Książka nagrodzona w III Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren zorganizowanym przez Fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”.
Jak długą smycz można upleść z miłości? Czy warto być fizią kartoflanką? I czemu tak wiele zależy od jednej czekoladowej krówki?
W „Sezonie na zielone kasztany” aż iskrzy od ważnych pytań, napięć i zdumień. Iga, Kaśka, Paweł, Lenka i pozostali dopiero odkrywają swój świat, który nie zawsze jest kolorowy… Na szczęście w porze dojrzewania kasztanów, gdy zawodzi przyjaźń, gdy budzi się pierwsza miłość, a samotność aż boli, można znaleźć w sobie dość siły, by walczyć o własną rację. A także dość odwagi, żeby przyznać ją innym…
Dojrzałe kasztany mówią nam, że przyszła jesień. A te zielone gwarantują mądrą czytelniczą przygodę. Jak zawsze u tej autorki.
Beata Kęczkowska, dziennikarka „Wysokich Obcasów Extra”
„Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, abyś nie przeszkadzała im wyrosnąć“ – powiedziała raz Coco Chanel. Kiedy poznawałam kolejnych bohaterów kasztanowej książki, w głowie kołatała mi nieustająco myśl legendarnej Coco. Ona jak rzadko kto rozumiała, co znaczy dorastanie, i gdyby tylko mogła poznać Igę i jej kolegów, na pewno trzymałaby za nich kciuki równie mocno jak ja. Dlaczego? Bo doskonale wiedziała, jak ważne jest to, aby obronić wartości młodzieńczego świata. Bo wiedziała, jakie to ważne, aby człowiek w chwilach wątpliwości i rozterek w tym świecie nie był sam.
Trzymasz w dłoni jedenaście świetnie napisanych historii. Życzę ci, abyś bez względu na to, ile masz lat, choć w jednej z nich odnalazł siebie.
Katarzyna Stoparczyk, dziennikarka radiowej Trójki i TVP1
Barbara Kosmowska (ur. 1958) – pisarka, literaturoznawczyni, autorka słuchowisk dla dzieci i młodzieży. Choć jej właściwym debiutem (powieściowym) była „Głodna kotka” (2000), za pierwszego recenzenta Barbara Kosmowska uważa własną mamę, która następująco oceniała pisane przez córkę wiersze: „Piękne, bardzo dobre, śliczne”. Za „Teren prywatny” pisarka otrzymała główną nagrodę w konkursie na polską wersję „Dziennika Bridget Jones”. „Pozłacana rybka” została wyróżniona przez IBBY tytułem Książki Roku 2007, a także I miejscem w Konkursie Literackim imienia Astrid Lindgren. Również powieść „Buba” zwyciężyła w ogólnopolskim konkursie na powieść dla dzieci i młodzieży pod hasłem „Uwierz w siłę wyobraźni”. Ostatnio autorka opublikowała „Dziewczynkę z parku” (2012), „Niechcianą” (2013) oraz „Ukrainkę” (2013).
