Przed wami kolejna niesforna banda. Ta banda nigdy nie kłamie, czasem tylko… fantazjuje.


W każdej sytuacji banda trzyma się razem, bo jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale co najważniejsze – banda Michałka istnieje naprawdę! Poznajcie się!
MARYSIA – wiecznie waleczna i bardzo niebezpieczna
JERZYK – zwinny jak kot i skory do psot
KRYSTIAN – król dowcipu, zna ich bez liku
MICHAŁEK – prawdziwy reżyser, wiadomo nie od dzisiaj
FILIP – uwodziciel gitarzysta, co czyni z niego mistrza
RYSIO – samuraja dusza, choć zbyt szybko się rusza
HUBERT – on wie, jak trudno być poetą
DRZEWO – wprost nie do opisania, sam urok się wyłania

Banda Michałka to wciągająca opowieść o szkolnych i pozaszkolnych perypetiach zgranej paczki przyjaciół, która humorem i fabułą przypomina przygody Mikołajka. Tytułowa banda Michałka istnieje naprawdę, wszyscy jej członkowie przyjaźnią się do dzisiaj i mają teraz po 16 lat. To zwariowani, młodzi ludzie – indywidualiści, każdy z nich jest wyjątkowy i czymś się wyróżnia: grają na gitarze, wędrują po górach, strzelają z łuku i uwielbiają ruch i dobrą muzykę.

Fabuła książki stanowi świetny pretekst dla każdego z nas do wspomnień z dzieciństwa, zachęci do powrotu do szkolnych wybryków, jedynek w dzienniku, przyjaźni i miłości ze szkolnej ławy.
Banda Michałka w towarzystwie Ewy Karwan-Jastrzębskiej, autorki i jednocześnie mamy głównego bohatera, z chęcią opowie o swoich przygodach: zarówno tych, które zostały opisane w książce, jak i tych, o których autorka wolała nie wspominać; oprowadzi po warszawskich miejscach, gdzie rozgrywały się najważniejsze wydarzenia z ich dzieciństwa, i zdradzi, jaki jest sekret ich przyjaźni

Ewa Karwan-Jastrzębska – mieszka w Warszawie na starym Żoliborzu. Debiutowała w 1993 filozoficzną baśnią o Misiu Fantazym. Absolwentka filologii polskiej UW, pisarka, scenarzystka i dziennikarka, ma w swoim dorobku kilkanaście powieści dla dzieci i młodzieży, w tym nagradzanego „Misia Fantazego”, a także opowiadania o Bolku i Lolku. Pomysłów do powieści dostarczają jej dzieci, Mikołaj i Julka – jej najnowsza powieść „Banda Michałka” powstała na podstawie prawdziwych przygód paczki kolegów jej syna, Mikołaja.

Ewa Karwan-Jastrzębska
Banda Michałka
Wydawnictwo Znak
Premiera 7 listopada 2013


Robimy imprezę

Hurra! Siostra mojej babci wyjeżdża. Będzie wolna chata. To tylko dwa dni, ale dla mnie to jak dwa lata, bo zgodnie z tym, co mówi mama, dla dziecka każdy dzień jest jak rok życia dorosłego. Spytałem ją, czy nie miałaby nic przeciwko temu, abym umówił się z kumplami na noc filmową, czyli maraton Gwiezdnych wojen. Ustaliłem to z bandą w trakcie burzliwej narady. Po chwili zastanowienia Barbara, bo tak ma na imię siostra babci, wyraziła zgodę i zaznaczyła, że nie wolno otwierać barku, rozkręcać kranów i puszczać wody, że nie wolno zapalać zapałek, bo można zaprószyć ogień, że nie wolno skakać, bo obudzimy syna sąsiada, który jest policjantem, że nie wolno wchodzić do sypialni, krzyczeć ani wychylać się przez okno. Nie wiem, dlaczego dorośli tak się czepiają tego hałasu. Przecież jak się słucha muzyki i rozmawia, to trudno robić to w słuchawkach i posługiwać się językiem migowym.
Na koniec siostra babci wyraziła żal, że nie jestem dziewczynką, bo wtedy nie musiałaby mi tego wszystkiego mówić. Szkoda, że nie wysłałem w naszym imieniu Marysi. Ostatecznie babcia Barbara pozwoliła włączyć telewizor, więc warunki były do zaakceptowania. Przybiłem jej piątkę i poleciałem do Jerzyka, gdzie wszyscy już czekali, aby dowiedzieć się, czy w końcu jest ta impreza, czy nie.

