Ed Macy, brytyjski pilot śmigłowca Apacz, uważanego przez wielu za najgroźniejszą broń powietrzną świata, opisuje wojnę w Afganistanie nie tylko z lotu ptaka.


Dwie maszyny wiszą 600 metrów nad ziemią, czekając aż grupa spadochroniarzy zakończy poszukiwania zaginionych brytyjskich żołnierzy – podczas pierwszej opisanej w Pilocie Apacza misji nie zostaje wystrzelona ani jedna sztuka amunicji, lecz mimo to już po kilku stronach wiadomo, że od tej książki nie będzie można się oderwać. Natomiast jej finał przerasta nawet najznakomitsze hollywoodzkie kino akcji.

Ed Macy, brytyjski pilot śmigłowca Apacz, uważanego przez wielu za najgroźniejszą broń powietrzną świata, opisuje wojnę w Afganistanie nie tylko z lotu ptaka. Akcje bojowe i życie w bazie, wymagające nadludzkich zdolności treningi i testy, jedyne w swoim rodzaju portrety towarzyszy broni i… Tony’ego Blaira. Hektolitry adrenaliny i szczypta angielskiego humoru. Energiczna, męska opowieść o pilotach najbardziej zaawansowanych i zabójczych maszyn bojowych.

Ed Macy spędził w służbie Jej Królewskiej Mości 23 lata, a w książce opisuje swoją drugą służbę w Afganistanie zakończoną bitwą o Fort Jugroom – była to jedna z najniebezpieczniejszych misji przeprowadzonych w czasie walk w Afganistanie – misja tak trudna, że uważano ją za niemożliwą do wykonania. Za męstwo podczas tej akcji królowa Elżbieta II odznaczyła go Krzyżem Wojskowym.

Ed Macy
Pilot Apacza
Przekład: Bartosz Szołucha
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 24 październiak 2013


ROZDZIAŁ 18
Nie ten mur

Trzy minuty i dwadzieścia osiem sekund wcześniej…

Przeprowadzając manewr z typową dla siebie perfekcją, Geordie szarpnął ostro drążkiem sterowym, żeby posadzić Brzydala 50 tuż obok ciała Mathew. Tuman kurzu wzbił się przed nimi i uniósł się na wysokość 30 metrów, zanim został wessany przez wirnik śmigłowca, szczelnie zakrywając go pyłem. W ciągu dziesięciu lat służby Geordie wylatał jako pilot ponad dwa tysiące godzin i było to najgorsze zapylenie, jakiego do tej pory doświadczył.
— Billy, nie mogę lądować w tym gównie. Ed i Carl nas nie zobaczą i wylądują prosto na nas.
— Ląduj gdziekolwiek, po prostu posadź nas na ziemi.
— Lecę do fortu.
— Jesteś pewien?
— Zaraz za mur. Tam jest kolejne spore pole i nie ma niczego.
— Zrozumiałem. Leć.
Lekkie wciśnięcie dźwigni skoku i apacze Geordiego ponownie wzbił się w powietrze. Wdepnięcie lewego pedała pozwoliło obrócić maszynę o 90 stopni w prawo, a po delikatnym pchnięciu drążkiem byli już za murem i wlatywali na przylegające do niego pole o kształcie prostokąta o wymiarach 200 na 100 metrów. Linia drzew po prawej stronie dzieliła je na dwa kwadraty.
Geordie przebył jeszcze 50 metrów, aby kolejna chmura pyłu nie oślepiła Eda i Carla. Billy skierował TADS w północny skraj pola i naprowadził celownik na mur okalający fort.
— Strzelam!

