Opisane zdarzenia są fikcją, autorską kreacją, ale… czy naprawdę?


Kiedy inteligentna i niepokorna Minna nagle traci pracę, ma tylko jedno wyjście: zamieszkać z siostrą i jej mężem Zygmuntem Freudem. Wkrótce odkrywa, że rozmowy z kontrowersyjnym psychoanalitykiem są nie tylko fascynującą intelektualną przygodą, ale też budzą w niej pożądanie i namiętność, jakich dotąd nie zaznała.

Kochanka Freuda to powieść o rodzącym się uczuciu między Zygmuntem Freudem a jego szwagierką, Minną Bernays. Siostra Marthy, żony psychoanalityka, pod koniec XIX wieku wprowadziła się do domu Freudów i mieszkała z nimi aż do swojej śmierci w 1941 roku. Minna zajmowała się sześciorgiem dzieci państwa Freudów, pozostając niezamężną i bezdzietną kobietą do końca życia. Zważywszy na jej otwarty i chłonny umysł, wielką inteligencję i erudycję, intelektualne dyskusje z psychoanalitykiem odnośnie jego kolejnych teorii, przez lata krążyły spekulacje, że była kochanką Freuda.

Autorki Kochanki Freuda opierając się na ostatnich odkryciach potwierdzających romans Freuda rekonstruują związek między Minną a jej szwagrem, skupiając się na dwóch pierwszych latach obecności kobiety u Freudów – 1895 i 1896. Opisane zdarzenia są fikcją, autorską kreacją, ale… czy naprawdę?

Autorki spędziły 3 lata, przeszukując dokumenty o prywatnym życiu Zygmunta Freuda, jego żony i szwagierki, w tym ponad 300 listów pisanych przez Freuda do 1939 roku. Jak same piszą: „To, co odkryłyśmy, to nieopowiedziana historia ojca psychoterapii, który został przyłapany na skandalicznym romansie trwającym w tym samym czasie, w którym tworzył swoje rewolucyjne teorie. Nauczył świat, jak myśleć – jego ulubionym zdaniem było: »Prawda cię wyzwoli«. Tymczasem, równocześnie, on sam skrywał wielki sekret”.

Na podstawie listów i innych rzeczy osobistych Minny, można stwierdzić, że była to inteligentna kobieta o żywej osobowości, z poczuciem humoru, która potrafiła czytać zarówno po niemiecku, jak i po angielsku. Potrafiła być też wyjątkowo sarkastyczna i niedostępna, momentami wręcz uszczypliwa, w połączeniu z pewną niemiecką formalnością. Często chorowała, cierpiąc na migreny, problemy żołądkowe, a także dolegliwości serca i oczu.

Autorki o książce:
Trójkąt, który tworzyli Freud, jego żona Martha oraz jej siostra, prowokował na wielu płaszczyznach. W jaki sposób ten skandaliczny związek się narodził i kiedy się skończył? W jaki sposób romans mógł wpłynąć na teorie Freuda dotyczące kobiet, ich fascynacji, frustracji i ukrytych pragnień?
I wreszcie, jak to możliwe, że jedna siostra zabrała życie i miłość drugiej, w sytuacji gdy cała trójka żyła pod jednym dachem?
Zdecydowałyśmy się opisać tę historię z punktu widzenia Minny, niezależnej, niezamężnej kobiety o wysokim intelekcie, która od momentu przestąpienia progu domu Freudów w 1895 roku uległa urokowi tego uwodzicielskiego, narcystycznego geniusza, stając się, jak to określił sam Freud, „muzą i najbliższą powierniczką”.

Książka jest wspólnym dziełem Karen Mack i Jennifer Kaufman, producentki telewizyjnej i znanej dziennikarki. Poza Kochanką Freuda wspólnie napisały jeszcze dwie powieści Literacy and Longing in LA oraz A Version of the Truth, które także znalazły się na listach bestsellerów.

Karen Mack i Jennifer Kaufman
Kochanka Freuda
Wydawnictwo Znak
Premiera: 16 stycznia 2014

Rozdział 11

Tego wieczoru po kolacji Minna wyciągała w łazience szpilki z włosów, gdy usłyszała delikatne stukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – usłyszała głos Marthy, która nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę. Miała na sobie szlafrok, w ręku ściskała szklankę wypełnioną po brzegi sodą oczyszczoną. Z trudem utrzymywała ją prosto, jedno lekkie szturchnięcie i płyn zaraz się rozleje, pomyślała Minna.
