Jak purytańska Ameryka uchwalając prawo o prohibicji, wypuściła mafijnego dżina z butelki i co z tego wynikło.


Nic w najnowszej historii Stanów Zjednoczonych nie dziwi bardziej niż łatwość, z jaką w drugim dziesięcioleciu XX wieku politycy przegłosowali prohibicję, a społeczeństwo ją przyjęło. W myśl XVIII poprawki do Konstytucji nie wolno było produkować, sprzedawać ani pić alkoholu, co miało przynieść powszechną odnowę moralną.

Prohibicja w dramatyczny sposób podzieliła społeczeństwo na „suchych”, czyli zwolenników prohibicji, oraz „mokrych”, czyli  jej przeciwników, a wojna Ameryki liberalnej z konserwatywną nigdzie nie była lepiej widoczna niż w Nowym Jorku. Ta wieloetniczna metropolia najpierw wyrosła na stolicę świata, a potem na centrum obywatelskiego oporu wobec prohibicji. Brały w nim udział wszystkie klasy społeczne: umęczeni imigranci z czynszówek w dzielnicy Lower East Side, establishment z Piątej Alei i artyści z Greenwich Village. Spotykali się w nielegalnych pijalniach whiskey – w mieście było ponad 30 tysięcy należących do mafii lokali, gdzie obok siebie spotykali się groźni gangsterzy, przekupni politycy i skorumpowani policjanci, a na parkiecie królował jazz.

To barwna podróż w przeszłość Nowego Jorku, jakiego nie znamy, gdy miasto przyciągało swoją otwartością i możliwościami – każdy mógł tu rozpocząć nowe życie, zostawiając za sobą głód Irlandii, biedę miasteczek Europy Środkowej czy rasowe uprzedzenia rodem z Południa.

Autorka opowiada o wpływowych postaciach tamtych czasów, ale i rekonstruuje zwykły dzień państwa Smith. Prowadzi czytelników śladami mafii włoskiej, żydowskiej i irlandzkiej, pozwalając zajrzeć za kulisy jej krwawych potyczek, rywalizacji o pieniądze i władzę. Sięga przy tym do prasy, pamiętników i literatury, przygląda się zdjęciom i reklamom, kreśląc fascynujące tło epoki.

Era jazzu i nielegalnego alkoholu, nocnych klubów i samochodu Forda dla każdego, nigdy nie była bliżej czytelnika!

Ewa Winnicka – studiowała dziennikarstwo i amerykanistykę. Jeszcze jako studentka trafiła do działu reportażu „Gazety Wyborczej”. Od 1999 pracuje w „Polityce”, pisząc reportaże, między innymi o ataku na World Trade Centre, o palestyńskiej Intifadzie i gwałtownym kryzysie na londyńskim City. Jej wydana w 2011 roku reporterska książka pt. Londyńczycy została finalistką nagrody literackiej „Gryfia”. Ewa Winnicka jest dwukrotną laureatką nagrody Grand Press: w 2005 i 2008 roku.

Ewa Winnicka
Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 6 listopada 2013

Zdziwienie

Nic w najnowszej historii Ameryki Północnej nie dziwi bardziej niż łatwość, z jaką politycy przegłosowali prohibicję, a społeczeństwo ją przyjęło. Izba Reprezentantów potrzebowała zaledwie dwunastogodzinnej debaty, Senat jeszcze krótszej. W kilka chwil odrzucono prezydenckie weto Woodrowa Wilsona.

Do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, która do tej pory była symbolem swobód obywatelskich, wpisano Poprawkę XVIII, w myśl której nie wolno było produkować, sprzedawać i pić alkoholu. Z dniem 16 stycznia 1920 roku człowiek złapany z drinkiem mógł stanąć przed sądem, gorzel-nikowi zaś groziły trzy lata więzienia. Recydywiście nawet 10 lat. W stanie Michigan wystarczyło czterokrotnie stanąć przed sądem pod zarzutem nieprzestrzegania prohibicji, by otrzymać wyrok dożywocia.

