Kolejny, po “Kobietach władzy PRL”, tom z serii opowiadającej o elitach komunistycznej Polski.


Sławomir Koper chciał, by każda z bohaterek książki “Życie artystek w PRL” reprezentowała inną dziedzinę sztuki i miała barwną, ciekawą biografię.

Przeczytamy o znanych postaciach, o których do tej pory krążą legendy – autorce blisko 2000 tekstów piosenek Agnieszce Osieckiej czy polskiej bogini seksu Kalinie Jędrusik. Koper sportretował również artystki nieco zapomniane: piosenkarkę Annę German, rzeźbiarkę Alinę Szapocznikow oraz kompozytorkę i skrzypaczkę Grażynę Bacewicz.

Niewątpliwym atutem książki jest rozdział o Halinie Poświatowskiej, przedstawiający poetkę w sposób daleki od przyjętego wizerunku. Dowiadujemy się o jej zamiłowaniu do modnych ubrań i towarzystwa mężczyzn. Przeczytamy też anegdoty o aktorce Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej, która była jedną z pierwszych polskich automobilistek i z zawrotną prędkością jeździła po Warszawie słynnym czerwonym kabrioletem marki Bugatti.

Pasjonujące życie artystek w PRL-u opisane zostało lekkim, przystępnym, charakterystycznym dla autora stylem.

Sławomir Koper
Życie artystek w PRL
Wydawnictwo Czerwone i Czarne
Premiera: luty 2013

Od autora

Książka, która mają Państwo przed sobą, jest zbiorem esejów poświęconych kobietom elity artystycznej PRL. Mój dobór postaci jest całkowicie subiektywny, być może nie wszystkie bohaterki książki należały do najważniejszych artystek tej epoki, jednak zapisały się trwale w dziejach naszego kraju. Są to osoby reprezentujące różne dziedziny sztuki: poezję, plastykę, muzykę, aktorstwo, taniec czy literaturę popularną.

Gdyby jednak szukać wspólnych cech bohaterek tej książki, to bez wątpienia znaleźlibyśmy pewne podobieństwa. Wszystkie działały w czasach Polski Ludowej, były bez wyjątku niezwykle urodziwymi kobietami i żadnej z nich już nie ma pośród nas. Ponadto biografie bohaterek obfitowały w dramatyczne wydarzenia, które wywarły ogromny wpływ na ich kariery zawodowe. Poza tymi wspólnymi cechami moje bohaterki dzieliło niemal wszystko. Pochodziły z różnych środowisk, miały odmienne wykształcenie, zajmowały się bardzo odległymi od siebie dziedzinami sztuki. Ich losy stanowią jednak pewien przekrój życia kulturalnego Polski Ludowej.

Jak zwykle w moich książkach skoncentrowałem się na życiu prywatnym swoich bohaterek, ich działalność zawodową przedstawiłem w takim wymiarze, w jakim była potrzebna do zrozumienia szczegółów biografii. Nie ukrywałem żadnych faktów, nawet tych, które odbiegają od wizerunku zapisanego w naszej pamięci. Starałem się również obalać pewne stereotypy pokutujące do dnia dzisiejszego, bo w PRL upiększanie biografii artystów było zabiegiem często stosowanym, i to z różnych powodów, niekoniecznie politycznych. Czasami wystarczała plotka, aby pewne informacje zaczęły żyć własnym życiem. Z takimi sytuacjami zetknąłem się podczas pracy nad tą książką, szczególnie w odniesieniu do Anny German i Haliny Poświatowskiej.

Wydaje mi się, że czytelnicy mogą być zaskoczeni wizerunkami artystek, jakie wyłaniają się na kartach tej publikacji. Na przykład Halina Poświatowska, która przy bliższym poznaniu okazała się nie tyle zwiewną i eteryczną poetką żyjącą w wyimaginowanym świecie, ile kobietą z krwi i kości, lubiącą modne, markowe ubrania, takież buty i towarzystwo mężczyzn. Owszem, była chora na serce i zmarła w młodym wieku, jednak nieudana operacja odbyła się na jej żądanie, ponieważ chciała sobie ułożyć życie u boku wybranego mężczyzny. I nie przeszkadzało jej, że wybranek był żonaty.