Wcisnął spust i wystrzelił dwadzieścia pocisków w kierunku pozostałości wieży wartowniczej na prawo. Kolejne dwadzieścia posłał w górną część muru — eksplozje pocisków spowodowały rozpryski kamieni i odłamków we wszystkich kierunkach. Jeśli ktoś znajdował się za murem, to teraz nie będzie spieszył się z wychylaniem spoza niego. Dało to załodze dodatkowe pół minuty.
Nick obserwował ich podejście z pułapu 2000 stóp. Aby zniechęcić przeciwnika od próby obejścia i zaskoczenia kolegów z Brzydala 50, dwudziestonabojowymi seriami ostrzelał cały zachodni mur oraz przylegającą do niego drogę nad kanałem.
Geordie posadził maszynę pod kątem 45 stopni od głównego budynku Fortu Jugroom. Zgodnie z poleceniem Heard i Robinson zeskoczyli ze skrzydeł i pobiegli do muru. Do złego muru.
Geordie widział, jak znikają w chmurze pyłu, i od razu zaczął się martwić.
— Billy, myślisz, że wiedzą, gdzie w ogóle jesteśmy?
— Raczej nie. Na skrzydle nie mogli niczego zobaczyć. Ledwie widzieliśmy siebie.
Czterdzieści sekund upłynęło do chwili, w której zaczęli cokolwiek widzieć. Hearn z Robinsonem uwijali się jak w ukropie wokół północnego muru, poszukując śladów Mathew. Biegiem rzucili się z powrotem do apacza. Robinson zbliżał się pierwszy — podniósł ręce i karabin, aby dać sygnał pilotom, że mają problem. Zauważył go Geordie.
— Nie mają pojęcia, że jesteśmy na innym polu. Wyjdę i pokażę im, gdzie mają iść.
Billy był kapitanem, a Geordie pierwszym pilotem, ale nie było czasu na kłótnie, kto ma wyjść, a kto zostaje w śmigłowcu. Wyskoczył na zewnątrz, zabezpieczając uprzednio dźwignię skoku i mocy, ale zapomniał zabrać karabinka.
Biegiem ruszył do Robinsona.
— Za mną, on jest tam! — krzyknął.

Zmieniając kurs o 90 stopni, Geordie przeleciał przez dziurę w murze 8 metrów po prawej stronie. Wydawało mu się, że tam jest Mathew — zaraz obok krateru, tuż po prawej, ale chmura kurzu zdezorientowała i jego. Wewnętrzny kompas przestawił mu się o 90 stopni i zaczął prowadzić żołnierzy do leja po bombie przy zachodniej ścianie fortu. Okrążył krater i ostro skręcił w prawo — marines bezwiednie ruszyli za nim, idąc coraz bardziej na północ, w kierunku przeciwnika.
Widoczność spadła do zaledwie 10 metrów — cała trójka znalazła się w samym środku chmury dymu spowodowanej przez wybuch bomby zrzuconej z B-1B. Wszędzie unosił się smród spalenizny i materiałów wybuchowych.
— Chłopaki, idziemy! Reszta też musi gdzieś tu być! — Geordie krzyczał przez ramię, kiedy kierował się na ścieżkę przy kanale. Robinson szedł 10 metrów dalej, a Hearn ubezpieczał tyły. Przeszli 100 metrów, ale nadal nikogo nie znaleźli. Geordie wiedział, że Ford znajduje się obok muru, bo tam widział go jeszcze z powietrza. Czyżby odzyskał przytomność i wyczołgał się stąd? Może w kierunku rzeki? Przyspieszył kroku.
Po kolejnych 80 metrach czarna chmura zaczęła się rozpływać. Doszli już niemal do końca ściany, której narożnik został wcześniej bezpośrednio trafiony, a jego szczątki rozsypały się na ścieżkę. Geordie nie przypominał sobie, żeby mur tutaj został zniszczony — kiedy ostatni raz go widział, był nienaruszony. Może rozwalił go Nick albo zrobiła to Charlotte, kiedy ekipa ratunkowa zbierała się w sztabie Magowana?
Wyjrzał za róg i dostrzegł drzewa owocowe pochylające się nad skałami. Takich drzew również sobie nie mógł przypomnieć.
Zwolnił. Coś było nie tak. Kanał powinien być teraz przed nim. Gdzie mógł się podziać, do jasnej cholery? Powoli zaczął wyłaniać się z chmury pyłu po lewej stronie…
Co było przed nim? Tylko pole i…

