Bezwzględne, zdecydowane i śmiertelnie niebezpieczne. Najsłynniejsze zbrodniarki II Rzeczpospolitej


Słowa ze słuchawki długo jeszcze dudniły w uszach młodej sekretarki: „Zabiłam go”. Mówiła księżniczka. Gdy przyjechała policja, ciało narzeczonego księżniczki Zofii Zyty wciąż leżało w sypialni. Księżniczka brała kąpiel. Zrozpaczona, doprowadzona na skraj załamania kobieta czy bezwzględna morderczyni? Broniła swojego honoru czy zabiła dla pieniędzy? Śledztwo i proces toczyły się w równym stopniu w salach sądowych i na łamach bulwarówek.

Inspektorowi Niedzielskiemu nie trzeba było wiele, by zorientować się, że w sprawie rzekomego porwania małej Zosi coś nie gra. Wiedział też, że to może być jego życiowa szansa. Na takich sprawach robi się policyjne kariery. Zainteresowanie mediów było gwarantowane. Ale czy morderczynią dziecka mogła być jego własna matka? I dlaczego miałaby zabić swoją dwunastoletnią córkę?

Morderczynie, oszustki, dzieciobójczynie, szantażystki, burdelmamy i przywódczynie gangów. Bezradne i doprowadzone do rozpaczy ofiary czy po prostu brutalne i złe zbrodniarki? Historie zebrane w tej książce opowiadają o kobietach, które nie chciały ulec losowi, nawet jeśli oznaczało to wejście na drogę przemocy i okrucieństwa.

Kamil Janicki, autor bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, odsłania przed czytelnikami nieznane fakty. Choć życie elit było pełne przepychu i elegancji, to międzywojenna Polska miała i inne oblicze. Szczególnie kobieca droga do życiowego sukcesu i niezależności usłana była przeszkodami. Takiej książki o II Rzeczpospolitej jeszcze nie było!

Kamil Janicki
Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Prawdziwe historie
Wydawnictwo Znak
Premiera 7 listopada 2013


Ludzie listy piszą

Listy anonimowe rzadko trafi…ały do policyjnych statystyk, jednak ich popularność w międzywojniu była zatrważająca. W dużych miastach panowała wręcz moda na korespondencyjne donosicielstwo. Już młodzież uczyła się, że problemy towarzyskie najłatwiej rozwiązać przy użyciu niepodpisanego listu. Uczennice, którym złamano serce, wysyłały anonimy do rodziców swoich szkolnych miłości. Koleżanki szkalowały się nawzajem w listach, tak by zaszkodzić konkurentkom w walce o względy przystojnych kolegów. Normą było nawet rozbijanie narzeczeństw przy użyciu możliwie pikantnych – i w większości przypadków zmyślonych – anonimów.
Wszystkie te praktyki dzielił tylko krok od listów szantażowych i bogacenia się na ukrywaniu lub zdradzaniu cudzych sekretów. „Tajny Detektyw” wyjaśniał w sierpniu 1932 roku:

Anonimy, zwłaszcza w ostatnich latach, wysyłane są masowo. W Paryżu codziennie wpływa około pięćdziesięciu meldunków do władz policyjnych o otrzymaniu listów anonimowych. Oczywiście Ameryka znacznie bije ten rekord. (…) List anonimowy przynajmniej w 75 wypadkach na 100 zawiera nieprawdę.Jest najlepszym narzędziem zemsty. Posługują się nim ludzie niskiego charakteru, aferzyści i szantażyści.

Problem anonimów stał się tak dotkliwy, że gazety zaczęły publikować poradniki dla pokrzywdzonych. Wspomniany „Tajny Detektyw” uczył czytelników rozpoznawać pismo i ściągać odciski palców. Podejrzanego znaleźć nie jest specjalnie trudno, ponieważ zwykle sam adresat kogoś posądza o autorstwo listu. Chodzi o to, jak mu dowieść winy! – wyjaśniał tygodnik. Prasa informowała też o przeróżnych przypadkach listownego szantażu. Sprawy tego rodzaju były niezwykle częste, przez co trafi…ały z reguły na ostatnie strony gazet. W listopadzie 1932 roku „Ostatnie Wiadomości Krakowskie” pisały o kupcu nękanym listami przez niezrównoważoną kobietę3. Kilka miesięcy później łódzki „Prąd” opisał tragiczną historię zamożnego inżyniera Rawity-Ostrowskiego, który przez kilka lat ulegał żądaniom szantażystki, wypłacając jej nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie mogąc wyrwać się ze szponów bezwzględnej kobiety, popełnił w końcu samobójstwo.

Takim sprawom daleko jednak było do poznańskiej afery szantażowej. Jakkolwiek tragiczne były to historie, jednak dotykały wyłącznie pojedynczych osób. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się w Polsce, by ofi…arą szantażu padła cała śmietanka towarzyska dużego miasta. Bulwersowała skala przekrętu, nieobyczajność zarzutów, ale też wyrachowanie stojącej za tym wszystkim osoby lub osób. Przynajmniej z niektórych listów jasno wynikało, że autor sporo wie o życiu towarzyskim adresatów, o ich znajomościach, wpływach i słabych punktach. Nie pisał do przypadkowych osób, ale do ludzi, którzy rzeczywiście mogli wiele stracić, gdyby rozpętał się wokół nich skandal. Musiał się też dobrze orientować w ich sytuacji majątkowej, bo to od niej uzależniał wysokość żądań. Od jednych chciał tylko 100 złotych, od innych nawet 500. W przeliczeniu na dzisiejszą wartość złotówki to kwoty od około 1000 do 5000 złotych.

