Julia Dobrowolska, bohaterka Żniwiarza, Nocy z czwartku na niedzielę i Topielicy, piękna prywatna detektywka z blizną, powraca w XIII tomie Polskiej Kolekcji Kryminalnej!


Grób - Gaja GrzegorzewskaNiedawno temu w Krakowie. Z grobów na cmentarzu Rakowickim znikają zwłoki. Były kochanek Julii inspektor Aaron Goldenthal rozpoczyna śledztwo. W tym samym czasie do Julii Dobrowolskiej zgłasza się z dziwnym zleceniem biznesmen i mafioso Waldemar Linder. Nie jest pewien, czy jego córka rzeczywiście popełniła samobójstwo. By rozwikłać zagadkę, Julia musi poprosić o pomoc kogoś z własnej, nieznanej czytelnikom poprzednich tomów, przeszłości. Kogoś bardzo złego z mrocznej, przerażającej przeszłości…

Grób to najbardziej bezkompromisowa i osobista książka Grzegorzewskiej. I najstraszniejsza. Nie tylko dlatego, że dowiecie się z niej, kim była Julia, zanim została detektywką, co ukrywała do tej pory i skąd wzięła się na jej twarzy szpecąca blizna.

Po Topielicy, której akcja była osadzona na Mazurach, Grzegorzewska wraca ze swoją bohaterką do Krakowa. Im bardziej jednak powieść nabiera tempa, tym bardziej Kraków staje się miastem – wbrew temu, co wyobraża sobie reszta Polski – w którym nie chce się zamieszkać. Czasem w trakcie lektury nie chce się nawet wierzyć, że taki Kraków w ogóle istnieje. Ale istnieje. Uwierzcie.

Gaja Grzegorzewska (1980), ukończyła filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Miłośniczka kryminałów. Adeptka brazylijskiej sztuki walki – capoeiry. Felietonistka Portalu Kryminalnego. Twórczyni cyklu o prywatnej detektywce Julii Dobrowolskiej. Debiutowała w 2006 roku powieścią Żniwiarz. Za następną powieść o przygodach krakowskiej detektywki Noc z czwartku na niedzielę była nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru. Za kolejną: Topielica otrzymała Nagrodę Wielkiego Kalibru 2011, dołączając do grona najlepszych i najbardziej uznanych polskich autorów kryminałów.

Gaja Grzegorzewska
Grób
EMG, Kraków 2012
Seria: POLSKA KOLEKCJA KRYMINALNA, tom XIII
Premiera: 15.12.2012

Zaloguj się i skomentuj. Pośród autorów komentarzy losujemy nagrody książkowe.
Zobacz więcej informacji


5.

