Powieść Julii Alvarez stała się światowym bestsellerem i przetłumaczono ją na szesnaście języków


Siostry Mirabal – tytułowe Motyle – to bohaterki narodowe na Dominikanie. Zaangażowały się w walkę o wolność w czasach krwawej dyktatury Rafaela Trujillo. Trzy z czterech sióstr zapłaciły za to najwyższą cenę. Julia Alvarez pasjonująco odtwarza historię ich życia, świat uczuć i wartości, a także egzotyczne realia Dominikany. Charyzmatyczne, pełne pasji i zaangażowania bohaterki zjednały sobie sympatię i uznanie tysięcy kobiet na całym świecie.

Powieść Julii Alvarez stała się światowym bestsellerem i przetłumaczono ją na szesnaście języków. Książka była nominowana do prestiżowej nagrody National Book Critics Circle Award, zyskała też dużą popularność wśród klubów czytelniczych.
Powieść zekranizowano w 2001 roku, a w filmie wystąpili m.in. Salma Hayek i nominowany do Oscara Edward James Olmos.

W 1999 roku ONZ ustanowiło 25 listopada Międzynarodowym Dniem Eliminacji Przemocy Wobec Kobiet, by uczcić rocznicę brutalnego morderstwa trzech sióstr Mirabal.

Wspaniała, pełna czułości powieść. Pasjonująca opowieść o odwadze, patriotyzmie i rodzinnej więzi.
Magazyn „People”

Doskonałe połączenie wyobraźni i autentycznej historii.
„The Denver Post”

Czasem motyli Alvarez pokazała, że jest najwybitniejszą kronikarką latynoskich losów.
„Washington Post”

Pochwała kobiecej odwagi.
„Kirkus Review”

Julia Alvarez – urodzona w 1950 roku amerykańska pisarka, eseistka i poetka dominikańskiego pochodzenia. W swoich powieściach opisuje skomplikowane dzieje Dominikany, a także trudne losy imigrantów. Międzynarodową sławę i przychylność krytyki zyskała książką Czas motyli. Laureatka licznych nagród poetyckich i literackich w Stanach Zjednoczonych.

Julia Alvarez
Czas motyli
Przekład Barbara Sieradz
Wydawnictwo Black Publishing
Premiera: 15 stycznia 2014