Zdaję sobie sprawę, że niektóre przedstawione w tej książce informacje mogą być niewygodne dla członków rodzin moich bohaterek czy też dla ich wielbicieli. Ale jako historyk jestem zobowiązany przedstawiać prawdę – upiększanie faktów i życiorysów pozostawiam innym. Kieruje mną zawodowa ciekawość, lubię tropić nieścisłości, demaskować półprawdy czy też ewidentne przekłamania w relacjach świadków lub wypowiedziach samych zainteresowanych. Ale nigdy nie oceniam swoich bohaterek ani osób z nimi związanych. Czasy PRL były specyficzną epoką, a kto w niej nie funkcjonował, niech lepiej nikogo nie osądza. Przedstawiam zatem tylko fakty, ocenę pozostawiając czytelnikom.

Niemniej jednak z dużą przyjemnością prostowałem nieścisłości w relacjach matki Anny German i poszukiwałem rodowodu naszej znakomitej piosenkarki. German była bowiem Polką z wyboru, a jej koligacje rodzinne i przyczyny emigracji nad Wisłę zasługują na oddzielną książkę. W literaturze przedmiotu natomiast pokutują do dzisiaj liczne przekłamania, których źródłem była relacja Irmy Martens, matki Anny. Obfitowała ona w informacje, które nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością, a są powtarzane bezkrytycznie przez autorów opracowań i artykułów o życiu Anny German.

Grażyna Bacewicz pochodziła natomiast z mieszanego polsko-litewskiego małżeństwa i niewiele brakowało, aby jej talent dodawał chwały kulturze naszego północnego sąsiada. Za Litwinów uważali się ojciec i brat słynnej skrzypaczki i kompozytorki, a ona również w latach dwudziestych chciała zostać na Litwie. Przypadek zadecydował, że wróciła nad Wisłę i świat poznał ją jako polską artystkę.

Podobnie skomplikowane były losy Aliny Szapocznikow. Rzeźbiarka pochodziła ze spolonizowanej rodziny żydowskiej, ale znaczną część życia spędziła na dobrowolnej emigracji artystycznej we Francji. W swojej biografii miała również epizod z czeskim obywatelstwem, nigdy jednak nie zerwała kontaktu z krajem. Słusznie zatem obok Katarzyny Kobro (rodowitej Niemki z Rosji) uważana jest za najwybitniejszą polską rzeźbiarkę XX stulecia.

Większość moich bohaterek debiutowała już po „odwilży” 1956 roku. Niektóre jednak nie miały tego szczęścia, dlatego Alina Szapocznikow wykuwała pomnik przyjaźni polsko-radzieckiej, Mira Zimińska-Sygietyńska włączała do programów „Mazowsza” pieśni o Stalinie i planie sześcioletnim, a Agnieszka Osiecka biegała na zebrania ZMP. Jednak nawet w późniejszym okresie nie było łatwo, do obowiązków piosenkarek należało uczestniczenie w festiwalach w Kołobrzegu i Zielonej Górze, aktorki brały udział w imprezach propagandowych, a pisarki zmagały się z cenzurą. Ale swoją sztuką artystki dawały radość milionom Polaków, co teraz, po latach, wydaje się najważniejsze.

Nikt bowiem nie wymaże rzeczywistych osiągnięć polskiej kultury epoki PRL. Bez wątpienia było to państwo wasalne wobec Kremla, ubogi kraj bez demokracji. Ale podobnej eksplozji talentów w różnych dziedzinach sztuki nasze dzieje nie notowały. I właśnie o tym jest ta książka.
Na koniec chciałem podziękować panu Michałowi Smętkowi za współpracę przy rozdziałach o Kalinie Jędrusik i Elżbiecie Czyżewskiej, a pani Marcie Czerwieniec za poszukiwania i ustalenia dotyczące pochodzenia Anny German.
Sławomir Koper

Rozdział 1
Zamiast wstępu

Sztuka i polityka
Komuniści, przygotowując się u schyłku drugiej wojny światowej do objęcia władzy, zadbali o dobre rozpoznanie środowisk artystycznych. Doskonale wiedzieli, kto przebywa w kraju, a kto znajduje się na emigracji, kto będzie ich sojusznikiem, a kogo można zastraszyć lub kupić. Nowi władcy kraju wytypowali listę twórców, których poparcie uznali za konieczne, i zrobili wiele, aby uzyskać ich przychylność. Zależało im na znanych i popularnych nazwiskach, na ludziach rozpoznawalnych przez społeczeństwo i uznawanych za symbole Drugiej Rzeczypospolitej.

