Przebojowa Catherine Lambert wraca do Paryża – świat haute couture kontra bezwzględni fałszerze


Catherine, bohaterka bestsellerowej powieści “Kocham Nowy Jork” wraca do rodzinnego miasta. W Paryżu czeka na nią wymarzona praca w domu mody Christiana Diora, ukochany Antoine i stęskniona maman. Świat znów należy do niej, wystarczy jedynie upewnić się, co aktualnie nosi się w mieście miłości i voilà!

Czy aby na pewno? Catherine dzięki nowej pracy pozna świat mody niejako od podszewki. Listy i telefony z pogróżkami, potyczki z oszustami, do tego coraz bardziej wymagający związek – przed bohaterką kolejne, nie lada wyzwania. “Kocham Paryż” kanadyjskiej pisarki Isabelle Laflèche to energetyzująca podróż do świata haute couture pełnego luksusu. I bezwzględnych fałszerzy.

Isabelle Laflèche – przez wiele lat pracowała jako prawniczka w Nowym Yorku, Toronto i Montrealu. Dziś przede wszystkim pisze książki i pracuje w branży modowej. Na łamach magazynu „Clin d’oeil” publikuje artykuły poświęcone kulturze i modzie.

Isabelle Laflèche
Kocham Paryż
Przekład: Dorota Malina
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 14 listopada 2013


Rozdział pierwszy

— Witamy z powrotem, mademoiselle Lambert — mówi celnik na lotnisku Charles’a de Gaulle’a po tym, jak wyjaśniłam mu, że wracam do Francji. Oddaje mi paszport, a ja uśmiecham się z wdzięcznością.
— Merci, monsieur. Cudownie znów być w domu.
Powrót do Paryża po roku spędzonym za granicą był dla mnie, jak mawiają niektórzy, oczywistą oczywistością. Czekają mnie nowa praca i nowe życie. Dostałam kuszącą propozycję — mam zostać dyrektorem do spraw własności intelektualnej u Diora, co będzie ogromną zmianą po prawie spółek na Wall Street. Poza tym mieszka tu Antoine, dawniej kolega z pracy, a teraz mój chłopak. Jestem cała w skowronkach — w końcu znów znalazłam się w Paryżu, mam godną pozazdroszczenia pracę, jestem w cudownym nowym związku i mogę zacząć wszystko od początku.
Postawiwszy stopę na galijskim gruncie, nieco oszołomiona udaję się w stronę taśmy bagażowej, żeby odebrać swoje rzeczy. Cały czas szeroko się uśmiecham jak ktoś, kto jest do szaleństwa zakochany.

Wypatrując walizek, wybiegam myślami w przyszłość — już nie mogę się doczekać pracy dla jednego z najbardziej prestiżowych domów mody na świecie i zajmowania się sprawami dotyczącymi zapierających dech w piersiach ekskluzywnych ubrań i ręcznie robionej sztuki użytkowej. Mam tylko nadzieję, że uda mi się wpasować w świat mody — nowojorskie korporacje, ocean granatowych garsonek, gdzie przez ostatni rok pływałam, nie są najlepszym przygotowaniem do środowiska, w którym obowiązują najnowsze trendy. Jestem jednak przekonana, że dam sobie radę.
Zdaję sobie sprawę, że właśnie znajduję się dokładnie na miejscu zbrodni, o której czytałam w wiadomościach — pięciu zamaskowanych napastników zastrzeliło czwórkę ochroniarzy na terminalu przeładunkowym lotniska i uciekło z dziesięcioma paletami luksusowych towarów o wartości pięciuset tysięcy euro. To brzmi jak fragment serialu kryminalnego. Czy pracując dla Diora, będę zajmować się podobnymi sprawami? To byłby zupełnie inny świat niż sporządzanie dokumentów finansowych dla Edwards & White — chociaż mój były pracodawca to jedna z największych na świecie firm prawniczych, miałam wrażenie, że znajduję się w fabryce zbędnych papierów. Jestem gotowa na zmianę.