– Czy coś się stało? – spytała zauważając zmarszczkę biegnącą wzdłuż czoła siostry.
– Nie czuję się zbyt dobrze, mam zawroty głowy. Mogłabyś zanieść Sigmundowi wieczorny posiłek? Wszystko przygotowane – leży w kuchni obok kredensu.
– Och, Martho. Nie może tego zrobić pokojówka? Nie chcę teraz schodzić na dół – odparła Minna rozpaczliwie pragnąc w końcu odpocząć.
– Wyszła wcześniej – jakaś pilna sprawa rodzinna. Przynajmniej tak twierdzi. Szczerze mówiąc myślę, że po prostu zmęczyły ją dzieci. Poza tym nigdy nie lubiła pracować w weekendy. Ty jeszcze jesteś ubrana, ja już nie. Po prostu wejdź i połóż tacę obok biurka. Zajmie ci to pięć minut.
Gdy Martha wyszła, Minna westchnęła. Spojrzała w lustro na zaczerwienione oczy i spróbowała przygładzić nieposłuszne loki. Akurat teraz, kiedy była wykończona i wyglądała beznadziejnie, Martha musiała ją poprosić, żeby zeszła na dół.
Gdy znalazła się na klatce schodowej, uderzył ją obrzydliwy zapach. W powietrzu unosił się kwaśny odór zastałego dymu z cygar, który jak zwykle wisiał ciężką chmurą pod sufitem. Niepewnie zapukała do drzwi gabinetu ostrożnie trzymając tacę w jednej ręce.
– Proszę wejść – zawołał Sigmund niskim głosem palacza.
Minna uchyliła drzwi i zajrzała do pokoju. Freud siedział przy biurku, patrzył w otwarty notatnik. W popielniczce leżało zapalone cygaro, obok stała otwarta butelka wina. Marynarka Sigmunda wisiała na oparciu krzesła, był w samej koszuli, której rękawy podwinął, włosy zaś miał zmierzwione, jak gdyby właśnie się obudził z niespokojnego snu. Minnie przeszło przez głowę, że teraz wygląda o wiele bardziej pociągająco niż w swoim nienagannie odprasowanym garniturze. Zauważyła jego obnażone do łokci ręce i zmarszczki na szyi, którą odsłonił odpinając kilka guzików koszuli. Widok ten wytrącił ją trochę z równowagi, gdy skierowała się w stronę znajdującego się obok biurka stolika zawalonego książkami.
– Och, to ty – podniósł wzrok. – Gdzie pokojówka?
– Poszła do domu. Martha poprosiła, żebym przyniosła ci kolację. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym rozsiadł się wygodniej na krześle.
– Rozpuściłaś włosy… – powiedział nie przestając przyglądać się jej niemalże badawczo. Odrzuciła włosy do tyłu i uśmiechnęła się skromnie, trochę poddenerwowana tym, że w ogóle dostrzegł tę zmianę.
– Szykowałam się do snu, kiedy Martha poprosiła, żebym ci to przyniosła. Nie miałam czasu, żeby… się odświeżyć…
Stała nie bardzo wiedząc, co zrobić. Czuła się nieco zakłopotana, ponieważ zdawała sobie sprawę, że nikt nieproszony nie miał prawa wejść do gabinetu Freuda… Żałowała, że zgodziła się wyręczyć Marthę.
– Usiądź – poprosił biorąc od niej tacę. Postawił ją na biurku, niedbale odsuwając na bok stos papierów i przez nieuwagę strącając kilka starożytnych posążków ustawionych w szeregu niczym armia miniaturowych żołnierzy.
Minna rozejrzała się za pustym krzesłem. Posiedzi kilka minut, po czym wyjdzie.
Dookoła stały figurki, na półkach, stolikach, podłodze, w gablotkach – wszędzie, gdzie popadnie, zajmowały każdy wolny skrawek przestrzeni. Między nimi tu i ówdzie leżały popielniczki pełne niedopałków cygar. Minna wiedziała, że Sigmund kolekcjonował antyki, ale nie miała pojęcia, jak bardzo pochłaniała go ta pasja. Do tego dochodziły regały. Obstawiały wszystkie ściany i wypełniały je setki książek.
– „Video meliora, proboque, deteriora sequor” – powiedział. – „Widzę i pochwalam rzecz lepszą, idę jednak za gorszą”. Publius Ovidius Naso.