Policjanci byli też pod wrażeniem przebiegłej metody przekazania okupu. W większości przypadków szantażyści odbierali pieniądze osobiście lub przez znajomych, co sprawiało, że przy odrobinie chęci ze strony adresata listu można było bardzo łatwo postawić im zarzuty. Po prostu z chwilą odebrania pieniędzy autor anonimu przestawał być anonimowy. Tym razem działo się jednak inaczej. Szantażysta posłużył się niezwykle popularnym systemem skrzynek ogłoszeniowych. Dzisiaj w każdym anonsie prasowym widnieje numer telefonu lub adres e-mail ogłoszeniodawcy. Jednak w latach trzydziestych XX wieku dostęp do aparatu telefonicznego miało zaledwie kilka procent społeczeństwa. Dlatego w anonsach podawano nie numer telefonu, ale skrzynki przyporządkowanej do danej sprawy. Jeśli ktoś zainteresował się ogłoszeniem, to osobiście szedł do redakcji gazety i prosił o włożenie jego odpowiedzi do danej skrzynki.

Następnie to ogłoszeniodawca zgłaszał się do siedziby pisma, okazywał odpowiedni druczek i prosił o wydanie czekających na niego odpowiedzi. Cały system był anonimowy dla obydwu stron, a pracownicy redakcji ograniczali się do roli pośredników. W stolicy Wielkopolski takie usługi świadczyły między innymi „Kurier Poznański”, „Dziennik Poznański” i „Rekord Polski”.
Na łamach pierwszego z tych pism w dniu 13 października ukazał się anons następującej treści:

Psa małego czujnego porządnego kupię. Oferty z ceną Kurier Poznański zdw 72 623.

W tej samej rubryce widniały oferty kupna piekarni, sklepu kolonialnego z mieszkaniem czy choćby używanych kafli do pieca. Z pozoru ogłoszenie o poszukiwaniu psa niczym się nie wyróżniało na ich tle. Jednak to właśnie numer tego anonsu – 72 623 – tra…fił do wszystkich listów szantażowych, które zalały Poznań w połowie miesiąca. Autor anonimu liczył zapewne, że zdąży odebrać pieniądze złożone w redakcji, zanim ktokolwiek zgłosi się na policję. Wiedział też, że przez biuro ogłoszeń „Kuriera” codziennie przewijają się setki osób, a pracownicy nawet przy najszczerszych chęciach nie byliby w stanie zapamiętać twarzy wszystkich interesantów. Pomysł był niemal perfekcyjny. Jedyne, czego piszący nie przewidywał, to, że pani S. porozmawia z kanonikiem T.

Alfons Nowakowski nie zamierzał zaprzepaścić jedynej okazji do złapania szantażysty. Wysłał do biura ogłoszeń tajnego wywiadowcę i polecił pracownikom redakcji, by ostrzegli go, kiedy po odbiór wiadomości zgłosi się osoba z odpowiednim numerem. Tajniak czekał od samego rana, dyskretnie lustrując twarze wchodzących i wychodzących. W pewnym momencie – jak relacjonował „Tajny Detektyw” – wchodzi młoda, przystojna, elegancko ubrana kobieta i tonem pewnym i zdecydowanym żąda od urzędniczki wydania ofert nadeszłych pod nr 72623. Z widocznym zadowoleniem, malującym się na twarzy, odbiera następnie kilka listów, chowa je do torebki i podąża ku wyjściu.

Policjant nie zatrzymuje jej od razu. Zamiast tego podąża za nią, śledząc każdy jej krok z bezpiecznej odległości. Kobieta wyglądająca najwyżej na dwadzieścia pięć lat rusza w stronę placu Wolności. Podchodzi do budki telefonicznej przy kawiarni Grand Café, ale aparat jest zajęty. Wraca więc na ulicę i kieruje się do sąsiedniej kawiarni – Wielkopolanki. Według „Tajnego Detektywa” telefonuje stamtąd, po czym wychodzi na zewnątrz, gdzie już czeka na nią policjant z kajdankami. Jest to informacja błędna. Z wiarygodnych, upublicznionych kilka miesięcy później dokumentów wynika, że młoda dama zabawiła w kawiarni dłuższą chwilę. Wywiadowca obserwował, jak rozmawia z jakimś znajomym mężczyzną. Pokazuje mu otrzymane listy, na jej twarzy maluje się zauważalne zaskoczenie. Następnie wspólnie jadą na ulicę Grottgera 13. Policjant nadal ich śledzi. Para wchodzi na podwórze okazałej kamienicy, a następnie znika na klatce schodowej. Nie ma ich paręnaście minut.

Po wyjściu kobieta żegna się ze swoim towarzyszem. Dopiero wtedy podchodzi do niej wywiadowca i prosi, by razem z nim udała się na posterunek. Sprawa, która powinna już zmierzać ku rozwiązaniu, nieoczekiwanie się komplikuje. Na komendzie niezrażona zatrzymaniem dama wręcza dokumenty komisarzowi Nowakowskiemu. O jego zaskoczonej minie podwładni będą opowiadać przez kolejne miesiące. Okazuje się bowiem, że młoda kobieta to nie kto inny, tylko Maria Lewandowska.

 
Wesprzyj nas