Czy mężczyzna, dla którego wygląd przez całe życie był najważniejszy, zwiąże się z dziewczyną nie spełniającą jego wyśrubowanych standardów?


Holly Brennan nie spodziewała się, że w wieku trzydziestu dwóch lat zostanie wdową… Nie spodziewała się też, że traumatyczne przeżycia tak bardzo wpłyną na jej wygląd. Od śmierci męża jedzenie jest jedyną rzeczą, która pozwala jej zapomnieć. Wkrótce staje się też obsesją, a efekty są coraz bardziej widoczne…

Kiedy okoliczności zmuszają Holly do odbycia podróży samolotem, dodatkowe kilogramy okazują się szczególnie krępującym balastem. Tym bardziej, że złośliwy los sadza ją obok samego Logana Montgomery’ego, osobistego trenera największych sportowych sław w kraju!

Choć pierwsze wrażenie, jakie na nim robi, jest oczywiste, udaje jej się zaintrygować Logana ciętym dowcipem i bystrością umysłu, cechami niewystępującymi u pięknych modelek, z którymi dotąd się spotykał. Pod wpływem impulsu Logan proponuje, że pomoże odzyskać Holly „właściwe” kształty, a ona chętnie przystaje na tę propozycję. Ku zaskoczeniu Logana (i własnemu) Holly, dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy, czyni błyskawiczne postępy i wkrótce staje się atrakcyjną dziewczyną o ponętnych krągłościach. Spędzane razem na siłowni godziny i wzajemna sympatia bardzo ich do siebie zbliżają…

Tylko czy mężczyzna, dla którego wygląd przez całe życie był najważniejszy, zwiąże się z dziewczyną nie spełniającą jego wyśrubowanych standardów? I czy ta nowa Holly, budząca pożądanie w innych mężczyznach, nadal potrzebuje Logana? Czy czeka ich wspólna przyszłość… czy żar ich romansu szybko się wypali?

Stephanie Evanovich mieszka w Asbury Park w New Jersey. Uczęszczała do New York’s School of Film and Television i grała w kilku filmach, przygotowując się do swej największej życiowej roli – wychowywania dwóch synów. Obecnie jest pełnoetatową pisarką i zagorzałą wielbicielką różnych dyscyplin sportowych, posiadającą czarny pas w taekwondo.

Stephanie Evanovich
Miłość w rozmiarze XXL
Przełożyła Teresa Komłosz
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 18 lutego 2014

Rozdział pierwszy

– Przykro mi, panie Montgomery, ale na najbliższy lot nie mogę panu zaoferować nic lepszego – przepraszającym tonem oznajmiła zza kontuaru śliczna pracownica.
Istniało niewiele rzeczy, których Logan Montgomery nie cierpiał, ale latanie klasą ekonomiczną z całą pewnością do nich należało. Sądził, że te czasy ma już dawno za sobą. Nawet kiedy zajmował dwa siedzenia obok siebie, zawsze było mu za ciasno. Mógł poczekać i w środku nocy polecieć pierwszą klasą, ale wolał szybciej dotrzeć do domu. Chciał się wyspać we własnym łóżku, a ponadto u celu podróży nazbierało mu się sporo do zrobienia.
Następne trzy dni miał szczelnie wypełnione treningami dzięki roszadom, jakie musiał wykonać, by odbyć tę podróż. Zaczynały się przygotowania do sezonu futbolowego, mecze koszykówki dobiegały końca, a rozgrywki baseballowe szły pełną parą, więc gdyby to ktoś inny, a nie Chase Walker, poprosił go o natychmiastowy przylot z Nowego Jorku do Toronto, jakoś by się wykręcił.
Chase był pierwszym bazowym w New York Kings i choć drużyna posiadała własnych doskonale wyszkolonych trenerów, Chase nie chciał nikogo poza Loganem. A przepłacany zawodnik baseballu i jednocześnie najlepszy przyjaciel dostaje to, czego chce. Logan rozciągał więc Chase’a przez dwa dni, a ponadto ćwiczył z nim jeszcze tego ranka i „złoty chłopiec” był gotowy do gry. Logan doprawdy nie mógł narzekać. Koszt takiej spontanicznie zamówionej, wyjątkowej usługi stanowił pokaźną premię, a pieniądze znajdowały się już na jego koncie.
Logan zajął swoje miejsce i wcisnął długie nogi w fotel przed sobą. Podjął daremną próbę wyprostowania pleców, łudząc się, że w ten sposób zyska więcej przestrzeni, po czym westchnął głęboko. Opuścił powieki, by odciąć się od hałasu czynionego przez pasażerów zapełniających wnętrze samolotu i umieszczających podręczny bagaż w górnych schowkach. Jakieś dziecko awanturowało się, bo nie zgadzało się usiąść osobno, koniecznie chciało pozostać na kolanach matki. Logan powtarzał w duchu dziękczynną mantrę za miejsce przy oknie i względnie krótki czas lotu. Zadowolony, że umysł zapanował nad materią, zapiął pas. To właśnie w tym momencie podniósł wzrok i ją zobaczył.

