Juliet Grey studiuje życiorysy sławnych postaci i zamienia je w pasjonujące powieści. Trylogia poświęcona Marii Antoninie, której drugi tom właśnie ukazał się w Polsce pozwala poznać francuską królową z wielu perspektyw. „Modnemu Krakowowi” pisarka opowiedziała o pracy nad tą powieścią.
Agnieszka Kantaruk: Marii Antoninie przypisuje się, że widząc głodujących poddanych, powiedziała: „Nie mają chleba? To niech jedzą ciastka!”. Tymczasem te słowa wypowiedziała prawdopodobnie Maria Teresa, żona króla Ludwika XIV, Króla Słońce, żyjąca wiele lat przed Marią Antoniną. Jak to się stało, że ta niechlubna fraza ciągle przypisywana jest niewłaściwej osobie?
Juliet Grey: Jak się powszechnie uważa, „to zwycięzcy piszą historię”, tymczasem Ludwik XVI i jego żona Maria Antonina byli największymi przegranymi rewolucji francuskiej. Złośliwe pisemka propagandowe na jej temat zaczęły krążyć po Francji niemal zaraz po tym, jak została królową i obraziła wielu wersalskich arystokratów, wykluczając ich ze ścisłego kręgu osób, którymi się otaczała. W trakcie studiowania źródeł do tej książki nie udało mi się ustalić, kiedy konkretnie to zdanie przypisano Marii Antoninie albo kto był odpowiedzialny za włożenie w jej usta cytowanej frazy. W pierwszym tomie trylogii, w scenie kiedy Abbé Vermond daje Marii Antoninie wykład o królowych Francji, pozwoliłam sobie skorzystać z przysługującej autorowi swobody i napisać, że młodziutka arcyksiężniczka wiedziała, iż zdanie to padło z ust żony Ludwika XIV, Marii Teresy. Nawiasem mówiąc, oryginał brzmi: „qu ‘ils mangent de la brioche”, więc jest w nim mowa o bułeczce (brioszce), a nie ciastku („gâteau”). Osiemnastowieczny filozof Jean Jacques Rousseau wspomina, że czytał gdzieś tę wypowiedź, ale nie przypisuje jej żadnej konkretnej osobie, ani też nie podaje, skąd mogłaby pochodzić. Badaczka Antonia Fraser wysnuwa teorię, że jej autorką jest żona Króla Słońce. Inni historycy nie posuwają się aż tak daleko, wszyscy są jednak zgodni, że Maria Antonina nigdy nie wypowiedziała tych słów, tym bardziej więc zdumiewa, że przypisywanie jej ich ma tak długi żywot.
AK: Czy podczas zbierania informacji potrzebnych do napisania książki o losach Marii Antoniny natrafiła Pani na inne przypadki zafałszowania obrazu francuskiej królowej w oczach ludzi jej współczesnych lub potomnych?
JG: Tak, napotkałam takie przypadki. Maria Antonina stała się ofiarą licznych złośliwych publikacji, tak zwanych libelles, w których wypisywano straszliwe rzeczy na temat jej zachowania: że była rozwiązła, że miała romanse zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami, że do jej kochanków zaliczały się osoby z jej najbliższego kręgu: księżna de Lamballe, diuszesa de Polignac, jej modystka Róża Bertin, a także jej własny szwagier, hrabia d’Artois. Sprośne karykatury przedstawiały królową w wyuzdanych pozach z rzekomymi kochankami. W podobnych oskarżeniach nie ma ani słowa prawdy. Wymierzone przeciwko królowej libelles, publikowane nielegalnie, drukowane były początkowo przez niezadowolonych i rozczarowanych arystokratów, nawet w samym Wersalu, później ich wydawaniem zajął się także kuzyn króla, książę orleański, który drukował je w należącym do niego Palais Royal albo też za granicą, w Anglii czy Niderlandach, i przemycał do Francji całe nakłady.