Autorka o sobie:
Kiedy znajome mamy mówiły z zachwytem: „Jaka ładna dziewczynka!”, mama skromnie zaprzeczała: „Basia wcale nie jest ładna! Ona się tylko tak uroczo uśmiecha!”. Uroczy uśmiech nie opuszczał mnie przez całe dzieciństwo. Był jak tarcza odpierająca wszelkie zarzuty rodziców. Mogłam bezkarnie spadać z drzew, podjadać słodycze, włóczyć się po cudzych podwórkach. Gniew mamy i taty zawsze dosięgał starszego brata. Gdy znikałam z pola widzenia, natychmiast szukano Ciapka, mojego najwierniejszego psa. Było bowiem wiadomo, że gdzie ja, tam i mój skundlony psi stróż. Ciapek towarzyszył mi nawet wtedy, gdy zaczęłam uprawiać sporty ekstremalne: spadanie z roweru i z trzepaka, jazdę na łyżwach bez użycia łyżew, celne rzucanie piłką do okien… Przynosiłam do domu medale z tych zawodów w postaci siniaków, skaleczeń, stłuczeń i otarć. Przynosiłam też wszystkie zwierzęta, które potrzebowały pomocy. W tym wypadku mogłam liczyć na wsparcie brata i nasz dom przeobrażał się w sanatorium dla kotów, ptaków, a nawet kury i jeża. I koniecznie chciałam zostać strażakiem po tym, jak mnie i bratu nie wyszły fajerwerki. A właściwie to wyszły! Z pieca prosto na firanki w salonie. Byłam zachwycona widokiem dzielnych młodzieńców tłumiących ogień. Zapewne dzisiaj gasiłabym pożary w pokojach małych dziewczynek, gdyby w końcu nie zapisano mnie do biblioteki. Od tamtej pory nie musiałam szukać guza. Żyłam przygodami bohaterów moich ulubionych pisarzy. Dziś sama tworzę bohaterów, którzy są do mnie podobni: trochę niegrzeczni, kochający świat. Uśmiechają się uroczo i… szukają guza.
Barbara Kosmowska
Sezon na zielone kasztany
Seria: Seria w kratkę
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 13 listopada 2013
Taka specjalna smycz
Wtorek. Dzień, w którym znikło salami
Mój kochany Dzienniku,
nie zgadniesz, co się stało! Nikt o niczym nie wie, poza Kubą, ale nie tym, co przeklina, tylko tym rudym z odstającymi uszami, no i poza Zuzią, jej siostrą Aśką i Wojtkiem. Bo kiedy to się stało, oni wszyscy też tam byli, to znaczy koło altany śmietnikowej. Szczęściarze, zawsze tam są. Oblegają ławkę koło kasztanowca i obgadują całą szkołę. A ja, od kiedy urodziły się bliźniaczki, wypadam tylko na dwór z kubłem pełnym pieluch i biegiem z powrotem do domu! Wynoszenie śmieci to obowiązek Marcina, więc od pewnego czasu zaczynam podejrzewać, że mam na imię Marcin.
Uwierzysz, że tym razem śmietnik postanowił mnie wynagrodzić? Nie mama, a właśnie on? No więc kiedy walczyłam z pokrywą kubła, coś otarło się o moje nogi. Pewnie, że się przeraziłam. A już jak Kuba, ten rudy, krzyknął, że koło kontenerów są szczury, mocno zamknęłam oczy i wyszeptałam to, co zawsze, kiedy się boję: „Strachy patałachy, ułudy paskudy, okropne zmory, uciekać do nory!”.
Ale Ty, Dzienniku, wiesz przecież, że jestem trochę odważna, więc otworzyłam oczy i zobaczyłam, że tuż obok mojego trampka siedzi… szczotka. Najprawdziwsza, pełna szarych frędzli i w dodatku zakończona różowym językiem. Całkiem podobna do naszego mopa, tylko jakby bardziej zużyta i lekko przybrudzona. W pierwszej chwili wcale się nie zdziwiłam, że ktoś ją wyrzucił na śmietnik. Tyle że szczotka była żywa i miała wesołe oczy. Długo milczałam, łypiąc na te oczy, więc Kuba, Zuzia i Wojtek, a na końcu Aśka postanowili sprawdzić, czy jeszcze żyję. Ich niepokój był bardzo uzasadniony, bo, jak wiadomo, szczury żywią się głównie dziewczynkami.
− Cztery, trzy, dwa − skarb jest tego, kto go ma! − zaklepałam od razu, widząc, jaką sensację wywołało moje znalezisko. Szczotka błyskawicznie zrozumiała, do kogo należy. Wtuliła się w moje trampki i udawała, że jej nie ma.
No, może odrobinę drżała, ale ja też odrobinę drżałam, jak pierwszy raz zobaczyłam rudego Kubę.
− Eee − powiedziała Zuzia − też mi skarb! W dodatku ze śmietnika! Wcale go nie potrzebuję.