Zauważam na taśmie pierwszy ze swoich bagaży — granatową skórzaną torbę Lancel — i niezdarnie przedzieram się przez gęsty tłum, żeby wciągnąć ją na wózek. Wynajęłam specjalną firmę do pakowania i transportu swojego dobytku do Francji, ale ubrania przywiozłam sama. Malutka kobietka, która stoi obok, daje mi kuksańca, kiedy sięgam po czwarte z kolei ogromne torbiszcze. Jest nim torba na kije hokejowe, którą kupiłam w ostatniej chwili w Targecie, zgodnie z rekomendacją mojej najlepszej przyjaciółki ze Stanów, Lisy. Z powodu ogromnego bagażu w moim kierunku pada kilka wymamrotanych pod nosem obelg i parę razy zostaję obrzucona nieprzyjaznymi spojrzeniami przez współpasażerów, którzy w większości podróżują jedynie z niewielkimi walizeczkami na kółkach i torebkami na ramię marki Longchamp.

Z zażenowaniem zdaję sobie sprawę, że mój bagaż równie dobrze mógłby należeć do sześcioosobowej rodziny, która przyleciała z nowojorskiego lotniska Kennedy’ego. W niecały rok udało mi się zgromadzić imponującą garderobę dzięki niekończącym się nowojorskim wyprzedażom próbek i weekendowym wypadom na pchle targi na Brooklyn. Stałam się posiadaczką sukienki z cekinami z lat trzydziestych, tęczowych nauszników J.Crew, jedwabnego kostiumu vintage od Diane von Furstenberg w kolorach brązowym i fiołkowym (którego nigdy nie włożyłam), kozaków UGG oraz kolekcji wspaniałych strojów Diora, które chapsnęłam na wyprzedaży dla pracowników, nie wspominając nawet o jasnozielonym kapeluszu Kate Spade z wyhaftowanym napisem „Potrzebuję wakacji”. Wiem, że niektóre z tych kreacji będą zwracać na siebie uwagę w eleganckim Paryżu, gdzie preferowana jest stonowana paleta szarości, beżów i błękitów, ale z Nowego Jorku przywiozłam też nonszalanckie nastawienie, które daje mi dużą swobodę. Jeśli paryżankom się nie podoba, tant pis1.

Dopycham wózek do automatycznych drzwi w hali przylotów i proszę (a raczej błagam) o pomoc taksówkarza. Patrzy na mnie spode łba i stara się ulotnić, ale ja nie daję za wygraną. Po kilku minutach przymilania się i propozycji horrendalnie wysokiego napiwku niechętnie zgadza się mnie zabrać (przekabacanie taksówkarzy — kolejna umiejętność, którą nabyłam w Nowym Jorku). Przypominam sobie, że uśmiechnięta obsługa nie jest mocną stroną tego miasta. Kiedy usadawiam się wygodnie na tylnym siedzeniu, a moje torby są bezpiecznie załadowane, instruuję kierowcę, żeby zawiózł mnie do mieszkania Antoine’a przy ulicy du Bac w samym sercu dzielnicy Saint-Germain-des-Prés.

Taksówkarz przewraca oczami, jakby i tak doskonale wiedział, dokąd chcę jechać. Muszę wyglądać jak stereotypowa mieszkanka snobistyczno-artystycznej dzielnicy bobo, do której właśnie się wprowadzam, gdzie la bourgeoisie spotyka się z la bohème. Wcale mi to nie przeszkadza — już nie mogę się doczekać, żeby stać się częścią modnej, kreatywnej społeczności tej lewobrzeżnej dzielnicy. Nie zwracam uwagi na kierowcę, wolę oszczędzać energię na czułe powitanie z Antoine’em, z którym mam się później zobaczyć. Oby tylko nie wrócił z pracy zbyt wcześnie i nie zastał mnie, jak usiłuję wepchnąć wszystkie swoje ubrania do jego szaf.