Dlaczego Amerykanin miał przestać pić alkohol? Bo rząd wyszedł ze słusznego skądinąd przekonania, że w trzeźwości dłużej zachowa on zdrowie, stanie się odpowiedzialny za siebie i rodzinę, będzie chętniej podążał za nauką Kościoła, sprawniej pracował i odegna pokusy cywilizacji. Wielu światłym ludziom podobała się ta wizja. Niestety, ten „szlachetny eksperyment”3, jak z uporem nazywał go kolejny prezydent Warren Harding, zbiegł się w czasie z nieporównywalną z niczym rewolucją obyczajową i wzrostem gospodarczym. Maszyny usprawniły i umasowiły produkcję. Oderwały człowieka od życia na farmie i wysłały do miasta, do fabryk. Człowiek miejski tracił kontakt z religią i tradycją, zyskiwał czas i pieniądze. Zaczął słuchać radia, mógł sobie kupić samochód i podążać za modą. Jeśli zechciał – mógł tańczyć do rana, palić papierosy i pić alkohol, nawet jeśli był kobietą. I ani myślał rezygnować z prawa do drinka.

Wręcz przeciwnie: alkohol, do tej pory przyjemność, używka lub nałóg, stał się symbolem walki o swobodę obyczajów i wolność wyboru. Walki o Amerykę wolną i nowoczesną. Ale przede wszystkim uczynił przestępców z przestrzegających prawa, uczciwych obywateli. Gangsterom umożliwił bezprawną działalność na masową skalę. Stał się przyczyną niesłychanej korupcji. Lata dwudzieste ubiegłego wieku to narodziny przestępczości zorganizowanej w jej nowoczesnej formie, rozkwit mafii i jej przestępczych pojedynków.

Przez 13 kolejnych lat zgoda lub brak zgody na prawo do drinka decydowały o politycznych wyborach Amerykanina. Prohibicja rozbiła kraj jak nigdy dotąd. Społeczeństwo podzieliło się na „suchych”, czyli zwolenników prohibicji, oraz „mokrych”, czyli jej przeciwników. I nigdzie wojna Ameryki liberalnej z konserwatywną nie była widoczna lepiej niż w Nowym Jorku.

Na początku XX wieku ta wieloetniczna metropolia wyrosła najpierw na stolicę świata, a potem stolicę obywatelskiego oporu wobec prohibicji. Brały w nim udział wszystkie klasy społeczne: umęczeni imigranci z czynszówek w dzielnicy Lower East Side, establishment z Piątej Alei i artyści z Greenwich Village. Spotykały się w nielegalnych pijalniach whisky. Szacuje się, że było ich w Nowym Jorku ponad 30 tysięcy. Obsługiwali je najgroźniejsi gangsterzy epoki.

To, co stało się z Nowym Jorkiem w czasach prohibicji, to także współczesna lekcja polityki. Gdzie są granice wolności obywatelskich w kraju demokratycznym? Czy za pomocą restrykcyjnego prawa można zadekretować moralnego człowieka? Czy rzeczywiście obywatele są równi wobec prawa? Te pytania pozostają aktualne także dziś, gdy zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak iw Polsce trwają gwałtowne debaty o dopuszczenie aborcji czy procedury in vitro.

Nie wiadomo, czy ktoś zadał te pytania Warrenowi Hardingowi, który objął urząd w 1920 roku i błogosławił prohibicję. Prawdopodobnie czułby się zakłopotany: był żarliwym konsumentem nielegalnego alkoholu. Zdarzało mu się przemawiać publicznie w stanie nietrzeźwym, a jego doradcy byli zajęci uciszaniem kochanek z nieślubnymi prezydenckimi dziećmi na ręku. Do dziś jego nagła śmierć w 1923 roku rodzi spekulacje co do swej natury. Jedna ze teorii spiskowych głosi, że prezydent musiał zniknąć, ponieważ przekroczył dopuszczalne granice hipokryzji.

***

Spódniczka pani Smith

Spójrzmy na razie, jak wyglądało życie przedstawiciela ustabilizowanej nowojorskiej klasy średniej w maju 1919 roku. „Zwykłego człowieka na wyższym szczeblu drabiny społecznej” opisał amerykański historyk Frederick Lewis Allen.

