Tylko najbliżsi wiedzieli o dziennikach Agnieszki Osieckiej. Wreszcie trafiają do Czytelników!


Dzienniki – pisane od dziewiątego roku życia aż do śmierci Poetki – to najintymniejszy z wszystkich tekstów Agnieszki Osieckiej. I choć w wielu swoich wierszach, z właściwą sobie lekkością, przemycała prywatny ton, dopiero tutaj wolna jest od jakiejkolwiek cenzury wobec samej siebie. Do bólu szczera, prawdziwa, a tym samym dla wielu Czytelników kontrowersyjna.

Pierwszy tom „Dzienników” Agnieszki Osieckiej obejmuje lata 1945–1950 i otwiera wielotomową edycję. Jedno z największych i najbarwniejszych dzieł polskiego pamiętnikarstwa na pewno wywoła burzę wokół postaci Autorki. Po latach narosłych mitów i plotek oddajemy głos Jej samej. Zgodnie z życzeniem samej Poetki – kiedy Jej już nie ma. Choć przecież jest…

Cieszymy się, że Mama wreszcie przemówi własnym językiem. Zamiast mówić o niej bez jej wiedzy, wreszcie posłuchamy, co sama ma do powiedzenia o sobie i o innych.
Agata Passent, córka Poetki

Dzienniki wyjątkowe, i zwyczajne. Dziecinne, dojrzałe, intymne, literackie. Arcyciekawe – i jako dokument ze środka stulecia, z czasu pierwszego powojennego dziesięciolecia PRL-u, czyli lat zaraz po wojnie, a potem lat socrealizmu, odwilży. Także jako autobiografia, czyli wynurzenia osoby, która w tym akurat dziesięcioleciu dojrzewa – przeistaczając się na naszych oczach z uczennicy, potem nastolatki, w studentkę, debiutującą dziennikarkę, poetkę i fantastycznie kolorową postać ze studenckiego ruchu kabaretowego, świetnie znaną w środowiskach artystycznych Warszawy i Gdańska.
Ze wstępu prof. Andrzeja Zieniewicza

Agnieszka Osiecka (1936–1997) – polska poetka, autorka tekstów piosenek, pisarka, reżyser teatralny i telewizyjny, dziennikarka. Od 1954 roku związana była ze Studenckim Teatrem Satyryków (STS), gdzie zadebiutowała jako autorka tekstów piosenek. Prowadziła w Polskim Radiu Radiowe Studio Piosenki, które wydało ponad 500 piosenek i pozwoliło na wypromowanie wielu wielkich gwiazd polskiej estrady. Od 1994 roku była związana z Teatrem Atelier w Sopocie, dla którego napisała swoje ostatnie sztuki i songi. Dorobkiem Agnieszki Osieckiej zajmuje się założona przez córkę poetki Agatę Passent Fundacja Okularnicy. Pośmiertnie została odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Agnieszka Osiecka
Dzienniki 1945-1950
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 8 października 2013