W bandzie mamy jedną dziewczynę. Płeć nie ma tu znaczenia, bo Marysia jest po prostu jedyna. Bierze udział we wszystkich konkursach i olimpiadach oraz zawodach pływackich i zawsze zdobywa pierwsze miejsce. Drzewo twierdzi, że to się staje już nudne, bo ile można mieć dyplomów i pucharów.
Marysia jest też mistrzynią kuchni. I to ona właśnie wymyśliła spotkanie u babci Barbary, gdy dowiedziała się o jej wyjeździe, i dodała, że robimy naleśniki. Ups! To pierwsza mała zmiana planów. Bo babcia Barbara nic o naleśnikach nie wspominała.
U Jerzyka czekali już Rysio i Marysia. Dziwne, że Rysio się nie spóźnił, bo z reguły bardzo długo je. Nie dlatego, że powoli, tylko dużo, bo zawsze bierze dokładkę. A potem wszyscy na niego czekają.
– Uwielbiam wstawać rano i zarazem tego nienawidzę – zwierzała się właśnie Marysia, zapadając się w wielkim fotelu tak, że wystawały tylko jej długie nogi.
Mieszkała daleko, w miejscowości Truskaw, gdzie jej rodzice niedawno kupili dom. Od tego czasu nasza przyjaciółka przemieszczała się codziennie do szkoły dziwnymi środkami lokomocji.
– Tak… – mruknął Rysio. – Jestem w stanie to zrozumieć. Poranne treningi bywają zabójcze. Ale potem cały dzień jestem nakręcony jak mały samochodzik.
– Nie musisz wsiadać do autobusu i jechać godzinę na pływalnię – zauważyła Marysia. – Zrób tak choć raz, a zobaczysz, co naprawdę jest zabójcze.
– Mam jeździć od pętli do pętli? – zaśmiał się Rysio. – Przez godzinę?
– Bardzo śmieszne – Marysia wzruszyła ramionami. – Opowiedz lepiej coś o tej nowej grze. Michał jeszcze nic nie wie.

Faktycznie, nic nie wiem. Teraz się dopiero dowiedziałem. To nowa gra prosto z Japonii i Rysio bierze ją z sobą na imprezę. Obiecał, że wszyscy będą mogli w nią grać. Podłączymy laptopa do telewizora, bo babcia Barbara pozwoliła go używać. Ups! Druga zmiana planów, bo gra to nie filmy, a gdy gramy, to strasznie głośno krzyczymy.
Rozległ się dzwonek do drzwi i po chwili na schodach prowadzących na strych dał się słyszeć tupot jednej pary długich nóg. Należały do Filipa i kończyły się chyba największymi stopami, jakie widzieliśmy w życiu. Nasz kumpel miał też długie jasne włosy, podobnie zresztą jak ja, i całymi dniami grał na gitarze. To znakomity sposób, aby zwrócić na siebie uwagę dziewczyn. Nie wiem, jak to się dzieje, ale jak widzą chłopaka z gitarą, to zaraz podchodzą i chcą słuchać, nawet jeśli niemiłosiernie rzępoli. Filip był zatem idolem klasy piątej A i ulubieńcem pań nauczycielek.