Jak może wyglądać przeciętny „pan Smith” i jego żona? Oto więc widzimy, jak pan Smith i jego żona schodzą na śniadanie z pierwszego piętra swojego domu na przedmieściach metropolii. Mieszkają na północ od Manhattanu, gdzieś nad rzeką Hudson, w Upper State. O ile marynarka pana S. nie różni się znacznie do tej noszonej dziesięć lat wcześniej (być może jego spodnie są tylko odrobinę węższe), to spódnica pani S. sięga już sześć cali ponad ziemię. Magazyn „Vogue” alarmuje, że spódnice mogą być wkrótce jeszcze krótsze i że od czasów Burbonów modna kobieta nie pokazywała aż tyle ponad kostką. Pani S. ma szare lub brązowe pończochy, a sama myśl o tym, że mogłaby je mieć w krzykliwym kolorze, wydaje się jej odpychająca. Ma na sobie halkę i bluzkę, używa pudru, ale raczej nie będzie się dziś malować. Wprawdzie stosowanie kosmetyków nie jest już oznaką lekkich obyczajów, ale większość kobiet o właściwych manierach stroni jeszcze od różu. Koronkowe mankiety wskazują, że nie ma zamiaru wyglądać bardziej chłopięco, niż wynikałoby to z woli samej natury. Nosi długie włosy, a myśl, że kobieta może często odwiedzać fryzjera, jest dla niej zupełnie obca. Krótkie włosy jeszcze źle świadczą o kobiecie. Pewien nowojorczyk, którego mniej więcej w tym czasie dziennikarze zapytali, dlaczego wynajął w Palm Garden na Brooklynie salę na spotkanie sympatyków bolszewizmu zakończone zamieszkami ulicznymi, odpowiedział następująco:

Przyszła do nas pani w celu wynajęcia. Pani ta była dobrze ubrana i dysponowała świetnym samochodem. Gdybyśmy jednak zauważyli, że ma pod kapeluszem krótkie włosy, odmówilibyśmy jej.

Krótkowłose kobiety kojarzą się jeszcze z politycznym radykalizmem, a może i z wolną miłością.

Oczywiście przy śniadaniu nie słychać dźwięku radia. Tu i ówdzie ktoś, kto potrafi właściwie połączyć odpowiednie druciki, może słuchać komunikatów z morza nadawanych alfabetem Morse’a. Ale nadawanie audycji to pieśń przyszłości. A dokładnie – kolejnego, 1920 roku. Wtedy niejaki Frank Conrad ze wschodniego Pittsburgha stwierdzi, że nadawane przez niego z szopy wyniki baseballa i muzyka z fonografu mają tylu słuchaczy, że warto dać ogłoszenie w lokalnej prasie reklamujące jego rękodzieło. Za chwilę firma Westinghouse zdecyduje się uruchomić pierwszą rozgłośnię, żeby pobudzić sprzedaż odbiorników. Trzeba powiedzieć: pobudzi bardzo skutecznie.

Przy śniadaniu Smithowie nie czytają jeszcze brukowców. Nowojorska „Daily News”, wielka gazeta koncernu Josepha Medilla Pattersona, zacznie się ukazywać dopiero w czerwcu tego roku i osiągnie 250 tysięcy nakładu w pierwszym roku. Po 10 latach będzie ją kupować 1 milion 300 tysięcy Amerykanów. Smithowie mogą czytać więc „New York Timesa”, choć może on wydawać się im odrobinę zbyt postępowy. W maju 1919 roku poważne gazety piszą o konferencji pokojowej w Paryżu, o wyprawie przez Atlantyk, jaką podjął samolot marynarki amerykańskiej, i o uchwaleniu poprawki dotyczącej równouprawnienia kobiet, co Smitha zapewne mało obchodzi.

Smitha może denerwować kolejna perspektywa strajków oraz związane z tym strajkiem problemy z rosnącym w siłę związkiem zawodowym IWW (International Workers of the World). W 1919 roku toczy się bowiem zacięta walka o prawa pracownicze. Robotnicy zyskują świadomość swojej roli w gospodarce kraju i, mając broń w postaci gwałtownych strajków, wymuszają na właścicielach lepsze warunki pracy. Praca w przemyśle jest już pięciokrotnie lepiej płatna niż praca na farmie.