Przejeżdżamy obok billboardów z reklamami luksusowych marek, takich jak Chaumet czy Boucheron, co przypomina mi, że wkrótce zakosztuję tego wyrafinowanego świata. To dzięki pracy w kancelariach — zanim dostałam posadę w Edwards & White w Nowym Jorku, sześć lat spędziłam w paryskim oddziale firmy — udało mi się wyszlifować umiejętności prawnicze i zdobyć dobrą orientację w świecie biznesu, zbyt długo jednak musiałam przy tym spychać swoją pasję do sztuki i mody na dalszy plan.

Jak trafnie zauważył Balzak, niespełnione powołanie może sprawić, że całe nasze życie stanie się bezbarwne. Cieszę się, że nie zwlekałam zbyt długo, by wziąć sobie to do serca. Na szczęście Dior zgodził się zatrudnić też Rikasha, mojego nieocenionego asystenta, a raczej dar niebios. Bez niego przeprowadzka do Francji nie wchodziłaby w grę. W Nowym Jorku był moją prawą ręką, lewą nogą i zaufanym powiernikiem.
Pracując dla wielkiej amerykańskiej firmy, tęskniłam za Paryżem. Moja przyjaciółka Lisa zauważyła, że francuska stolica — jej półkoliste łuki, obłe mosty, płynąca woda, jasne światła i ulice o nazwach takich, jak Madame czy Princesse — reprezentuje energię kobiecą, podczas gdy Nowy Jork emanuje męskością ze względu na drapacze chmur, surowe budynki i nieskrywaną agresję. Kiedy taksówka skręca w majestatyczny bulwar Saint-Germain, a ja upajam się widokiem wspaniałej architektury i gwarnych kafejek, tak świetnie uchwyconych na zdjęciach Brassaïego, jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że metafora Lisy jest trafna.
Dla mnie Nowy Jork jest jak filiżanka mocnego espresso — silny, nadaktywny i ekscytujący, podczas gdy Paryż bardziej przypomina bezę, słodką, delikatną i pełną lekkiego wdzięku. Z przyjemnością będę na nowo odkrywać całe piękno i urok, które to miasto ma do zaoferowania. Allez, przynieście mi jedwabne pastelowe sukienki, fikuśną bieliznę i wspaniałe makaroniki. Moja dusza jest gotowa na zmianę.

Podjeżdżam pod swoje nowe mieszkanie przy jednej z najatrakcyjniejszych paryskich ulic i serce zaczyna mi szybciej bić. Jesteśmy w sąsiedztwie Muzeum Orsay, Luwru i Ogrodów Luksemburskich. Ledwie kilka kroków stąd, przy ulicy Grenelle, znajduje się Barthélémy, jeden z moich ulubionych sklepów z serami. Kiedy uświadamiam sobie, że będę mieszkać nieopodal La Pâtisserie des Rêves, słynnej cukierni sprzedającej najlepsze eklery i ciasto cytrynowe na świecie, cieszę się jak dziecko.
Po zapłaceniu (a raczej przepłaceniu) kierowcy zaczynam wnosić bagaże do maleńkiej windy haussmanowskiego budynku. Kończy się na tym, że muszę trzy razy jeździć tam i z powrotem na szóste piętro, okupując miniaturowe urządzenie przez całe dwadzieścia minut. Tęsknię za wygodnymi, wytrzymałymi windami w Nowym Jorku, które za jednym zamachem mogą przewieźć trzy tony ludzi i towarów. Wciągam walizy do windy, jedna za drugą, obrzucana podejrzliwym spojrzeniem przez konsjerżkę, madame Roussel, damę w szacownym wieku, która zdaniem Antoine’a utrzymuje budynek w idealnym porządku a teraz z nieskrywaną dezaprobatą patrzy, jak ciągnę torbę hokejową po wypolerowanej podłodze. Mamroczę pokornie: „Désolée, madame”, ale ona nie zwraca na mnie uwagi i odchodzi.
To nie ma znaczenia, bo natychmiast po otwarciu drzwi zapominam o wszystkich trudnościach, które musiałam pokonać, żeby tu dotrzeć. Parkuję torby w kuchni i zauważam wspaniały bukiet pąsowych piwonii w wazonie, obok którego stoi schłodzona butelka różowego taittingera. Na karteczce z monogramem widnieje notatka:

Tak się cieszę, że w końcu przyjechałaś, ma chérie.
Rozgość się, wrócę około piątej. Na wieczór zarezerwowałem stolik w wyjątkowym miejscu.
Je t’aime.
Antoine

Przykładam karteczkę do nosa, wdycham delikatny zapach wody kolońskiej i kręci mi się w głowie ze szczęścia. Rozglądam się, wchłaniając ciepło i miłość promieniujące z każdego kąta. To rzeczywiście prawdziwa perełka — jasne mieszkanie z jedną sypialnią i gabinetem, którego okna wychodzą na piękne podwórze. Na razie jego wystrój jest raczej męski, dominują stonowane barwy, ale mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić tu kilka kobiecych akcentów — złote lustro w kształcie słońca, które wybraliśmy razem na pchlim targu w Chelsea, idealnie ozdobi kominek w salonie, a śnieżnobiałe biurko, kupione w sklepie przy muzeum MOMA, będzie jak znalazł do gabinetu. Dodatkowo porozkładam jeszcze w mieszkaniu kilka dekoracyjnych albumów, natomiast mój ukochany obraz Marca Clauzade’a, który przedstawia eleganckie panie oglądające paryskie wystawy w latach czterdziestych, będzie się świetnie prezentować nad toaletką w naszej sypialni.

Wyobrażam sobie, jak zapraszamy gości na eleganckie przyjęcia, a w weekendy czytamy przy kominku. Będziemy się wspierać i szanować swoją prywatność.
Postanawiam uraczyć się kieliszkiem różowego szampana, żeby złagodzić ból rozpakowywania. Muszę uporać się z tym od razu, bo nie chcę, żeby Antoine zobaczył absurdalne ilości ubrań i dodatków, których posiadaczką stałam się w wyniku stosowania nowojorskiej terapii zakupowej.
Wspominał, że powinnam schować swoje rzeczy do szafy w gabinecie, bo komoda w sypialni jest trochę mała. Kiedy odkrywam, że wspomniany mebelek jest wielkości mysiej dziury, omal nie potykam się o torbę hokejową.
— Ah, non! C’est pas vrai!3 — wykrzykuję, próbując nie upuścić kieliszka. On chyba żartuje.
Biorę głęboki oddech i maszeruję z powrotem do kuchni po kolejną lampkę szampana, obmyślając równocześnie strategię rozpakowywania. Jakimś cudem dzięki alkoholowi staję się bardzo pomysłowa. Postanawiam, że najlepiej będzie przenieść sprzęt sportowy Antoine’a z szafy w przedpokoju do gabinetu. Następnie zanoszę jego kolekcję tenisówek do chambre froide — spiżarni — ponieważ i tak prawie jej nie używa, a pomieszczenie ma świetną cyrkulację powietrza. Później starannie rozmieszczam w szafie w przedpokoju swoje sukienki koktajlowe, ubrania do pracy i buty według kolorów. Jestem przekonana, że nie będzie miał nic przeciwko temu, wkładam więc torebki, biżuterię i dodatki do komody w sypialni. Voilà!
Postanawiam pozbyć się dowodów zbrodni i zrzucam tandetną torbę hokejową do zsypu na śmieci.
Zadowolona z osiągniętych rezultatów, nalewam sobie ostatni kieliszek szampana i zabieram go ze sobą do wanny, gdzie zamierzam się zrelaksować przed kolacją.
Obserwując, jak lawendowa sól do kąpieli rozpuszcza się w kojąco ciepłej wodzie, planuję, że włożę elegancką czarną sukienkę koktajlową, buty do kompletu, upnę włosy w gustowny kok i pomaluję usta na wiśniowo piękną szminką Rouge Coco od Chanel.
Niestety, nawet najlepszy plan spala czasem na panewce. Budzę się godzinę później, naga w pustej wannie, i podnoszę wzrok na zdziwionego Antoine’a, który stoi nade mną, w jednej ręce trzymając torbę hokejową, a w drugiej jedną szpilkę marki Dior.
— Catherine, wszystko w porządku, mon ange? Madame Roussel powiedziała, że to twoja torba. Znalazła ją w śmieciach. Co to za rzeczy i co się stało z moimi butami i sprzętem kolarskim?
Oh la la, bienvenue à Paris.