Zaczynam mój pamiętnik

Dnia 27 XII 1945 r.
W 1939 r. wróciłam z Zakopanego do Warszawy. Wtedy zaczęła się okupacja niemiecka. Miałam wtedy trzy lata, a teraz mam dziewięć. Na początku mieszkałam z rodzicami na Saskiej Kępie, na ulicy Jakubowskiej 16. Miałam tam swój pokój, który był mały, ale śliczny. Poznałam, mając pięć lat, bardzo miłą koleżankę, którą bardzo lubię, a nawet kocham. Ta koleżanka nazywa się Iza Szumiel. Miała ona wtedy pięć i pół roku. Jest ona starsza ode mnie przeszło pół roku. Potem mieszkałam z Tatuńkiem i z Mamuśką też na ul. Jakubowskiej, ale pod nr 14 m. 2. Ponieważ była to, jak już wspominałam, okupacja niemiecka, rodzice nie posyłali mnie do szkoły i mieliśmy w domu wychowawczynię i nauczycielkę zarazem w jednej osobie. Rano na 9 godzinę przychodziła do mnie Iza i jeden chłopiec Andrzej. Mieliśmy lekcje do godziny 12. Ja i Iza uczyłyśmy się dwóch języków (teraz się uczymy trzech), a mianowicie francuskiego i niemieckiego. Niemieckiego uczyła nas nasza „nauczycielko-wychowawczyni”. Francuskiego uczyła nas „za wytworna”, według nas, starsza pani, którą przezywałyśmy „madamcią”. Naszą „wychowawczynio-nauczycielkę” Iza i ja przezywałyśmy „Baba”. Właściwie nasza „wychowawczynio-nauczycielka” miała na imię Nina i była bardzo podobna do „czarnej wrony”, jak ją nazywał nasz sąsiad. Skończyłyśmy z „Babą” oddział drugi. O godzinie czwartej miałyśmy ja i Iza parę razy w tygodniu lekcję muzyki. Na pewne moje urodziny, kiedy skończyłam sześć lat, dostałam ślicznego pieska (suczkę) i prawdziwy, śliczny zegarek, ale niestety tego samego dnia poszłam do mojej kochanej Cioci i zgubiłam go. Jedyną pociechą był pies. (To co teraz piszę, a mianowicie o psie i zegarku, było jeszcze przed pobytem u nas „Baby”. Potem, jak Rosjanie zaczęli bombardować Warszawę, wyjechałam na wieś, a gdy wróciłam, samochód po kilku dniach przejechał Miki, tak się nazywała owa suczka). Zegarek się znalazł w dziwny sposób: suczka, którą miała moja Ciocia, znalazła w łazience mój zegarek i przyniosła Cioci.
{Wracam do czasu pobytu u nas „Baby”}. Jak była u nas „Baba”, Iza i ja wymyśliłyśmy śliczną zabawę w „Duszki”. „Duszki” miały swoją królową Rozalię i dużo wrogów. I w ogóle „Duszki” były naszą tajemnicą. Pewnego razu byliśmy (to znaczy Mama, Tata i ja) w naszej kawiarni i jedliśmy obiad. Potem tata poszedł do pracy, a ja i mama poszłyśmy do naszych znajomych. O piątej godzinie wieczorem wybuchło powstanie przeciw niemcom. (Babcia Brońcia i Baba były z nami w Warszawie, w Śródmieściu, ale kochany Dziadek został na Saskiej Kępie). Pod koniec powstania niemcy wysiedlali Polaków do różnych obozów. Nas wywieźli do obozu d[o] S[ank]t Pölten. W obozie było źle. Mamusia, Tatuś i inni Polacy pracowali w fabryce. Potem Tatusia niemcy wywieźli na okopy, a ja zachorowałam na szkarlatynę. Potem znowu byliśmy razem (to jest mama, tata i ja), ale nie wiedzieliśmy nic o Babciach, Cioci i Dziadku, których bardzo kocham. W obozie zapoznałam dwoje polskich dzieci, chłopca i dziewczynkę, których bardzo, bardzo kocham. Gdy wróciłam z obozu, znaleźliśmy się dosłownie wszyscy, tzn. cała rodzina i Iza. Izy ojciec wrócił z obozu trochę później niż my. Dalej przyjaźnię się bardzo z Izą. Gdy wróciliśmy z obozu, okazało się, że nasze mieszkanie jest zburzone. Cztery miesiące mieszkaliśmy w maleńkim pokoiczku u Dziadunia. Teraz mam nawet już swój pokój, który jest ślicznie urządzony na niebiesko, na kolor kości słoniowej i na różowo. Iza i ja chodzimy do szkoły, do czwartego oddziału i jesteśmy najlepszymi uczennicami w naszej klasie. Uczymy się teraz trzech języków: francuskiego, angielskiego i niemieckiego. Teraz będę pisać nieco obrazowiej, bo właśnie dzisiaj zaczęłam pisać mój pamiętnik i musiałam streścić szereg lat, a teraz będę pisała codziennie wieczorem przeżycia z całego dnia. Mam na imię Agnieszka, a na nazwisko Osiecka.