Pan Smith może się zdenerwować podczas lektury. Większość biznesmenów i urzędników w ogóle nie chce słyszeć o związkach zawodowych. Społeczeństwo jest święcie przekonane, że syty pracodawca będzie lepiej dbał o pracownika niż jakikolwiek związek. Biznesmen to według gazet człowiek z natury swej twórczy i obdarzony duchem państwowca. Związkowiec to strajkujący zawalidroga oraz — co gorsze — komunista. Strach przed komunizmem wyparł właśnie wojenną niechęć do Niemców i jest kolejnym powodem, dla którego państwo Smith mogą niechętnie spoglądać w stronę dzielnic zaludnionych przez przyjezdnych. Mogą być oni bowiem już zarażeni bolszewickim europejskim wirusem. Kiedy wojna się ma ku końcowi, wrogiego Niemca zastępuje w Ameryce niebezpieczny bolszewik. Gdy Smithowie czytają swoją gazetę, do Europy razem z 20 innymi anarchistami i komunistami wraca Emma Goldman. Urodziła się w Kownie, przyjechała do Nowego Jorku jako szesnastolatka i 35 lat później jest już prawowitą obywatelką Stanów Zjednoczonych, która nie powinna podlegać deportacji. Ale Emma ogłasza niewygodne eseje o prawach kobiet, anarchizmie, wolnej miłości i prawach socjalnych należnych każdemu obywatelowi. Ma charyzmę: gdy przemawia, przyciąga tłumy. Kiedy razem ze swoim kochankiem urządza zamach na znienawidzonego przez robotników przemysłowca i finansistę Henry’ego Claya Fricka, staje się wrogiem publicznym. W przyszłości będzie ikoną sufrażystek. W gazecie państwa Smith nie ma o tym słowa, ale deportacja Emmy w 1919 roku do Rosji wywołuje gwałtowne protesty lewicującej młodzieży nowojorskiej.

W gazecie państwa Smith zaczynają pojawiać się za to reklamy na wielką skalę. Rosną zarobki, więc ludzie zauważają, że stać ich na kosmetyki, ubrania produkowane fabrycznie, papierosy, zapalniczki i zegarki. Firmy zaczynają sprzedawać na raty, dostępność kredytów hipotecznych wywoła wkrótce boom mieszkaniowy. Reklamodawcom udaje się wpędzić Amerykanów w obsesję bycia czystym.

Wzorcowy Amerykanin to White Anglo-Saxon Protestant. Pachnie świeżo, ma pięknie posprzątany dom, nieskazitelne ubranie. Wydaje coraz więcej na środki higieniczne. Płyn o nazwie Listerine, który kilkanaście lat temu miał mieć właściwości odkażające i był stosowany przez weterynarzy, teraz, z tym samym składem chemicznym, „w cudowny sposób” leczy brzydki zapach z ust oraz łupież.

Jeśli pan Smith śledzi uważnie wiadomości sportowe, znajdzie zapewne notatkę o młodym graczu w baseball z Boston Red Sox o nazwisku Ruth. Wiosną ma już ponad 20 rekordowych wybić piłki pozwalających na obiegnięcie wszystkich baz. W kolejnym sezonie New York Yankees kupują Rutha do drużyny. W kolejnym roku jeden z nowojorskich kibiców umrze na trybunach z powodu ekscytacji grą tego zawodnika. W wiadomościach sportowych znajdują się zapewne informacje o nowym mistrzu zawodów golfowych, ale stateczny obywatel wyśmiewa się na razie z dorosłych facetów, którzy zajmują się turlaniem piłeczki w babskich spodniach. Golf zyskuje wprawdzie popularność, ale nie jest jeszcze nieodłączną częścią weekendowego rytuału amerykańskiego biznesmena.

Śniadanie się kończy. Pan Smith odkłada gazetę i jedzie do swojego biura. Jest szanowanym urzędnikiem, jest więc wysoce prawdopodobne, że ma już własne auto. Przemysł samochodowy rozrasta się najszybciej ze wszystkich. Samochody całkowicie zmieniają życie Amerykanów, pan Smith może mieszkać poza Manhattanem i dojeżdżać codziennie do biura na Wall Street. Jego dzieci wkrótce zaczną pożyczać od niego auto i uniezależniać się od rodziców. Na początku lat dwudziestych naliczono w Stanach Zjednoczonych 7,5 miliona samochodów, 10 lat później było ich 27 milionów. Auto Smitha to lexington, maxwell, briscoe, templar albo dodge, buick, chevrolet, cadillac lub hudson. Jeszcze nie chrysler — ten będzie symbolem dopiero nadchodzącej epoki. Pierwszy samochód tego podnowojorskiego potentata, sąsiada Zeldy i F. Scotta Fitzgeraldów, wyjedzie z fabryki w 1923 roku. Będzie emanacją czasów, kiedy pożądanie wyprzedzało potrzeby — jak napisze później magazyn „New Yorker”.