Na twarzy Minny, która usiadła i przygładziła włosy, pojawił się uśmiech zrozumienia.
– Masz na myśli Owidiusza.
– Mówił oczywiście o cygarach – zażartował, wypuszczając kolejny kłąb dymu, od którego oczy zaszły jej łzami. – Biedaczysko. Wygnany za tworzenie poezji, zbrodnię gorszą niż morderstwo. Z drugiej strony zdążył się ożenić trzy razy, zanim skończył trzydzieści lat. Doprawdy godne podziwu.
Minna nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
– Miłość, poezja, cudzołóstwo. Należy mu się uznanie. Popędy godne samych bogów.
Freud ponownie zapalił cygaro, kilkoma krótkimi oddechami wciągnął dym do płuc, po czym zaniósł się głośnym, oskrzelowym kaszlem.
– Mój Boże, Sigmundzie. Dlaczego nie przestaniesz palić?
– Próbowałem, setki razy… ale nie potrafię się bez nich skupić. Najdłużej udało mi się wytrzymać siedem miesięcy. Nie mogłem pracować. Byłem zupełnie niezdolny do wysiłku intelektualnego. Dręczyły mnie arytmia i depresja.
– To straszne…
– Wiem – potwierdził zbliżając się do niej. – Ale kiedy zażywam kokę, pragnienie tytoniu maleje. Magiczny lek. Pięć setnych centygrama cocainum muriaticum w jednoprocentowym roztworze. Idealna dawka. Kilka minut po zażyciu czuję się pewny siebie, popadam w stan bliski euforii.
– Pamiętam twój artykuł na ten temat.
– Czytałaś go?
– Oczywiście, że tak. Przysłałeś mi go.
– Ach, rzeczywiście, teraz sobie przypominam.
– Nie, nie przypominasz sobie, za to ja pamiętam, że w bardzo przekonujący sposób dowodziłeś, iż ta substancja skutecznie usuwa różnego rodzaju dolegliwości: niestrawność, głód, zmęczenie…
– Pomaga również wyleczyć uzależnienie od alkoholu i morfiny…
– Zastanawiam się tylko czy nie jest to po prostu zamiana jednego szkodliwego leku na drugi?
– Absolutnie nie… Zażywanie koki nie wiąże się z żadnymi fizycznymi efektami ubocznymi… Stosowana z umiarem przynosi naprawdę dobre skutki.
– Martha mówiła mi, że robi się po niej nerwowa i czuje się nieswojo.
– A po czym Martha nie robi się nerwowa? Poza tym dlaczego miałabyś jej słuchać? Zażyła kokę tylko raz. Prawdę mówiąc – przekonywał – koka działanie zupełnie odwrotne. Czujemy się szalenie spokojni, zadowoleni, a jednocześnie pełni niezwykłej energii. Mogę pracować całą noc. Dlaczego zawsze upinasz włosy, skoro tak ślicznie wyglądają, kiedy są rozpuszczone? Chciałabyś spróbować? – spytał nie spuszczając z niej oka, a jego przenikliwe spojrzenie odrobinę złagodniało.
Minna biła się z myślami. Instynktownie wyczuwała, że Sigmund patrzy na nią inaczej i w pierwszym odruchu chciała natychmiast wyjść. Miała tylko przynieść mu kolację. Jednak mimo że na ogół pierwsza myśl jest zwykle najrozsądniejsza, nie zawsze okazuje się najbardziej przekonująca. A poza tym szczerze mówiąc Minnę zaintrygowała ta cała koka. Odrobina zadowolenia z pewnością by jej nie zaszkodziła. I komu nie przydałoby się więcej energii? Przytaknęła więc skinieniem głowy, na co on z namaszczeniem wyjął z szuflady niebieską buteleczkę, otworzył ją, wylał parę kropel roztworu na koniec palca i wtarł je w nozdrza.
– Po prostu posmaruj nos w ten sposób – poradził podając jej kleistą opalizującą miksturę o silnym, charakterystycznym dla lekarstw zapachu.
Minna podeszła z buteleczką do okna i spojrzała w zawieszone obok niego lustro o osobliwym kształcie. Gdy ostrożnie nanosiła substancję, kątem oka dostrzegła, że Sigmund stoi przy biurku i bacznie ją obserwuje.
– Och, piecze.
– Tylko przez chwilę.
– I w gardle pojawił się gorzki posmak – stwierdziła. Czuła podrażnienie w tchawicy, jak gdyby miała zaraz się rozkaszleć.
