujące.
– Okej, więc z nim zerwij albo zawlecz go do sądu i zmuś do zmiany nazwiska. Słuchaj, muszę kończyć. My, farmerzy, o tej porze kładziemy się spać.
– Okej. Uściskaj dzieci ode mnie. Powiedz Abby, że prześlę jej link do butów, o który prosiła. I powiedz Nedowi, że pozostał moim małym króliczkiem, chociaż formalnie rzecz biorąc, jest dorosły.
– Ned! – wrzasnęła jej siostra. – Faith mówi, że nadal jesteś jej małym króliczkiem.
– Dobra! – odkrzyknął Ned.
– Muszę kończyć – powtórzyła Pru. – Przyjedziesz do domu na zbiory?
– Raczej tak. W najbliższym czasie nie mam w planach żadnych zleceń. – Faith zarabiała na dostatnie życie jako projektantka krajobrazu, ale większość pracy wykonywała na komputerze. Jej obecność była wymagana tylko na ostatnim etapie. Poza tym warto było wrócić do domu na winobranie w Błękitnej Czapli.
– Super! – ucieszyła się Pru. – Posłuchaj, nie traktuj tego faceta zbyt surowo i baw się dobrze. Niedługo pogadamy, kocham cię.
– Ja też cię kocham.

Faith pociągnęła kolejny łyk red bulla. Pru miała rację. W końcu jej najstarsza siostra od dwudziestu trzech lat jest szczęśliwą żoną. I kogo innego mogłaby poprosić o radę? Honor, drugą siostrę? Jeśli człowiek nie dzwonił ze szpitala, marnował jej czas. Jack był ich bratem, a tym samym człowiekiem w tego rodzaju sprawach kompletnie bezużytecznym. A tata… Cóż, tata wciąż nosił żałobę po mamie, która umarła dwadzieścia lat temu. Fala wyrzutów sumienia była aż nazbyt znajoma.
– A więc do dzieła – powiedziała sobie Faith, otrząsając się z zamyślenia. – Mogę się znowu zakochać.
Z całą pewnością to lepsza opcja niż Jeremy Lyon jako jej pierwsza i jedyna miłość.
We wstecznym lusterku zobaczyła odbicie swojej twarzy, ów cień niedowierzania i smutku, który zawsze się pojawiał, kiedy myślała o Jeremym Lyonie.
– Niech cię szlag, Levi – szepnęła. – Nie mogłeś trzymać języka za zębami?

Dwa wieczory później Faith zaczęła myśleć, że Clint Bundt istotnie okazał się wart dziesięciu minut, które poświęciła na depilację nóg, i kolejnych sześciu, potrzebnych do wbicia na siebie ściągających majtek Microfiber Slim-Nation zakupionych w ubiegłym miesiącu w sklepie internetowym QVC. (Nadzieja. Ona nigdy nie umiera).
Clint wybrał elegancką tajską restaurację z akwarium z rybkami koi przy wejściu i draperiami z czerwonego jedwabiu na ścianach, które sprawiały, że światło było niezwykle korzystne. Siedzieli w boksie w kształcie litery U. Bardzo przytulnie, pomyślała Faith. I romantycznie. Jedzenie także okazało się wyśmienite, nie wspominając już o rewelacyjnym chardonnay z winnic znad rzeki Russian.
Clint co chwila zerkał jej w dekolt.
– Wybacz – powiedział – ale wyglądasz tak apetycznie, że można by cię schrupać. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, poczułem, jakby ktoś walnął mnie w głowę deską.
– Naprawdę? To słodkie. – Faith napiła się wina. O ile dobrze pamiętała, miała wtedy na sobie brudne dżinsy i robocze buty i była przemoknięta do suchej nitki. W deszczu przesadzała rośliny, próbując wyrzucić z myśli radnego, który martwił się systemem odpływów w parku (litości, system nie istniał, w końcu była licencjonowanym architektem krajobrazu, wielkie dzięki).
– Nie byłem pewien, czy zdołam wykrztusić z siebie choć słowo – ciągnął Clint. – Przypuszczam, że wyszedłem na głupka. – Spojrzał na nią nieśmiało, jakby potwierdzając, że zadurzył się po uszy.
I pomyśleć, że wcześniej nie zauważyła tego jego… hm… zauroczenia. Ale tak to się odbywa, no nie? Miłość przychodzi, kiedy odwracasz wzrok, no, wyjątkiem są te miliony, które szczęśliwie odnalazły swoją drugą połowę na Match.com, ale co tam. To brzmiało dobrze.

Podszedł kelner, posprzątał talerze po kolacji, postawił na stole kawę, śmietankę i cukier.
– Wpadło coś państwu w oko z karty deserów? – zapytał z szerokim uśmiechem. Bo naprawdę byli uroczą parą.
– Może crème brûlée z mango? – zaproponował Clint. – Nie wiem, czy przeżyję, patrząc, jak to jesz, ale to zachęcający początek.
Halo! Mrowienie na poziomie 6,8 w skali Richtera.
– Brzmi super – odparła i kelner pospieszył do kuchni.
Clint przysunął się i objął ramiona Faith.
– Wyglądasz oszałamiająco w tej sukience – mruknął, wodząc palcem po krawędzi dekoltu. – Jakie są szanse, że później pozwolisz mi ją z siebie zdjąć? – Pocałował Faith w szyję.
Och, zaraz się rozpłynie! Kolejny pocałunek.
– Szanse rosną – powiedziała bez tchu.
– Naprawdę cię lubię, Faith. – Skubał wargami jej ucho, co sprawiło, że przeszył ją prąd.
– Ja też cię lubię. – Spojrzała w śliczne brązowe oczy.
Jego palec zsunął się niżej i Faith czuła, jak skóra jej płonie, na pewno pokrywając się plamami, przekleństwo rudzielców. A co tam. Obróciła się i pocałowała go w usta.
To był delikatny, słodki, długi pocałunek.
– Przepraszam, że przeszkadzam, gołąbeczki – powiedział kelner. – Nie zwracajcie na mnie uwagi. – Postawił deser na stole z wymownym uśmiechem.
– Tutaj!
Wrzask sprawił, że wszyscy troje podskoczyli. Clint łokciem trącił kieliszek, wino wylało się na obrus.
– O cholera – mruknął i odsunął się od Faith.
– Nie przejmuj się – powiedziała Faith. – Mnie to ciągle się przytrafia.
Clint nie patrzył na wino.
Przed ich boksem stała kobieta z pięknym chłopczykiem na rękach.

 
Wesprzyj nas