Powracającego z USA Tuwima przyjęto z niemal królewskim splendorem, w Gdyni powitał go osobiście Jerzy Borejsza, a do Warszawy przyleciał na pokładzie rządowego samolotu. W stolicy czekała już służbowa limuzyna, duże umeblowane mieszkanie, willa w Aninie oraz prasa gotowa drukować wszystko, co tylko jej przekaże. Odpowiednio również uhonorowano zmęczoną okupacją Zofię Nałkowską, gwarantując jej egzystencję na poziomie, do jakiego przywykła. Jarosław Iwaszkiewicz i Maria Dąbrowska błyskawicznie natomiast przekonali się, czym grozi niełaska nowych władz. Brak możliwości publikacji oznaczał brak dochodów, co stało się wystarczającym powodem do kompromisu z komunistami. Tym bardziej że władze w zamian za posłuszeństwo miały dużo do zaoferowania, Iwaszkiewicz zachował nawet swoje Stawisko, chociaż majątek był jawnym anachronizmem w zmienionej sytuacji społeczno-politycznej. Ale pan Jarosław miał znane w Europie nazwisko, a Stawisko leżało w pobliżu Warszawy. Często zatem odwiedzali je goście z zagranicy, którzy na własne oczy mogli się przekonać, jak w Polsce szanuje się pisarzy.

Marzeniem niemal każdego autora jest jak najszersza popularyzacja własnej twórczości, a to akurat władze Polski Ludowej potrafiły zagwarantować. Likwidacja analfabetyzmu spowodowała bowiem niespotykany wzrost czytelnictwa i nakłady powieści sięgnęły dziesiątków tysięcy egzemplarzy (przed wojną za sukces uważano sprzedaż kilku tysięcy). Prawdziwą nobilitacją było wprowadzenie książki na listę lektur szkolnych, co automatycznie zwielokrotniało i tak już wysokie nakłady. A to oczywiście miało przełożenie na zarobki pisarzy.

Wprawdzie komuniści uważali literaturę za bardzo ważną, ale nie zapominali o innych dziedzinach sztuki. Szczególnie cenną zdobyczą okazał się rzeźbiarz Xawery Dunikowski. Okrutnie doświadczony przez wojnę (spędził pięć lat w Auschwitz, a w chwili osadzenia w obozie miał 65 lat) otrzymał katedrę rzeźby na krakowskiej ASP. Po dziesięciu latach przeniósł się do stolicy, gdzie jednak nie był do końca zadowolony z warunków, jakie mu zaoferowano (profesura na ASP, duże mieszkanie, ogromna pracownia oraz obietnica własnego muzeum). Narzekał na nowe budownictwo, zażądał mieszkania w starej kamienicy, a odwiedzających go partyjnych oficjeli traktował lekceważąco, czasami wręcz wyrzucając ich za drzwi. Uchodziło mu to jednak na sucho, był bowiem władzom bardzo potrzebny.

Dunikowski mógł ignorować dostojników niższego szczebla, ale przyjął z rąk Bieruta Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski oraz Order Budowniczych Polski Ludowej. I odpłacił komunistom za splendory. W 1946 roku przygotował projekt pomnika Czynu Powstańczego na Górze Świętej Anny, prace jednak trwały aż siedem lat. Wielokrotnie bowiem zmieniano założenia, roboty opóźniały się również z powodu trudnego charakteru Dunikowskiego, który nie potrafił dojść do porozumienia z ekipami wykonawczymi, żądał przysłania robotników z Włoch (!) i co pewien czas wymuszał dla siebie podwyżkę. Zaprojektował jednak również pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej w Olsztynie (obecnie pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej) oraz warszawski pomnik Żołnierza 1. Armii Wojska Polskiego. Był bowiem realistą i wiedział, jak odwdzięczyć się władzom. A poza tym na państwowych inwestycjach doskonale zarabiał.

