Trzecia część wciągającej trylogii o Grze w Alternatywną Rzeczywistość.


Po wykonaniu serii ryzykownych zadań Henrik Petterson chciałby zupełnie wycofać się z Gry, ponieważ od kiedy się w nią zaangażował, życie jego i jego siostry stale było w niebezpieczeństwie.

Kiedy otrzymuje anonimowy SMS z propozycją dalszego uczestnictwa w Grze, uświadamia sobie, że nie udało mu się przed nią ukryć. Wiadomość wytrąca go ze stanu wątłej równowagi, którą z takim trudem wypracował. Sprawę pogarsza fakt, że inwigiluje go policja. Mimo wszystko HP wyznacza sobie jeszcze jeden cel.

Chce rozpracować Grę i zdemaskować jej mechanizm, tak aby już na zawsze się od niej uwolnić.

Anders de la Motte
[bubble]
Przekład Paweł Urbanik
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 6 listopada 2013


Skrzynka nadawcza: 1 oczekująca wiadomość
Od: aoodbov.821@gmail.com
Do: maanus.sandstrom@farookalhassan.se

Temat: Gra

Mange, do kurwv nędzv, jak mogło do tego dojść? Przecież to wydawało się takie proste. Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Jakiś telefon komórkowy którego ktoś zapomniał w pociągu. Telefon, który wiedział, kim jestem. I zwrócił się do mnie po imieniu. Chcesz zagrać w grę, Henriku Petterssonie?
TAK czy NIE?
Na początku wszystko szło jak po maśle. Zadania, które mi zlecali, były proste. Zwinąć parasol, odkręcić śruby w kołach wvpasionej bryki, wyłączyć zegar nad Nordiska Kompaniet. Filmiki były spoko, fanom się podobały, a ja zacząłem się wspinać na liście rankingowej. Napawałem się sławą i uznaniem, celowałem w sam szczyt, żeby zrzucić z niego Kenta Hasselqvista aka gracza numer 58.
Robiłem to za wszelką cenę. Napakowanemu sterydami karkowi przv Birkaaatan wysprejowałem mordę i drzwi wejściowe. Dokonałem zamachu na orszak królewski. Rzuciłem kamieniem w radiowóz przv Traneberasbron… Nawet mi powieka nie drgnęła, Manae. Nie zawahałem się ani na sekundę. Robiłem wszystko, żeby sięgnąć szczvtu. Wszystko dla uwielbienia przez innych. Dla ich uznania.
Ale później spieprzyłem sprawę. Złamałem zasadę numer jeden. Nigdy z nikim nie mów o Grze. Najpierw mnie wywalili, później dali ostrzeżenie. Podpalili mi mieszkanie, próbowali zjarać Twój sklep. Że nie wspomnę o megamózgu Ermanie – eremicie, którego w to wmieszano. Próbował się ukryć, żyć w chatce na wsi, z dala od najnowszvch technologii. Ale to mu nie pomogło.
Zawsze grasz w Grę, czy tego chcesz, czy nie.
A więc zemściłem się. Wysadziłem ich serwerownię w powietrze, wvczyściłem im konto i się zwinąłem. Wiodłem leniwe życie na plaży w Azji – dokładnie takie, o jakim wszyscv marzą. Naprawdę próbowałem cieszyć się swoją emeryturą. Było tak sobie. Trzeba uważać, o czym się marzy. Udało mi się pozostawać w ukryciu czternaście miesięcy, wreszcie znaleźli mnie w Dubaju. Wrobili mnie w zabójstwo Anny Argos, zamknęli i torturowali.
Ale wyrwałem się z ich łap. Postanowiłem się dowiedzieć, kto chciał śmierci Anny Argos. I przy okazji mojej. Wvdawało się, że odpowiedź znajdę w Argoseve.com. Że śmierć Anny ma coś wspólnego z ich – najłagodniej mówiąc – szemranymi praktykami: kupowaniem blogerów, tworzeniem tysięcv ściemnionych profilów internetowvch, za pomocą których komentują i oceniają pod dyktando klientów firmy. Mieli narzędzia do przysłaniania, ukrywania i rozwadniania pewnych tematów. Takie jak na przykład Gra…
Nawet im dokopaliśmy choć trochę nas to kosztowało. Zasadziłem w ich systemie trojana, którego zaprojektowałeś. Zrobił, co zrobić powinien. Wyciągnął trolle na światło dzienne, żeby zamęty. Udupił Philipa Argosa i potraktował całą bandę tych konspiratorskich gnojów tak, jak na to zasłużyła.
I byłobv spokojnie.
Gdyby nie on.
Tage Sammer. Albo wujek Tage, jak nazywa go Rebecca. Twierdzi, że jest starym kumplem ojca.
Facet pewnie wkręcił siorę, ale ja wiem, kim naprawdę jest. Przywódcą. Mózgiem tego wszystkiego.
Zlecił mi zadanie, Mange.
Ostatnie zadanie, które uczyni mnie sławnym. Próbuję wykombinować, jak tego uniknąć. Jak wyrwać siebie i Rebeccę z jego uścisku. Jeśli otrzymasz tego mejla, wiedz, że nie dałem rady. Że zmusili mnie do realizacji zadania. I że najprawdopodobniej jestem martwy.
Cicho tu teraz. Zbyt cicho.
Ale wiem, że oni tam są i obserwują każdy mój ruch.
Za chwilę się zacznie.
Pytanie: Czy jestem gotowy wziąć udział w ostatniej rozgrywce?
Jak sądzisz?
TAK czv NIE?