– Musisz posmarować trochę więcej, może z drugiej strony – podsunął. Z powagą wykonała polecenie Sigmunda, po czym przez przypadek omal nie usiadła na statuetce skrzydlatej Eos stojącej na krześle obok biurka.
– Nic nie czuję – oznajmiła zwracając mu butelkę – poza koszmarnym pieczeniem w gardle. Do tego bolą mnie skronie. Nie wiem, dlaczego uważasz…
– Tak?
Minna przejechała koniuszkiem języka po gładkim szkliwie przednich zębów. Nagle owładnęło nią przemożne pragnienie, aby się poruszać, wstała więc z krzesła i przemierzyła pokój. Potknęła się, a wtedy odniosła wrażenie, że przestała panować nad własnym ciałem; było to uczucie podobne do tego, którego można doświadczyć, gdy schodząc ze schodów przegapi się ostatni stopień. Odbiór rzeczywistości zaczął się zmieniać. To wcale nie było nic takiego.
– Straciłam czucie w dziąsłach, nie czuję też języka.
Sigmund uśmiechnął się, zaciągnął się cygarem. I wtedy się zaczęło. Minna poczuła gwałtowne uderzenie, a raczej przyspieszenie i spotęgowanie doznań, które piętrzyły się, po czym zalewały jej ciało i umysł niczym fala przyboju, przynosząc niezwykłą moc. Czuła się niezwyciężona i doskonała. Bezgranicznie spokojna. Prawdę mówiąc czuła się niewypowiedzianie lepiej niż kiedykolwiek w przeszłości, choć jednocześnie była skoncentrowana i pełna energii. W okolicach zatok przeszył ją ból, przyłożyła więc palce do skroni. Sigmund wyjaśnił, że to działanie kokainy, która rozprzestrzenia się w układzie limbicznym docierając do prążkowia brzusznego, śródmózgowia, ciała migdałowatego, kory oczodołowej-czołowej i kory przedczołowej. Jedyne, co Minna zrozumiała z tego krótkiego naukowego wywodu, był fakt, że po jej mózgu rozlewała się koka, a wraz z nią uczucie niewysłowionej przyjemności.
Chwilę potem wszystko minęło.
– Już koniec – stwierdziła – ….tak mi się wydaje.
– Czasami – przyznał Freud – wielokrotnie smaruję nos, co można by uznać nadużywanie, ale naprawdę bardzo dużo pracuję, a koka przecież nie szkodzi. – Zgasił cygaro, zażył kolejną dawkę białej substancji, po czym podszedł do Minny i znów podał jej buteleczkę. Tym razem piekło ją, jak gdyby ktoś wylał jej alkohol wprost na otwartą ranę. Przestraszyła się i ścisnęła grzbiet nosa.
– Boję się…
– Niepotrzebnie… – wyciągnął ramię i objął ją.
Gdy ból po zażyciu leku ustąpił, powróciło uczucie zdrętwienia, które dotknęło najpierw zęby, dziąsła i górną wargę, a następnie zeszło w dół, do gardła, utrudniając przełykanie. Tym razem Minna czekała na efekt jeszcze krócej. Fala gorąca rozlała się po jej udach, uderzyła do policzków, ust, ramion i brwi. W jednej sekundzie Minna stała twardo na ziemi, w drugiej zaś wszystko zdało się unosić w powietrzu. Odrzuciła głowę do tyłu, opierając się o ramię Sigmunda. Wyglądała niemal jak zatopiona w modlitwie.
– Boże, jak długo to potrwa?
– To umiarkowana dawka… po pewnym czasie przestanie działać – zapewnił. Głos miał miękki, niemal rozmarzony, oczy półprzymknięte. Odsunęła się od niego i patrzyła, jak ponownie naciera nos specyfikiem, po czym podnosi z biurka niewielką egipską figurkę i delikatnie ją gładzi.
– Izyda, siostra i żona Ozyrysa. Niezwykłe – stwierdził obracając posążek w dłoni, a następnie zaciskając na nim palce. Przestawił kilka figurek znajdujących się na półce za nim i dopiero wtedy zauważył, że Minna przygląda mu się z ciekawością.
– Zaczęło się jako zwykłe hobby. Ale szybko przerodziło się w prawdziwą pasję. Teraz, przypuszczam, kolekcjonowanie antyków w moim przypadku to swego rodzaju namiętność. Pozwala mi przekierować nadmiar libido na obiekty nieożywione.