Nie znaleziono natomiast kompozytora mogącego stać się rzecznikiem nowego ustroju w sferze muzyki poważnej. Nie żył już bowiem Karol Szymanowski, który zapewne stałby się łatwą zdobyczą komunistów. Idealnie się do tej roli nadawał, jako twórca inspirujący się polskim folklorem (co władze wysoko ceniły) i jednocześnie człowiek potrafiący wydać każde zarobione pieniądze. Nie sprawdził się Ludomir Różycki, z którym wiązano pewne nadzieje, a najzdolniejsi kompozytorzy młodego pokolenia nie zamierzali podporządkować się wymogom nowej epoki. Grażyna Bacewicz nie napisała żadnego (!) utworu w stylu realizmu socjalistycznego, a Witold Lutosławski ograniczył się do komponowania pod pseudonimem pieśni masowych. Znacznie lepiej układała się współpraca władz z wyjątkowo doświadczonym podczas wojny Władysławem Szpilmanem, ale pianista zdecydowanie większe sukcesy osiągał jako kompozytor muzyki rozrywkowej.

Cenną zdobyczą okazał się natomiast Grzegorz Fitelberg. Słynny dyrygent nigdy nie interesował się polityką i nie zwracał uwagi na takie drobiazgi jak ustrój państwa. Mianowany szefem orkiestry filharmonii w Katowicach stał się źródłem kapitalnych anegdot, świadczących, że muzyk żył w swoim własnym świecie. Podróżując na przykład kiedyś po Polsce samochodem (towarzyszyło mu dwóch pracowników Urzędu Bezpieczeństwa), natknął się na procesję z okazji Bożego Ciała. Wysiadł z pojazdu, ukląkł i się przeżegnał. A gdy zauważył brak podobnej reakcji u swoich współtowarzyszy, zapytał podejrzliwie: „A panowie co, Żydzi?”.

Do legendy przeszło jednak jego zachowanie następnego dnia po śmierci Stalina. Pojawił się rano na próbie orkiestry, stanął przed zespołem i powiedział:
„Proszę wstać, dzisiaj w nocy umarł wielki radziecki… kompozytor Sergiusz Prokofiew, mój przyjaciel. Proszę uczcić jego pamięć minutą milczenia”.
Minuta minęła, wszyscy siadają, a on odwrócił się do koncertmistrza i zapytał:
„Panie Wochniak, podobno Stalin też umarł?”.
Rzeczywiście, Stalin i Prokofiew zmarli tego samego dnia.

Socrealizm
Za początek obowiązywania socrealizmu nad Wisłą uważane jest wystąpienie Bolesława Bieruta na Konferencji Warszawskiej PZPR w lipcu 1949 roku. W rzeczywistości doktryna obowiązywała już wcześniej, co stało się szczególnie widoczne w dziedzinie architektury. W zniszczonym wojną kraju mieli duże pole do popisu, w nowej konwencji powstawały całe miasta i dzielnice, czego najbardziej znanymi przykładami są Nowa Huta i warszawski plac Konstytucji. Nie należy zapominać również o nieco późniejszym Pałacu Kultury i Nauki.

W dziedzinie budownictwa mieszkaniowego założenia socrealizmu były całkiem rozsądne. Nowa socjalistyczna treść zagwarantować miała użytkownikom higieniczne warunki bytowe, mieszkania budowano wprawdzie niewielkie, ale wyposażone w bieżącą wodę i kanalizację. Tam, gdzie było to możliwe, zapewniano mieszkańcom obszerne tereny zieleni miejskiej, nie zapominając o szerokich ulicach i placach. Na nich to bowiem lud pracujący miał publicznie wyrażać swoją aprobatę dla istniejącego porządku. Zapewne nie przypuszczano wówczas, że trzydzieści lat później takie założenia architektoniczne staną się zmorą dla oddziałów ZOMO rozpędzających demonstracje na terenie Nowej Huty.