18 V 1949, środa
Dzisiaj w szkole przeważała matematyka. Nie cierpię tego przedmiotu. Jedyną moją nadzieją było to, że dzisiaj po południu gramy w siatkę. Jak na złość, zaczął padać deszcz i obawiałam się, że nie będziemy mogli grać. Na szczęście wypogodziło się, Janek R[ajski] przyszedł już o 17-tej i graliśmy. Było bardzo miło, szczególnie ze względu na moją świeżo upieczoną sympatię Bohusia Reszkę. Jutro w szkole nie będzie nic ciekawego, ale za to w piątek klasówka i zarazem Mamusi urodziny. Mogłam dzisiaj otrzymać Bohusia fotografię, ale nie skorzystałam z okazji i teraz żałuję. W niedzielę wybieram się z Małym Jurkiem na rowery. W poniedziałek będziemy grali w siatkę o g. 9-tej. Nic na jutro nie umiem z przyrody, ale jakoś to przeżyję.

19 V 1949, czwartek
Pierwsze dwie lekcje spędziłyśmy dzisiaj na boisku szkolnym. Potem było bardzo nudno; miałyśmy tylko trochę rozrywki, gdyż na angielskim urządziłyśmy imieniny Pani G[rabczak]. Kupuję dzisiaj kwiaty dla Mamy. Tatuś grał wczoraj na balu we francuskiej ambasadzie. Wrócił bardzo zadowolony, bo zabawy te są na wysokim poziomie towarzyskim i takie „przedwojenne”.
Wieczorem dałam Mamusi prezenty, nie mogłam wytrzymać do jutra. Źle na tym wyszłam, bo przyszła znajoma Mamusi, Pani Tola, i długo z Mamą rozmawiała, a ja nie miałam nawet czasu na chwilę rozmowy i musiałam się położyć, i to w bardzo złym humorze.

24 VI 1949, piątek
Nie pisałam już miesiąc! A przez ten miesiąc bardzo dużo się wydarzyło. Do jakiegoś 6-ego VI wspaniale się bawiłam. Miałam śliczną pogodę i dzień w dzień chodziłam na plażę i grałam w siatkę. Bohuś już mnie przestał interesować. Polubiłam teraz chodzić z Jankiem R[ajskim] i Jurkiem Małym. Czuję żywą sympatię do Małego. 14 VI rozbił on sobie kolano, gdy skakał do tramwaju, i musiał jechać do szpitala. Bardzo głęboko to odczułam. Od tego czasu wszystko zaczęło się psuć, nawet pogoda. Oprócz Ireny, która przychodzi raz na jakiś czas, zaczęła przychodzić Barbara P[awlak]. Najgorsze jednak, że i Majka C., a jej bardzo nie lubię. 23 VI grałam w meczu o mistrzostwo szkoły (mamy III miejsce). Tego dnia wrócił ze szpitala Jurek i przyszli po mnie z Jankiem. Byłam z tego bardzo dumna wobec [!] koleżanek. Powoli się jakoś wszystko poprawia. Wczoraj byliśmy we trójkę (Jurek, Janek i ja) na wiankach. Wróciłam o 2230, a nie o 22-ej i Mamusia była bardzo ze mnie niezadowolona. Mnie zaś przykro było wcześnie wracać, gdy takie małe dziewczynki jak Dziunia itd. poprzychodziły dopiero o 22-ej. Najważniejsze jest to, że układa się wszystko w partii i bardzo się cieszę, że Jurek wrócił.
Lekcje w szkole właściwie się już skończyły. Z matematyki dostałam spodziewaną dwójkę, z wypracowania z polskiego, z Syzyfowych prac, piątkę.

1 VII 1949, piątek
Dzisiaj o 2240 wyjeżdżam do Karpacza. Pociąg mam tylko do Jeleniej Góry, dalej zaś autobus. Wczoraj, po deszczu i błocie, zaprowadziłam rower na Dworzec Główny. Dzisiaj jest piękna pogoda. Nawet się jej nie spodziewałam. O 14-tej mamy grać w siatkę. Będzie to taka troch pożegnalna partia. Chciałabym, żeby się udała, to wyjadę z miłymi wspomnieniami. Jeszcze przed południem muszę jechać do Warszawy po różne sprawunki i bilety kolejowe. Teraz jeszcze siedzę w domu, bo jest dopiero 930 i tatuś jeszcze śpi.
Cieszę się, że lekcje w szkole już się skończyły. Świadectwo moje nie było takie, jakiego się spodziewałam, ale cóż, „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Nasza polonistka, którą bardzo lubiłam i jeszcze ją lubię, postawiła mi czwórkę z polskiego. Cały czas przepowiadała mi, że mam niebywały talent, że powinnam się kształcić itd., itp., a teraz… Czułam, że to jest niesprawiedliwe, było mi bardzo przykro i oblałam to gorzkimi łzami.
Jeśli chodzi o kolegów z siatkówki, to Bohuś przestał mnie interesować. Sympatią moją stał się Mały. Najczęściej zresztą chodzę z nim i z Jankiem R[ajskim].