***

— Nasze zdrowie — wznosi toast Antoine, kiedy siedzimy w jednej z naszych ulubionych knajpek.
Le Bistrot d’Henri to oryginalne francuskie bistro w stylu art déco w pobliżu Saint-Sulpice, nieopodal naszego mieszkania. Byliśmy tu już parę razy, gdy odwiedzałam Antoine’a w Paryżu, i wtedy, kiedy przyleciałam na oficjalną rozmowę kwalifikacyjną u Diora trzy miesiące temu. Niski sufit sprawia, że panuje tu romantyczna, intymna atmosfera. Udało nam się też poznać właściciela lokalu.
— Za nas, mon chéri. — Stukam w jego kieliszek szklanką wody.
Dość już wypiłam jak na jeden dzień. Po tym, jak wytrzeźwiałam i rozmieściliśmy rzeczy w szafach w bardziej, zdaniem Antoine’a, sprawiedliwy i praktyczny sposób, mój chłopak wziął mnie w ramiona i uściskał na powitanie. Następnie przyszliśmy do bistra, żeby uczcić moją przeprowadzkę do Paryża. Po kolejnym przepakowaniu rzeczy straciłam wenę do strojenia się, włożyłam więc wygodne czarne dżinsy, prosty kaszmirowy sweter i balerinki.
— Przepraszam, że zamieniłam twoje mieszkanie w plan zdjęciowy do Misji Moda — mówię nieco zażenowana.
— Po pierwsze, Catou, pamiętaj, że to już nie jest moje mieszkanie, teraz to nasze mieszkanie. Poza tym nie musisz przepraszać, coś wymyślimy. Po prostu nie spodziewałem się takiego masowego nalotu damskich ubrań.
Słysząc te słowa, kulę się ze wstydu. Chodziłam tak często na zakupy, żeby zapomnieć o stresującej pracy na Manhattanie. Przyrzekam sobie, że w przyszłości będę unikać podobnych sytuacji. Skorzysta na tym nie tylko moja dusza, lecz także konto bankowe.
— Poza tym wolę, jak leżysz w mieszkaniu nago.
— Ha! Może to dobre w domu, ale jestem pewna, że coś takiego nie przejdzie u Diora. Potrzebuję tych wszystkich ubrań. Kto wie, jaki tam obowiązuje strój.
— Wkrótce się dowiesz. Dadzą ci pewnie jakąś zniżkę pracowniczą, więc będziesz przynosić do domu jeszcze więcej ubrań, na które nie mamy miejsca. — Żartobliwie prztyka mnie w nos, po czym daje znak kelnerowi, żeby przyniósł menu.
— Musimy wprowadzić nową zasadę: za każdym razem, kiedy kupisz coś nowego, musisz wyrzucić jedną starą rzecz.
— W porządku. Umowa stoi. — Mieszkanie z lepszą połówką wymaga poświęceń. — Pod jednym warunkiem: ta sama zasada obowiązuje w przypadku twoich płyt i kolekcji T-shirtów vintage.