Rozdział 1

Dedé
1994 i około 1943

Oczyszcza strelicję z obumarłych łodyg, wychylając się zza rośliny za każdym razem, gdy słyszy samochód. Ta kobieta nigdy nie znajdzie starego domu stojącego na zakręcie nieutwardzonej drogi, ukrytego za tworzącym wysoki żywopłot krzewem hibiskusa. Nie ta gringa dominicana1 w wynajętym aucie, z mapą drogową, pytająca o nazwy ulic! Tego ranka w muzeum zadzwonił telefon do Dedé.
Kobieta w słuchawce pytała, czy mogłaby przyjechać, żeby porozmawiać o siostrach Mirabal. Pochodzi stąd, lecz od wielu lat mieszka w Stanach, dlatego przeprasza, ale nie mówi biegle po hiszpańsku. Siostry Mirabal nie są tu znane, za co również przeprasza, ponieważ to prawdziwa zbrodnia, że te niedocenione bohaterki podziemia zostały zapomniane, i tak dalej.
Masz ci los, następna. Teraz, po trzydziestu czterech latach, obchody, wywiady i ceremonie wręczania pośmiertnych medali prawie się skończyły, tak że czasem kilka miesięcy z rzędu Dedé może się zająć własnym życiem. Jeśli chodzi o listopady, już dawno pogodziła się ze swoim losem. Każdego roku, kiedy zbliża się dwudziesty piąty, przyjeżdżają ekipy telewizyjne. Nagrywają obowiązkowy wywiad. Potem wielka uroczystość w muzeum, delegacje nawet z Peru i Paragwaju – gehenna z przygotowywaniem tylu koktajlowych kanapek, w dodatku siostrzeńcy i siostrzenice nie zawsze zjawiają się na czas, żeby pomóc. Ale teraz jest marzec, María Santísima! Czy nie przysługuje jej jeszcze siedem miesięcy anonimowości?
– Może dziś po południu? Później jestem umówiona – kłamie przez telefon Dedé. Musi. W przeciwnym razie jej rozmówczyni będzie brnąć dalej i dalej, zadając coraz bardziej impertynenckie pytania.
Dedé, dosłownie zalana powodzią wdzięczności płynącą z drugiej strony słuchawki, nie potrafi powstrzymać uśmiechu, słysząc, jak ta kobieta kaleczy hiszpański importowanymi zwrotami, które nie mają najmniejszego sensu.
– Jestem taka zobligowana – mówi – otwartością pani ciepłego przyjęcia. Zatem jadąc z Santiago, przejeżdżam przez Salcedo? – dopytuje.
– Exactamente. A potem, kiedy zobaczy pani wielkie drzewo pieprzowe, proszę skręcić w lewo.
– Wielkie… drzewo… pieprzowe – powtarza kobieta. Notuje to wszystko! – Skręcam w lewo. Jaka jest nazwa ulicy?
– To po prostu ulica za drzewem pieprzowym. Nie nazywamy ich – wyjaśnia Dedé, zmuszona do bazgrania po kartce, żeby nie zdradzić się z ogarniającym ją zniecierpliwieniem. Na tylnej stronie koperty zostawionej obok muzealnego telefonu naszkicowała ogromne drzewo, całe pokryte kwiatami, z gałęziami chowającymi się za brzegiem papieru. – Większość tutejszych campesinos nie potrafi czytać, więc na nic by się zdało nazywanie ulic.
Kobieta śmieje się z zakłopotaniem.
– Oczywiście. Musi pani myśleć, że jestem tan afuera de la cosa.
Dedé przygryza wargę.
– Ani trochę – kłamie. – W takim razie do zobaczenia po południu.
– O której godzinie?
A, tak. Gringos potrzebują określenia czasu. Ale zegary nie potrafią przecież wskazać właściwego momentu.
– Jakoś po trzeciej albo trzeciej trzydzieści, czwartej.
– Aha, czas dominikański? – zauważa ze śmiechem kobieta. W końcu zaczyna rozumieć, jak się tutaj żyje.
– Exactamente!
Po odłożeniu słuchawki na widełki Dedé rozbudowuje system korzenny drzewa, cieniuje gałęzie, a następnie, dla samej przyjemności, otwiera i zamyka kopertę, żeby zobaczyć, jak drzewo łamie się wpół, a potem znowu łączy w całość.