Julia, Lola i Tomek torowali sobie drogę wśród napierającego z naprzeciwka tłumu. Było już późne popołudnie i tych, którzy opuszczali Cmentarz Podgórski, było znacznie więcej niż tych, którzy zmierzali
w jego kierunku.
– Ale się wypindrzyli – warczał Tomek. – Jak na własny pogrzeb.
– Nie widzę nikogo w papierowym garniturze, chociaż widzę kilku w butach-trumniakach – odparła Julia, udając, że się uważnie rozgląda.
– Wiesz, co mam na myśli. Nowe płaszczyki i nowe buciki, żeby się pokazać przed dawno niewidzianą rodziną. Ja pierdolę, Kraków to taka wiocha!
– Hipokryto! – Julia parsknęła śmiechem. – Nowa ta ramoneska?
– Nowa. I co? Zabij mnie – obruszył się Tomek. – Nie dam Dagmarze tej satysfakcji, żeby sobie myślała, że ze mnie jakiś dziad i borok.
– Tomku, jesteś panią Dulską po trzykroć.
– Jestem matką boską po trzykroć przedziwną, co najwyżej. Poza tym Lola też ma nową kurteczkę.
– A pewnie – odparła Lola, odgarniając loczek, który wpadł jej do oka. – Dlaczego miałabym mieć starą? Tata mi kupił. Julio, a ten płaszczyk to pewnie zeszłoroczny.
– Nowy. Dobra, wszyscy jesteśmy zakłamanymi, sytymi mieszczuchami – westchnęła Julia i odepchnęła wielkiego osiłka w skórzanej kurtce, który jak taran parł do przodu, nie zważając na staruszki, dzieci i kobiety w ciąży. Usiłował stratować Julię i popełnił błąd, natrafiając swoją oponą piwną na jej zaciśniętą pięść. Na moment go przytkało.
A Julia nie czekała, aż ten moment minie, tylko ruszyła dalej, zagarniając Lolę i Tomka. Wciąż, tak jak w dzieciństwie, czuła się za nich odpowiedzialna.
Przy grobie pradziadków czekała reszta rodziny. Rodzice Julii i Loli. Ich matka, Helena, była wciąż atrakcyjną blondynką, o chłodnej urodzie gwiazdy kina noir. Ojciec, Leon, wyglądał na siwego, poczciwego wesołka. Julia wiedziała jednak, jak mylne jest to wrażenie. Obok nich stała ciotka Gabriela, młodsza i mniej atrakcyjna siostra Heleny. Gabriela wciąż zachowywała się jak podlotek i zdarzało jej się, tak jak teraz, chichotać zupełnie bez sensu. Jej mąż był przystojnym, poważnym szatynem, pracującym w dużej kancelarii adwokackiej. Julia często nie mogła się nadziwić pozornemu niedopasowaniu tych par. Leon bardziej pasowałby do radosnej Gabrieli, a Helena doskonale prezentowałaby się u boku wuja Roberta.
Była i Dagmara. Miała trzydzieści trzy lata, ale ubrana była tak, jakby młodość pożegnała dawno temu i wiele się już od życia nie spodziewała. Poprawna garsonka, obuwie na płaskim obcasie. Dagmara oszacowała przybyłą trójkę. Pokręciła głową z dezaprobatą na widok krótkiej kurteczki Loli, jej miniówki, kabaretek i butów na obcasie, sięgających do połowy uda.
– Eulalio, nic nie zmądrzałaś, nerki sobie odmrozisz.
– E tam – Lola wzruszyła ramionami. – Mam ciepłe stringi, wełniane z futrzanym podbiciem.
Julia parsknęła śmiechem, a ojciec jej zawtórował, odchylając głowę do tyłu. Helena westchnęła, wyciągnęła ze srebrnej papierośnicy
z monogramem cienkiego papierosa i włożyła do ust. Czekała na ogień. Wuj Robert był pierwszy, ale Helena przyjęła ogień od swojego męża, obdarowując go przy okazji czarującym uśmiechem. Julia przewróciła oczami. Te gierki między rodzicami zawsze działały jej na nerwy.
– A co myślicie o tym, żeby ocieplić dziadkom grób? – zaczęła ciotka Gabriela i zachichotała. – Jest taka nowa usługa.
– Tak, wiem – odparła Helena, krzywiąc karminowe usta. – Tylko po co, Gabi?
– Będzie im przytulniej.
Stali, wpatrując się w miejsce wiecznego spoczynku pradziadków,
a Gabriela opisywała im, jak się taki nagrobek ociepla. Potem ruszyli
w stronę następnego grobu, należącego do wujka, który zmarł w latach siedemdziesiątych i najmłodszemu pokoleniu był najzupełniej obojętny. Dagmara ujęła Julię pod ramię.
– Powiedz mi, kochana, co u ciebie?
– Rozwiązałam kolejną sprawę, a moje konto powiększyło się
o okrągłą sumkę.
– Pytam o to, kiedy się ustatkujesz? Kiedy zaczniesz naprawdę żyć? Masz już prawie trzydziestkę, latka lecą, młodsza już nie będziesz. Pieniędzmi nie wypełnisz pustki pod sercem. A zegar tyka. Tyk, tyk. Twoi rodzice na pewno chcieliby już bawić wnuki. Spójrz, jak twoja matka patrzy na mojego Sławusia. Co z tym przystojnym policjantem, Silversteinem?
– Goldenthalem.
Dagmara machnęła ręką.
– Ożenił się – oświadczyła Julia z uśmiechem i, dla pewności, dodała: – Nie ze mną.
– Szkoda. – Oczy Dagmary rozbłysły. – Pewnie ci ciężko.
– Nie. Ciężko mi było, jak musiałam uśpić mojego kota.
– Taka kolej rzeczy. Zresztą koty nie są dobre, jak chce się mieć dzieci. Można dostać toksoplazmozy. I roznoszą zarazki. I śmierdzą.
– Kto, dzieci? – niewinnie rzuciła Julia.
Usłyszała jak Tomek i Lola idący z tyłu chichoczą bez opamiętania, ale postanowiła darować sobie następną ripostę, chociaż była naprawdę świetna. Po prostu jej się nie chciało.
– A twój szarmancki szef, Wiktor? – dopytywała się kuzynka.
– Wiktor jest pedałem. Ale miło, że pytasz – odparła Julia i za plecami Dagmary pokazała rozchichotanej Loli i wesolutkiemu Tomkowi środkowy palec.