Aśka powtórzyła to samo, bo ona zawsze powtarza za Zuźką. Kuba nic nie powiedział, tylko przeciągle gwizdnął. A Wojtek, jak to on, od razu złośliwie! Żebym sobie dała spokój z tym pchlarzem, bo w naszym mieszkaniu i tak jest więcej ludzi niż metrów kwadratowych. Oburzyłam się, bo to zupełna nieprawda! Bliźniaczki nie zajmują zbyt wiele miejsca, a gdyby jeszcze tata przeniósł swój gabinet do garażu, a samochód trzymał przed domem, to mogłaby u nas powstać nawet szkoła tańca!
Muszę kończyć. Mama mnie woła na kolację. Chciałam Cię tylko, Dzienniku, poinformować, że od teraz mamy psa. Na razie tylko śmietnikowego, bo to tajemnica. Nie wiem jeszcze: dziewczynkę czy chłopca, ale zdaniem taty to jest najmniej ważne. Jak się dowiedział o bliźniaczkach, cały czas powtarzał, że zamierza cieszyć się podwójnie: i z dziewczynek, i z chłopców. Oby mu tylko tej radości wystarczyło na moją Szczotkę! Muszę wszystkich przygotować na jej przybycie. Nawet bliźniaczki, choć one same jeszcze nie wiedzą, że już przybyły…
Na dziś to tyle, bo po kolacji chcę wpaść do tej śmiesznej froterki, która dzisiaj spałaszowała salami tatusia. Mama właśnie szuka tego salami i krzyczy na cały dom, że powyrywa nam języki. Osobiście w to wierzę, gdyż, jak Ci wiadomo, jest laryngologiem.
Czwartek. Dzień, w którym jedna z bliźniaczek okazała się dobrym człowiekiem
Mój kochany Dzienniku, wybacz!
Nie mogłam pisać, ponieważ Szczotka zabiera mi każdą wolną chwilę. Jako że robi się już chłodno, musiałam przygotować jej w altanie śmietnikowej łóżko z ciepłą kołdrą. Skrzynka z narzędziami taty okazała się idealna. Było mi wprawdzie przykro, kiedy o zabranie tej skrzynki został oskarżony Marcin, ale za to wyręczam go teraz w wyrzucaniu śmieci. Obiecałam, że będę biegała z każdą posikaną pieluchą, a właściwie z dwiema. Nawet fajnie być taką dobrą siostrą…
Szczotka ma apetyt i chyba trochę przytyła. Uwielbia te tłuste parówki, które zawsze są w środę na kolację. Hi, hi… Mama myśli, że ja zaczęłam je uwielbiać, ale niedoczekanie! Nie masz pojęcia, Dzienniku, jaki mądry jest nasz pies. Kiedy do niego przychodzę, natychmiast wybiega ze swojego schowka. Podskakuje jak futrzana piłka i tak kręci ogonem, że gdyby zanurzyć go w farbie, odnowiłby cały kontener! Może powinien mieć na imię Pędzel? Ale wystarczy, że w pobliżu kręci się ktoś obcy… Natychmiast znika w swoim legowisku. Lubi je, bo jest suche i ciepłe. Jeśli dochowasz tajemnicy, to Ci wyjawię, że jedna z bliźniaczek (nie wiem która, bo są tak samo czerwone i łyse) oddała Szczotce swój kocyk z polaru. Na wszelki wypadek podziękowałam im obu. PS Mama wciąż szuka tego nieszczęsnego koca, a przecież w naszym domu jest ciepło. Nie to, co na śmietniku…
Piątek. Dzień, w którym tata na pewno schudł
Hejka, Dzienniku!
Napiszę Ci tylko, że jestem taka szczęśliwa, taka szczęśliwa! Nareszcie mam kogoś do kochania na własność. Zaczynam rozumieć radość rodziców z powodu bliźniaczek, które też są na własność, choć wcale nie wydają się zabawniejsze od mojej Szczotki.
