Książka Jančara intryguje od samego początku, najpierw czytamy ją jak romans, potem pojawiają się kolejne warstwy…



Piękna Veronika Zarnik, młoda mężatka z porządnej mieszczańskiej rodziny, żywiołowa i beztroska, nie zważała na konwenanse i szła zawsze za głosem serca. Czasem samolubna, ale nigdy bezduszna, przyciągała jak magnes. Żyła w niespokojnych czasach. Pewnego dnia po prostu zniknęła w odmętach historii.

O jej życiu i tajemniczym zaginięciu mówi pięć osób: to pięć opowieści, pięć perspektyw, które składają się na jedną historię, piękną, poruszającą, tragiczną, z burzliwymi dziejami wojennej Słowenii w tle.

Za Widziałem ją tej nocy Drago Jančar, jeden z najwybitniejszych współczesnych słoweńskich pisarzy, otrzymał Nagrodę „Kresnik” za najlepszą powieść 2010 roku.

Książka Jančara intryguje od samego początku, najpierw czytamy ją jak romans, potem pojawiają się kolejne warstwy – portret przedwojennej Jugosławii, życie niezależnej kobiety niepasującej do tamtych czasów, wreszcie opowieść o mechanizmach wojny, przemocy i pamięci. Ta przejmująca powieść zostawia nas z pytaniem: czy najbardziej żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy, czy przeciwnie, potrafimy zapomnieć to, co jest dla nas niewygodne?
Justyna Sobolewska

Drago Jančar
Widziałem ją tej nocy
Przekład z języka słoweńskiego Joanna Pomorska
Wydawnictwo Czarne
Premiera: 3 marca 2014


Widziałem ją tej nocy, jakby była żywa. Szła przez środek baraku, między pryczami, na których spokojnie spali moi towarzysze. Zatrzymała się obok mojego posłania, przez chwilę wpatrywała się we mnie zamyślonym, trochę nieobecnym wzrokiem, jak zawsze, kiedy nie mogła spać i snuła się po naszym mariborskim mieszkaniu, postała moment przy oknie, przysiadła na pryczy i znów podeszła do okna.
Co się dzieje, Stevo? spytała. Ty też nie możesz zasnąć? Jej głos był cichy, głęboki, prawie jak głos mężczyzny, wydawał się przytłumiony i nieobecny jak jej spojrzenie. Zdziwiłem się, bo przecież go znałem, to był jej głos, na pewno ten, który z czasem zgubił się gdzieś bardzo daleko. W każdej chwili bez trudu mogłem przywołać jej postać, jej oczy, włosy, usta, tak, nawet ciało, zmęczone obok mnie, ale nie mogłem usłyszeć jej głosu. Kiedy długo nie widzi się jakiejś osoby, najpierw znika jej głos, zapominamy, jak brzmi, jaką miał barwę i natężenie. Bardzo długo jej nie widziałem, jak długo? Co najmniej siedem lat. Ciarki przeszły mi po grzbiecie.

Była ostatnia noc maja, powoli kończyła się wiosna strasznego roku czterdziestego piątego, i chociaż na dworze było ciepło, a w baraku panował zaduch rozgrzanych, spoconych ciał śpiących mężczyzn, na tę myśl poczułem zimny dreszcz. Siedem lat. „Gdy siedem długich, długich lat minie, znów chłopiec będzie przy swej dziewczynie”, śpiewała kiedyś moja Veronika. Bardzo lubiła tę słoweńską piosenkę ludową i nuciła ją, kiedy była smutna, z tym samym nieobecnym spojrzeniem, jakim patrzyła na mnie tej nocy.
„I tylko dobry Bóg wie to w niebie, kiedy minie lat siedem bez ciebie”. Chciałem powiedzieć: dobrze, że przyszłaś, chociaż dopiero po siedmiu latach, Vranac cały czas jest ze mną, chciałem powiedzieć: jeśli masz ochotę go zobaczyć, jest tam, za ogrodzeniem, razem z końmi innych oficerów, miewa się całkiem nieźle, może biegać po łące, nie musi stać w stajni, ma dobre towarzystwo, choć brakuje mu twojej ręki… tak jak mnie, chciałem powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle i zamiast słów, które chciałem powiedzieć, z moich ust wydobywały się tylko jakieś niewyraźne, chrapliwe dźwięki.