AK: Puśćmy wodze fantazji: jak Pani sądzi, czy gdyby panowanie Ludwika XVI i Marii Antoniny przypadło na spokojniejsze czasy, to mieliby szansę zostać zapamiętani jako dobrzy władcy? Wydaje mi się, że po prostu nie byli wystarczająco dobrze przygotowani do poradzenia sobie z niepokojami społecznymi, które nastąpiły w czasie gdy sprawowali władzę. Wszak doszło do epokowych wydarzeń, jakie mógłby opanować wyłącznie wybitny polityk i strateg…
JG: Ludwik i Maria Antonina na wiele sposobów izolowali się od swoich poddanych. Nigdy nie podróżowali, nigdy nie poznali nikogo, kto mieszkałby dalej niż kilka czy kilkanaście kilometrów od ich châteaux. Jednak twierdzenie, że suwerenowie nie mieli pojęcia o wydarzeniach rozgrywających się niemal na ich własnym progu, nie byłoby właściwe. Trzeba pamiętać także o innych czynnikach, mianowicie o tym, jaki był system rządzenia Francją. Z trzech stanów (duchowieństwo, szlachta i burżuazja/chłopi i robotnicy miejscy) tylko stan trzeci płacił podatki. Tymczasem była to ta grupa społeczna, która miała najmniej pieniędzy, a czasami wręcz nie miała ich wcale. Kiepskie zbiory mogły oznaczać brak zysków dla rolników i kupców. Z czego handlarze i rzemieślnicy mieli płacić podatki, jeśli szlachta kupowała od nich na kredyt? Tak więc w skarbcu nie było funduszy na takie rzeczy jak prowadzenie wojen i budowa dróg!
Francja była bankrutem od czasów rządzącego przed Ludwikiem XVI jego dziadka, Ludwika XV, który wydał ogromne sumy na niepopularne zagraniczne wojny, w tym na wojnę siedmioletnią, i na równie niepopularne metresy, madame de Pompadour i madame du Barry, a wszystko to bez opodatkowania najbogatszych warstw społecznych – duchowieństwa i szlachty. Członkowie tych dwóch stanów zasiadali w parlamentach – dwunastu ciałach sądowniczych poszczególnych regionów państwa – zatwierdzających – albo i nie – królewskie dekrety. Tak więc nawet jeśli Francja była monarchią absolutną, a nie tak jak na przykład Anglia monarchą konstytucyjną, władza suwerena była i tak ograniczana przez parlamenty właśnie. Postępowy monarcha, a takim był Ludwik XVI, widział konieczność reformy finansowej i zdawał sobie sprawę, że burżuazja i masy pracujące przez taki system podatkowy są drenowane z pieniędzy, których i tak mają niewiele. Współpracując ze swoimi postępowymi ministrami Ludwik usiłował zmienić prawo i opodatkować także dwa pierwsze stany, tak by ich przedstawiciele płacili choćby pewne sumy od swoich znacznych majątków i w ten sposób zdjęli część ciężaru z ramion mniej uprzywilejowanych. Jednak parlamenty, zwłaszcza najważniejszy z nich parlament paryski, odmówiły ratyfikowania tych reform.
AK: Dlaczego?
JG: Po prostu zasiadający w nich przedstawiciele duchowieństwa i szlachty nie widzieli żadnego interesu w opodatkowaniu samych siebie. Jednak przeciętny Francuz nie miał pojęcia, jak funkcjonuje rząd. W jego mniemaniu wszelkie prawa ustanawiał król. Ludzie nie wiedzieli, że Ludwik XVI autentycznie troszczy się o ich dobro i że to parlamenty, w których zasiadali bogaci duchowni i szlachta, blokowały wszelkie próby ulżenia ponoszącym największe ciężary.
Maria Antonina nie miała wielu szans by cokolwiek zmienić, nawet gdyby czasy były inne
Jeśli idzie o Marię Antoninę, ta nie miała wielu szans by cokolwiek zmienić, nawet gdyby czasy były inne. Była jedynie żoną króla. Ludzie nie rozumieli, że ona nie współrządzi razem z monarchą, nie podejmuje decyzji politycznych, nie ma wpływu na ministrów. Poza tym zanim Maria Antonina poślubiła Ludwika, Austria przez 950 lat pozostawała wrogiem Francji. Starą nienawiść trudno jest wykorzenić. Nawet niektórzy z krewnych Ludwika byli przeciwni jego małżeństwu z Austriaczką. Tak więc od samego początku – wyłącznie z tego powodu, że pochodziła z Austrii – Maria Antonina była na dworze nielubiana, nieznoszona wręcz – i działo się to na długo przedtem, zanim zwrócili się przeciwko niej zwykli ludzie.
AK: Maria Antonina z pierwszego tomu Pani powieści to postać, której nie sposób nie polubić. Radosna, życzliwa, wrażliwa i współczująca. Czy te cechy nadała jej Pani na potrzeby książki, czy też z zachowanych dokumentów wynika, że taka była naprawdę?