Nagle zatrzymał się i zaległ. Nie dalej niż 15 metrów od niego, pod rozłożystymi gałęziami drzewa, zauważył trzech facetów z brodami i w turbanach. Jeden miał przewieszony przez plecy karabin maszynowy PK, drugi siedział na kolbie kałasznikowa leżącego na ziemi, a trzeci kucał i trzymał w obu dłoniach RPG. Byli mocno zajęci rozmową, a siedząc w cieniu drzewa, pozostawali niewidoczni dla krążącego nad nimi apacza. Talibowie…
Kiedy dostrzegli Geordiego, natychmiast zamilkli. Spojrzeli na niego, a on na nich. Nagle wszystkich zmroziło. Każdy z nich był w szoku.
Teraz zdał sobie sprawę, że są w kompletnie niewłaściwym miejscu. To północna strona fortu, a nie zachodnia! Jezu, kurwa, Chryste!
Talibowie dobrze wiedzieli, że jeśli przed nimi pojawi się brytyjski żołnierz, to nie będzie sam. Będzie ich co najmniej setka, tak jak to było w czasie ostatniego natarcia. Zawahali się, dając w ten sposób Geordiemu kilka cennych sekund. Odwrócił się i rzucił się w kierunku, z którego przyszedł, pędząc ile sił w nogach.
— Wracamy! Wracamy! Źle idziemy! Źle idziemy! — trajkotał jak najęty.
Ale jego ostatnie słowo Robinson usłyszał bardzo wyraźnie:
— Talibowie!
On też się obrócił i zaczął sprint z powrotem. Widząc twarz zbliżającego się Hearna, krzyknął do niego:
— Sir! W drugą stronę, w drugą stronę!
Talibowie otworzyli do nich ogień, a pociski zaczęły się rozrywać tuż pod ich stopami. Geordie poczuł w sobie Strusia Pędziwiatra — najpierw wyprzedził Robinsona, a potem Hearna. Chwilę później mur eksplodował.

Billy nie miał innego wyjścia, jak tylko siedzieć i czekać na rozwój sytuacji. Jego zadaniem było pilnowanie przedniej półsfery śmigłowca do czasu powrotu pozostałej trójki. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić — z działka mógł strzelać tylko bezpośrednio w przód i do 90 stopni w prawo. Jeśli talibowie przedostaliby się przez dziurę w murze, nie miałby szansy zareagować.
Najbardziej zabójcza maszyna bojowa świata stała teraz na ziemi, bezbronna jak niemowlę. Apache nie został zbudowany z myślą o strzelaniu do niego na ziemi. Z ziemi, owszem. Ale na tym samym poziomie? To już był poważny problem.
Panele kevlarowe kończyły się na wysokości pasa, więc mógł zostać trafiony ze zwykłej pukawki. Trafienie z RPG prosto w okno i Billy przechodzi do historii. Nawet celnie rzucona w śmigło ogonowe cegła mogła skutecznie wyłączyć śmigłowiec z akcji. Jak długo zajmie talibom zorientowanie się, że tutaj jesteśmy?
Odpowiedź przyszła szybciej, niż myślał — dwadzieścia sekund po tym, jak Geordie i trzech marines wrócili z pola zza szczytu muru wyłoniły się dwa karabinki kałasznikowa, jakieś 100 stopni na prawo od śmigłowca. Ktoś strzelał z nich ogniem ciągłym, zupełnie na oślep.
— Tu Brzydal 50, mam talibów robiących mi tu Bejrut za murem 60 metrów na prawo ode mnie. Poczęstuj ich czymś.
— Tu Brzydal 52, zrozumiałem. Czekaj — błyskawicznie zgłosił się Nick.
FOG skierował ich maszynę nisko, po północnej osi, nad drzewami na wschodzie i obserwował fort.
— Działko moje. — FOG uruchomił działko jednym ruchem prawego kciuka, wycelował i wystrzelił serię dwudziestu sztuk.
— Billy, strzelam z działka. Patrz, gdzie trafiam — poinformował.
Wielkie fragmenty gliny odpadły od ścian budynku w centrum fortu. FOG skierował oko w lewo i przeniósł punkt trafienia. Kolejna seria przeorała sąsiadujący plac, rozbijając skalny chodnik i dosłownie przecięła mur, zza którego strzelanego do Billy’ego.
FOG dostrzegł jeszcze ruch na dalekim skraju.
— Mam uciekiniera, strzelam.