Nadmiar libido? Wpatrując się w pradawne figurki Minna wyobraziła sobie, że jedna z nich, statuetka o fallicznym kształcie przedstawiająca kobietę podobną do Gorgony, ożywa razem z wężami wijącymi się naokoło jej głowy, schodzi z półki i przechadza się po pokoju wyzwalając mroczne seksualne żądze.
– Tak czy inaczej – ciągnął Sigmund nieświadomy wywołanych koką urojeń Minny – wiążą się one z moją pracą. Często myślę o sobie jako o archeologu ludzkiego umysłu.
Zbliżył się do jednej z półek i sięgnął po gruby oprawiony w skórę tom.
– Czytałaś? – podał Minnie książkę zatytułowaną Historia kultury greckiej autorstwa Jacoba Burckhardta. – Nie mogę się od niej oderwać. Opowiada o starożytnych mitach i religiach. Potrafię siedzieć nad nią do trzeciej w nocy.
Minna przypatrywała się w milczeniu Sigmundowi, podczas gdy on wybrał z cedrowego pojemnika świeże cygaro, odciął końcówkę, po czym przysunął je do ognia i wolno obrócił. Następnie zaś zaczął mówić. Opowiadał bez końca, przeskakiwał z tematu na temat i przerywał jedynie po to, żeby zaciągnąć się cygarem. Nagle niespodziewanie zamilkł.
– Jak się czujesz?
– Wspaniale… Jakoś tak lekko… i ciepło…
– Jesteś zadowolona?
– Ależ tak…
– Fenomenalne, prawda? Tyle zastosowań… Przepisuję to pacjentom na depresję, melancholię i… – dodał jak gdyby po namyśle – jako bardzo silny afrodyzjak. Czasami, nie zawsze, pobudza genitalia.
Minna nerwowo poprawiła włosy. Czuła się odurzona, skupiona na własnych doznaniach i, w końcu to sobie uzmysłowiła, przepełniało ją pożądanie.
– Tak się zastanawiałem – spytał przyglądając się jej pełnemu wdzięku profilowi. – Nigdy nie robiliście tego z Ignazem?
– Oczywiście że nie. Nigdy nawet nie zaproponował.
– A szkoda. Czyniłoby go to o wiele bardziej interesującym.
– Ignaz był interesujący.
– Och. Nadzwyczaj interesujący. Jeżeli nie perorował o tajnikach Sanskrytu, siedział jak mumia.
– Jesteś dla niego niesprawiedliwy. Przyznaj. Nigdy go nie lubiłeś.
– Zupełna nieprawda. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nie pamiętasz, co napisałeś w liście?
– W jakim liście? – spytał niewinnie.
– W tak zwanym liście kondolencyjnym, który wysłałeś mi po śmierci Ignaza i w którym stwierdziłeś, że będzie mi lepiej bez niego, że powinnam zerwać wszelkie kontakty z jego rodziną i spalić całą korespondencję od niego?
Milczał przez chwilę.
– Och. W tym liście.
W zamyśleniu wyjął kolejne cygaro z pojemnika i ponownie rozpoczął rytuał przycinania, obracania i odpalania. Minna wpatrywała się w niego, czekając aż podejmie przerwaną rozmowę. Sigmund wreszcie się zaciągnął.
– Tak czy inaczej – z lubością wypuścił pierwszy kłąb dymu – między tobą a Ignazem właściwie wszystko było skończone.
– Ignaz ci to powiedział?
– Nie musiał. Wszyscy wyraźnie widzieli, że stosunki między wami się ochłodziły. Że twoje uczucia się ochłodziły.
– Byłam w nim szaleńczo zakochana.
– Szaleńczo?
– Szaleńczo, straceńczo, bez pamięci – wypaliła czując ze zdumieniem, że w tym momencie ponad wszystko pragnie dotknąć mężczyzny, który stoi naprzeciwko niej. Przerażona przeszła się po pokoju i zatrzymała w najodleglejszym jego kącie. Czuła, jak skóra pod bluzką jej płonie.
Sigmund nie spuszczał z niej wzroku i przez dłuższą chwilę zdawał się pogrążony w rozmyślaniach.
– Wina, moja droga? – zaproponował nareszcie, w dalszym ciągu patrząc prosto na nią błyszczącymi oczami.