31 VII, niedziela
Wczoraj po południu byliśmy w Karpaczu u fotografa po zdjęcia. Wypadły bardzo ładnie. Jedno z nich dałam Zdzisławowi K., naszemu instruktorowi kulturalno-oświatowemu z FWP, który jest bardzo miłym chłopcem i bardzo go lubię, ale na takiego instruktora tak się nadaje, jak ja na baletnicę. Dostaję listy od Romka, bardzo głupie i nie takie, jakich się spodziewałam. Najwięcej przebywam teraz ze Zdzichem i Dzidą, jego żoną. Uczę się grać w ping-ponga i całkiem nieźle mi idzie. Na przyjazd Romka cieszę się tylko tyle, że będę miała z kim tańczyć. Jest tu teraz jeden warszawiak, Stasio P. Prawdziwy typ Wiecha, andrus z Czerniakowa. Bezczelny, wesoły, nic sobie z niczego nie robi, jest naszym pajacem i wszyscy go bardzo lubią. Dałam mu jedno moje zdjęcie i napisałam mu taki wierszyk:

W Ymce jest miło i wesoło
Gdy Stasio-figlarz kręci się wokoło.
Gdy słońce świeci, gdy deszczyk pada,
Stasio tylko wciąż gada i gada.
Wszyscy naraz wesoło się śmieją,
Gdy Stasio z Danusią w ping-ponga się leją.
Zwariowanemu Stasiowi, Agnieszka.

Stasio wszystkim ten wierszyk pokazał i wszyscy się z niego śmieli. Stasiowi też się podobał, tylko szybko skreślił to „zwariowanemu” i powiedział mi, że sama jestem „zwariowana Agnieszka”. Było z tego dużo śmiechu, ale ja się wcale nie obraziłam. W ogóle bardzo lubię naszego Stasia.
Rozbiłam sobie oba kolana. Jedno, po długich perypetiach, jakoś mi się zagoiło, a to drugie nie bardzo chce, bo nie mam czym robić opatrunków i ślimaczy mi się, ale to nic groźnego.