Myślałem, że mieszkasz w zamku u podnóża gór, chciałem powiedzieć, a czy jeździsz tam trochę konno? Wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej włosów, ale się odsunęła, pójdę już, wyszeptała, przecież wiesz, Stevo, że nie mogę zostać. Wiedziałem, że nie może, jak nie mogła zostać siedem lat temu, kiedy na zawsze odeszła z naszego mariborskiego mieszkania. Skoro nie mogła zostać tam, jak mogłaby zostać tutaj, w baraku obozu jenieckiego, wśród śpiących oficerów królewskiego wojska, nad którymi czuwa wisząca na ścianie przy drzwiach fotografia młodego króla w mundurze porucznika gwardii, z ręką na szabli, fotografia króla, który został bez królestwa, wśród swoich wiernych żołnierzy, którzy zostali bez ojczyzny. Gdzieś głośno zarżał koń, przysiągłbym, że to Vranac, może do niego też zaszła, jak wtedy, gdy odchodziła na zawsze, może zarżał z radości, kiedy poczuł ją obok siebie, kiedy położyła dłoń na jego nozdrzach – jak to robiła w dawnych czasach – i powiedziała: Vranac, zaraz cię osiodłam.

To wszystko działo się w nocy, teraz jest ranek i żołnierze w całym obozie szykują się na poranny apel, żeby oddać hołd fladze. Wciąż jeszcze co rano wciągamy flagę na maszt, wojsko bez broni, przy bramie angielscy żołnierze przestępują z nogi na nogę i ze znudzeniem obserwują poranną krzątaninę rozbrojonych żołnierzy armii królewskiej, którzy wychodzą z namiotów, oficerów ulokowanych w barakach, cały czas gotowych do przejścia przez słoweńskie góry i do walki w głębi kraju, w mrocznych lasach Bośni, gdzie według docierających do nas komunikatów rosną w siłę oddziały walczące z komunistyczną władzą. A ja patrzę na swoją twarz w lustrze i wiem, że nie ma już niczego, nie ma Veroniki, nie ma króla, nie ma Jugosławii, świat rozpadł się na kawałki jak to popękane lustro, z którego spoglądają na mnie fragmenty mojej nieogolonej twarzy. Nie chce mi się namydlić i ogolić, zapiąć pasa, doprowadzić się do porządku i pójść na plac apelowy, patrzę w tę twarz, nad którą tej nocy pochyliła się Veronika, i zadaję sobie pytanie, czy mogła mnie rozpoznać. Czy to wciąż jestem ja, Stevan Radovanović, major, dowódca szwadronu pierwszej brygady, dawniej kapitan Drawskiej Dywizji, którego w Mariborze zostawiła żona, z czego żołnierze śmiali się za jego plecami.

Teraz nikt z niego nie drwi, nikt z nikogo się nie śmieje, bo nikomu nie jest do śmiechu, teraz wszyscy są godni litości, rozbita armia, którą przepędziły z ojczyzny nieznające się na uzbrojeniu i taktyce komunistyczne dzikusy, czy to wciąż moja twarz, te oczy, ten nos, policzki, poprzecinane rysami posklejanego lustra, które wisi na ścianie umywalni w baraku? Oczy podkrążone od nieprzespanych nocy wyglądają jak dwa sińce, siwe pasma włosów na skroniach, rozszarpane wargi i czarna dziura w rzędzie pożółkłych zębów. W tej dziurze był ząb, jeszcze miesiąc temu, kiedy w ścianę wiejskiej chaty trafił pocisk wystrzelony gdzieś w górach nad Idriją i odłamek kamienia albo żelaza trafił mnie prosto w usta, w jednej chwili zalałem się krwią, ale gdy doszedłem do siebie i starłem krew, okazało się, chwała Bogu, że straciłem tylko przedni ząb, wargi miałem porządnie poranione, teraz są jedynie popękane, no więc straciłem tylko przedni ząb, gdzieś niedaleko włoskiej granicy, kiedy wycofywaliśmy się w jej kierunku, żeby zgodnie z rozkazem się przegrupować i zgodnie z rozkazem ponownie przystąpić do ataku, potem jednak, koło miejscowości Palmanova, musieliśmy się poddać Anglikom.

Nie mieliśmy wyboru, choć wiedzieliśmy, że są naszymi sojusznikami i że wspólnie zaatakujemy komunistów. Jeszcze przez kilka dni nosiliśmy broń, później kazano nam ją oddać, czyli pozwolić, żeby angielscy żołnierze haniebnie nas rozbroili; oficerom honorowo pozostawili pistolety bez amunicji, lecz parę dni temu zabrali i to, ostatnią oznakę godności, nie jesteśmy już wojskiem, to koniec, finis Królestwa Jugosławii, koniec świata.
(…)

 
Wesprzyj nas