Cienioryt to nie tylko bogata, pięknie napisana powieść, pełna zaskakujących zwrotów akcja, ale także galeria bohaterów, którzy na długo pozostają w pamięci.


Urok siedemnastowiecznych zaułków, nonszalancja oraz tempo opowieści spod znaku płaszcza i szpady, tajemnice rodem z książek Arturo Pereza-Reverte oraz odrobina magii tak charakterystyczna dla literatury iberoamerykańskiej. Wszystko to składa się na Cienioryt, nową powieść Krzysztofa Piskorskiego, jednego z najzdolniejszych twórców polskiej fantastyki.

W portowym mieście południa, Serivie, gdzie każda plama mroku może stać się oknem do cieńprzestrzeni – sześciu grandów walczy o wpływy trucizną, zdradą i stalą, małoletni król z trudem trzyma się przy władzy a inkwizycja rośnie w siłę.

Ale to wszystko sprawy, które trudno obserwować z okna małej izby przy ulicy Alaminho, gdzie mieszka Arahon Caranza Martenez Y’Grenata Y’Barratora, doświadczony nauczyciel szermierki. Arahon pragnie jedynie zapewnić bezpieczeństwo bliskim i odłożyć dość pieniędzy, by opuścić miasto. Przynajmniej do czasu, gdy w jego ręce wpada cienioryt – wypalony na szkle obraz przedstawiający tajemniczą postać…

W Serivie cień potrafi rzucić człowieka, odległe o wiele mil drzwi mogą się łączyć, zwykły uścisk dłoni przynosi czasem tragiczne skutki, a słońce ma czarnego brata bliźniaka. Podróż do tego miejsca to niezapomniane przeżycie. Szczególnie w towarzystwie tajemniczego narratora powieści.

Po lekturze Cieniorytu Krzysztofa Piskorskiego wyrażenie „bać się własnego cienia” nabiera nowego, mrocznego znaczenia. Świetnie napisana opowieść fantasy, barwny świat, ciekawi bohaterowie i język ostry jak klinga rapiera. Polecam.
Tomasz Majewski, lekkoatleta,
Mistrz Olimpijski w pchnięciu kulą

Krzysztof Piskorski
Cienioryt
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 19 października 2013


Pogromy cieńmistrzów zdarzały się, kiedy następowało coś, co potrafiono wyjaśnić tylko manipulacją cieniem. Na przykład gdy z zamkniętego od środka pokoju znikał człowiek albo gdy jakiś skarbiec pustoszał niespodziewanie. Choć ofiarami tłumów padali wtedy głównie zwykli Anatozyjczycy, a nie prawdziwi cieńmistrzowie, bywało i tak, że tłuszcza faktycznie linczowała któregoś z tych nielicznych, tajemniczych rzemieślników ze wschodu.
Ryzyko związane z fachem sprawiało, że cieńmistrzowie żądali za swoje usługi ogromnych kwot, najchętniej w klejnotach, które łatwo było zabrać ze sobą podczas ucieczki. Ta chciwość i fakt, że często więcej życia spędzali po drugiej stronie niż w świecie ludzi, nie przysparzały im przyjaciół.
Arahon Y’Barratora poznał cieńmistrza Hasima na wojnie, podczas oblężenia Koppendamu (trzeciego, bo Koppendam był oblegany i zdobywany cztery razy, aż w końcu mieszczanie zaczęli trzymać na wszelki wypadek flagi każdej z walczących stron).
Miasto, otoczone trzema pierścieniami wałów, między którymi rozpościerały się błotniste fosy, wydawało się nie do zdobycia. Leon Jasny postanowił więc zaatakować jednocześnie na kilka sposobów, łącząc szturm na mury z atakiem przez podziemny przekop oraz cieńskrót. Żołnierze regimentu Arahona dostali wybór – mogli iść cieńprzestrzenią lub podciekającym tunelem.
Szermierz wybrał to pierwsze. Utonięcia bał się bardziej niż samego diabła.