Siedząc w ogrodzie, Dedé ku swojemu zdziwieniu słyszy informację dobiegającą z radia stojącego w zewnętrznej kuchni, że jest dopiero trzecia po południu. Czas niecierpliwego oczekiwania, rozpoczęty po lunchu, zapełniła uprzątaniem połaci ogrodu, którą Amerykanka będzie mogła zobaczyć z galería.
To właśnie dlatego Dedé niechętnie udziela wywiadów. Zanim zdąży się zorientować, już porządkuje swoje życie tak, żeby przypominało wystawę opatrzoną klarownym napisem adresowanym do wszystkich potrafiących czytać: „SIOSTRA, KTÓRA PRZEŻYŁA”.
Zazwyczaj, jeśli dobrze to rozegra – poda lemoniadę cytrynową z owoców drzewa posadzonego przez Patrię i szybko oprowadzi gości po domu, w którym dziewczęta dorastały – odchodzą usatysfakcjonowani, nie zadają drażliwych pytań, kiedyś potrafiących sprawić, że Dedé tygodniami pogrążała się we wspomnieniach, szukając odpowiedzi. „Dlaczego – pada nieuchronne, choć wyrażane na różne sposoby pytanie – dlaczego akurat ty przeżyłaś?”
Pochyla się nad swoją wyjątkowej piękności orchideą, którą przed dwoma laty przeszmuglowała z Hawajów. Przez trzy lata z rzędu Dedé była nagradzana wycieczką przyznawaną w jej firmie pracownikowi, który osiągnie najlepsze wyniki sprzedaży. Jej siostrzenica Minou nieraz zwracała uwagę na ironię kryjącą się w nowej profesji Dedé, którą zaczęła się trudnić dziesięć lat temu, po rozwodzie. Jest najlepszą ubezpieczycielką w firmie. Wszyscy chcą kupić polisę od kobiety, która nie zginęła razem ze swoimi trzema siostrami. Czy może coś na to poradzić?
Podrywa się na dźwięk trzaśnięcia drzwi samochodu. Udaje jej się uspokoić i wtedy zauważa, że ucięła swoją zdobyczną orchideę. Podnosi opadły kwiat i z grymasem na twarzy przycina łodygę.
Być może to jedyny sposób na opłakiwanie wielkich strat – po kawałku, szczyptami, małymi łyczkami smutku.
Ale, doprawdy, ta przyjezdna powinna była mniej agresywnie zamknąć drzwi samochodu. Oszczędzić nerwów starzejącej się kobiecie. „I nie jestem jedyna – myśli Dedé. – Każdy Dominikańczyk pewnego pokolenia podskoczyłby na ten dźwięk wystrzału z pistoletu”.
Szybkim krokiem oprowadza kobietę po domu.
– Pokój mamy, następny mój i Patrii, ale głównie mój, ponieważ Patria bardzo młodo wyszła za mąż. Dalej pokoje Minervy i Maríi Teresy. – Nie mówi, że kolejny pokój należał do ich ojca, po tym, jak on i mama przestali spać razem.
Pokazuje trzy ulubione zdjęcia dziewcząt, teraz drukowane na plakatach każdego listopada, co sprawia, że te niegdyś intymne portrety wydają się zbyt sławne, by mogły przedstawiać siostry, które znała.
Postawiła jedwabną orchideę w wazonie na stoliczku pod zdjęciami. Wciąż czuje się winna, że nie podtrzymuje zwyczaju swojej mamy, która oddawała cześć pamięci dziewcząt, przynosząc codziennie świeże kwiaty. Prawda jest jednak taka, że kiedy się pracuje, opiekuje muzeum i prowadzi gospodarstwo, nie na wszystko starcza czasu. Trudno jednocześnie być nowoczesną kobietą i pielęgnować stare sentymenty. Poza tym dla kogo właściwie była ta świeża orchidea? Dedé spogląda w górę na młode twarze i widzi tam siebie w wieku, za którym najbardziej tęskni.
Kobieta zatrzymuje się przed portretami, a Dedé czeka, aż padnie pytanie o to, która jest która albo w jakim były wieku, kiedy zrobiono to zdjęcie. Odpowiedzi na takie pytania Dedé ma na podorędziu, zważywszy na to, ile razy je dawała. Zamiast tego zabłąkana chudzina pyta:
– A gdzie pani?
Dedé śmieje się z trudem. Ma wrażenie, że ta kobieta czyta jej w myślach.
– Ten korytarz przeznaczyłam tylko dla dziewcząt – mówi.