„Proszę, niech tylko nie siada obok mnie”, pomyślał, obserwując, jak zbliża się przejściem; jej masywne uda tarły o siebie, a krągłe biodra obijały się o brzegi skrajnych foteli. Rozczochrane kasztanowe włosy sterczały w dziesięciu różnych kierunkach. Licząc mijane rzędy, zatrzymała się tuż przed Loganem i spojrzała na niego przelotnie. „Dlaczego zawsze muszę trafić na staruszkę, pijaka albo grubaskę?”, jęknął w duchu Logan. „Nienawidzę latać drugą klasą”. Mantra szybko przeszła w rozczulanie się nad sobą.
„Super”, pomyślała Holly, powstrzymując histeryczny śmiech, który na pewno skłoniłby załogę do wezwania ochrony. Nie wystarczyło, że nienawidziła latać. Nie wystarczyło nawet to, musiała zostać w Toronto na noc po spotkaniu z rekinem biznesowym, co wykończyło ją niczym dwanaście rund z Mikiem Tysonem. Nawet udało jej się pozostać przy zdrowych zmysłach po omyłkowym użyciu hotelowego żelu do ciała zamiast szamponu, co nadało i tak już zbyt długo nieobcinanym włosom wygląd niemożliwego do okiełznania, pachnącego łąką mopa. Użycie suszarki tylko pogorszyło sprawę. Nie znalazła gumki, żeby chociaż związać sterczące strąki.
Pasek spodni wrzynał się niczym opaska uciskowa przez tłuszcz, którym obrosła w ciągu ostatnich miesięcy. Czuła, jak ramiączko stanika wrzyna jej się boleśnie w prawy obojczyk. A do tego miała przez najbliższe dwie godziny zgniatać sobą jakiegoś Adonisa.
Holly niemal fizycznie czuła promieniującą z niego niechęć, jakby nie wystarczył grymas irytacji na jego przystojnej twarzy. Po raz kolejny narażała się komuś tylko tym, że w ogóle się zjawiła. Zaciskając zęby, upchnęła wielką brązową podniszczoną torbę pod siedzeniem z przodu, a następnie, zanim usiadła, szybko przeczesała palcami szczurze gniazdo na swojej głowie. Usiłując zapewnić sobie nieco więcej przestrzeni, uniosła podłokietnik.