– Mam dla was informację – zacząłem, gdy wszyscy się już zebrali. Na kanapie siedział Hubcio z talerzem pełnym chipsów, obok Rysio, który najwyraźniej jeszcze się nie najadł, bo atakował je w bezwzględny sposób, dostając po łapach od Jerzyka, który też miał na nie ochotę. Krystian spacerował po pokoju i oglądał książki stojące na półkach. Chrząknąłem, bo nikt nie zareagował, po czym zacząłem jeszcze raz.
– Impreza odwołana! – krzyknąłem i rzuciłem się na drugi fotel, potykając się o nogi Marysi.
Zapadła cisza. A potem wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
– Dlaczego? Jak to? To skandal! Michał, masz szlaban? Siostra babci nie wyjeżdża?
Odczekałem jeszcze chwilę, patrząc na nich spod oka. Wiedziałem, jak postępować z bandą. Teraz byli moi.
– Wszystko spoko – powiedziałem opanowanym głosem. – Ale wolałbym ustalić szczegóły, żeby potem nie było niespodzianek.
– A kontrola rodzicielska będzie? – spytał Drzewo. – Bo w razie czego trzeba opracować plan B.
– Ty to powinieneś pracować w FBI albo CIA – zaśmiał się Krystian. – Opracuj, Drzewo, plan ewakuacji i wystaw straże, na wypadek gdyby zbliżali się rodzice Michałka. Na przykład swoje skarpetki.
– To wcale nie jest śmieszne – obraził się Franek. – Kontrola może mieć dla nas straszliwe skutki.
– No, to dawaj te szczegóły – zniecierpliwił się Hubert, który trzymał w ręku otwarty notatnik, gdzie zapisywał najważniejsze rzeczy i swoje wiersze.
– Szczegóły są takie, że wielu rzeczy nie można, ale za to można te, o których siostra mojej babci nie wspomniała – oznajmiłem. – Jesteśmy więc umówieni na maraton filmowy albo maraton gier, to jeszcze rozstrzygniemy, i na naleśniki.
– Przychodzą dziewczyny – rzuciła od niechcenia Marysia.
– Jakie dziewczyny?! – wrzasnąłem, zrywając się z fotela. – W bandzie nie ma dziewczyn!
– Moje przyjaciółki, i nie emocjonuj się tak, Michałku, bo to niezdrowo – odpowiedziała spokojnie, czym doprowadziła mnie do szału.
– Nie taka była umowa – powiedział prawdziwie wkurzony Rysio. – Nie dam im zagrać.
– Co chcesz od dziewczyn? – zdziwił się Filip. – Są naprawdę fajne.
– Możecie grać na laptopie, a my obejrzymy Gwiezdne wojny – zaproponowała ugodowo Marysia.
Czułem, że nie jest dobrze. Więcej, miałem przeczucie, że jest coraz gorzej. Ups! To była już trzecia mała zmiana planów. Więcej ludzi, więcej kłopotów. Ale dziewczyny czasem bywają pożyteczne, no i potrafią sprzątać lepiej niż ja. A siostra babci spodziewa się, że zastanie idealny porządek.

Wieczorem u babci Barbary stawiła się cała banda. To znaczy przed drzwiami, bo okazało się, że nie umiem ich otworzyć. Barbara zamontowała cztery zamki i każdy kręci się w inną stronę. Myślałem, że dostanę zawrotów głowy, gdy mi to po raz kolejny tłumaczyła.
Staliśmy teraz w kilkanaście osób, a Franek bił się z nudów z Jerzykiem, bo moi kumple nie potrafią zbyt długo wytrzymać w jednym miejscu.
Wtedy wyjrzała pani Teresa, ale ona ma słaby wzrok i nie wszystko dobrze pamięta oraz kojarzy. Jest najstarszą mieszkanką naszej kamienicy i za trzy dni kończy sto lat.
– Antoni! – krzyknęła straszliwym głosem. – Jak ty się zachowujesz? Chcesz, abym powiedziała ojcu?
Antoni to imię mojego taty. Podobno jestem zdartą z niego skórą, czy jakoś tak, w każdym razie wyglądamy tak samo. To znaczy ja teraz i on w dzieciństwie.
– Przepraszam, proszę pani – odpowiedziałem najuprzejmiej, jak potrafiłem. – Sytuacja wymknęła się spod kontroli.
– Jakiej kontroli?! Nie zgadzam się na żadną kontrolę! Ile razy mam powtarzać, że ukradziono mi dokumenty?! – krzyknęła pani Teresa i trzasnęła mocno drzwiami.