Spogląda ponad ramieniem gościa i widzi, że zostawiła uchylone drzwi do swojej sypialni, jej nocna koszula leży rzucona z niepokojącą beztroską na łóżko. Żałuje, że nie przeszła przez dom i nie pozamykała drzwi do pokoi.
– Nie to mam na myśli. Która pani jest w kolejności: najmłodsza, najstarsza?
A więc nie przeczytała żadnego artykułu ani biografii. Dedé czuje ulgę. To oznacza, że mogą spędzić czas, rozmawiając o prostych faktach, co pozwala Dedé poddać się iluzji, że jej rodzina była jak każda inna, a urodziny, śluby i nowe dzieci stanowiły punkty szczytowe na wykresie normalności.
Dedé podaje kolejność.
– Tak blisko w wieku – zauważa kobieta, używając dziwnego wyrażenia.
Dedé potakuje.
– Pierwsze trzy z nas urodziły się w krótkich odstępach czasu, ale pod wieloma względami, widzi pani, bardzo się od siebie różniłyśmy.
– Naprawdę? – podchwytuje kobieta.
– Tak, bardzo. Minerva mówiła tylko o tym, co słuszne i niesłuszne.
Dedé zauważa, że mówi do portretu Minervy, jakby wyznaczała jej rolę, sprowadzając osobę siostry do kilku epitetów: piękna, inteligentna, szlachetna.
– A María Teresa, ay, Dios. – Dedé wzdycha, a jej głos mimowolnie zaczyna zdradzać emocje. – Była taka młoda, kiedy umarła, pobrecita, dopiero co skończyła dwadzieścia pięć lat.
Dedé przechodzi do ostatniego portretu i poprawia ramę.
– Urocza Patria, religia była dla niej zawsze taka ważna.
– Zawsze? – pyta kobieta. W jej głosie pobrzmiewa nutka powątpiewania.
– Zawsze – potwierdza Dedé, przyzwyczajona do ustalonych, jednolitych sformułowań, którymi posługuje się przy dziennikarzach i osobach mitologizujących życie jej sióstr. – No, prawie zawsze.
Wyprowadza kobietę na zewnątrz, do galería, gdzie czekają fotele bujane. Płoszy małego kotka, który lekkomyślnie rozłożył się pod płozami.
– Co chce pani wiedzieć? – pyta Dedé otwarcie. A potem, ponieważ wydaje się jej, że zabrzmiało to jak niegrzeczne żądanie wytłumaczenia się ze swojej wizyty, dodaje: – Bo jest tak dużo do opowiedzenia.
Rozmówczyni śmieje się i odpowiada:
– Niech mi pani powie wszystko.
Dedé patrzy na zegarek, uprzejmie przypominając kobiecie, że czas jej wizyty jest ograniczony.
– Są książki, artykuły. Mogę pójść do muzeum i zlecić Tono, żeby pokazała pani listy i pamiętniki.
– Byłoby wspaniale – mówi kobieta, przyglądając się orchidei, którą Dedé wciąż trzyma w dłoni. Oczywiście chce czegoś więcej. Nieśmiało podnosi głowę. – Pragnę tylko powiedzieć, że naprawdę przyjemnie się z panią rozmawia. Mam na myśli to, że jest pani tak otwarta i radosna. Jak to się stało, że taka tragedia pani nie obaliła? Nie jestem pewna, czy się wyjaśniam.
Dedé wzdycha. Tak, kobieta ma rację. Przypomina sobie przeczytany ostatnio w salonie piękności artykuł traktujący o Żydówce, która przeżyła obóz koncentracyjny.
– Było wiele, wiele szczęśliwych lat. Pamiętam je. W każdym razie próbuję. Powtarzam sobie: „Dedé, skoncentruj się na tym, co dobre!”. Moja siostrzenica Minou uważa, że praktykuję medytację transcendentalną czy jakoś tak. Odbyła kurs w stolicy. Mówię sobie: „Dedé, w twojej pamięci jest dzień ten i ten”. I odgrywam szczęśliwy moment w swojej głowie. To moje filmy, nie mam tu telewizji.
– I to działa?
– Oczywiście – odpowiada Dedé, prawie ze złością.
„A jeśli nie działa – myśli – utykam w miejscu, odgrywając wciąż tę samą złą chwilę. Po co jednak o tym wspominać?”
– Proszę mi opowiedzieć jeden z tych momentów – mówi kobieta, a jej twarz wyraża nieskrywaną ciekawość. Szybko spuszcza wzrok, jakby chciała ją ukryć.
Dedé się waha, ale jej umysł już przewija wstecz kolejne sceny, rok po roku, aż do momentu, który ustanowiła w pamięci jako punkt zerowy.