Julia, Lola i Tomek wymigali się zręcznie od wspólnej kolacji w Szarej, zjedli burrito w Burrito Buffet na skrzyżowaniu ulic Szlak i Warszawskiej i pojechali na cmentarz Rakowicki.
Robili tak co roku. Jako dzieci przyjeżdżali tu z rodzicami i bawili się w chowanego między grobami. Była to tak zwana „zabawa w trupa”.
Szli mrocznymi alejkami, oświetlonymi jedynie blaskiem lampek nagrobnych. Lola trzymała w ręku dwie plastikowe torebeczki. Jedna wypełniona była czerwonymi kulkami o smaku cukru, a druga mlecznokarmelowym gniotem. Pożerała zawartość obu łapczywie, gryząc, chrupiąc i ciamkając, i niechętnie częstując od czasu do czasu siostrę i kuzyna.
– Poziomki czy trupi miodek? – spytała Julię.
– Poziomki? W życiu bym nie zgadła. Daj trupi miodek. Słowo daję, kiedyś to miało lepszy smak.
– Bo nie było wyboru – mądrze odparł Tomek, wydzierając łakomej Loli kawałek tureckiego miodku. – Ale syf.
– To nie jedz – zdenerwowała się Lola. Bardzo nie lubiła dzielić się jedzeniem.
Spacerowali, komentując nową modę w świecie nagrobnych ozdób. Zgodnie uznali, że zielone lampki wyglądają nieco upiornie, niebieskie są bez sensu, ale za to różowe są super.
– Połóżcie takie na moim grobie, chciałbym mieć cały w różu! – poprosił Tomek.
– Nieco spóźniony coming out – odparła Julia.
– Chciałabym mieć taki grób – oznajmiła Lola wskazując okazały grobowiec z kolumnami i kapliczką z okratowaną bramą z wykutego
w motywy roślinne metalu. We wnętrzu stały kwiaty i niezliczona ilość lampek.
– Jest tak wielki, że mogłabyś zamieszkać w nim za życia.
– Siostry sercanki – Tomek przeczytał z wysiłkiem napis na kolejnym grobowcu. – A co to za jedne?
– Jakaś straszna zwała pewnie – zawyrokowała Lola. – Jestem głodna. Poza tym boli mnie brzuch od tego cukru.
Tomek spojrzał na Julię.
– Widzisz gdzieś tu logikę?
– Przynajmniej zdanie jest zbudowane poprawnie.
– Dobra, dobra, wykształciuchy. Zawijam dupę do domu.
– Podrzucisz mnie? – spytał Tomek. Nie miał prawa jazdy i zwykle prosił którąś z kuzynek o podwiezienie. Wcale go to nie krępowało. Tomek lubił być wożony i obsługiwany. W dodatku Lola posiadała golfa dwójkę, którego kazała przemalować na różowo, i obydwoje z Tomkiem uważali, że wygląda to naprawdę świetnie.
– Jasne – Lola wepchnęła do torebki resztę słodyczy i wyjęła z kieszeni potężny pęk kluczy z brelokiem w formie pluszowego króliczka. Zakręciła kluczami na palcu. – A ty, Jul?
– Wrócę taryfą. Może zahaczę o któregoś lowera.
– Dobry pomysł, upuść sobie trochę płynów ustrojowych – przyklasnął Tomek.
– Uważaj na strzygi – rzuciła Lola.
– I pana z worem – zachichotał Tomek.
– I księżula o lepkich łapach.
Julia pomachała im i postanowiła pospacerować jeszcze chwilę. Atmosfera panująca na cmentarzu działała na nią kojąco. Uspokajał ją fakt, że tylu skurwysynów musi tu leżeć, zupełnie już niezdolnych do krzywdzenia innych.
Ludzi było coraz mniej. Zbliżała się dwudziesta druga, godzina zamknięcia bramy. Julia szła wolno i odczytywała napisy na nagrobkach, ciesząc się w duchu melancholijnym, spokojnym wieczorem. Zmarli nie gadają, nie zawracają głowy. Przynajmniej dopóki ktoś się w ich imieniu do niej nie zgłosi.
Wciągnęła chłodne, jesienne powietrze, przesycone duszną wonią roztopionego wosku i zimnej, wilgotnej ziemi. Nagle poczuła nadchodzącą zimę.
Po chwili zdała sobie sprawę, że już dawno nikogo nie minęła. Rozejrzała się wokoło. Była sama.
Otaczała ją cisza, którą mącił jedynie trzask ognia i lekki szum wiatru w nagich gałęziach, poruszanych delikatnym podmuchem. Z oddali docierały przytłumione odgłosy przejeżdżających tramwajów i samochodów. Środek miasta, a tu taka głusza, pomyślała i nagle zrobiło jej się nieprzyjemnie. Czas wracać. Wybrała skrót między grobami. W tej części cmentarza większość nagrobków była opuszczona, zaniedbana i zapadała się głęboko w grząski grunt. Z rzadka tylko paliła się na którymś pojedyncza, mała lampka, postawiona tu zapewne z litości przez przypadkowego odwiedzającego. Julia ostrożnie stawiała stopy pomiędzy płytami i wystającymi progami nagrobków. Obcasy czarnych, eleganckich kozaków wbijały się w wilgotną glebę i zatapiały głęboko.
Nagle potknęła się i zachwiała, próbując złapać równowagę. Torebka zsunęła jej się z ręki. Próbowała ją chwycić, ale złapała powietrze.
Julia runęła w dół. Usłyszała plaśnięcie, poczuła ból z tyłu głowy
i w klatce piersiowej. Zapadła się w ciemność.