Starając się, żeby to wyglądało naturalnie, nabrała powietrza, jednocześnie wciągnęła brzuch i zapięła pas. „Przynajmniej nie trzeba go przedłużać”, pomyślał Logan. Trochę się obawiał głębiej odetchnąć, jako że miał w pamięci tłustą kobietę, obok której przyszło mu siedzieć przed kilku laty, a która cuchnęła jajkami na twardo i zgliwiałym serem. Ostrożnie zaczerpnął tchu. Dziewczyna obok niego pachniała zasypką dla niemowląt i lawendą. Tak, to zapach lawendy. Odprężył się nieco, wykonując w jej stronę nieznaczne skinienie.
Mimo woli zauważył, jak bardzo zbielały jej kostki podczas startu. Kurczowo zaciskała dłonie na oparciu fotela. Co ciekawe, nie wykazywała innych objawów strachu. Na szczęście nie zaczęła lamentować, nie wpadła w histerię ani nie stosowała żadnych absurdalnych trików, żeby się uspokajać. Gdy zerknął na nią po raz drugi, zorientował się, że nie tylko trzyma się kurczowo fotela. Nie ruszała się. W ogóle. Szybko spojrzał na jej twarz, żeby się upewnić, czy przypadkiem nie sinieje. Wpatrywała się przed siebie szeroko otwartymi oczami, skupiając wzrok na jakimś punkcie z przodu samolotu.
– Oddychaj, dziewczyno – wyrwało się Loganowi.
Nastąpiło pojedyncze mrugnięcie, po czym Holly z pobladłą twarzą spróbowała wziąć oddech, co dla Logana zabrzmiało jak westchnienie.
– Niezbyt dobrze znoszę start – wyrzuciła z siebie wraz z wydychanym powietrzem.
– Dobrze sobie radzisz – zapewnił z przekonaniem, otwierając czasopismo.
„Dzięki, Supermenie”, pomyślała, czując, jak kadłub wraca do poziomu. „Łatwo ci mówić. Założę się, że uwielbiasz latać i do tego jesteś na wakacjach”.

Kiedy już płynęli bezpiecznie w przestworzach i Holly wyzbyła się panicznego lęku, zauważyła, jak bardzo jej sąsiad jest wymuskany. Prawdopodobnie strzygł się regularnie co cztery tygodnie, nigdy nie odpuszczając wizyty u fryzjera. Rzęsy miał dłuższe od niej i nawet dżinsy z zieloną koszulką polo wyglądały na nim elegancko. Jego szerokie ramiona domagały się przestrzeni tak samo jak jej biodra i uda, tyle że u niego dominowały mięśnie, a u niej po prostu masa. Zerknęła dyskretnie na czasopismo, które wertował jakby od niechcenia. „Zdrowie i Sprawność”. Na kolejnych stronach prężyły się dziesiątki wyrzeźbionych na siłowni sylwetek; modelki pozowały w skąpych strojach, jakby wymalowanych na nieskazitelnie gładkiej, opalonej skórze. Błyskały śnieżnobiałymi zębami, wyginając się we wdzięcznych pozach na tle wodospadów, basenów i na klifach górujących nad ciepłymi, słonecznymi plażami. Były tam też zdjęcia ludzi takich jak Holly, wszystkie oznaczone słowem „przed”, napisanym wielkimi literami. Miała wrażenie, że zostały zrobione przed sklepami spożywczymi.