Trzecia seria rozerwała segment muru dosłownie w chwili, gdy Geordie mijał Hearna.
Fala uderzeniowa rzuciła Geordiego metr w bok. Potem wybuchy nastąpiły po drugiej stronie muru, kolejne na brzegu kanału, po ich prawej. Rozgrzane do czerwoności odłamki ze świstem przeleciały nad ścieżką przez metrowej szerokości dziurę po pocisku, mijając ich o centymetry. Geordiemu dzwoniło w uszach, a w ustach miał pełno żwiru.
— Jezu, co to, kurwa, było?! RPG?! Dziesięć RPG?!
Dźwięk porusza się z prędkością 343 metrów na sekundę. Nieco ponad trzy sekundy zajęło więc mu usłyszenie apacza strzelającego z działka w odległości kilometra od niego. Kurwa, to do nas strzelają!
— Co się kurwa dzieje?! — krzyczał Hearn.
— Ostrzał, kurwa! — wykrzyczał Geordie.
Nie wyobrażał sobie, że może biec szybciej, niż robił to do tej pory. Szybko się przekonał, że jednak może.
— FOG, bezpośrednie trafienie! Piękny strzał! Oby tak dalej! — powiedział Billy.
Teraz Billy zaczął wyliczanki. Na zegarku była już 10:00:55. Jezu, prawie dwie i pół minuty na ziemi. Czas się skończył — trzeba uciekać. Jeszcze jedna taka akcja jak przed chwilą i nie będzie z nich co zbierać. Talibowie oddaliby wszystko, żeby dorwać moskita, którego tak się bali. Teraz czekały na nich takie dwa, dostarczone pod same drzwi i podane jak na tacy.
Gdzie był Geordie? Już dawno powinien wrócić — nie ma go już minutę i czterdzieści sekund. Może potrzebowali wsparcia i trzeba wystartować, żeby dorzucić do pieca? Ale jeśli wystartuje, kurz znów ogarnie cały rejon i Geordie z chłopakami nie będzie wiedział, gdzie jest śmigłowiec. Nie mógł ich zostawić, bez względu na wszystko.
A jeśli ich trafili i nie mogą wrócić? Tego scenariusza nie omówili. Położył rękę na dźwigni skoku — była zablokowana, Geordie zrobił to przed wyjściem. Start mógłby się odbyć jedynie w trybie awaryjnym, za pomocą sterowania fly-by-wire. KURWA. Niech tylko nikt nie pojawi się za rogiem. Przynajmniej Ed i Carl są we właściwym miejscu. Wcisnął przełącznik mikrofonu.
— Ed, to trwa już za długo. Co się dzieje? Przypięliście już Forda?
— Billy, tu Carl. Ed jest na zewnątrz. Mają poważny problem z niesieniem gościa.
— Przecież jest ich czterech…
— Nie, nie ma tylu.
— Co robi Ed poza śmigłowcem?
— To ci właśnie próbuję powiedzieć. Nie ma czterech, jest Ed i dwóch marines. A gdzie są twoi?
— Nie widzisz ich?
— Nie!
— A co z Geordiem? Geordiego też tam nie ma?
— A nie jest z tobą?
— No nie…
Chwila ciszy.
— Kurwa!

Geordie przedostał się na pole, gdzie stał jego śmigłowiec, kiedy zaczynała się ich trzecia minuta na ziemi. Odwrócił się, żeby sprawdzić, czy Robinson i Hearn wciąż są za nim, i szybko rzucił okiem na śmigłowiec stojący w pyle jakieś 80 metrów dalej. Nie mógł dostrzec swojego kolegi. Modlił się w duchu, żeby Billy nie był ranny.
Był cały obolały. Sprintem przebiegł więcej niż 500 metrów, a jego płuca wypełniał dym. Gardło mu charczało, kiedy próbował zaczerpnąć powietrza. Walka za jego plecami wciąż się toczyła, ale przynajmniej już nikt do niego nie strzelał.
Południowy skraj zachodniego muru był zaledwie 10 metrów dalej. Skręt w lewo i już są przy Mathew z pozostałymi marines. Razem będą w stanie go zabrać stąd.
Geordie przeszedł za róg i zobaczył, jak Ed i Rigg ciągną Forda w kierunku śmigłowca, a Fraser-Perry osłania ich ogniem z karabinka. Na skraju pola błysnęły płomienie wylotowe. Pociski zaczęły rozdzierać ziemię, padając coraz bliżej niosących.
Rigg i Mathew padli na ziemię jak worki ziemniaków. Zaraz po nich przewrócił się Ed. Geordie dotarł do nich stanowczo za późno.

