Błyskotliwa powieść obyczajowa o gorzkiej rzeczywistości pracy w korporacji. Pełen czarnego humoru, karykaturalnych przerysowań, bystry portret pokolenia trzydziestolatków, którzy wspinają się po szczeblach kariery.


Joy Stephens, wzięta prawniczka, pracująca od lat w londyńskiej kancelarii prawnej, uznaje, że jej dalsze życie nie ma sensu. W codzienność kobiety, która w wieku trzydziestu trzech lat znalazła się u szczytu kariery, wkradła się pustka i obojętność. Ogromny, nieustający stres w pracy, wykrycie skandalicznej afery ekologicznej, głęboko skrywana kilkuletnia trauma oraz wypalenie w związku małżeńskim wywołują u niej depresję.

Joy decyduje się na podjęcie ostatecznego kroku. Na oczach wszystkich współpracowników, spada z tarasu siedziby kancelarii, roztrzaskując się na marmurowej posadzce hallu. Próbowała się zabić? Wypadła? A może ktoś jej pomógł?

Czytelnik poznaje historię prawniczki o przewrotnym imieniu w trakcie trwania jednego, w zamierzeniu ostatniego, dnia jej życia. Umiejętnie zbudowana narracja naprzemiennie opisuje wydarzenia z perspektywy Joy oraz bliskich jej osób – męża, kochanka, przyjaciółki i współpracowników, którzy po jej tragicznym wypadku trafiają na kozetkę do terapeuty.

Dopiero poznanie wszystkich głosów pozwala odkryć przyczynę feralnego upadku. Czy to korporacja wypchnęła ją przez barierki?

„The Observer” umieścił powieść na liście Książek Roku, a „Guardian” ocenił wypowiedź autora jako ważny głos we współczesnej dyskusji o jakości życia młodych ludzi. Cięty język i poruszanie istotnych problemów współczesnych trzydziestolatków przyniosły autorowi wysoką pozycję wśród brytyjskich pisarzy młodego pokolenia.

Jonahtan Lee (ur. 1981) – brytyjski pisarz młodego pokolenia. Ukończył literaturę angielską na Uniwersytecie w Bristolu, ale po studiach rozpoczął pracę w firmie prawniczej jako radca. Debiutował w 2010 roku powieścią „Who is Mr Santoshi?”. Po napisaniu pierwszej powieści zdecydował porzucić dotychczasową pracę w korporacji i wrócić do pasji, czyli pisania. Obie powieści zostały bardzo dobrze przyjęte na Zachodzie. Lee uznano za ważny głos pokolenia trzydziestolatków w brytyjskiej prozie, jego literaturę określa się jako „ciętą i elegancką” („The Observer”), „błyskotliwą” („Daily Mail”) oraz „odświeżająco bezpośrednią” („The Independent”).

Jonathan Lee
Joy
Przekład: Anna Rajca-Salata
Wydawnictwo Muza SA
Premiera: 15 stycznia 2014


Kancelaria Hanger, Slyde & Stein ma swoją siedzibę pomiędzy dwiema węższymi szklanymi wieżami: hotelem Icarus z lewej i instytucją finansową, podobno rekrutującą pracownice za pośrednictwem agencji modelek Shoreditch, z prawej strony. Dwudziestokilkulatki z instytucji finansowej, chude jak szczapy, o włosach zaczesanych na lewy bok, lubią wpadać na lunch do Pacific Lust, panazjatyckiej restauracji w Icarusie. Pełno tam pracownic w obcisłych spódniczkach i ciasteczek z wróżbami zawierającymi rady w rodzaju: Każda podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku.

Joy jest zmęczona. Idzie przez dziedziniec i rozgląda się wokół. Czuje ulgę, że nie będzie musiała więcej oglądać tego miejsca. Urządzono je z takim przepychem, że wydaje się własną wyretuszowaną wersją. Cóż za dziwna, a jednocześnie naturalna ulga. Jest jak chęć swobodnego ziewnięcia. Joy ziewa. Stwierdza, że Dennis powinien rzucić Szekspira i napisać coś o niedocenianej sztuce ziewania – rozciągliwej uldze, oczyszczającej fali powietrza. Amerykanin w okularach, którego sześć powieści dostała od sześciu różnych osób na Gwiazdkę (sześć razy po ponad pięćset stron czyni go najbardziej płodnym autorem na jej półkach), zdołał uchwycić wieloznaczną banalność codziennego życia, rozmaite odcienie nudy w pracy i w domu, wolność wynikającą z samego aktu ziewnięcia. Dlaczego Dennis nie mógłby się zająć takim tematem? Ziewnięcie. Wielka amerykańska powieść. Natychmiast by ją kupiła. Ale Dennis tego nie napisze: rzadko bywa wielki, nigdy amerykański i zbyt często stoi po niewłaściwej stronie ziewania, by miał ochotę głosić jego cnoty. Do tego dochodzi brak zaufania męża do współczesnej literatury pięknej i dziwnie uparty sceptycyzm. Joy zastanawia się nad tym, okrążając japoński ogród wodny o sześciu bambusowych fontannach i rozmieszczonych w regularnych odstępach granitowych stopniach, za który projektant otrzymał specjalną nagrodę. Martwi się o Dennisa. Bezpłatny urlop naukowy to coś zupełnie nie w jego stylu. Ludzie pokroju Petera uwielbiają ryzyko – to ich religia – ale nie Dennis, nigdy Dennis, który śmiertelnie lęka się porażki. Na pewno jest mu źle. Musi go unieszczęśliwiać to, że Joy nie czuje się szczęśliwa. W końcu o tym są wszystkie książki i piosenki, i filmy: o szczęściu i nieszczęściu. Przypuszczalnie Dennis też mógłby na ten temat pisać, choć pewnie trudno byłoby dodać w tej sprawie coś więcej.

Kiedy po raz pierwszy przemierzała ten dziedziniec przed dziesięcioma laty (dekada! jak to możliwe?), postanowiła, naprawdę postanowiła sobie, że albo będzie swoją pracę kochać, albo ją znienawidzi. Zawsze, za wszelką cenę, starała się unikać niezdecydowania, na którym buduje swoje życie tak wielu ludzi. Ludzi marnujących cudzy czas swoimi „Nie wiem” i „Jak sobie życzysz”. Otacza nas tyle „Jak sobie życzysz”, że życie, nie mówiąc już o rozmowie, ledwie może to znieść. A gdzie gwałtowność uczuć, barwność, drapieżna energia? Bez względu na to, ile wad ma dana osoba, Joy wszystko jej wybaczy, jeśli tylko obdarzona jest tymi właśnie cechami. Podczas wyborów w osiemdziesiątym siódmym roku rozbawiła rodziców naleganiem, by „głosowali na Thatcher, bo ma w sobie więcej życia niż Kinnock”. A gdy dorosła na tyle, by móc wrzucić do urny własny głos, wybrała Blaira, ponieważ lepiej zapadał w pamięć niż Major. Joy nie znosi braku witalności, więc kiedy jako absolwentka filozofii, nauk politycznych i ekonomii w Oksfordzie oraz nieistniejącej już londyńskiej szkoły prawa rozpoczynała tu aplikację, jeszcze raz uroczyście przysięgła sobie, że nigdy nie będzie bierna ani nudna. Gdyby wyrabiała ciasteczka z wróżbami, umieszczałaby w środku karteczki z napisem: Wygraj lub przegraj wszystko, ale, do cholery, nie utknij gdzieś pośrodku. Choć wie, że taka postawa wymaga trochę pracy.

 
Wesprzyj nas