Po tym, jak Antoine zamawia specjalność zakładu — gęsty gulasz z jagnięciny, który gotował się godzinami, a do tego ziemniaki au gratin z gałką muszkatołową — ogłaszam ostatnią sensacyjną wiadomość z nadzieją, że potem zmienimy temat.
— Resztę moich rzeczy przywiozą w przyszłym tygodniu — wyznaję z wahaniem, żałując przez chwilę, że nie zamówiłam sobie wina. Staram się złagodzić cios. — Ale nie martw się, to tylko kilka pudeł z książkami i bibelotami do mieszkania. Już nawet wiem, gdzie je rozłożę.
Twarz Antoine’a wyraźnie pochmurnieje, a on opiera się na krześle, ale potem mnie zaskakuje — podwija rękawy i nachyla się do pocałunku.
— Podbiłaś już moje serce, więc mieszkanie też jest do zdobycia. Uznam to za nie takie znów wrogie przejęcie.
Uśmiecha się szeroko, pokazując chłopięce dołeczki w policzkach. Jego wesołe oczy świdrują mnie na wylot, a ja czuję, jak po ciele przebiega mi dreszcz.
Kręci mi się w głowie z ulgi i ze szczęścia. Nachylam się, żeby oddać pocałunek, i przeczesuję palcami jego gęste ciemne loki. Dziękuję niebiosom, że spotkałam takiego szczodrego mężczyznę. Chociaż początkowo byliśmy tylko kolegami z pracy, a nasze uczucie dojrzewało powoli, teraz jest jak w bajce.
— Przepraszam, monsieur, ale musi pan wiedzieć, że ja już nie używam prawniczego żargonu. W najbliższej przyszłości będzie pan musiał odświeżyć sobie temat fasonów spódnic, trendy w kolorystyce i modele butów.
— W porządku. Cieszę się, że będziemy mieli inne tematy do rozmowy, nie tylko sytuację w Edwards & White. Twoje życie stanie się dużo ciekawsze niż moje — mówi, udając, że się dąsa.
Antoine awansował niedawno na partnera w paryskim oddziale firmy i nadzorował kilka głośnych spraw, takich jak wielkie prywatyzacje państwowych spółek przemysłowych. Nawet to nie dorównuje jednak ekskluzywnej modzie.
— Nie mogę się doczekać pierwszego dnia w pracy — mówię, zabierając się do jagnięciny. Zapachy i smaki przepysznych potraw przypominają mi dzieciństwo na południu Francji.
— Rikash pewnie też się cieszy.
Mojego asystenta pochłaniało ostatnio przewożenie całej zawartości mieszkania za ocean oraz intensywny kurs francuskiego w Alliance Française w Nowym Jorku.
— Jeszcze jak. Bardzo przykłada się do nauki języka miłooości. — Robię z ust żartobliwy dzióbek. — Umówiliśmy się na spotkanie w przyszłym tygodniu, przed naszym pierwszym dniem w pracy. Super, że będziemy razem w Paryżu.
— On ma doskonałe poczucie humoru. Jestem pewny, że będzie się wam świetnie współpracowało. Dior zyska wspaniały dział prawny.
Antoine zajmował się już prawem własności intelektualnej — Dior wynajął kiedyś jego firmę jako zespół zewnętrzny — zdobył więc spore doświadczenie w tej dziedzinie. W Nowym Jorku pomagałam mu przy redagowaniu zasad i procedur walki z podróbkami dla projektanta — z wielu powodów była to moja ulubiona sprawa. Mimo to nową posadę zdobyłam bez pomocy Antoine’a.
— Czy pracowałeś z kimś z działu prawnego Diora z wyjątkiem Pierre’a Le Fureta? — pytam, ciekawa, jakich będę mieć kolegów.
— Nie, kontaktowałem się tylko z nim, ale jestem pewien, że nie masz się czego obawiać. Na pewno nie mają nikogo takiego jak Bonnie Clark. — Przy mojej byłej szefowej Patty Hawes grana w serialu Układy przez Glenn Close to łagodna owieczka.
— Mam nadzieję, że nie. — Na samą myśl o Bonnie czuję ucisk w żołądku.
Antoine zauważa mój skwaszony wyraz twarzy i zmienia temat.
— Cieszę się, że zanim zaczniesz, mamy dla siebie cały weekend. Szkoda, że nie możemy się gdzieś wybrać, żeby się poopalać czy posurfować, ale mam teraz za dużo pracy.