ROZDZIAŁ 19
Zwijamy się z Fortu Jugroom

Nie dam się wziąć tym gnojom żywcem. Potrzebuję mojego pistoletu.
Spojrzałem na pole za nami — 30 metrów dalej był Geordie! Pociski talibów rozdzierały powietrze wokół nas.
— Geordie, zacznij strzelać!
Sekundę później zorientowałem się, że nie ma swojego karabinka.
Musimy wyciągnąć Mathew spod ognia i zabrać go na śmigłowiec…
Do apacza zostało nam 7 metrów — byliśmy już przy końcówkach łopat. Aż wytrzeszczyłem oczy z wysiłku, żeby mocnej chwycić Mathew, i wreszcie udało mi się wyszarpać spod niego stopę. Pod nim leżał mój pistolet. Chwyciłem go i oparłem o kolano, gotując się do otwarcia ognia w kierunku płomieni wylotowych, które widziałem. Kiedy to zrobiłem, usłyszałem, jak zmienia się dźwięk pracy silników śmigłowca. Nieee!
Carl zwiększył moc. Pył i drobne kamyki waliły mnie w twarz, a ułamek sekundy później zobaczyłem, że śmigłowiec zaczyna się kołysać. Łopaty wirnika lekko się uniosły. Kamieniem oberwałem w stopę. Widziałem, jak Carl mówi coś szybko do mikrofonu, nie przerywając obserwowania nas. Nie chciał nas zgarnąć podczas startu.
— Carl, nie! Niżej!

Nie mógł mnie usłyszeć. Golenie podwozia rozprężyły się, kiedy rozpoczął wznoszenie. Rozpostarłem ramiona i zacząłem nimi energicznie machać — w końcu zrozumiał moją wiadomość i zmniejszył obroty. Nie miałem pojęcia, czy chce stąd odlecieć, czy może tylko odwrócić śmigłowiec i ostrzelać pozycje przeciwnika pośród drzew. Cokolwiek chciał zrobić — teraz już nie mógł.
Chmura pyłu, która się uniosła, była taka gęsta, że nie byłem w stanie dostrzec własnych dłoni. Gapiłem się w przestrzeń, próbując dojść do siebie.
Na wschód od nas, z przeszywającym uszy piskiem nadleciał hellfire i eksplodował potężnym błyskiem. Ułamek sekundy później poczułem na sobie falę uderzeniową. Minęło jeszcze dziesięć kolejnych sekund i usłyszałem dwa głośne wybuchy, a potem trzask pękających i upadających na ziemię gałęzi — pociski niekierowane. Charlotte i Nicki wzięli się za porządki pośród drzew. Zajebiście dobrze — zajęli się nimi. Carl musiał dać im znać.
Chmura brązowego pyłu wciąż była wszechobecna. Powoli zaczęła oddalać się od śmigłowca i widoczność sięgnęła kilku metrów. Ogień nieprzyjaciela z kierunku wschodniego wyraźnie zmniejszył natężenie. Jeśli my nie widzieliśmy talibów, to oni nie widzieli nas. Kurz wywołany przez Carla i zadyma w wykonaniu Brzydali 52 i 53 dała nam kilka cennych sekund. Musimy się teraz ruszyć. Odwróciłem się, żeby sprawdzić, jak poważny jest stan Rigga. Mocno się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem, jak kuca obok Mathew i próbuje go podnieść po raz kolejny. Geordie już przy nim był.
— Rigg! Jesteś cały?!
— Tak. Przewróciłem się! Sorry!
— Nie trafili cię?
— Raczej nie, nic nie czuję!
Byłem pod wrażeniem — nie trafili żadnego z nas.

Schowałem klamkę do kabury i pochyliłem się nad Fordem. Mocno złapałem go za oporządzenie, a Geordie chwycił jego prawą nogę. Ostatkiem sił skierowaliśmy się ku apaczowi.
Znienacka pojawili się Fraser-Perry i Robinson. Jeden złapał Mathew za ramię, a drugi za lewą nogę. Ostatni z chmury kurzu wyłonił się Hearn — jego twarz była czerwona niczym burak.
Byliśmy już trzy minuty spóźnieni, a na terenie przeciwnika przebywaliśmy łącznie cztery. W końcu — nie mam pojęcia jak to się stało — plan zaczął działać.
— Gdzieście, kurwa, byli?! — próbowałem przekrzyczeć hałas silników.

 
Wesprzyj nas