Wreszcie Marysia wzięła sprawy w swoje ręce. To znaczy klucze. Bez problemu rozwiązała równanie pod tytułem: „Jak otworzyć drzwi zamknięte na cztery spusty”. Nie na darmo była wielokrotną zwyciężczynią „Matematycznego Kangura”. Wiedziała na przykład, że każdy zamek obraca się raz w tę, raz w tamtą stronę.
– Nieźle – powiedział z uznaniem Krystian. – Dobrze kombinujesz.
– Daj spokój – wycedziła przez zęby Marysia, mocując się z zamkiem. – Moi rodzice też mają kota na punkcie bezpieczeństwa. Zamontowali dokładnie takie same i codziennie z nimi walczę.
A więc zwycięstwa w konkursach matematycznych nie miały tu nic do rzeczy.
– Gotowe! – zawołała Marysia i odsunęła się od drzwi.

Jerzyk z Frankiem przetoczyli się sczepieni w morderczym uścisku i wpadli z impetem do środka, uderzając po drodze w uchylone drzwi. Jak już wspomniałem, były z nami Ola, Zosia i Kasia, dobre koleżanki Marysi, a w dodatku dziewczyny, i tylko dlatego nie chciałem robić awantury. Bo drzwi, choć przedwojenne, prawie wypadły z framugi.
– Jak tak dalej pójdzie, to przez kolejny miesiąc nie wywiniemy się z kar i zakazów – rzucił ponuro Rysio.
Mój przyjaciel jest specjalistą od czarnych scenariuszy i czarnego humoru.
– No to odpalamy! – zawołał wesoło Jerzyk, który z kolei nigdy, nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach, nie tracił optymizmu.
– Rysiek… ja tam wolę Gwiezdne wojny – wymruczała Ola, wchodząc tanecznym krokiem do pokoju.
Nie mam nic przeciwko dziewczynom, ale potrafią nieźle namieszać. Ola na przykład chodzi na taniec nowoczesny i zawsze, ale to zawsze, wykonuje taneczne ruchy, nie dając szansy na skupienie wzroku w jednym punkcie.
– Eee… no tak… jeśli chcesz… – wydukał Jerzyk i zrobił się cały czerwony.
Wiedziałem, że spotkanie z dziewczynami coś może zmienić. Ale nie wiedziałem, że tak wiele. Naprawdę mocna gra poszła w odstawkę, a w kieszeni laptopa znalazła się pierwsza część Gwiezdnych wojen. I wszyscy wylądowaliśmy przed telewizorem.

Mieszkanie babci Barbary przypomina obrazki z wystawy starych fotografii z czasów PRL-u. Jest tam regał, na którym godnie prezentują się kryształy. Regał przysunięty został pod ścianę, a przed nim stoi wielka kanapa z poduchami. Banda zaatakowała ją ze wszystkich stron jednocześnie i w chwilę potem poduszki fruwały po całym pokoju.
– Hej! Czy nie mieliśmy oglądać filmu? – zdziwiła się Zosia.
Zosia ładnie się dziwiła, bo miała ogromne niebieskie oczy, a na głowie burzę jasnych loków. Hubcio powiedział kiedyś, że wygląda, jakby piorun w miotłę strzelił. Bardzo się wtedy popłakała, a pani Maryla wezwała do szkoły jego rodziców.
Dziewczyny usiadły obok siebie, a chłopaki z drugiej strony. Nastąpiło chwilowe zawieszenie broni. A potem Filip przysunął się do Kasi, udając, że gra na gitarze. Uśmiechnęła się pod nosem, nie patrząc w jego stronę.
– Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… – rozległ się głos lektora, ale w tej samej chwili Rysio zerwał się z kanapy i pobiegł sprintem do drugiego pokoju.
Wcisnąłem pauzę i pobiegłem za nim, bo do tamtego pokoju to w ogóle nie wolno było wchodzić. Była to sypialnia babci Barbary. Gdy wpadłem do środka, zobaczyłem Rysia z uniesionym wysoko starym połamanym parasolem. Nie otwierał go, tylko wymachiwał nim energicznie i robił młynki, obracając kijem na wszystkie strony.