Rano znowu u niej byłam. Aż trudno uwierzyć, że takim krótkim ogonkiem można wyrazić tyle radości. A jak delikatnie ta szara kulka trąca moją rękę! I wcale nie chodzi jej o przysmaki. Może tylko trochę… No i jest niezmiernie utalentowana. Z czwartku na piątek nauczyła się tańczyć. Wywija jak nasze szkolne czirliderki, gdy tylko stawiam miskę przy dawnej skrzynce na narzędzia. Co ciekawe, najpierw są powitania, podawanie łapy i ciche pomruki, a dopiero potem broda Szczotki wpada w tę miskę. Ze względu na brodę, bardzo owłosioną, myślę, że mamy do czynienia z chłopcem, ale to jeszcze nic pewnego. Trochę się martwię o tę miskę, gdy razem ze Szczotką zaczyna krążyć po betonie przy kontenerach. Należy do zastawy ślubnej mamy. Ale trudno. Mama też wyciąga tę zastawę, gdy przychodzą wyjątkowi goście. Kiedy Szczotka już z nami zamieszka i przestanie być gościem, dostanie własną porcelanę.
Jak dobrze, Dzienniku, że mam Ciebie. Inaczej już wypaplałabym o Szczotce całemu światu.
Oho! Czy słyszysz to, co ja…? Mama pomstuje, bo nie może znaleźć szynki odchudzającej dla taty. Niepotrzebnie tak się denerwuje. Ta szynka tuczy! Powiedziałabym jej o tym. Niestety, na razie nie mam do niej zaufania. Musi wystarczyć mi satysfakcja, że dzięki Szczotce tata będzie szczuplejszy.
Sobota. Dzień, w którym podjęłam próbę rozmowy z mamą
Dzienniku kochany,
jak widzisz, żadnego entuzjazmu! Dzisiaj jest okropny dzień. I skoro mama uważa, że muszę siedzieć w domu, to proszę bardzo! Mogę siedzieć. Ale uśmiechać się i być szczęśliwą na zawołanie − tego nawet matki nie powinny wymagać! Ktoś powiedział rodzicom, że wałęsam się po śmietniku. Pewnie pani Dudek, która całe życie siedzi w oknie. Tata często powtarza, że kiedyś jej zapisze okulary do dali, bo pani Dudek lubi wszystko widzieć. Muszę bardziej uważać. Ostatnio chodzę ze Szczotką na spacery. Lepiej, żeby nas pani Dudek nie wyśledziła ze swoich poduszek na parapecie.
Próbowałam powiedzieć mamie, że poznałam kogoś ważnego, ale mama słyszy tylko nieludzkie ryki bliźniaczek. One zagłuszają całe nasze domowe życie. Uważam, że dorośli, jeśli planują kolejne dzieci, powinni spisać takie przyrzeczenie, że nie zapomną o tych, z którymi już mieszkają. Nasi rodzice przypominają sobie o Marcinie i o mnie tylko wtedy, gdy coś im ginie, gdy się spieszą lub potrzebują naszej pomocy.
A gdzie dawne rozmowy? Wypady na skałki? Wspólne rowerowe wyjazdy za miasto? Całe życie toczy się wokół pieluch i kaprysów dwóch łysych krzykaczek. I żadnego zrozumienia, żadnego.
Na szczęście mam Ciebie, Przyjacielu, i Szczotkę, która odkurza moje dobre myśli. Po takim odkurzaniu od razu znajduję w sobie więcej miłości do świata, w tym także do bliźniaczek.
Poniedziałek. Dzień, w którym psy chodziły w krawatach
Cześć, ulubiony Zeszycie!
To dopiero nowina! Gdy wczoraj przechadzałam się ze Szczotką koło kwiaciarni, zobaczył nas Paweł. Wiesz który? Ten, co zostanie aktorem i co się czasami do mnie uśmiecha. Kiedyś pomógł mi zbierać pomidory z trawnika, bo jak go zobaczyłam, to siatka wypadła mi z ręki. Pisałam Ci o nim w sierpniu i na pewno pomyślałeś, mój Dzienniku, że jestem zakochana. W każdym razie Zuźka od razu tak pomyślała, ale ona ogląda seriale i ma w głowie same romanse. A ten Paweł to teraz przystanął, uśmiechnął się, jak to on, i powiedział:
− Ale świetny sznaucer.
