“Ogród Kamili” to pierwsza powieść z „kwiatowej serii” bestsellerowej autorki, Katarzyny Michalak.


Kamila marzy o prawdziwej miłości, własnym domu i różanym ogrodzie.

Jednak los nie jest dla niej łaskawy. Ukochany mężczyzna niespodziewanie znika, zostawiając za sobą pustkę, ból i tajemnicę, zamiast domu jest małe mieszkanko, a ogród kwitnie tylko w wyobraźni. Przed pogrążeniem się w rozpaczy ratuje Kamilę ukochana ciocia i wiara w to, że marzenia się spełniają.

Kamila, bliska utraty nadziei, że kiedyś i dla niej zaświeci słońce, otrzymuje niespodziewany dar od losu. Przedwojenna willa z uliczki Leśnych Dzwonków jest miejscem, o jakim marzyła. Zupełnie jakby ktoś czytał jej w myślach…

“Ogród Kamili” to pierwsza powieść z „kwiatowej serii” bestsellerowej autorki, Katarzyny Michalak. Już niedługo przeczytacie kolejne piękne opowieści o przyjaźni, miłości i wybaczeniu: Zacisze Gosi i Przystań Julii.

Katarzyna Michalak – autorka kilkunastu bestsellerowych powieści (Poczekajka, Rok w Poziomce, Adela, Mistrz, Bezdomna). Z wykształcenia jest lekarzem weterynarii. Oprócz pisarstwa jej pasją są również zwierzęta, które zawsze znajdą miejsce w jej powieściach. Należy do najbardziej wszechstronnych polskich pisarek, swobodnie porusza się między gatunkami tak odmiennymi jak powieść obyczajowa, sensacja, erotyk i fantasy. W planach ma również powieść historyczną i sagę rodzinną, jak też scenariusz serialu oraz komedii romantycznej.

Katarzyna Michalak
Ogród Kamili
Wydawnictwo Znak
Premiera 4 listopada 2013


Rozdział I (fragment)

Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym innym. Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia… To Ty dałeś mi kiedyś taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek, zapachu tak odurzającym jak moja miłość do Ciebie i… ostrych kolcach, które ranią do krwi.
Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec.
Na opuszce rośnie szkarłatna kropla… W kącikach oczu czuję wilgoć łez… Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć. Róża znika. Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku.

Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki, ale bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę budził nie ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki dziesięciopiętrowy blok, ale właśnie blask wstającego dnia.
Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową.
– Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę?
Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją w bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?!
Tak to już jest z pierwszymi miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego pocałunku pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak wszechogarniający jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal…
– Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy.
Osiem lat temu. Teraz nie jesteś już szesnastoletnią smarkulą i doprawdy,
pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany wystroju?
Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś, subtelnie stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na drobiazgach: wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem… Kamila kochała róże i nic na to nie mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę się z nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też nie zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie jest doprawdy nieszkodliwe.
Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać siostrzenicy nic więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i snów o różanym ogrodzie, które pozostawił.
Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż przy głośnej czteropasmowej wylotówce.
Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa. Może gdyby „kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych, szybkich i nie do końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod miastem, ale Łucja Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice – przedwojenni państwo profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła przekazać swoim dzieciom, ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden nie zapałał do cichej szarej myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z tych rubryczek i kolumn wyrwać. Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno?
Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego listopadowego pochmurnego dnia, wstrząsnęła światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia. Natychmiast!
Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nierozumiejące.
Trzeba się było zająć siostrzenicą i spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia.
Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego nieba. Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku potrafią już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat – albo przeciwnie: – niszczą go, ale nie Kamila.
W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną, przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę mówiąc, niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła tak nagle, że jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które bezmyślnie rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila zamierzała załagodzić spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego, zaczynający się wspaniałym, poruszającym: „Spieszmy się kochać ludzi Tak szybko odchodzą”.
Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do drzwi dzwoniła ciocia Łucja i… już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz Kamili, ten, który właśnie wtedy powinien przy niej trwać…
Dlaczego zniknąłeś?
Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem, stanęła przed lustrem… Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w kształcie serca, w której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone ciemnymi, długimi rzęsami. Kamila, która od ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze pospolitą, wychudzoną, szarą mysz ze szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami.
Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki, tę buzię otaczające, z którymi Kamila walczyła za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim… przede wszystkim jak błyszczą wielkie, złotomiodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją pasjonuje.
Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach przeglądać się już nie mogła, a inni…
Może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów, lecz przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w wykreowanych przez pisarzy światach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego brakowało jej w realnym życiu czy może czego nie chciała dostrzec.
Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro. Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc, czytając do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Pokreśliła oczy kredką i złotobrązowym cieniem, pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze, powiedziała:
– Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź.
To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a poprzednio… cóż… zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek.
Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach lub chociaż dołożyć się do domowych wydatków.
Może niezbyt mocno się starała…?
Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała.
„Poprę każdą twoją decyzję, Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – to słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła ciocię o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz dla kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To jednak pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy. Pracodawcy nie szukali bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż, lecz bystrej, stąpającej twardo po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc niezmanierowanej pracą w dużych korporacjach, wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami finansowymi, za to koniecznie z wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało.
Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole złożyła papiery do technikum gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła wtedy niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się w swoim pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby dobiegł końca. A ona nadal mogła spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby. Gdyby nie zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak przekonać do siebie jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę? Kogokolwiek, na Boga, kto nie będzie od razu pytał o referencje! I dziwił się: dwadzieścia cztery lata i żadnego doświadczenia?
Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam! – chciała krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej poczcie. Jeszcze bardziej chciało jej się walić pięścią w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic.
Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie zarabiać na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano kasjerek i – o dziwo, została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną wieścią i ujrzała krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci… Łucja natychmiast zapewniła, że się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała jednak, że łamie cioci serce, a tego nie chciała.
Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale… specjalistką marketingu bezpośredniego – czemu nie?
– Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia.
– Może tym razem okażesz się kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować garnkami.
Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale gołębiowej – wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie. Piękna blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech.
W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął swój show.
Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą – bo, jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe sprzedawczynie. Gdy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej kolejce do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy… odezwało się poczucie własnej wartości czy raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie – spojrzała na czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na niebotycznych szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. Żadna z tych piękności nie zwróciła na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę…
– Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i… zamarła w pół kroku.
Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką tego zakazującą.
Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko.
– Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując tabliczkę.
Kamila pokraśniała.
Nie wiedziała nic o łamaniu zasad.

 
Wesprzyj nas