Pamięta bezchmurną, księżycową noc, zanim zaczęła się przyszłość. Siedzą przed domem pośród ożywczego mroku, w bujanych fotelach rozstawionych pod drzewem pieprzowym, opowiadają historie i popijają sok z guanabany. Dobry na nerwy – mawiała zawsze mama.
Są tam wszyscy: mama, papa, Patria, Minerva, Mate i Dedé. „Puf, puf, puf” – papa lubił żartować, że bierze kolejno na cel każdą z dziewcząt i strzela do nich z palca, mimo że, nie chwaląc się, wszystkie je spłodził. Pierwsze trzy przyszły na świat jedna po drugiej, w rocznych odstępach! Potem, dziewięć lat później, urodziła się María Teresa, jego ostatnia desperacka próba-niewypał spłodzenia syna.
Ojciec siedzi w kapciach, z jedną stopą schowaną za drugą.Dedé co chwila słyszy, jak butelka rumu brzdęka o brzeg szklanki.
Często zdarza się – i ta noc nie jest wyjątkiem – że w ciemności rozlega się nieśmiały głos, który prosi ich o wsparcie. Czy mogliby uszczknąć ze swoich zapasów dobroci calmante dla chorego dziecka? Czy nie mieliby trochę tytoniu dla strudzonego starego człowieka, któremu dzień upłynął na ścieraniu juki?
Ojciec wstaje i zataczając się lekko od alkoholu i zmęczenia, otwiera sklep. Campesino odchodzi ze swoim lekarstwem, kilkoma cygarami, paroma cukierkami miętowymi dla chrześniaków. Dedé mówi, że nie wie, jakim sposobem wiedzie im się tak dobrze, skoro ojciec wszystko rozdaje. On jednak tylko otacza ją ramieniem i mówi:
– Ay, Dedé, dlatego mam ciebie. Każda miękka stopa potrzebuje twardego buta. – A potem dodaje, śmiejąc się: – Wszystkich nas pochowasz w perłach i jedwabiach.
Dedé znowu słyszy brzdęk butelki rumu.
– Tak, z pewnością nasza Dedé będzie rodzinną milionerką.
– A ja, papo, a ja? – María Teresa podnosi swój dziewczęcy głosik, nie chcąc, by jej przyszłość została pominięta.
– Ty, mi napita, będziesz naszą małą kokietką. Wielu mężczyzn będzie mieć na ciebie…
Matka kaszle swoim znaczącym, upominającym kasłaniem.
– …oko.
María Teresa wydaje z siebie jęk. Ma osiem lat, długie warkocze oraz bluzkę w kratkę i pragnie tylko takiej przyszłości, w której to j e j oko będą cieszyć słodycze i prezenty w wielkich pudłach, wydające klekoczący dźwięk, gdy się je potrząśnie, wskazujący na to, że w środku znajduje się coś do zabawy.
– A co ze mną, papo? – pyta ciszej Patria.
Trudno jest wyobrazić sobie niezamężną Patrię, bez dziecka na kolanach, ale pamięć Dedé igra z przeszłością. Zgromadziła wszystkich, mamę, papę i ich cztery ładne córki, nikogo nie dodając ani nie ujmując, w tę czystą, chłodną noc, zanim zaczęła się przyszłość.
Papa prosi mamę o pomoc w przewidywaniu przyszłości. Zwłaszcza – choć tego już nie mówi głośno – jeśli zechciałaby ocenzurować przepowiednie jasnowidza wróżącego po kilku szklankach rumu.
– Co byś powiedziała o naszej Patrii?
– Wiesz, Enrique, że nie wierzę we wróżby – odpowiada mama spokojnie. – Padre Ingacio mówi, że wróżby są dla ludzi bez wiary.
W tonie głosu matki Dedé wyczuwa już dystans, który wkradnie się między rodziców. Patrząc wstecz, myśli: „Ej, mamo, odpuść trochę z tymi przykazaniami. Wylicz sobie na podstawie chrześcijańskiej matematyki, że jeśli odrobinę oddasz, otrzymasz stukrotnie więcej”. Jednak wspominając swój własny rozwód, Dedé musi przyznać, że matematyka nie zawsze się sprawdza. Jeśli mnożyć przez zero, ciągle wychodzi zero, plus tysiąc smutków.