Uśmiecham się, przypominając sobie rozrywkową stronę charakteru Antoine’a, którą odkryłam dopiero, kiedy się do siebie zbliżyliśmy. Okazało się, że lubi surfing, snowboard i rock and rolla na żywo, co dla mnie jest wystarczająco cool.
— Ale mam coś, żeby ci to wynagrodzić. — Antoine wyciąga z tylnej kieszeni dwa kartoniki i kładzie je na stole. To bilety na koncert Roya Hargrove’a, jednego z moich ulubionych muzyków jazzowych, który zagra w znanym klubie New Morning w 10. dzielnicy.
— Oh mon Dieu! Antoine! Jesteś cudowny. — Wstaję, żeby go uściskać.
Właściciel restauracji podchodzi do nas, żeby dowiedzieć się, o co tyle hałasu.
— Antoine właśnie sprawił mi wspaniałą niespodziankę: bilety na świetny koncert jazzowy. — Podnoszę je do góry. — Już nie mogę się doczekać!
— Umiesz obchodzić się z kobietami, prawda, mon cher? Urocza z was para. — Rozgląda się po sali, po czym mówi: — Didier, przynieś tym dwóm turkaweczkom deser, jak już skończą jagnięcinę. To będzie sur le compte de la maison — dodaje, puszczając do nas oczko.
Antoine uśmiecha się do mnie z naprzeciwka, a ja jestem przekonana, że powrót do Paryża był moją najlepszą decyzją. Dopiero teraz mogę z ulgą powiedzieć, że słusznie ze wszystkiego zrezygnowałam — pozbawiłam się szansy na zostanie partnerem w Edwards & White, na spory udział w zyskach firmy i wreszcie na narożny gabinet. Jestem gotowa na osobiste odrodzenie. W końcu życie powinno być pełne niespodziewanych zwrotów akcji, n’est-ce pas?
Po obiedzie idziemy na spacer, żeby Antoine mógł pokazać mi kilka swoich ulubionych miejsc w okolicy. Kiedy zmierzamy do angielskiego pubu, który nazywa się The Frog & The Princess, narzuca mi na ramiona swój kaszmirowy szalik w paski.
— To świetny lokal na piwo po pracy. Czasem przychodzę tu z kolegami. Uwielbiam też jego nazwę — przypomina mi o nas.
Daję mu całusa w policzek.
— Jest podobny do pubów sportowych na Manhattanie. Pewnie przyciąga anglojęzycznych emigrantów.
— Tak, przychodzi tu wielu Amerykanów i Anglików.
— No to na razie będę się trzymać z daleka. Chcę zmienić otoczenie.
Potem idziemy na północ, w kierunku bulwaru Saint-Germain, mijamy maleńki pasaż de la Petite Boucherie, który prowadzi nas prosto na jeden z najbardziej urokliwych i spokojnych placów Paryża.
— Och! Plac Furstenberg! — wykrzykuję, wbiegając na elegancki placyk z wysokimi drzewami i latarniami z kutego żelaza. Przypomina scenografię starego filmu. Ten zaciszny teren otaczają eleganckie butiki i sklepy z antykami.
— Pięknie tu, prawda? — Antoine bierze mnie za rękę i prowadzi na środek placu, po czym wskazuje na nobliwy budynek. — To muzeum Eugène’a Delacroix. Mieszkał i tworzył tu aż do śmierci.
Patrzę na niego z podziwem. Matka Antoine’a miała galerię, przekazała synowi wiedzę i zamiłowanie do sztuki.
— W dawnym mieszkaniu i pracowni można zobaczyć kilka jego akwarel i autoportret w stroju Hamleta — dodaje.
— Bardzo chętnie wrócę tu z tobą, żeby je zwiedzić.
— Oczywiście, ma chérie. Teraz, kiedy tu jesteś, będziemy mieli na to dużo czasu. Na razie chciałem ci pokazać jedno z najbardziej romantycznych miejsc w Paryżu. Tak się cieszę, że przyjechałaś.
Obejmuje mnie w talii, podnosi i delikatnie całuje, a ja ześlizguję się na ziemię. Tylko że teraz wcale nie stąpam po niej twardo, bo głowę nadal mam w chmurach.

 
Wesprzyj nas