Najbardziej jednak widoczną cechą architektury socrealistycznej była monumentalność gmachów użyteczności publicznej. Bezkrytycznie kopiowano sowieckie rozwiązania, dlatego otoczenie budynków zaroiło się postaciami herosów z awansu społecznego. Posągi miały zwaliste kształty, twarze nieskażone wysiłkiem umysłowym, obowiązkowo natomiast wyposażano je w atrybuty wykonywanego zawodu. Najbardziej ambitni ściskali jednak w dłoniach opasłe tomy klasyków marksizmu-leninizmu, sugerujące ich ambicje intelektualne. Zadziwiające jest jednak to, że w „produkcji” tych okropieństw brało udział grono całkiem zdolnych rzeźbiarzy, z Aliną Szapocznikow na czele.

Gwałtowne protesty zwolenników socrealizmu wywołała budowa Centralnego Domu Towarowego w Warszawie (obecny Smyk). Budynek zaprojektowano jeszcze w stylu późnego modernizmu, ukończony został już jednak w latach obowiązywania realizmu socjalistycznego. Pomimo nacisków entuzjastów nowej doktryny nie zmieniono projektu, chociaż zastosowane rozwiązania uznano za zbędne dla klasy robotniczej. Obiekt miał bowiem podziemny parking (pierwszy w Warszawie), otwarty taras z kawiarnią oraz nowoczesne urządzenia przeciwsłoneczne. Nic dziwnego, że budynek uznano za kompletnie „bezideowy”.

W styczniu 1949 roku w Szczecinie odbył się Zjazd Literatów Polskich, który zapoczątkował socrealizm w literaturze. Dla posłusznych autorów przewidziano wiele przywilejów: domy pracy twórczej, przydziały mieszkań, opiekę medyczną w rządowych klinikach, emerytury, a nawet mandaty poselskie. Rzeczywiście w Sejmie dożywotnio zasiadali Zofia Nałkowska i Jarosław Iwaszkiewicz, posłami pierwszych kadencji byli: Jerzy Andrzejewski, Jan Dobraczyński, Jerzy Zawieyski, Stefan Kisielewski. Bohdan Czeszko (poseł w latach 1965–1980) nie miał najlepszego zdania o swoich kolegach pisarzach z czasów Sejmu V kadencji:
„[…] Był jednym z trzech pisarzy, którzy zasiadali wtedy w sejmie – wspominał Janusz Głowacki. – Opowiadał, że obaj pozostali, czyli Władysław Machejek i Wilhelm Szewczyk, przynosili wódkę w butelkach po wodzie sodowej i pod koniec każdej sesji spadali ze stołków poselskich. Jednego dnia, nie mogąc dłużej na to patrzeć, oburzeni posłowie z Katowic złożyli interpelację do laski marszałkowskiej, że to jest skandal, że towarzyszom pisarzom się wódkę w bufecie sprzedaje, a im nie. Po interpelacji podobno przepisy złagodniały. Czeszko miał do obu pisarzy posłów stosunek niechętny: »To, że chujowo piszą i że są w dupę pijani, to mniejsza o to. Najgorsze, że pierdolą te potworne posłanki«”.
Czeszko mógł jednak na wiele sobie pozwolić. Były żołnierz AL piękną kartę zapisał podczas powstania warszawskiego, miał autentyczny talent i nawet jego socrealistyczne Pokolenie nie było pozbawione walorów literackich. Niebawem stało się zresztą podstawą scenariusza debiutu fabularnego Andrzeja Wajdy.