18 IX 1949, niedziela
Jestem teraz bardzo zła i mam po temu powody: rano poszłam z Jurkiem do kościoła. Ponieważ Jurek jest dla mnie coraz milszy, więc całkiem się nie zdziwiłam, gdy mi zaproponował pójście z nim na mecz. Właściwie to on mnie się pytał, czy idę. Powiedziałam, że nie wiem, chociaż doskonale wiedziałam, że nie, bo nie mam biletów. On powiedział wtedy, że on sam też nie pójdzie, bo ma dwa bilety i bez towarzystwa nie chce iść. I wtedy właśnie, nie wiem dlaczego, bo przecież zawsze tylko czekałam na okazję pójścia gdzieś z Jurkiem, powiedziałam mu, żeby poszedł z Jankiem. Powiedział mi swoje zdanie o Janku, które już kilkukrotnie słyszałam, ale i nie powtórzył swojej prośby. Wracałam z kościoła z Alinką Rudolfówną i znowu się nie przyłączyłam do obu Jurków. Mam wrażenie, że Jurek jest na mnie trochę zły, ale dobrze to maskuje, a ja jestem wściekła, że się tak wygłupiłam. W dodatku potem byłam na rowerach z Madzią i widziałam Jurka z… Jankiem, gdy szli razem do Ymki (dobrze, że nie na mecz). To mnie dobiło. Dopiero teraz zauważyłam, że nawet Jurek umie się ładnie mścić. Gdy szli, udałam, że ich nie widzę, i przyspieszyłam tempo. Nie lubię takich niejasnych sytuacji. Ciekawa jestem, co będzie dzisiaj na siatce (gramy o 15-tej), i taka strasznie zła, jak tylko mogę być po zrobieniu takiego głupstwa. Przecież tyle czasu marzyłam o tym, żeby Jurkowi na mnie zależało i żeby przestał szaleć na punkcie Jasia, a teraz robię się „niezdobyta” i tracę na tym!
Nie graliśmy prawie wcale. Najpierw nie mieliśmy składów i piłki, potem mieliśmy piłkę, to zaczął padać deszcz. Z początku staraliśmy się grać w czasie deszczu, ale gdy się rozpadał, stało się to niemożliwym [!]. Jeszcze przedtem przyjechał na chwilkę Janek z Andrzejem. Janek zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle nie widział i nie znał, za co ja mu odpłaciłam dyskretną wzajemnością. Nie przejmuję się tym zbytnio, a właściwie jest mi nawet na rękę odsunięcie się Janka, bo zdołałam umieścić moje uczucia w Jurku, ale ciekawi mnie przyczyna jego zachowania. Jeśli znalazł sobie jakąś sympatię, to jeszcze nie powód do nieodzywania się i zachowywania w ten sposób wobec mnie, chyba że dla zamanifestowania swojej wierności. Jest to niemożliwe, bo przecież domniemana sympatia nie jest przy nas obecna, więc co? Jestem po prostu „pożerana ciekawością”.
Teraz leje deszcz. Taki ulewny, gwałtowny i smutny, jesienny deszcz. Jesień!! To dla mnie uosobienie smutku i końca, końca czegoś dobrego, kochanego, co już się nigdy nie powtórzy. Tak się skończyło lato 1947 roku i przyszedł nieudany rok ‘48, tak się kończy rok ‘49; rok grania w siatkę i chodzenia na plażę z przemiłymi chłopcami z Kołłątaja; rok trochę przewrażliwionej i bez przerwy trwającej miłości; rok, który na pewno już się nie powtórzy, bo dobre nigdy się nie powtarza… A teraz pada właśnie deszcz, szary jesienny deszcz, zły deszcz, i nastraja do płaczu, do żalu, do łez, do tęsknoty za tym, co było, co się prześniło, co nie powróci. Deszcz jest straszny i smutny jak łzy, i słony jak łzy, chociaż czysty i życiodajny. Deszcz jesienny jest wrogiem życia. Ja nie cierpię deszczu i nie chcę deszczu!! Nie chcę, nie chcę! I jest ciemno, idą ciężkie chmury, a z chmur pada deszcz, właściwie ten straszny, szary deszcz, wróg wszystkiego, co jasne i kochające, wróg słońca, wstrętny deszcz. Jest, ciemno, ciemno!!!!
Nieraz, w chwilach rozpaczy, marzę o tym, żeby zachorować, ciężko zachorować i będąc w obliczu śmierci, poprosić o przybycie Jurka i powiedzieć mu wtedy, że go kocham, że kochałam go zawsze (co tylko po części jest prawdą), i żeby on mnie dobrze wspominał po mojej nieuniknionej śmierci, potem poprosić Janka i powiedzieć mu, że go zawsze bardzo lubiłam, i życzyć mu szczęścia i przebaczyć wszystko…
Oto moje głupie marzenie, ale nie histeria, to chęć osiągnięcia prawdziwego (wg teorii względności, prawie prawdziwego) szczęścia. Bo życie stawia mi dziwne przeszkody: Romek kochał mnie ponad wszystko, ale ja jego nienawidzę; Jurek może mnie lubi, nawet bardzo, ale on nie marzy jeszcze o tym, on jest w tym bardzo dziecinny, a ja potrzebuję miłości, takiej prawdziwej, chociaż właściwie dziecinnej miłości, i to właśnie z Jurkiem, który wcale jej nie pragnie. Chociaż wiem, że miałam mnóstwo sympatii, i wiem, że nawet teraz jestem gotowa na pierwsze „jego” skinienie „zabujać się” np. w Bohusiu czy nawet Janku, to wiem, że zawsze potem wrócę do Jurka i znowu zaczną się modlitwy, płacz, wzdychanie itd., itd. Marzenia, wszystkie głupie marzenia o rzeczach głupich, nieistotnych, niepotrzebnych 13-letniej dziewczynce, a jednak nurtujące wciąż mój umysł, a może naprawdę już serce?