A zatem udziałem państwa Smith jest najprawdopodobniej brzydki, lecz praktyczny ford T. Nie ma dachu. Auta z dachem na rysunkach satyrycznych mają tylko najbogatsi, spekulanci giełdowi. Już wtedy nie cieszą się sympatią prasy.

Jeśli Smithowie zostali zaproszeni na wieczorek taneczny do jednego z miejscowych hoteli, to pan Smith przeciska się teraz przez tłum nowojorczyków, pełnych nadziei cywilów i żołnierzy, którzy ruszają w miasto po skończonej paradzie. Jeśli hotel jest bardzo nowoczesny, to do tańca przygrywa nie orkiestra, lecz jazz band. Saksofonista nie występuje jeszcze przed zespołem, stoi wśród muzyków, a ten instrument, podobnie jak chrysler, będzie symbolem nadchodzącego dziesięciolecia. Możemy przypuszczać, że jazz band zagra Dardanellę, I love you Sunday, I’m always chasing rainbows, melodię, którą Harry Carroll napisał w latach wojny, kiedy zrozumiał, że Fantazja-Impromptu Chopina to dobry materiał na ragtime. I obowiązkowo I’llsay she does.

W hotelowej palmiarni obściskują się młodzi. Ale państwo Smith są jeszcze tego nieświadomi. Pani Smith jeszcze nie wie, że to ostatnie podrygi obowiązywania ścisłego kodeksu moralnego, według którego dobrze wychowane dziewczęta są strażniczkami moralności. Muszą w niewinności oczekiwać na romantyczną miłość, która zaprowadzi je do ołtarza. Dziewczęta nie palą papierosów, nie piją alkoholu i nie ulegają pokusom w zakresie zbliżeń damsko-męskich. Francis Scott Fitzgerald jeszcze nie przeraził kraju problemami młodego pokolenia. Zrobi to dopiero w 1920 roku, publikując książeczkę Po tej stronie raju (This Side of Paradise). Państwo Smith znajdą tam opisy nowych zwyczajów młodzieży studenckiej, która z ulgą porzuca purytańskie ograniczenia. Mają nadzieję, że ich nastoletnia córka jest wzorem skromności i dobrego wychowania.

W hotelowym barze pan Smith spotka się z kolegami. Kilku mężczyzn, opierając się swobodnie o kontuar, sączy tu whisky z lodem. Nie ma zwyczaju, żeby przy barze towarzyszyły im kobiety. To jeszcze kwestia kilku miesięcy. Jest prawie pewne, że panowie rozmawiają o prohibicji. W lipcu będzie obowiązywać w Nowym Jorku tak zwana wojenna prohibicja. Zostanie zakazana sprzedaż mocnych trunków. Już teraz w kilku stanach nie wolno destylować i warzyć alkoholi. Za niecały rok absolutny zakaz produkcji, sprzedaży i konsumpcji będzie obowiązywał w całym kraju.

Panowie wymieniają uszczypliwe uwagi o „nadchodzących ciężkich czasach”, ale potępienie nowego prawa nie jest jednomyślne. Towarzystwo przy barze to biali protestanci, rodowici Amerykanie, a spartański duch wojny jeszcze nie osłabł. W prohibicji panowie widzą szansę na odnowę obyczajów i podniesienie morale emigrantów. Dominuje przekonanie, że może będzie brakowało czasem szklaneczki whisky, ale „dzieciom będzie się lepiej żyło w świecie bez alkoholu”. Eleganckiemu panu Smithowi nadmierne picie kojarzy się z emigrancką biedotą na Lower East Side: Włochami, Irlandczykami oraz tymi z Europy Wschodniej, których kultura picia jest tak niska, że nie fatygują się nawet, by pójść do porządnego baru. Chleją z butelek na ulicy, a potem wracają i z furią tłuką swoje pokorne żony.

Jeśli po drinkach państwo Smith nie wybiorą się na najnowszy film Charlie żołnierzem nieocenionego Charlesa Chaplina, pojadą do siebie na Upper State. Bardzo ich zaskoczą nowe czasy, w których statki wypełnione alkoholem będą czekać na kotwicy na szybkie łodzie przemytników, ciężarówki z piwem będą porywane w środku miasta przez bandytów uzbrojonych w pistolety maszynowe, a szacowne towarzystwo — być może ich przyjaciele lub nawet oni sami — będzie czekać u zamaskowanych drzwi meliny na wieczornego drinka oraz tańce.

 
Wesprzyj nas