Holly poczuła, że nad górną wargą zaczynają jej się zbierać kropelki potu. Jedna ze stewardes, uderzająco podobna do modelki ze strony dwudziestej piątej, stanęła przy ich rzędzie z bufetem na wózku i zaczęła się wdzięczyć. Holly z trudem powstrzymała niecierpliwe prychnięcie. A potem on przemówił. Już wolna od lęku przeżywanego podczas odrywania się od ziemi, mogła go posłuchać. Głos miał aksamitny, spokojny, z seksownie przeciąganymi samogłoskami. Wdał się w krótki flirt ze stewardesą, nim zamówił butelkowaną wodę, z jedzenia zrezygnował. Holly zrobiła to samo, głęboko przekonana, że pozbawiła ich okrutnej, podłej satysfakcji, gdy nie powiedziała: „Biorę wszystko, co macie”. Kiedy wózek odjechał, zwróciła się do Logana z krótkim parsknięciem.
– Nic tak nie odbiera apetytu jak rozmiary siedzeń w samolocie. Założę się, że tej maszyny używano do transportu karzełków z krainy Oz. – Holly lubiła od razu przechodzić do rzeczy, nazywając po imieniu wiszący w powietrzu problem, ale czuła się przy tym, jakby sama siebie kopała. Dlaczego, u diabła, widziała potrzebę schlebiania temu okazowi męskiej próżności?
Otóż dobrze wiedziała dlaczego. Musiała przesiedzieć obok niego najbliższą godzinę, a miała świadomość, że w kwestii pierwszego wrażenia nie wypadła najlepiej. Jeśli nie chciała spędzić całego lotu w pozycji kamiennej rzeźby, starając się nie ocierać o sąsiada, żeby sobie oszczędzić skrępowania, należało go jakoś obłaskawić.
Uśmiechnął się, ponownie ukazując perłową biel uzębienia, nieustępującego tym w czasopiśmie, i lekko wzruszył ramionami. Przywykł, że swym wyglądem onieśmiela ludzi.
– Jedzenie w samolocie i tak jest paskudne. – Uśmiech potwierdzał szczerość jego słów.
Logan wierzył w karmę. Domyślił się, że dziewczyna wyczuła jego pierwotne nastawienie, kiedy po raz pierwszy na nią spojrzał. Nie chciał uchodzić za człowieka, który umyślnie sprawia innym przykrość. Był po prostu zapracowanym, czasami trochę zestresowanym facetem. Za dużym, żeby siedzieć w klasie ekonomicznej w zapchanym samolocie. I do tego czuł się winny, że myślał takie niemiłe rzeczy o kobiecie z sąsiedniego siedzenia. Zwłaszcza o jej zapachu. Bo dało się wyczuć jedynie lawendę, głównie z jej włosów. Zawsze lubił zapach lawendy.
– Jestem Logan – przedstawił się.
– Holly. – Podała mu miękką dłoń bez śladów manikiuru.
Miał silne, męskie ręce, nie to że zniszczone od fizycznej pracy, ale też nie delikatne i wiotkie jak u rozpuszczonego chłoptasia. – Holly Brennan. Miło mi. Wybacz, jeśli cię trochę zgniatam. W pierwszej klasie nie było wolnych miejsc.
Zatem byli w identycznej sytuacji. Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądała na osobę, którą stać na bardziej komfortowe rozwiązanie.
– Wiem. Mnie też przerzucili do drugiej. Słyszałem, że jakiś gość wygrał na loterii i zabrał wszystkich krewnych, żeby mogli się powspinać na Statuę Wolności albo porzucać monetami z Empire State Building – powiedział i dodał na koniec: – Wyobraź sobie.