A deszcz pada, pada, pada, równo, nieustannie…
Dziwne jest życie, smutek i żal,
Dziwny ludzki i Boski gniew,
Lecz najdziwniejszy miłości czar,
Co serce ludzkie łamie, kruszy i gnie.
Żal w sercu się budzi,
Gdy patrzę w mórz rozległą toń,
Lecz smucą się serca wszystkich ludzi,
Gdy deszcz za oknem szumi i ciche zaklęcia
szepce doń.

Tak, miłość i deszcz to rzeczy dziwne, nieuchwycone, niezrozumiałe i nieskończenie sobie obce. Miłości bliskim [!] jest jedynie słońce, kwiaty, jasność radość, i… maj. Jesienny deszcz kończy miłość i zaczyna jesień, a jesień kończy życie i zaczyna zimową śmierć. „Smutno mi, Boże”…

21 XII, środa
Dzisiaj jest 70-ta rocznica urodzin Stalina (A to rzeczywiście bardzo istotne!). Z tej okazji miałyśmy 3 akademie: jedną u robotników w fabryce odzieżowej, a drugą i trzecią u nas w szkole (dzisiaj). Mówiłam tylko rosyjski wiersz, a po polsku nie. Byli jacyś młodzieńcy z ZMP od „Mickiewicza” i czynniki społeczne. „Tłumy” te oklaskiwały apatycznie nasze pompatyczne deklamacje i śpiewy, i tyle można pokrótce powiedzieć o naszej akademii. Tamta dla robotników była jeszcze bardziej nieprzyjemna, bo nikt się nami nie interesował, wszyscy byli ziewający i raczej bardzo nieinteligentni. Występy samych robotnic były na bardzo niskim poziomie, ale Pani Różańska twierdzi, że jak na ich możliwości, to i tak bardzo dużo. Z tym twierdzeniem całkowicie się zgadzam.
Janek był wczoraj, żebym mu napisała rosyjskie ćwiczenie. Chciałam, żeby mi wytłumaczył zadanie z chemii, ale on nie umiał: „wyszło szydło z worka”. Prosiłam go, mówiąc: – Janeczku, zrozum, jak nie będę miała tego zadanka, to dostanę dwóję, a ty jesteś taki mądry, wszechwiedzący, taki cudowny chemik, to co to dla ciebie znaczy takie jedno zadanie? Wiedziałam, że mu było bardzo głupio, i dałam mu spokój, ale mam satysfakcję. Najmilsze na koniec: była we wtorek klasówka z chemii, dzisiaj chemik oddał i dostałam 5. Ja mam z chemii 5!!!! Z polskiego Pani Różańska powiedziała mi, że mam 5, a postawiła mi w zeszycie 4+ (w dzienniku u niej mam 5). Ale się już tym nie martwię, bo strasznie się cieszę z chemii. Dziewczynki krzywią się, że ja ściągałam od Bysiny, a ona ma 4+, a ja 5, i są na mnie (niektóre) złe. O mało się nie popłakałam i powstał mi taki projekt, żeby jutro na chemii powiedzieć, że moja praca nie jest samodzielna, i żeby mi zmniejszył stopień. Teraz już ochłonęłam i chyba tego nie zrobię. Ale może! Ewunia dostała 2+. Ja mam jej zeszyt, bo ona nie brała udziału w akademii i pojechała do domu. Nie wiem, jak ona na to zareaguje. Z łaciny dostałam 4. Z fizyki pani Piotrowska nie oddała jeszcze klasówek, ale chyba mam 2+ albo 3–. Nie martwię się na zapas. Jutro robimy sobie „bibę” – Ewa, Zosia Skurzanka (bardzo ją lubię), Jadźka i ja. Musi być przyjemnie! Teraz jadę do miary futra i po buty zimowe do szewca. Tam spotkam się z Mamą. Wszystko już mam, tylko zimy jak nie ma, tak nie ma!

 
Wesprzyj nas