6.

Zimno i mokro. Ocknęła się. Na twarz spadały jej krople deszczu. Kap, kap, kap, rozbryzgiwały się na skórze, drażniąc, spływając za kołnierz, po szyi, na plecy, na dekolt. Nieprzyjemne jak lodowate palce dotykające ciepłej, suchej skóry. Stęknęła i usiadła z trudem. Bolała ją głowa. Podparła się na dłoniach, które aż po nadgarstki zanurzyły się
w błotnistej wodzie. Cała była przemoczona i brudna. Rozejrzała się. Ciemność. Wyciągnęła dłoń do przodu, zatoczyła nią krąg i natrafiła na ścianę z ziemi. Odruchowo spojrzała w górę. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zobaczyła nad sobą rozcapierzone konary drzew i fragment granatowego nieba, zasnutego mleczną mgłą.
– Wpadłam do grobu – powiedziała do siebie z niedowierzaniem.
Wymacała torebkę. Zamknięta, odetchnęła z ulgą. Chciała wstać, kiedy usłyszała zbliżające się głosy.
– Przygotowałem, przygotowałem – głos pierwszego mężczyzny był usłużny, ociekający lizusostwem, lekko drżący.
– W jakim jest stanie? – drugi głos był cichy i pełen skupienia.
– W doskonałym, doskonałym. Jeszcze ciepluteńka.
– To dziewczyna?
– Tak – usłużny głos zawahał się, może przestraszył.
Zapadła cisza. Może sobie poszli. Julia z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w ciemność. Oddychała cicho, płytko. Nie miała wątpliwości, o czym mówią.
– Mam nadzieję, że jest odpowiednia, taka jak lubię – spokojny, cichy szept słyszała teraz tuż nad sobą. Zamarła.
– Proszę uważać – lizus mlasnął dwa razy. – Tu jest otwarty grób, pod pochówek przygotowany. Tam, w tamtym kierunku, za mną, za mną. Będzie pan zadowolony. Oj, będzie pan zadowolony. Zobaczy pan. Kupiłem też szampana i kieliszki, jak pan prosił. Wszystko jak trzeba, jak być powinno. Za mną, za mną, tędy, panie.
Julia ostrożnie, najciszej jak umiała otworzyła torebkę. Zamek zgrzytnął. Wstrzymała oddech.
– Słyszałeś? – spokojny głos już nie był tak spokojny. Szept przeszedł w cichy syk.
– To nic, panie, to deszcz. Deszcz i wiatr. Nikogo tu nie ma.
Kroki oddaliły się. Usłyszała dalekie pogwizdywanie smętnej melodyjki.
Ponownie otoczyła ją cisza. Szum deszczu, plusk kropel spadających do grobu. Komórka rozbłysła jasnym światłem, Julia przysłoniła ją dłonią i zaczęła wystukiwać SMS-a. Teraz cmentarz rakowicki hieny cala jestem mokra bo kurwa wpadlam do grobu, podała jeszcze przybliżone położenie i z niechęcią wybrała numer Aarona, który miała zapisany pod bardzo brzydkim przezwiskiem.
Ostrożnie wstała. Założyła rękawiczki. Nie sięgała dłonią nawet do krawędzi. Usiłowała wspiąć się po ściankach, ale ziemia i lepka glina wyślizgiwały jej się z rąk i osypywały na twarz. Po chwili dała za wygraną i czekała. Wkrótce usłyszała głosy i zobaczyła krzyżujące się smugi światła padające z licznych policyjnych latarek.

 
Wesprzyj nas