Oczywiście, że go przerzucili. Dlaczego grecki bóg miałby dobrowolnie zstępować między zwykłych śmiertelników? W pobliżu kogoś takiego człowiek natychmiast przypominał sobie o własnych niedoskonałościach. Logan wyglądał na posiadacza prywatnego odrzutowca, w którym popija tequilę, czy co tam obecnie jest w modzie w kręgach bogaczy. Nie wyglądał na osobę przyzwyczajoną do tłoczenia się w drugiej klasie niczym sardynka w puszce. Tymczasem nie miał wyjścia i musiał prowadzić uprzejmą pogawędkę z kimś takim jak ona.
Holly z wysiłkiem podtrzymywała rozmowę, nienawidząc wypowiadanych przez siebie słów.
– Nie miałam pojęcia, że pomiędzy pierwszą i drugą klasą jest tak ogromna różnica. Prawie jak między dniem i nocą. Oczywiście odkąd podwoiłam swoje gabaryty, już to zauważam.
Po raz drugi próbowała zwrócić uwagę na swój rozmiar, ale Logan i tym razem nie podchwycił dowcipu. Rozumiał jednak taktykę stosowaną przez Holly: śmiej się z siebie, uprzedzając innych. Klasyczny mechanizm obronny.
Z zawodowego punktu widzenia Logan był ciekaw, jakie ciało Holly Brennan ukrywa pod swoimi kompleksami. Ciała bowiem stanowiły istotę jego pracy. Holly miała błyszczące zielone oczy i miły uśmiech, niezależnie od podwójnego podbródka i skłonności do obrzucania samej siebie obelgami. Rude włosy, przynajmniej z aktualną fryzurą, przywodziły na myśl alarm pożarowy trzeciego stopnia. Ubranie miała wymięte, jakby w nim spała, i to niezbyt wygodnie. Każda inna osoba w takim stanie sprawiałaby wrażenie szalonej. Jednak Holly Brennan nie wyglądała na szaloną. Wyglądała po prostu na zmęczoną. Logan nie chciał, by Holly miała poczucie, że ją ocenia.
– Utrzymanie szczupłej sylwetki oznacza codzienną walkę – rzekł z przekonaniem. Miał świadomość, że chcąc się dowiedzieć czegoś o drugiej osobie, należy jej zapewnić poczucie bezpieczeństwa na tyle, aby była skłonna się otworzyć. Pragnął, żeby Holly poczuła się przy nim swobodnie, bo wówczas może dałaby sobie spokój z dziwnymi uwagami i poprzestała na prawdzie.
– Patrzenie, jak ktoś umiera, też oznacza codzienną walkę – wymamrotała, a jej okrągłą twarz ściągnął grymas smutku.
– Słucham? – Logan nie spodziewał się, że usłyszy coś tak tragicznego, i widać to było wyraźnie po jego minie.
– Nigdy nie byłam szczupła – wyrzuciła z siebie Holly. Nagle poczuła się jeszcze bardziej stłamszona przez otoczenie, w którym się znalazła. – Ale kiedy postawiono diagnozę mojemu mężowi, miałam wrażenie, że jedzenie jest jedyną rzeczą, na której mogę polegać, rozumiesz?
Logan miał ochotę walnąć się pięścią w czoło.
– Naprawdę bardzo mi przykro, nie chciałem być wścibski. Wyglądasz zbyt młodo jak na… – „Świetnie”, pomyślał z ironią, urywając w pół zdania. Wdowieństwo i utrata bliskiej osoby nie miały ograniczeń wiekowych. Gdzie się, u diabła, nagle podziało jego opanowanie? Prawdopodobnie siedziało w pierwszej klasie otulone rozgrzanym ręcznikiem.
– W porządku. – Nie znosiła litości. Jednak jeszcze mniej podobał jej się fakt, że wykorzystała swój status wdowy, by sąsiad poczuł się równie niekomfortowo jak ona. Zresztą, prawdopodobnie nie ponosił żadnej winy za to, że był bubkiem – z gatunku tych, którym nigdy nie przytrafia się nic złego. Szybko dokończyła wypowiedź, żałując, że w ogóle poruszyła temat męża. – Miał trzydzieści dwa lata. Poznaliśmy się na studiach. Był w domu do… Osiemnaście miesięcy. A potem… – Zamilkła, zdając sobie sprawę, że niewiele brakuje, by się rozkleiła przed zupełnie obcym człowiekiem. Nie mogła do tego dopuścić. I tak powiedziała mu już stanowczo za dużo.
– Potem… – Wzruszyła ramionami, próbując się wziąć w garść. – Sama nie wiem. Ale przecież to nie ma żadnego znaczenia, prawda?
Rzeczywiście, nie miało znaczenia.
– Przykro mi – powtórzył Logan, nie chcąc prowokować kolejnej krępującej sytuacji.

Przez chwilę siedzieli w niezręcznym milczeniu; słowo „przykro” wisiało nad nimi w nagle zgęstniałym powietrzu. Loganowi było żal Holly. Holly było żal samej siebie.
Wyczerpana przygnębieniem i złością na własną głupotę, Holly złożyła ręce na kolanach, podświadomie chcąc tym gestem ukryć oponkę na brzuchu. Cofnęła się pamięcią o dwie godziny, do momentu, gdy stała przy stanowisku obsługi pasażerów na lotnisku i kupowała bilet na jedno z ostatnich wolnych miejsc w samolocie, a przedstawicielka linii lotniczych, zmierzywszy ją spojrzeniem, niezbyt uprzejmie zasugerowała, że może Holly zechciałaby poczekać na następny lot i podróżować pierwszą klasą, na którą zresztą dokonała rezerwacji, by sobie oszczędzić upokarzającej konieczności zakupu podwójnego miejsca w drugiej. Zwycięstwo, które nastąpiło po oględzinach i wyrażało się w decyzji, że pojedyncze miejsce jednak wystarczy, nagle straciło cały smak. Holly zmieniła pozycję na fotelu, co sprawiło, że również jej myśli zmieniły kierunek i skupiły się na tym wszystkim, co straciła w ciągu ostatnich trzech lat, które minęły zdumiewająco szybko.