JG: Przed napisaniem Z Wiednia do Wersalu przeprowadziłam drobiazgową kwerendę historyczną. Wszystkie źródła pokazują, że rzeczywiście była taka, jak opisała ją pani w pytaniu. Była bardzo zżyta z rodziną, szczególnie ze starszymi siostrami, Józefą i Karoliną. Zwłaszcza bliska była jej Karolina, którą przez całe życie szczerze podziwiała i usiłowała naśladować. Celem ich matki, cesarzowej Marii Teresy, było zaszczepić w córkach te cnoty, które dziś tradycyjnie wiążemy z „klasą średnią”: dobroć, uprzejmość, szczodrość, współczucie. Wiemy też, że Maria Antonina była – tak jak to opisałam – bardzo niezdyscyplinowaną uczennicą i często wykorzystywała swój wdzięk, aby wykręcić się od lekcji. Cesarzowa nie uważała, aby akademickie wykształcenie było czymś ważnym dla arcyksiężniczek, natomiast Ludwik XV, rozpatrując kandydaturę Marii Antoniny jako żony dla swojego wnuka, był wstrząśnięty jej brakiem edukacji. Tak więc młoda arcyksiężniczka musiała przejść całościową „przeróbkę”. Nie tylko musiała nauczyć się historii Francji, kultury, języka, tańców, gier karcianych i zasad sztywnej etykiety rządzącej dworem w Wersalu, lecz także „poprawić” urodę, gdyż uznano, że jak na przyszłą królową Francji nie jest wystarczająco piękna. Dokładnie przebadałam trwający kilka lat proces tej przemiany, odnalazłam nazwiska dentysty, który poprawiał jej zgryz osiemnastowiecznym aparatem ortodontycznym, nauczyciela tańca, nauczycieli wymowy i portrecisty, i wszyscy oni znaleźli się na kartach pierwszego tomu trylogii.
AK: Metody wychowawcze stosowane przez cesarzową Marię Teresę, a także relacje pomiędzy członkami rodziny Habsburgów udało się Pani odmalować bardzo szczegółowo. Skąd czerpała Pani wiedzę na ich temat?
JG: Jak wspomniałam powyżej, przeczytałam niezliczone biografie Marii Antoniny, i kiedy napotykałam nazwisko osoby odpowiedzialnej za konkretny aspekt całościowej „przeróbki”, szukałam dalszych informacji na jej temat. W wypadku tancmistrza Noverre’a pomogła mi badaczka specjalizująca się w rekonstruowaniu historycznych tańców. W jej posiadaniu znajdują się rękopisy Noverre’a i to ona nauczyła mnie wersalskiego ślizgu, owego specyficznego chodu obowiązującego arystokratki na francuskim dworze. Poruszająca się wersalskim ślizgiem kobieta sprawia wrażenie, jakby płynęła nad podłogą. Chodzenie w ten sposób, zwłaszcza przez dłuższy czas, jest bardzo trudne i niewygodne, tak więc przemierzanie rozległych korytarzy pałacu (próbowałam, zwiedzając Wersal) musiało bardzo męczyć.
AK: Małżeństwo Marii Antoniny z przyszłym królem Francji stanowiło unię dwóch największych monarchii swoich czasów: Habsburgów i Burbonów – co samo w sobie stanowi intrygujący i inspirujący temat literacki. Czy pośród europejskich rodów panujących widzi Pani inny, podobnie ciekawy temat na książkę?
JG: Napisałam również kilka książek z gatunku literatury faktu poświęconych europejskim dynastiom panującym i wiele pomysłów do powieści przyszło mi do głowy w trakcie prowadzenia badań nad życiorysami bohaterów pozycji niebeletrystycznych. Tak było właśnie w wypadku Marii Antoniny i Ludwika XVI – im więcej czytałam na ich temat, przygotowując rozdział o ich małżeństwie do książki Notorious Royal Marriages (Słynne królewskie małżeństwa), którą napisałam pod pseudonimem Leslie Carroll, tym wyraźniej widziałam, jak niesprawiedliwie w ciągu wieków obchodzili się z tą parą historycy i jak wiele obiegowych informacji na ich temat opiera się nie na faktach, lecz na złośliwej propagandzie, rozpowszechnianej przez ich wrogów. To bardzo interesujące pytanie, ponieważ każe myśleć o szerszym politycznym tle, a nie tylko o historii dwojga ludzi.