Sądzę, że miał na myśli jakąś broń. Więc ja też się uśmiechnęłam i odpowiedziałam:
− Żaden tam sznaucer. To Szczotka. I wcale nie jest groźna dla otoczenia.
Najwyraźniej mu ulżyło, bo poszliśmy jeszcze kawałek razem. I nawet śmialiśmy się ze Szczotki, która nie potrafi chodzić na smyczy. A ma taką piękną. Zrobiłam jej obróżkę z wisiorka mamy i doczepiłam krawat taty. Wygląda bardzo dostojnie. Zwłaszcza dzięki krawatowi. Od razu widać, że ma coś z psiego chłopca.
Środa. Dzień, w którym było zbyt cicho i zbyt zimno
To ja, Kaśka. Nastaw się na złe nowiny. Nie lubię środy. Na kolację znowu parówki. Mama stoi nade mną jak kat i muszę je zjeść. Jem, przepraszając Szczotkę, że w ten sposób pozbawiam ją smakołyków. No a chwilę potem pojawia się pani Jadzia i od razu wiadomo, że rodzice wychodzą do Malińskich. I żeby sobie spokojnie wyszli, to pół biedy. Niestety, nie chcą wyjść bez TEGO wisiorka i bez TEGO krawata… Jakby poza nimi przez całe życie niczego się nie dorobili. Dorośli bywają tak żałośni, że szkoda słów. Na szczęście znaleźli jakieś inne ozdoby, ale zgubili dobry humor. W dodatku wrócą mocno skłóceni, bo zawsze przegrywają z Malińskimi w brydża.
Kłopot w tym, że zanim rodzice wyszli, Marcin znalazł obróżkę i smycz pod moim łóżkiem. Nic nie powiedział, za to ja musiałam zdać mu obszerną relację z tajemnicy. I w ten sposób dowiedział się o Szczotce. Obiecał milczeć, ale pod warunkiem, że pójdziemy razem wyrzucić śmieci. Gdy podeszliśmy do kontenerów, czułam, że coś jest nie tak. Nikt nie wyskoczył na powitanie, nie pisnął ze swojego kącika. Cisza i zimno.
Skrzynka taty (to znaczy łóżko Szczotki) świeciła pustkami. Zaglądałam wszędzie, ale na próżno. W końcu się rozpłakałam, a Marcin, zamiast mnie zrozumieć, powiedział, że wszystko sobie wymyśliłam.
Teraz też płaczę i przepraszam Cię, Zeszycie, za te rozlane na kartce plamy. Może to Cię urazi, ale czuję się bardzo, bardzo samotna. Tak samo jak wtedy, gdy nie miałam psa. Tylko że wtedy nie sądziłam, że jestem samotna! Już wolę, jak mnie boli ząb albo brzuch. Na taki ból zawsze coś się znajdzie w domowej apteczce. A jak sobie poradzić z tym nowym bólem? W dodatku rodzice nie mają czasu, Marcin woli swoich kolegów, a na bliźniaczki lepiej nie liczyć! Kiedyś tata zawsze wiedział, co mi jest. Ale to było przed bliźniaczkami. Niby taki doskonały z niego okulista, a tak mało widzi. Może nosi okulary tylko do dali? Za to pani Jadzia widzi, że coś ze mną nie tak, i każe mi zmierzyć temperaturę. Jeszcze tego brakowało! Dzwoni po rodziców. Widocznie mam gorączkę. Wszystko mi jedno. Przynajmniej będę mogła jutro zostać w domu. Spróbuję się wymknąć i poszukać Szczotki. Bo zamierzam ją znaleźć choćby na końcu świata.