Minna przytaknęła skinieniem głowy, z kieszeni spódnicy wyjęła chusteczkę i otarła nos, w którym pojawił się katar. Jej twarz pokryła cienka, lśniąca warstewka potu, serce zaś biło jej szybciej niż zwykle. Nie miała pojęcia, że koka wprawi ją w taki stan. Musiała jakoś się pozbierać.
Odważyła się podjeść do regału z książkami i przeciągnąć dłonią po grzbietach opasłych oprawnych w skórę tomów. Gdy uzmysłowiła sobie, jak wiele bogactwa mieści się na tych wszystkich półkach, owładnęła nią nagła radość. Poczuła, że mogłaby otwierać każdą książkę po kolei i zatapiać się w lekturze całymi dniami i nocami. Przenosiła spojrzenie z półki na półkę przeglądając tytuły. Wbrew pozorom w przeważającej większości były to nie czasopisma medyczne, ale dzieła poświęcone archeologii, historii, sztuce, religii i filozofii.
Regały uginały się pod ciężarem dziwnych i niesamowitych opowieści, baśni, mitów, sztuk, legend i powieści. Szekspir, Goethe, Twain, Milton, Homer. Nie brakowało bohaterów tragicznych. Hamlet, Makbet, doktor Faust, król Edyp. Do tego dochodziły opowiadania kryminalne, przygodowe, opowieści zgłębiające tajniki ludzkiej duszy. Książki napisane były po niemiecku, angielsku, francusku, włoski i hiszpańsku – w językach, którymi Freud biegle władał, o czym Minna doskonale wiedziała.
– Gdybym miała taką biblioteczkę, całymi dniami przekładałabym książki. Układałabym je w kolejności alfabetycznej i tematycznej…
– Tak właśnie zrobiłem.
– Cóż, w takim razie według nazwiska autora… albo raz tak, raz tak. Zrobiłabym specjalny dział dla wszystkich tych za wysokich, nie mieszczących się na półce łotrów.
Obróciła się i zobaczyła, że Sigmund wpatruje się w nią.
– Tak przy okazji, masz jeszcze tego Thomasa Carlyle’a, którego ci pożyczyłam? Wieki temu, jeszcze zanim się pobraliście? Pamiętasz? – spytała.
– Jak przez mgłę…
– Nieważne, w ostatnich latach i tak musiałam się pozbyć większości swoich książek…
– Ofiaruję ci jedną… – zaproponował podchodząc do niej.
– To bardzo miło z twojej strony, ale nie mogę przyjąć takiego prezentu. Przyszło ci kiedyś do głowy, Sigmundzie, że mając te wszystkie książki, nie potrzebujesz przyjaciół?
– Naprawdę tak sądzisz? – spytał z lekkim rozbawieniem.
– Oczywiście. Prawdę mówiąc gdyby były moje, nie chciałoby mi się nawet ich czytać. Wystarczyłoby mi patrzeć na nie i myśleć o tym, jaka jestem mądra.
– Jesteś mądra, moja droga – powiedział, po czym delikatnie odgarnął kosmyki włosów z jej twarzy, palcami muskając jej szyję. Jego dotyk momentalnie wyprowadził ją z równowagi. Potrafiła znaleźć wytłumaczenie dla tego, jak się czuła, kiedy był w pobliżu – kiedy słyszała jego głos, widziała jego oczy, widziała, jak na nią patrzy w chwilach, gdy sądził, że nie zwraca na niego uwagi. Jednak to, co się z nią stało, gdy poczuła jego ciepłą skórę w zetknięciu ze swoją, było niewytłumaczalne. Nie mogła pozostać obojętna wobec cielesności tego doznania. Nagły przypływ pożądania zalał ją gorącą falą, odsunęła więc rękę Sigmunda usiłując rozwiać czar. Dobry Boże. Miała nadzieję, że to wszystko przez kokę.
Podeszła do kolejnej półki, zdjęła z niej podniszczony brązowy wolumin oprawiony w skórę. Freud napełnił jej kieliszek winem i zerknął na książkę, którą trzymała.
– Sporządzony przez Platona zapis dialogów Sokratesa. Podobnie jak ja zmuszał ludzi do tego, aby skonfrontowali się sami ze sobą. Metoda elenktyczna, od łacińskiego słowa elenchus – dochodzenie, krzyżowy ogień pytań. Zauważyłem jednak, że moi pacjenci zadają jedynie takie pytania, na które znają już odpowiedź. W tym punkcie nasze drogi, moja i Sokratesa, się rozeszły.
– Podważasz rozumowanie wielkiego Sokratesa?