Logan obserwował ją dyskretnie. Wyłożyła mu wszystko podczas lotu z Toronto do Newark. Czy zrobiła to z powodu jego pierwotnej reakcji, której nie potrafił dobrze ukryć? Czy równie pochopnie by ją ocenił, gdyby siedzieli obok siebie w pierwszej klasie? Czy w ogóle by się jej wówczas przyjrzał? Wyciągnąłby do niej rękę i zaczął rozmowę, gdyby sam się nie poczuł nieswojo? Zastanawiając się nad swoją karmą, doszedł do wniosku, że warto dowiedzieć się więcej. Przegrupował siły i zaczął jeszcze raz.
– Zatem jedziesz dokądś czy skądś wracasz? Ja wracam. Mieszkam w New Jersey. W Englewood.
– Co za zbieg okoliczności – odpowiedziała uprzejmie, odwracając głowę w jego stronę. Znów miała poważną minę. Ja mieszkam w Englewood Cliffs. Mój mąż miał w Toronto rachunek, który należało uregulować. Myśl o karmie powróciła niczym fala i ogarnęła go bez reszty. Miał szansę naprawić zło, wyciągnąć rękę do drugiej osoby i jednocześnie samemu odzyskać utraconą równowagę. Odczekał chwilę, starając się uważnie dobierać słowa.
– Rozumiem, że przeżyłaś naprawdę ciężkie chwile.
Łatwo zapomnieć o sobie, kiedy człowiek jest skupiony na kimś innym. Ale prawda jest taka, że ty żyjesz dalej i jesteś stanowczo za młoda, żeby się poddawać. Mógłbym ci pomóc przełamać niektóre fatalne zwyczaje. Może nawet zdołałbym ci poprawić samopoczucie.
– Niby jak mógłbyś to zrobić? – Przyjrzała mu się z ukosa ze sceptycznym wyrazem twarzy, zaintrygowana, że chce mu się dla niej wysilać.
– Jestem osobistym trenerem – przedstawił się. – Głównie dla sportowców. Mieszkamy tak blisko siebie, że mógłbym bez problemu ułożyć dla ciebie program ćwiczeń.
Holly się najeżyła.
– Czy ja wyglądam na sportsmenkę? Niechętnie przyznaję, ale ostatni raz uprawiałam jakiś sport, gdy na korcie Billie Jean King walczyła z Bobbym Riggsem. Uśmiechnął się szeroko.
– Wątpię. To było w latach siedemdziesiątych. Prawdopodobnie nie było cię jeszcze na świecie. Poza tym powiedziałem „głównie”.
Nie odwzajemniła uśmiechu.
– Doceniam twoją dobroć, ale to nie będzie konieczne. W każdym razie dziękuję.
Loganem zdążyło już jednak zawładnąć natchnienie, jakiego nie doświadczył od lat, a w jego głowie zaczął kiełkować pomysł. Roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu.
– Kto tu mówi o dobroci? Usiłuję po prostu ubić interes. Mam chyba takie skrzywienie zawodowe.