Wyszczerzył do mnie zęby z miną Anakina Skywalkera. Wiem, jak ważne jest wczuć się w rolę, stać się mistrzem Jedi, i w ogóle nie mam nic przeciwko temu, ale Rysio w roli rycerza kosmosu był naprawdę niebezpieczny. Wyciągnąłem rękę, patrząc na niego z sympatią, bo tata zawsze mi powtarzał, że z wariatami trzeba postępować łagodnie. A nie byłem pewien, co wstąpiło w Rysia. Wiem, że niektóre cechy się dziedziczy, zaś jego dziadkowie od strony mamy są Japończykami i zapewne ma to duże znaczenie. Jednak gdy ostatnio przyjechali z wizytą do Polski, sprawiali wrażenie bardzo spokojnych. No cóż, pozory czasem mylą. Może więc to jego japońska krew samuraja doszła do głosu, a może chciał, aby Ola zobaczyła w nim prawdziwego Anakina. Nigdy miałem się tego nie dowiedzieć, bo Rysio machnął świetlnym mieczem i walnął z całej siły w przedwojenny żyrandol babci Barbary. Był to przedmiot dumy i zarazem źródło nieustannych narzekań, bo raz w tygodniu siostra babci wycierała z kurzu wszystkie kryształowe ozdoby. Rozległ się huk i część kryształków urwała się, spadając jak szklany groch na ziemię. Poczułem, że serce toczy mi się po podłodze. Dosłownie.

W drzwiach ukazały się zaciekawione twarze bandy i koleżanek Marysi. Oczy Zosi stały się jeszcze większe.
– Co wy tu robicie? – spytała Ola. – Bijecie się?
– Nie, to Rysio walczył z żyrandolem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– No to, drogi Michałku, szykują się kłopoty – posmutniała Marysia. – A ty, Rysiu, będziesz teraz pewnie kleił kryształki przez długie zimowe wieczory. I zawalisz treningi, baby!
Wizja klejenia kryształków nie przypadła chyba Ryszardowi do gustu, bo łypnął spode łba i poruszył groźnie parasolem. Chyba nie był sobą, czyli coś jednak w niego wstąpiło, ale ja też nie byłem, więc na wszelki wypadek poprosiłem Krystiana, aby zabrał mu miecz. O dziwo, Rysio nie protestował. Pewnie Krystian w poprzednim wcieleniu był pogromcą diabłów. Wygląda na to, że z filmu nici, bo żyrandol zniechęcił nas do Gwiezdnych wojen. Ola zaproponowała tańce, ale jakoś nikt nie podjął tematu i wreszcie Marysia przypomniała sobie o naleśnikach.

Kuchnia babci Barbary przypomina pole bitwy. Porzucone patelnie, dziwne sztućce ze srebra, tak ciężkie, że jak kiedyś upuściłem sobie na nogę widelec, musieli mi prześwietlać palec i nosiłem wielki opatrunek.
Teraz w kuchni panowało niezdrowe ożywienie. Wszyscy mieli ochotę na naleśniki. Dziewczyny wzięły się do roboty. Stary mikser babci Barbary warczał jak wściekły buldog. Nie zdążyłem uprzedzić, że czasem wpada w drgania, których nie da się opanować. Ola z przygryzioną dolną wargą kręciła ciasto naleśnikowe, trzymając oburącz niebezpieczne urządzenie. Otworzyłem usta, aby ją uprzedzić, lecz w tym momencie mikser wyrwał się na wolność. Ola odskoczyła z piskiem, spoglądając ze zgrozą na wizytową czarną spódniczkę.