– Można podważać rozumowanie nawet największych. Można kwestionować wszystko i wszystkich. Tylko w ten sposób uzyskuje się odpowiedzi. A o to nam wszystkim chodzi. Wszystkim za wyjątkiem mojej żony, oczywiście – stwierdził bawiąc się nerwowo leżącym na biurku przyciskiem do papieru. – To osoba z rodzaju tych, którzy nie poszukują odpowiedzi, ponieważ nie stawiają pytań. Jak to możliwe, jesteś w stanie mi to wytłumaczyć? Jak to możliwe, że istnieją ludzie, których nie dręczą żadne wątpliwości? Poza tymi dotyczącymi zdrowia naszych dzieci. Chociaż nawet w tym względzie nie wykazuje większej refleksji. Jeżeli chorują, wzywa lekarza. A one chorują na okrągło. Nie przypominam sobie dnia, żeby któreś z nich nie było chore. Chorują na gardło, szkarlatynę, różyczkę, świnkę, krztusiec. Przeszły już wszystko oprócz ospy wietrznej i dżumy. Mark Twain powiedział, że jego dom miał: „serce, duszę, i oczy, którymi na nas spoglądał ze […] spokojem, przychylnością i aprobatą”. Jakież to może być uczucie?
Wyrzucał z siebie krótkie zdania niczym zagniewany zbuntowany młodzieniec, a w jego wypowiedzi coraz więcej było niedomówień.
Minna przyglądała się w milczeniu jak obraca w ustach żarzące się cygaro. Kolacja stała na tacy nietknięta. Sałatka śledziowa w galarecie, kilka kromek pumpernikla z masłem, serem i kiełbasą.
– Dochodzenie istoty rzeczy. Zadawanie pytań. Dzięki temu ludzie są szczęśliwsi, być może lepsi. Dlatego Sokrates wolał umrzeć niż wyrzec się swoich pytań. Oczywiście nie żebym życzył tego Marcie. – Uśmiechnął się cierpko i wtarł w nozdrza jeszcze trochę mikstury. – Jak widzisz, ja zażywam kokę, a Martha opium. Ona ma po temu swoje powody, ja mam swoje. Koka pomaga mi w pracy, opium pomaga Marcie we wszystkim. Ja nie staram się zrozumieć jej pojmowania świata, ona nie stara się zrozumieć mojego.
Urwał raptownie, spojrzał na Minnę i zdawał się wahać czy mówić dalej.
– Widzisz, jak to wszystko wygląda – powiedział cicho i przez ułamek sekundy głos mu zadrżał. – Jestem sam w domu pełnym ludzi.
Jego szczere wyznanie sprawiło, że pragnęła odwrócić spojrzenie. Krępowała ją otwartość, z jaką mówił. Odniosła wrażenie, że wszelka etykieta przestała ich obowiązywać i słuchała teraz o sprawach, o których wolałaby nie wiedzieć. Dym jednak pachniał tak słodko, niemal nostalgicznie, wino zaś było wyborne. Minna zamierzała powiedzieć coś ważnego, być może wystąpić w obronie siostry, ale zupełnie straciła wątek, a jej myśli się rozpierzchły.
– Zalecenie wyroczni delfickiej, „poznaj samego siebie”, właśnie w to wierzył Sokrates – ciągnął Sigmund. – Wiesz, że to on jako pierwszy twierdził, iż snów nie zsyłają bogowie? Sprowadził filozofię na ziemię, to jego największe osiągnięcie.
Taki jest, kiedy prowadzi wykłady, pomyślała Minna. Głowa wysunięta do przodu, oczy ciemne i świecące, spojrzenie niemalże teatralne. Obejrzała etruską figurkę przedstawiającą sfinksa, pół lwa, pół kobietę, po czym odezwała się ze śmiałością, która ją samą zaskoczyła.
– Wiesz – powiedziała – Sokrates był artystą i kamieniarzem. Taki wykonywał zawód. Ale niektórzy uważają, że tak naprawdę nie było żadnego Sokratesa. Być może Platon stworzył go na potrzeby własnej filozofii. Nie ma przecież żadnych świadectw wskazujących na to, aby ów ktoś wygłaszał mowy, nauczał czy pisał księgi. Był jedynie marionetką Platona od zadawania pytań. Bez wątpienia były to wnikliwe pytania o naturę etyki i cnoty. Jaki jednak mamy dowód na to, że Sokrates istniał?