Twój stary kumpel HP
Wiadomość oczekuje na wysłanie w późniejszym terminie.


Jakby go ktoś walnął pięścią w klatkę piersiową. Mniej więcej to właśnie poczuł. Miał wrażenie, że moment uderzenia jakimś cudem rozciąga się w czasie. W jednej chwili dostrzegł każdy najmniejszy szczegół. Broń skierowaną prosto w niego, przeciągłe, paniczne krzyki w tłumie. Ciała kotłujące się w zwolnionym tempie. Jak gdyby próbowały odsunąć się od niego możliwie najdalej. Mimo wszystkich oznak, mimo że zapach prochu palił go w nozdrza, a odgłos strzału wciąż odbijał się echem w uszach, jego mózg zaprzeczał rzeczywistości. Jakby się bronił przed niemożliwym, niewyobrażalnym, niesłychanym…
To po prostu nie mogło się zdarzyć.
Nie teraz!
Nigdy!
Ona go zastrzeliła…
ONA
GO
ZASTRZELIŁA!
JEGO!!!
Wciąż trzymała pistolet wymierzony prosto w niego.
Patrzyła lodowatym wzrokiem, całkowicie pozbawionym emocji. Jakby nie swoim, lecz obcego. Próbował podnieść rękę w jej stronę, otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale jedynym dźwiękiem, jaki zdołał z siebie wydobyć, był nikły jęk. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, czas odzyskał swoją normalną prędkość. Ból zaczął rozpływać się po klatce jak fala, brnął dalej w dół ciała, sprawił, że asfalt pod stopami zaczął się kołysać. Kolana mu się ugięły, więc zrobił parę chwiejnych kroków wstecz, żeby utrzymać równowagę. Piętą zawadził o krawędź chodnika. Na sekundę, walcząc z grawitacją, znalazł się w stanie nieważkości. Chwilę później poczuł, że spada swobodnie. Jak we śnie.
I dla niego Gra się już skończyła.

| A whole new [geim]?

Jak tylko się obudził, zauważył, że coś jest nie tak. Minęło jednak parę sekund, zanim się zorientował, co mu nie pasuje.
Było cicho. Za cicho.
Okno sypialni wychodziło na ulicę Guldgränd, więc HP dawno oswoił się z ciągłym szumem dobiegającym z oddalonej o kilkaset metrów obwodnicy Söderleden. Nawet nie zawracał sobie nim głowy. Tym razem noc wypełniały nie zwyczajne, niskie pomruki ulicy przerywane od czasu do czasu wyciem syren. Wypełniała ją grobowa cisza. Zerknął na radio. Na wyświetlaczu widniała trzecia pięćdziesiąt osiem. Roboty drogowe – zaczął zgadywać. Pewnie zamknęli Söderleden, Söder Mälarstrand i Slussen, żeby znów połatać asfalt.

W takim razie Bob Budowniczy i jego paczka musieli to robić bezszelestnie. Poza tym HP zaczął zdawać sobie sprawę, że brakuje również innych dźwięków. Nie słyszał żadnych roznosicieli gazet tłukących się przy drzwiach wejściowych ani żuli drących ryje na Hornsgatan. Nic, nawet jedno małe piśnięcie nie wskazywało na to, że stolica żyje. Jak gdyby jego mieszkanie otoczyła gigantyczna bańka i odcięła go od reszty świata. Zmusiła do życia we własnym uniwersum, w którym nie obowiązują standardowe reguły.
Co poniekąd było właściwie prawdą…
Zauważył, że serce zaczyna mu bić mocniej. Na dźwięk lekkiego szmeru dochodzącego z mieszkania nagle zesztywniał.
Włamanie?
Niemożliwe. Zamknął drzwi na wszystkie spusty, jak to zwykł robić. Sporo za nie zabulił. Warte były jednak każdej sumy. Stalowe futryny, podwójne zamki i takie tam. Z czysto logicznego punktu widzenia nikt nie mógł się wedrzeć do środka. Mimo to schiza go nie opuszczała. Ześlizgnął się z łóżka, przemknął przez sypialnię i zerknął ostrożnie do pokoju gościnnego. Minęło kilka sekund, zanim jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku. Wniosek był jednoznaczny: nic, nawet jednego ruchu – ani w gościnnym, ani w oddzielnej małej kuchni. Wszystko w porządku, żadnych oznak niebezpieczeństwa.