wiele obiegowych informacji na temat Marii Antoniny i Ludwika opiera się nie na faktach, lecz na złośliwej propagandzie
Innym związkiem dwóch dynastii, na kanwie którego mogłaby powstać interesująca książka, było małżeństwo Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej (związek zawarty z miłości, w którym ona była równorzędnym partnerem i nie tylko wniosła większe terytorium niż on, lecz także rządziła nim samodzielnie). O historii małżeństwa cara Mikołaja II i Aleksandry również można by napisać porywającą opowieść, ponieważ tych dwoje bliskich kuzynów dość nierozważnie pobrało się z miłości, przy sprzeciwie niemieckich i rosyjskich członków rodziny. Ich historia jest jednocześnie opowieścią o upadku słynnej dynastii Romanowów, narodzinach bolszewizmu i rewolucji w Rosji. Wstrząs zmienił oblicze ogromnego państwa – ale jego mieszkańcom wcale nie zaczęło się żyć lepiej niż w czasach imperializmu. Jeden zły system zamienili na drugi.
Życie Romanowów zakończyło się krwawą tragedią, a przecież może nie musiało tak być. Ich angielscy krewni zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, a mimo to Jerzy V (tak podobny do cara kuzyn) odmówił im schronienia w Anglii, ponieważ bał się, że rewolucja rozleje się także na Wielką Brytanię.
AK: Powieści z gatunku fikcji historycznej, ostatnio bardzo modne, dokonały czegoś, co przychodzi z trudem systemowi edukacji: przekonały wielu ludzi, że historia to nie tylko daty zawarcia traktatów i bitew, ale też fascynująca przygoda, która była udziałem ludzi z krwi i kości. Pani, pisząc trylogię o Marii Antoninie, podjęła szczegółowe studia nad tą postacią i rzeczywiście książka nad wyraz wiernie opisuje osobę i czasy tytułowej bohaterki. Jak dalece można, Pani zdaniem, łączyć w książkach tego gatunku fikcję z faktami?
JG: Istnieją dwa typy autorów książek historycznych: tacy jak ja, którzy starają się przebadać życie swoich bohaterów jak najsumienniej, by wiernie przedstawić fakty, oraz tacy, którzy „nie pozwalają, aby fakty zepsuły im dobrą opowieść”. Moim zdaniem można stworzyć dobrą powieść zawierającą możliwie wiele faktów. Wielokrotnie prawda jest znacznie ciekawsza i bardziej pociągająca niż wszystko to, co mógłby wymyślić pisarz. Myślę, że oddałabym moim historycznym bohaterom złą przysługę, gdybym wymyślała o nich historie, które w rzeczywistości nigdy nie mogłyby się wydarzyć. Gdyby na przykład królowej nie wolno było opuszczać kraju bez zezwolenia (o czym z pewnością wiedziałoby wielu czytelników), dlaczego miałabym wprowadzać do książki scenę, w której władczyni wyjeżdża za granicę? Autor powinien opierać się na badaniach (mówimy o gatunku fikcji historycznej, i to jest właśnie ta część „historyczna”) i jednocześnie korzystać z wyobraźni (część „fikcyjna”). Wiemy na przykład, że Maria Antonina i Ludwik skonsumowali małżeństwo po ponad siedmiu latach usiłowań. Jako pisarka, opierając się na znajomości ich charakterów, mam prawo wyobrażać sobie, w jaki sposób moi bohaterowie próbowali doprowadzić małżeństwo do spełnienia, i opisać to w książce. Wiemy także, że młoda para szybko zaprzyjaźniła się ze sobą, co szczerze zdumiało wszystkich na dworze, gdyż małżonkowie niewiele mieli wspólnych upodobań. Ale badacze nic nam nie mówią o tym, w jaki sposób młodzi zostali przyjaciółmi. Tu znowu mogłam swobodnie puścić wodze wyobraźni.
AK: Dziękuję za rozmowę.
JG: Bardzo dziękuję za te inteligentne, dociekliwe pytania, świadczące o wnikliwej lekturze mojej Marii Antoniny. Odpowiadałam na nie z prawdziwą przyjemnością.
Przeczytałam tom.1 trylogii o “Matii Antoninie” i na liście zakupów jest juz tom.2 Książkę czyta się jednym tchem, polecam!
Nie wiedziałam, że ona nie wypowiedziała tych słynnych słów, tylko przypisano jej to. Szok. To taki słynny cytat kojarzony z nią przez tyle stuleci!!! Teraz też pewinie się tak manipuluje opinią publiczną jak wtedy.
Ten artykuł na nowo pobudzil moja ciekawość dotyczącą Habsburgów, wszystkich powiązań i ich historii. Maria Antonina zawsze wydawała mi się jednak troszkę glupiutka, jednocześnie będąc bardzo nie doceniana. Zdecydowanie chętnie sięgnie po tą trylogię!