Freud przyjrzał się jej badawczo i przez moment poczuła coś nieuchwytnego. Coś niedostrzegalnego niczym ruch powietrza. Jak gdyby się rozumieli, zanim cokolwiek zostało powiedziane. Jak gdyby ta chwila była wyjątkowa i obydwoje zdali sobie sprawę z tego, że w tym momencie dzieje się coś ważnego. Jak gdyby coś zostało przypieczętowane. A może to tylko koka.
– Jaki mamy dowód, że nie istniał? – odparował Sigmund. – Napijesz się jeszcze wina?
– Być może Platona poniosła wyobraźnia – stwierdziła, podsuwając kieliszek. – Dziękuję. Zaschło mi w ustach. W końcu lubił przejaskrawiać.
– Cóż, dla mnie nie ma znaczenia, czy Sokrates istniał, czy nie. To w gruncie rzeczy nieważne, prawda? Jest bytem idealnym, jak Bóg. Z Nim również nie rozmawiam. Nie proszę Go o niepotrzebne przysługi. Robi to Martha. Ona zajmuje się religią u nas w rodzinie. Chociaż ja z kolei świętuję Boże Narodzenie. I Wielkanoc.
Rzucił Minnie diaboliczny uśmiech, a ona pomyślała o surowym, ortodoksyjnym wychowaniu, które razem z siostrą otrzymała, i o ich dziadku, rabinie z Moguncji, który słysząc słowa Sigmunda, kipiałby świętym oburzeniem.
– Jak możesz obchodzić te święta? – spytała wypijając łyk wina. – Jesteś Żydem.
– Sądzisz, że spotka mnie za to sroga kara? Wyzionę ducha w kwiecie wieku?
– Czyżbyś był bezbożnikiem, Sigmundzie? – odparła podobnym kpiarskim tonem.
– „Potrafię zrozumieć morderców, ale nie ludzi pobożnych”. Arthur Schnitzler – zacytował śmiejąc się zuchwale.
– Skandaliczny dramatopisarz.
– Oczywiście, w tym między innymi tkwi jego urok. Wiesz, że większość jego prac jest autobiograficzna. – Freud zaciągnął się cygarem z ogromnym upodobaniem. – Ach, wspaniale móc znów zapalić. Nie wiem, jak to możliwe, że potrafiłem z nich zrezygnować. Przez siedem miesięcy nie trzymałem w ustach nic ciepłego.
– Autobiograficzna? – zdumiała się Minna. – Jego bohaterowie wydają się pozbawieni uczuć. Zmieniają kochanki jak rękawiczki.
– Ponoć on również… mówi się, że liczy swoje orgazmy – dodał bacznie obserwując jej reakcję. – Zapisuje je w pamiętniku.
– Naprawdę? – ciekawość Minny przeważyła nad poczuciem przyzwoitości.
– Owszem. Słyszałem, iż tego roku doliczył się ponad pięciuset. Seks stanowi równie ważny element w jego życiu, jak cygara w moim.
– Pięciuset? Czy to możliwe?
– Najzupełniej.
– Na podstawie czego dochodzisz do takiego wniosku?
– Oczywiście nie na podstawie osobistych doświadczeń, ale badań naukowych.
– Oczywiście – przytaknęła Minna. Nagle poczuła się skrępowana i zaczęło kręcić się jej w głowie.
– Widzisz… Martha i ja żyjemy we wstrzemięźliwości – oznajmił – więc chyba rozumiesz, dlaczego wróciłem do palenia.
Patrząc na Sigmunda, który po raz ostatni zaciągnął się elegancko, po czym wolno wypuścił dym z płuc, Minna usiłowała zachować obojętny wyraz twarzy. Mimo to po plecach przebiegł ją dreszcz i nawet koka nie pomogła ukryć zaskoczenia, które ją ogarnęło, gdy usłyszała wyznanie Freuda. Poczuła lęk, ponieważ nagle cała sytuacja wydała się jej najeżona bliżej nieokreślonymi niebezpieczeństwami. Utkwiła wzrok w odległym kącie pokoju i zakończyła rozmowę zasłaniając się mało przekonującą wymówką, jaką było zmęczenie. Czując, że płoną jej już nie tylko policzki, ale cała głowa, niepewnym krokiem wyszła z gabinetu.
Po tylu latach znajomości z Sigmundem tej nocy dowiedziała się o nim czegoś zupełnie nowego. Był nieszczęśliwym mężczyzną. A nieszczęśliwi mężczyźni są niebezpieczni.

 
Wesprzyj nas