Czwartek. Dzień, który był podobny do nocy
Mój Przyjacielu,
mam, czego chciałam. Mama sobie o mnie przypomniała! Od rana zagląda mi w gardło, biega z lekarstwa- mi i nie pozwala opuścić łóżka. Wczoraj rodzice wrócili wyjątkowo zgodni. Chyba dzięki mojej chorobie nie zdążyli przegrać. Milczę, gdy mama pyta, co mnie boli. Jak jej powiedzieć, że serce…? Swoją drogą to dziwne. Zawsze mam żal, że tak mało się mną interesuje, a teraz, gdy się o mnie martwi, to już wolę, żeby się zajęła bliźniaczkami. Przecież ja muszę wynieść śmieci!!!
Po południu
Przyśniło mi się, że jestem ze Szczotką nad jeziorem. Siedzimy na brzegu i patrzymy, jak przypływają kajaki. A gdy są blisko, z jednego wyskakuje tata i zaczyna do nas biec z wielkim parasolem. Deszcz wcale nie pada, ale pod tym parasolem jest bardzo przyjemnie. Jakimś cudem wszyscy się pod nim mieszczą. Szczotka, ja, a nawet obcy plażowicze. Boję się, że tata zapyta o Szczotkę, ale on tylko trzyma parasol i jest w doskonałym humorze.
W nocy
Nie mogę spać. Siedzę w oknie jak pani Dudek i obserwuję nasze śmietniki. Czasami wydaje mi się, że widzę znajomy cień na betonowej ścianie, za którą stoją kontenery. Czasami mam wrażenie, że ktoś cichutko poszczekuje i patrzy w moją stronę. Ale to tylko wiatr porusza konarami starego kasztanowca i gałęzie bawią się ze mną w teatrzyk cieni. Wciąż jestem chora, a doktor Marciniak, ten, który mnie zna od urodzenia, rozkłada ręce…
Piątek. Dzień, w którym pieguski były bez smaku
Drogi Dzienniku,
postanowiłam milczeć. Nawet do końca życia. Wiem, że nie będzie to łatwe, bo okropna ze mnie gaduła. Gdy dzieje się źle, nie po naszej myśli, zawsze składamy sobie jakieś obietnice. Ja zamierzam milczeć − z nadzieją, że spotka mnie nagroda. Najlepiej, żeby mnie spotkała przy starym kontenerze, gdy się tam udam z parówkami. Zamerdała ogonkiem i wspięła na tylne łapki. Myślę, że to moja wina − to puste legowisko i puste miejsce w sercu. Musiałam coś zaniedbać, skoro piesek przestał na mnie czekać. Powinnam wcześniej powiedzieć o wszystkim rodzicom. Teraz już nie ma o czym mówić. Może i dobrze, że zamilknę na wieki!
Na szczęście mam Ciebie, Dzienniku. Nie mówić to jedno, ale już tak milczeć, żeby nawet nie pisać − okropne! Przykro mi tylko, że teraz zapełnisz się maczkiem łez i nieszczęść. Zaczynam rozumieć bliźniaczki i ich codzienny płacz. Chyba wcale się od nich tak bardzo nie różnię…
Po południu
Przed całkowitym zamilknięciem poprosiłam Marcina, żeby poszedł wynieść śmieci.
− Ma się rozumieć − powiedział i puścił do mnie oko.
Marcin jest w porządku i zaczynam żałować, że kilka dni temu zaniosłam Szczotce jego ulubiony deser z brzoskwiniami. Zaniosłabym mój, ale za szybko go zjadłam. Po powrocie Marcin nie miał dla mnie dobrych wieści. Płakałam. Potem udawałam, że śpię. A potem znowu płakałam. Marcin przyniósł mi pieguski. Kiedyś oddałabym za nie życie, a teraz leżą zapakowane i chyba wyschną na wiór. Zdaniem mojego brata Szczotka na pewno znalazła sobie dom. Nawet próbował mi opowiedzieć, jak ją rozpieszczają i kochają w nowej rodzinie, ale wyglądałam tak rozpaczliwie, że zamilkł.