– Ja też nie wierzę – reflektuje się Patria. Jest równie religijna jak mama. – Ale papa tak naprawdę nie wróży.
Minerva się z nią zgadza.
– Papa tylko wy zna j e, jakie jego zdaniem są nasze mocne strony. – Podkreśla słowo „wyznaje”, jakby przepowiadanie przyszłości było w istocie wyrazem pobożności ich taty. – Czyż nie tak, papo?
– Sí, senorita – bełkocze papa, czkając. Już prawie czas, żeby wracać do domu.
– Poza tym – dodaje Minerva – padre Ignacio potępia wróżby jedynie wtedy, kiedy się wierzy, że człowiek wie to, co może wiedzieć tylko Bóg.
Dla niej lepsze jest zawsze wrogiem dobrego.
– Są tu tacy, którzy znają się na wszystkim – rzuca mama oschle.
María Teresa broni swojej uwielbianej starszej siostry:
– To nie grzech, mamo, naprawdę. Berto i Raúl przywieźli taką grę z Nowego Jorku. Padre Ignacio też się z nami bawił. To taka plansza z małym szkiełkiem, które się kręci i przepowiada przyszłość!
Wszyscy się śmieją, nawet mama, bo głos Maríi Teresy aż drży od naiwnego podekscytowania. Mała urywa, wydymając wargi. Jej uczucia znowu zostały urażone. Ponaglona przez Minervę, mówi dalej swoim dziecięcym głosikiem:
– Spytałam planszę ouija, kim będę, kiedy dorosnę, a ona odpowiedziała, że prawnikiem.
Tym razem wszyscy powstrzymują śmiech, bo jest jasne, że María Teresa papuguje plany swojej starszej siostry. Minerva od lat przekonuje rodziców, by pozwolili jej pójść na studia prawnicze.
– Ay, Dios mío, oszczędź mi. – Mama wzdycha, ale w jej głosie znów słychać rozbawienie. – Tylko tego nam trzeba, spódniczek w sądzie!
– Tylko tego trzeba naszemu krajowi – odzywa się Minerva tym pełnym żelaznej pewności tonem, który przybiera zawsze, gdy dyskutuje na tematy polityczne, a robi to ostatnio coraz częściej.
Mama uważa, że zbyt często zadaje się z małą Perozo. – Już czas, żebyśmy my, kobiety, mogły uczestniczyć w zarządzaniu naszym krajem.
– Wy i Trujillo – mówi papa trochę zbyt głośno i w tę przejrzystą, cichą noc wszyscy milkną.
Nagle ciemność zapełnia się szpiegami opłacanymi przez służby bezpieczeństwa. Don Enrique twierdzi, że prezydent Trujillo potrzebuje pomocy w kierowaniu krajem. Córka don Enrique mówi, że nadszedł czas, by kobiety przejęły władzę w rządzie. Słowa powtórzone, zniekształcone, słowa przetworzone przez tych, którzy mogą żywić do nich urazę. Słowa zszyte ze słowami, aż utworzą płótno, w które będą owinięci członkowie rodziny, kiedy ktoś znajdzie ich porzucone w rowie ciała z odciętymi językami.
Tymczasem, mimo że noc jest nieskazitelna jak dźwięk dzwonu, na ziemię zaczynają spadać pierwsze krople deszczu i wszyscy w pośpiechu wracają do środka, zbierając swoje chusty i napoje, a fotele bujane zostawiając do wniesienia parobkowi. María Teresa piszczy, nastąpiwszy na kamień.
– Myślałam, że to el cuco – pojękuje.
Pomagając papie bezpiecznie wspiąć się po schodach na galería, Dedé zdaje sobie sprawę, że właściwie przepowiedział przyszłość tylko jej. Maríi Teresie jedynie dokuczał, a w przypadku Minervy i Patrii powstrzymał się ze względu na dezaprobatę mamy. Przechodzi ją dreszcz, bo czuje w kościach, że właśnie zaczyna się przyszłość. Zanim się skończy, będzie już przeszłością, a ona nie chce zostać jedyną ocalałą, jedyną, która będzie mogła opowiedzieć ich historię.

 
Wesprzyj nas