Był absolutnie pewien, że nie stać jej na jego zwykłą stawkę pięciuset dolarów za godzinę, a nowej klientki potrzebował jak wrzodu na tyłku. Jednak poza chęcią zadośćuczynienia za to, że zachował się jak dupek, Logan znienacka nabrał przekonania, że trafiła mu się prawdziwa okazja. Praca bywała męcząca w swojej powtarzalności. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że mimo zdobytego uznania zajmuje się głównie egzekwowaniem odpowiedniej porcji ćwiczeń u swoich podopiecznych i odrzucaniem modnych wspomagaczy i preparatów przyspieszających metabolizm. To byłaby odskocznia od nużącej codziennej rutyny.
Na początku trenerskiej kariery – długo przed podjęciem współpracy z Chase’em Walkerem, Elim Manningiem i innymi zawodowymi sportowcami – cieszyło go ukazywanie początkującym całego ich potencjału. Świetnie się czuł, doprowadzając ćwiczących do granic ich fizycznej wydolności i patrząc, jak następuje w nich przemiana. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet. Kobiece ciało w ruchu nabierało zupełnie nowego wyglądu, posiadało znacznie więcej naturalnej równowagi, znacznie więcej wdzięku. Odpowiadało na trening siłowy w zupełnie inny, wyraźnie zauważalny sposób. Od zbyt dawna nie podejmował wyzwania, jakim było pokazywanie kobiecie jej prawdziwych możliwości. Holly zupełnie mu się nie podobała, więc istniało doprawdy minimalne ryzyko seksualnego napięcia podczas sesji treningowych.

U progu zawodowej działalności ten mankament utrudniał mu pracę z klientkami. Już dawno pogodził się z faktem, że ta słabość stanowi wstydliwą skazę na jego profesjonalizmie. Testosteron Logana i ich estrogeny wymieszane gwałtowną eksplozją endorfin stanowiły czasami bodziec zbyt silny, żeby potrafił się oprzeć. Oliwy do ognia dodawał fakt, że podejmował się pracować przede wszystkim z kobietami, które mu się od początku podobały. Nie zamierzał czynić sobie wyrzutów. Problem rozwiązał się sam całkiem naturalnie, kiedy lista stałych zleceń wydłużyła się za sprawą kolegów jego najbardziej prestiżowych klientów i na atrakcyjne kobiety po prostu zabrakło miejsca. Wiedział, że przy Holly nie będzie miał żadnego kłopotu z profesjonalnym podejściem. Zapowiadała się na doskonały projekt. Mógł jej pomóc wrócić do normalnego życia i jednocześnie z radością obserwować, jak się przeobraża.

Logan przedstawił sprawę w taki sposób, jakby chodziło o drobną przysługę. Holly rozpogodziła się, sprawiała wrażenie, jakby zastanawiała się nad propozycją. Propozycją, którą złożył jej niesamowicie przystojny nieznajomy o opalonej skórze, ciemnych włosach i dużych oczach w kolorze czekolady. „Wszyscy lubią czekoladę”, pomyślała z niespodziewanym rozbawieniem. Przypominał jej szczeniaka bernardyna, psa z rasy przynoszącej ratunek zagubionym osobom. Szczeniak bernardyna z cudownymi szerokimi barami i mięśniami jak postronki. Może nie był jednak taki zły. A może był, a w takim przypadku zasłużył, żeby męczyć się z nią parę razy w tygodniu przez kilka miesięcy. Tak czy inaczej, co miała do stracenia? Od tak dawna nie bywała wśród ludzi, że na początek takie rozwiązanie wydawało się całkiem niezłe.

Przez resztę lotu żadne z nich nie powiedziało ani słowa więcej na temat jego propozycji. Logan zabawiał Holly opowieściami o pobycie w Brazylii, gdzie trenował sztuki walki; miał nadzieję, że skutecznie zajmie jej uwagę na czas lądowania. Udało się, słuchała go z takim zainteresowaniem, że ledwie zauważyła, gdy samolot dotknął ziemi. Razem wysiedli i przeszli na parking. Zanim się rozstali i każde poszło w swoją stronę, Holly poprosiła o wizytówkę, oświadczając przy tym, że jest gotowa podjąć wyzwanie i wkrótce się z nim skontaktuje.
– Umówmy się od razu – podchwycił skwapliwie, nie chcąc jej dawać zbyt wiele czasu do namysłu, żeby nie usłyszeć wymówek. Nie czekając na odpowiedź, podał jej wizytówkę, a potem wyciągnął smartfona i poprosił o numer jej komórki. – Może w czwartek o osiemnastej.
Zerknąwszy na wizytówkę, bez wahania się zgodziła.
– Zatem jesteśmy umówieni, Loganie Montgomery.

 
Wesprzyj nas