Nie rozumiem dziewczyn. Naprawdę nie rozumiem. Przecież na spotkanie bandy nie wkładamy eleganckich ubrań. Przecież wiadomo, że zawsze coś się dzieje. Że nie ma spotkania bez katastrofy. No ale w sumie to Ola nigdy nie należała do bandy. Taka spódniczka na przykład całkowicie wykluczała tę opcję.
Kuchnia była teraz piegowata jak nos Marysi, a na ulubionych zasłonkach babci Barbary pojawił się nowy wzór. Ups! Kolejna, tym razem czwarta, zmiana planów. Trzeba będzie użyć wody, czyli odkręcić kran, a to chyba widniało na liście zakazów.
– Potem wszystko posprzątamy – oznajmiłem, okazując męstwo i zimną krew.
– Pewnie, że potem – przytaknęła z zapałem Marysia. – Robimy ciasto, dziewczyny i chłopaki, i bawimy się dalej – zaśmiała się szaleńczo.
Okazało się, że wszystkie patelnie są brudne. To znaczy tak stwierdziła Ola, ale ona jest straszną pedantką i ciągle sprząta. A patelnie są miedziane i tyle. Siostra babci ma ich kilkanaście. Jedna rzeczywiście stała w zlewie nieumyta. Podejrzewam, że babcia Barbara zostawiła ją specjalnie, bo chciała mnie sprawdzić i oczekuje miłej niespodzianki. No, jakieś niespodzianki to już są, ale i tak możemy wszystko wyszorować. Nawet garnki. Zosia z Krystianem i Filipem wzięli się do roboty. Filip związał włosy w koński ogon i wyglądał zupełnie jak dziewczyna, ale wolałem mu tego nie mówić. Krystian, czyli Mateusz, wycierał sztućce i talerze i miał przy tym taką minę, że współczułem szczerze zastawie babci Barbary. Wyszorowana patelnia poszła na pierwszy ogień. To znaczy na gaz. Zaczęliśmy smażyć. To znaczy smażyła Marysia, bo ja chciałem tylko podrzucać. Cała sztuka robienia naleśników polega na umiejętnym podrzucaniu i obracaniu ich w powietrzu.

Nagle coś trzasnęło, a potem rozległ się straszliwy huk. Wybiegłem z kuchni i popędziłem do pokoju, skąd dochodził ryk telewizora. To Rysio próbował podłączyć laptopa z grą, korzystając z braku zainteresowania Gwiezdnymi wojnami. Coś się stało z potencjometrem, to znaczy z głosem, bo telewizor ryczał i nie dawał się ściszyć. Wiem, że sąsiedzi z prawej strony są niemal całkowicie głusi, ale pani Tereska będzie myślała, że to wojna i zacznie uciekać do piwnicy. Wybiegłem więc na klatkę schodową i w tej samej chwili otworzyły się drzwi.
– Do piwnicy! – ryknęła sędziwa pani.
„Sędziwa pani” to ulubione powiedzenia naszej nauczycielki, od czasu kiedy byliśmy na sławetnej szkolnej wycieczce, o której przy okazji też opowiem. „Sławetna” to także ulubione słowo naszej pani.
– To telewizor – krzyknąłem z całych sił. – Popsuł się telewizor!
– I z tego powodu zaczęła się wojna? – zdziwiła się pani Teresa. – Co za czasy?!
Zapadła kompletna cisza. Widocznie Marysia wyrwała kabel z gniazdka i odłączyła telewizor.
– No właśnie się nie zaczęła, już po wszystkim – wyjaśniłem. – Może pani wrócić do domu.
– Pozdrów mamę, Antoni – poprosiła sąsiadka. – I powiedz jej, że znalazłam wreszcie tę fotografię.

Pani Teresa znajdowała ją raz na jakiś czas. Nikt nie wiedział, kto został na niej uwieczniony, bo nikt jej nigdy nie widział. Wojna w każdym razie nie wybuchła, ale ponieśliśmy dotkliwe straty. Pomyślałem, że postoję sobie chwilę na klatce schodowej i zaplanuję strategię odwrotu. Ktoś kiedyś podobno powiedział: „Być zwyciężonym i nie polec to zwycięstwo. Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska”. Tata Drzewa często to cytuje. Tak zachęca syna do nieustawania w walce o dobre oceny. Pomyślałbym jeszcze trochę, gdyby nie dziwny zapach wydobywający się z mieszkania. Przypominał nieco woń unoszącą się z materiału, na którym leży rozgrzane żelazko. I ktoś o tym zapomniał.
Wbiegłem do mieszkania, aby zobaczyć, co się dzieje, bo było dziwnie cicho, a poza tym nie planowaliśmy prasowania na imprezie. Wpadłem prosto na Jerzyka, który biegł po mnie, ale nic innego nie widziałem, gdyż mieszkanie pełne było dymu. Zderzyliśmy się głowami, a potem to już naprawdę zrobiło się niedobrze.