Z wyjątkiem tej nienaturalnej, uciążliwej ciszy, która wciąż wypełniała przestrzeń. Podszedł cicho do okna i wyjrzał na zewnątrz. Żadnej facjaty na ulicy. W zasadzie nie powinno go to dziwić. Na Marii Trappgränd większy ruch zawsze byłby czymś wyjątkowym. Zamknęli na czas robót. Na stówę. W ogóle cały ten pieprzony Södermalm wyglądał jak wykopaliska w Birka, dlaczego więc spodziewać się, że będzie tętnił nocą? Asfalciarze walnęli sobie pewnie przerwę na kawę. Bardzo prawdopodobne! Ale mimo wszystko nadal dręczyło go złe przeczucie.

Został jeszcze przedpokój. Przeszedł na palcach po niedawno położonej podłodze, omijając trzecią i piątą deskę, bo wiedział, że skrzypią. Kiedy znalazł się kilka metrów od drzwi wejściowych, wydało mu się, że blaszka zasłaniająca otwór na listy drgnęła. Momentalnie zastygł w bezruchu, a tętno ruszyło z kopyta. Minęły dwa lata, od kiedy ktoś wlał przez otwór naftę i podpalił mu chatę. To była cholernie niefajna przygoda, po której wylądował w szpitalnym łóżku z maską tlenową na pysku. Dopiero po jakimś czasie skapował, że akcja oznaczała mały strzał ostrzegawczy, który miał mu przypomnieć o zasadach Gry.

Ostrożnie wciągnął nosem to podejrzanie ciche powietrze, ale nie poczuł zapachu na>y. Jednego był natomiast całkowicie pewien. Odgłosy dobiegały od drzwi wejściowych. Może to jednak roznosiciel gazet? Zrobił kolejne kilka kroków do przodu i powoli zbliżył oko do wizjera.
O kurwa!
Przez chwilę widział tylko mroczki. Serce prawie mu stanęło. Kolejny trzask wyrwał go ze stanu odrętwienia. Ktoś właśnie próbował wyważyć drzwi do mieszkania! Żelazna futryna zaczęła się ruszać. Ktokolwiek to był, miał więcej pary niż Hulk. Trzecie uderzenie, metal w metal, żaden cholerny Bruce Banner, lecz raczej porządny młot. Pewnie kilka młotów.

Futryna przesunęła się o kolejne kilka centymetrów i nagle w małej szczelinie mignęły bolce zamka. Wystarczyłoby uderzyć jeszcze parę razy. Robiąc zwrot, potknął się o własne nogi i runął jak długi na podłogę. Po kolejnym walnięciu w drzwi poczuł, jak na jego gołe łydki spada świszczący grad odpadającego od ściany tynku. Stopy ślizgały się po drewnie, ręce szukały byle jakiego trzymadła.
Wstał.
Pobiegł – do salonu, do sypialni.
Kolejne walnięcie w drzwi!
Posmak krwi w ustach, serce rozsadzające klatkę piersiową. Ręce trzęsły mu się tak, że miał poważne trudności z przekręceniem kluczyka w zamku. Co tu się, do jasnej kurwy nędzy, dzieje?! Kolejne rąbnięcie dochodzące z przedpokoju, a po nim trzask, który najprawdopodobniej oznaczał, że futryna się poddała. Chwycił komodę, naprężył wszystkie mięśnie i omal nie wyrżnął maską o glebę, bo okazało się, że mebel swobodnie podjeżdża pod drzwi.
Gówniane wióry!
Skoro stalowe wrota nie dały rady zatrzymać napastników, to tym bardziej nie mogła tego zrobić jakaś sklejka znad Bałtyku. Co najwyżej zyskałby dzięki niej kilka sekund. Rozciągnął się na łóżku i po omacku zaczął badać rękami stolik nocny.

Telefon, gdzie, do cholery, jest telefon? Tu! Dupa, to pilot do tefały. Usłyszał szybkie kroki w przedpokoju, pokrzykujące do siebie grube głosy, był jednak za bardzo skupiony na szukaniu, żeby zrozumieć, co mówią. Nagle jego palce trafiły na telefon. Tak gwałtownie, że ten spadł na podłogę.
Fak!
Brzęk klamki, następnie ciężki ryk.
– Tutaaaaj!
HP rzucił się na podłogę i zaczął rozpaczliwie jeździć po niej rękami. Jest, tuż obok lewego ramienia. Chwycił komórkę i zaczął niezdarnie stukać w przyciski. Palce wciąż się trzęsły jak w zaawansowanym stadium parkinsona. Jeden, jeden, dwa – łatwa sprawa… No, zajebiście. Walnięcie w drzwi prawie wywróciło komodę z IKE-i do góry nogami.
– Halo, Centrum Powiadamiania Ratunkowego.
W czym mogę pomóc? – powiedział matowy głos w słuchawce.
– Policja! – krzyknął HP. – Pomóżc…
Oślepił go błysk mocnego światła.
Następnie HP poczuł uderzenie. Tak mocne, że stracił oddech.
Sekundę później był ich.

 
Wesprzyj nas