Dyktatowi socrealizmu poddali się również literaci o wielkich nazwiskach: Zofia Nałkowska popełniła Medaliony, Maria Dąbrowska Na wsi wesele, wszystkich przelicytowali jednak pisarze młodszego pokolenia. Jan Wilczek opublikował Nr 16 produkuje, Aleksander Ścibor-Rylski Węgiel, a Kazimierz Brandys cztery tomy cyklu Między wojnami. Brandys poszedł zresztą dalej, w jednej z kolejnych książek, Obywatele, czarnymi charakterami uczynił deprawatora młodzieży księdza katechetę Leśniarza oraz nauczyciela Działyńca (podstępnego wroga klasowego). Na szczęście groźne spiski zdemaskowali dzielni członkowie ZMP, a zakończeniem powieści był proces „pięciu bankrutów politycznych, pięciu zajadłych wrogów Polski Ludowej”.
Książki Brandysa rozchodziły się jednak w bajecznych nakładach, ale sam pisarz po latach przyznał, że stosowano niekonwencjonalne metody dystrybucji. W niektórych wiejskich sklepach każdy, kto chciał kupić wiadro, musiał obowiązkowo nabyć jedno dzieło pisarza.

Akceptację władców Polski Ludowej usiłowali również uzyskać ludzie niezwiązani wcześniej z lewicowym światopoglądem. Magdalena Samozwaniec zasłużyła się komunistom, pisząc parodię polskiej arystokracji (Błękitna krew), dzięki czemu niebawem mogła wydać znakomitą Marię i Magdalenę. Jerzy Andrzejewski natomiast, odcinając się od swojej katolickiej przeszłości (powieść Ład serca), stworzył znakomity Popiół i diament. Inna sprawa, że powieść ta nie wzbudziła specjalnych zachwytów komunistów jako zbyt nieokreślona i niejednoznaczna w wymowie.

Chociaż większość twórców traktowała socrealizm jak konieczno zło, to jednak zdarzali się ludzie szczerze wierzący w nową doktrynę. Należeli do nich członkowie tak zwanej Grupy 49 (Tadeusz Baird, Kazimierz Serocki i Jan Krenz), kompozytorzy, którzy tworzyli zgodnie z zasadami socrealizmu. Przekaz ideologiczny najlepiej sprawdzał się w utworach wokalno-instrumentalnych, ale również dzieła instrumentalne doskonale odnajdywały się w nowym porządku (Symfonia pokoju Andrzeja Panufnika).

Nad ideologiczną stroną polskiej muzyki czuwała osławiona Zofia Lissa, wiceprezes Związku Kompozytorów Polskich. Prezentowała wyjątkowy serwilizm wobec władz, dzielnie tropiąc „imperialistyczną zgniliznę” i utrudniając życie swoim przeciwnikom. Stefan Kisielewski (jedna z jej ofiar) uważał, że „nie była to zła kobieta, tylko jego zdaniem głupia”. A kiedy pobito ją w czasie jakiegoś napadu, stwierdził, że „metod nie pochwala, ale wybór był dobry”.

W 1947 roku na ekranach kin pojawił się pierwszy film utrzymany w konwencji socrealizmu. Był nim obraz Eugeniusza Cękalskiego Jasne łany z udziałem Kazimierza Dejmka, Jana Kurnakowicza i Andrzeja Łapickiego. Podobnie jak w przypadku literatury wśród obrazów nakręconych w obowiązującej stylistyce zdarzały się również bardziej ambitne pozycje, jak Celuloza Kawalerowicza czy wspomniane już Pokolenie Wajdy. Ten ostatni film uważany jest zresztą za zapowiedź słynnej szkoły polskiej w kinematografii, która ostatecznie miała zerwać z zasadami sztuki socjalistycznej.

Realizując filmy typowo rozrywkowe, zastosowano metody sprawdzone w okresie międzywojennym. Nic tak bowiem nie podnosiło popularności filmu, jak komediowa konwencja ozdobiona chwytliwymi piosenkami. W Przygodzie na Mariensztacie na rywalizację dwóch ekip murarskich (damskiej i męskiej) nałożono wątek miłosny, ozdabiając go zgrabnymi piosenkami autorstwa Tadeusza Sygietyńskiego. Stały się one przebojami (szczególnie Jak przygoda, to tylko w Warszawie), które są pamiętane do dnia dzisiejszego. Tak stało się z innymi hitami socrealizmu: Na prawo most, na lewo most, Warszawa, ja i Ty (z filmu Skarb) czy Piosenką o Nowej Hucie.

 
Wesprzyj nas