Gdybym miał wyobrażać sobie piekło, to kuchnia babci Barbary niebezpiecznie je przypominała. Marysia szarpała się z oknem, które od dawna się nie otwierało, bo było wypaczone. Szarpane wypadło z framugi i Krystian złapał je w ostatniej chwili. Już widziałem, jak leci z drugiego piętra i roztrzaskuje się na chodniku albo na przechodniu. Potem kłęby dymu zaczęły ulatywać przez otwór okienny. Patelnia płonęła, a kilka naleśników leżało smętnie na talerzu. Ola siedziała na podłodze, zanosząc się płaczem. Pewnie chodziło jej o spódnicę, która teraz była w kropeczki i wyglądała tak, jakby ktoś próbował ścierać z niej ciasto. Dlatego nie chcemy mieć dziewczyn w bandzie. Płaczą o byle co.
– Michał, co teraz będzie? – spytał Hubert, który niewiele się odzywał tego wieczoru.
Podejrzewam, że układał nowy wiersz albo planował jakiś rewolucyjny przewrót, bo jego rodzice są anarchistami. Nawet nie mają dowodów osobistych.
– Źle będzie – odpowiedziałem markotnie.
– Szkoda, że nie wziąłem gitary, zagrałbym teraz pod ten klimat jakiś ostry kawałek – rozmarzył się Filip.
Nawet nie chciało mi się tego komentować.
– To co z tym oknem? – spytał Krystian, opierając je o stół.
Nie odpowiedziałem, bo usłyszeliśmy syreny. A więc rzeczywiście wybuchła wojna. Pod dom podjechał jednak tylko wóz strażacki. Wychyliliśmy się przez okno, bo uwielbiamy patrzeć na strażaków i na migające na dachu światełka. Ups! Zapomniałem, że nie wolno wychylać się przez okno.
My patrzyliśmy na nich, a oni na nas. A potem to już było tylko gorzej.

Nie wiem, dlaczego tata tak się zdenerwował, ale po wyjaśnieniu okoliczności i odwołaniu alarmu wszystkich po kolei odwiózł do domu. I nie odezwał się do nas ani słowem. Na podwórku stali sąsiedzi, a potem okazało się, że pani Henryka z pierwszego piętra prawie dostała zawału, gdy zobaczyła strażaka na drabinie, bo wyglądał jak jej narzeczony, który porzucił ją przed ołtarzem pięćdziesiąt lat temu. Wróciłem do domu, gdzie czekała już na mnie mama. Pokiwała głową i rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie. Wiedziałem, że nie ominie mnie kara.
– Michałku – rozpoczął tata – wiesz, jak bardzo cię kochamy.
Oj, niedobrze – pomyślałem. Wiedziałem, co oznaczają te słowa. Bez laptopa i bandy dwa tygodnie jak nic.
– Jesteś naszym dzieckiem – dodała mama.
Trzy tygodnie.
– Ale zrobiliście coś, co nie mieści się w ramach czegokolwiek, co dotąd zrobiliście. Przekroczyliście wszystkie granice. – Tata nieco podniósł głos.
Cztery tygodnie jak nic!
– I dlatego jutro od rana wszyscy, którzy uczestniczyli w zabawie, sprzątają mieszkanie babci Barbary pod dowództwem mamy. Tak ustaliłem z rodzicami twoich przyjaciół. A za straż pożarną i fałszywy alarm, jeśli będą jakieś koszty, zapłacicie wszyscy ze swojego kieszonkowego.
Biedny Jerzyk, jak on to przeżyje. Każdy ma swoją słabość. Ale wygląda na to, że znów się zobaczymy. I to wcześniej niż za miesiąc. Uśmiechnąłem się szeroko, a tata powiedział, że chyba jednak nie jestem normalny.

 
Wesprzyj nas