Wyraźnie mi współczuł. Uznał, że najlepiej o wszystkim opowiedzieć rodzicom. Powinni przynajmniej wiedzieć, co mi jest. Niestety, nie mogłam Marcinowi dać żadnej odpowiedzi, więc tylko pokręciłam głową. Odzywając się, złamałabym przecież swoje postanowienie. Ten rysunek Szczotki, który zrobiłam na odwrotnej stronie szarą kredką, nie wyszedł mi najlepiej. Ona w rzeczywistości jest dużo ładniejsza i bardziej owłosiona. Tak patrzę na tę papierową Szczotkę i myślę, że z każdą chwilą coraz bardziej zapominam, jak wyglądała. Czy tak jest zawsze, gdy kogoś bliskiego zaczyna nam brakować? Czy zaraz zapominamy, jak szczeka, co lubi? W jaki sposób się łasi i kręci swoje kółeczka?
A jeśli podobnie dzieje się z ludźmi? Odchodzą z naszej pamięci po kawałku i wreszcie zostaje pustka? To zbyt okrutne, by mogło być prawdziwe!
Sobota. Dzień, w którym zamilkłam
Rano mama i tata przyszli do mojego pokoju, żeby porozmawiać. Wcześniej Marcin powiedział im o Szczotce i o tym, że zamierzam milczeć do końca życia. Dodał, że zmienię zamiar, jeśli pies wróci, a rodzice pozwolą mi go zatrzymać. Usłyszałam, jak tata trochę się oburzył. Wykrzykiwał coś o szantażu. Wiem, że to nieładnie podsłuchiwać, ale moje przyrzeczenie dotyczyło tylko niemówienia. Rodzice weszli i miałam wrażenie, że są zmartwieni. To sprawiło, że popłakałam się na milcząco. Widziałam, jak mamie jest przykro. Pomysł, abym napisała, co mnie dręczy, wydał mi się odpowiedni.
Zginął mój pies ze śmietnika − wykaligrafowałam.
− Dlaczego nam o nim nie powiedziałaś? − chciała wiedzieć mama.
Bo i tak byście się nie zgodzili!!! − postawiłam aż trzy wykrzykniki.
− Skąd ta pewność, skoro nie zapytałaś nas o zdanie? − Tata nadal wydawał się nieco wzburzony.
Długo wbijałam oczy w kartkę, aż wreszcie podałam trzy powody:
Sterylny dom (bliźniaczki).
Mam się kim opiekować (bliźniaczki).
Mało miejsca w mieszkaniu (bliźniaczki).
Postanowiłam nie wspominać, że ten ostatni punkt można by było skreślić, gdyby tata zrobił sobie gabinet w garażu, a samochód trzymał przed domem.
− W takim razie − mama lubi konkrety − jakie masz argumenty, aby nasza rodzina powiększyła się o psa?
Tylko czekałam na okazję, aby im przedstawić dawno przemyślane odpowiedzi. Pisałam szybko, żeby nie stracili cierpliwości:
Nie można trzymać dzieci pod kloszem (bliźniaczki)!
Jak się idzie na spacer z psem, można wziąć bliźniaczki.
Babcia Krysia mówi, że w kochającym domu dla wszystkich wystarczy miejsca.
Westchnęłam, bo to naprawdę bardzo trudne − kłócić się z rodzicami na papierze.
− Musimy to wszystko przemyśleć − poważnie odezwał się tata, a jak już sobie poszli, to ja się znowu rozpłakałam.
Z dwóch powodów. Bo o czym tu myśleć, kiedy nie ma już psa? No i zrobiło mi się żal rodziców, że nigdy nie usłyszą mojego głosu. A szczególnie mamy, bo jest ponoć dobrym laryngologiem…
Niedziela. Dzień, w którym się wyjaśniło, kto ma najlepszy wzrok
Dzienniku kochany, najwierniejszy na świecie!
Będę mówiła! Będę znowu się śmiała na cały głos! I mam już partnera do tańca! To długa historia, ale muszę Ci ją opowiedzieć!