Okazało się, że Unia Północna była gotowa na atak z każdej strony. Setki Vastylijczyków padły przy drugim murze pod huraganowym ogniem cieństrzelb. Dziesiątki zginęły, gdy do podkopów wpuszczono brudną, bagnistą wodę. Garstka tych najlepszych i najodważniejszych poległa, kiedy wrodzy cieńmistrzowie zawalili nagle całą cieńbokość szih, wywołując trzęsienie cienia, od którego zadrżało ponoć Żebro Północy. Hasim w ostatniej chwili zdołał uskoczyć głębiej, pociągając za sobą czterech ludzi, w tym Arahona. Gdyby nie on, szermierz nie ujrzałby już światła dnia.
Godzinę po zmroku Y’Barratora wraz z Holbranverem stanęli pod drzwiami do pracowni Hasima w wąziutkim zaułku dzielnicy Contegro. Zaczęli stukać żelazną kołatką, lecz nikt nie otwierał. Wydawało się, że Hasima nie ma w domu. Okna były ciemne, za drzwiami nie słyszeli żadnego odgłosu.
– Wejdźcie – rozległo się wreszcie gdzieś z tyłu, ze ślepego końca uliczki.
Y’Barratora poszedł w tamtą stronę, Holbranver wskazał skonfundowany na drzwi, ale nim zdążył coś powiedzieć, szermierz rozpłynął się w mroku. Gdy obcokrajowiec zbliżył się, zobaczył tylko gęstą czerń rozpiętą w rogu muru jak pogrzebowy całun. Zacisnął zęby i wszedł w nią. Na chwilę stracił wzrok, zakręciło mu się w głowie. Ciarki spłynęły po plecach lodowatą strugą.
Potem wypadł na Y’Barratorę, potrącając go niezdarnie, mrużąc oczy jak noworodek, bo z nocnej ulicy przenieśli się wprost do rozświetlonego rzędami świec pomieszczenia. Gdy odzyskał wzrok, najpierw jego uwagę przyciągnęły krwistoczerwone otomany, potem mosiężny stolik ze smukłą fajką wodną, stojaki ze zwojami. Dopiero potem dostrzegł podnoszącą się z poduszek sylwetkę gospodarza.
Hasim trzymał w jednej dłoni kielich z grubego, bursztynowego szkła. Tańczyły w nim refleksy światła strzelające aż po ciemny sufit. Naszyjnik z klejnotami oraz turban ze złotogłowiu sprawiały, że mężczyzna wydawał się otoczony aureolą niczym anioł z malowidła. W środku tej aureoli widniało jednak oblicze zupełnie nieświęte; pokryta czarnym zarostem, zapadnięta, blada, niewyspana, poznaczona zmarszczkami morda.
– Interesy źle idą? – spytał Arahon. – Wyglądasz, jakby żona uciekła ci z sakiewką.
– Żona ma się dobrze, sakiewka też. Nawet lepiej niż powinny, bo obie grubieją w oczach. – Hasim zdobył się na słaby uśmiech.
Odstawił kielich i podszedł objąć przyjaciela. Jego żylaste palce, obciążone wielkimi sygnetami, poklepały plecy szermierza.
– Jest jakieś poruszenie – rzekł mu do ucha, trzymając go w niekomfortowo długim uścisku. – Żebro Północy drży co wieczór. Cienie się niepokoją. Ktoś przybył do miasta. Bardzo potężny cieńmistrz albo antyhelion.
– Anty… – zająknął się Arahon, odrywając w końcu od przyjaciela.
– Nie mów, że nie czułeś.
– A powinienem?
– Tak, powinieneś. Koppendam, pamiętasz? Byłeś na cieńbokości, na którą schodzą tylko wyszkoleni mistrzowie. To zawsze zostawia ślad. Jak złamana kość, która łupie przy zmianie pogody.
– Miałem ostatnio ważniejsze sprawy na głowie, niż słuchać własnych kości.
Wiedział jednak, o czym mówi Hasim. Czuł to trzy razy. Raz w magazynie, w portowej dzielnicy, gdy skrzyżował broń z tajemniczą kobietą. Drugi raz na Klasztornym Wzgórzu, wkrótce po tym, jak ocalił Caminę. Trzeci raz u Iorandy. Tej samej nocy, gdy zginął klucznik Pękniętej Kopuły.
– To źle, bardzo źle – rzekł Hasim. – Może usłyszałbyś coś pożytecznego. Może wcale byś tu nie przyszedł.

 
Wesprzyj nas