Dzisiaj nad ranem, gdy jeszcze wszyscy spali, poszłam wyrzucić śmieci. Musiałam pójść. Napchałam kieszenie pasztetówką, której nikt u nas nie lubi, i poszłam… Gdy tylko zbliżyłam się do śmietnika, zza kontenera wychyliła się brodata mordka. Najpierw mordka, a potem cała reszta! I ta mordka, i ta cała reszta, i ja przypadliśmy do siebie stęsknieni. Jak na jakimś filmie miłosnym! Gdybyś Ty zobaczył nieszczęsną Szczotkę! Posklejana, wybłocona, taka kupka nieszczęścia, że natychmiast wzięłam ją na ręce. A potem – pędem do domu. W kamienicy było ciemno, świeciło się tylko w oknie pani Dudek. Gdy podbiegłam do klatki, okno skrzypnęło. Zamarłam, przerażona, że zacznie się awantura. Przytuliłam mocniej moje bezcenne znalezisko i czekałam na pierwsze gromy z parteru.
A pani Dudek… nie uwierzysz! Podskakuje w tym oknie z radości, że wreszcie się pojawiłam.
− Oj, Kasiu! − mówi, przechylając się przez parapet − nawet nie wiesz, jak ten uroczy piesek za tobą tęsknił! Aż mi go było żal…
I teraz – uwaga! Najważniejsze: to pani Dudek zabrała ze śmietnika Szczotkę! Domyśliła się, dlaczego tak często odwiedzam kontenery. Gdy rodzice zabronili mi śmietnikowych wypraw, a potem leżałam chora, pani Dudek zastąpiła mnie w dokarmianiu. Było jej jednak ciężko wychodzić tyle razy z domu. Zaprosiła więc psa do siebie, ale nie chciał u niej zostać.
− Tęsknił za tobą, Kasiu! − Uśmiecha się z okna. − Wolał marznąć, ale czekać na swoją panią…
Kurczę, chyba zostałam czyjąś panią! Jak to doskonale brzmi! Ależ polubiłam panią Dudek! I kto by pomyślał, że ona nie potrzebuje żadnych okularów!
W domu zarządziłam wielką pobudkę. Byłam szybsza od bliźniaczek! Postawiłam Szczotkę na parkiecie naszego salonu, a ona dla wszystkich zatańczyła. To był piękny szczotkowy taniec. Aż tata powiedział, że nawet pani Jadzia nie zamiata w naszym domu z takim entuzjazmem!
Marcin to miał oczy jak arbuzy. On chyba naprawdę nie wierzył w istnienie mojego mopa. A mama i tata tylko patrzyli. Aż się przestraszyłam, że postanowili milczeć do końca życia.
− Całkiem ładny ten sznaucer. − Tata pierwszy przeciągnął ręką po Szczotce. − Zalecam kąpiel i wizytę u weterynarza − zaznaczył.
− To nie sznaucer! − Machnęłam ręką od niechcenia, trochę przestraszona, że tata ma na myśli jakąś broń palną.
− Kąpiel dziś, weterynarz jutro − poddała się mama.
− A ja przejmuję wynoszenie śmieci − burknął Marcin, drapiąc psa za uchem.
Teraz Szczotka śpi na moim łóżku owinięta w ręcznik. Co chwila ktoś wpada do naszego pokoju. Niby w jakiejś sprawie, ale tak naprawdę to tylko po to, żeby ją pogłaskać. Pozwalamy na te pieszczoty, Szczotka i ja. Bo niezależnie od tego, czy ona jest chłopcem, czy dziewczynką, jak każdy normalny pies lubi dobre relacje z rodziną. I wiesz, Dzienniku, już teraz wszyscy chodzą wokół mojego szczeniaka, jakby byli na jakiejś niewidzialnej smyczy. Domyślam się, oczywiście, że to taka specjalna smycz. Z miłości. Głupia sprawa, bo ja też ostatnio lubię sobie zajrzeć do pokoju bliźniaczek. Najwyraźniej więc mamy do czynienia z bardzo, ale to bardzo długą smyczą.