Książka ta mówi o bardzo prostych sprawach – przyjemnościach i łzach, wsparciu przyjaciół, kąpieli i śnie, ale i o modlitwie


Co może mieć na mnie dobroczynny wpływ, kiedy czujemy się źle? Co mi pomoże, kiedy odczuwam złość, kiedy wzbierają we mnie negatywne uczucia, kiedy doświadczam rozczarowania czy zranienia? Gdzie znajdę lekarstwa dla mojej niespokojnej nieraz i smutnej duszy?

Aby odpowiedzieć na te pytania, Anselm Grün sięga do tradycji chrześcijańskiej, a także do własnych doświadczeń: „To, co ma korzystny wpływ na ciało, dobrze służy i duszy. W naszym życiu chodzi o to, aby uwzględniać potrzeby zarówno duszy, jak i ciała, troszczyć się tak o jedno, jak i o drugie. Nie potrzeba do tego skomplikowanych technik, jakie zalecają współczesne poradniki. Wystarczy zwykła wrażliwość na potrzeby własnej duszy i ciała. Troszcząc się o własne ciało, okazuję troskę również duszy”.

Książka ta mówi o bardzo prostych sprawach – przyjemnościach i łzach, wsparciu przyjaciół, kąpieli i śnie, ale i o modlitwie. „Siedem pocieszeń”, o których pisał Święty Tomasz z Akwinu, autor uzupełnił o doświadczenia, które okazały się ważne dla siebie samego: słuchanie muzyki, wędrówki, czytanie, gry, a także „niebiańskie” rozkosze, których źródłem może być picie lampki wina. Szczęście nie jest ukryte gdzieś daleko – jest ono na wyciągnięcie ręki.

O. Anselm Grün OSB – doktor teologii, szafarz opactwa benedyktynów Münsterschwarzach, nauczyciel medytacji. Jego książki ukazały się w wielu milionach egzemplarzy w ponad dwudziestu językach.

Anselm Grün
Uzdrawiająca siła pocieszenia
Wydawnictwo Św. Wojciech
Premiera: październik 2013


Wstęp.
Pochwała siedmiu pocieszeń

Co ma na mnie dobroczynny wpływ, kiedy czuję się źle? Co może mi pomóc, kiedy odczuwam złość, kiedy wzbierają we mnie negatywne uczucia? Co pomoże mi uporać się z rozczarowaniami i zranieniami? Gdzie w takich sytuacjach znajdę lekarstwo dla mojej niespokojnej czasem duszy? W jaki sposób mogę nauczyć się żyć z bólem dotykającym mojej duszy i ciała? Z jakich źródeł mogę zaczerpnąć nowych sił? W mojej książce postaram się udzielić odpowiedzi na te pytania.

Mówiąc o bólu i smutku, nie mam na myśli banalnych sytuacji związanych ze wstaniem lewą nogą lub uwikłaniem w codzienne problemy i konflikty. Nasza tęsknota za pocieszeniem ma głębsze podłoże. Wyrasta ona tak naprawdę z pragnienia prowadzenia szczęśliwego życia mimo faktu, że nękają nas negatywne emocje. Prawdziwe cierpienie człowieka znajduje swój wyraz w bólu i smutku, w gniewie i zgorzknieniu. Odczuwamy je w sytuacjach, w których tracimy grunt pod nogami, w których zagrożona jest nasza wewnętrzna stabilność. Właśnie wtedy potrzebujemy fundamentu, na którym będziemy mogli stanąć i który zapewni nam oparcie. Tylko w ten sposób będziemy mogli dać sobie radę z wyzwaniami, z którymi konfrontuje nas życie. Właśnie wtedy poszukujemy tego, co nas wzmocni i podniesie na duchu. Staje się to naszym udziałem dzięki autentycznym pocieszeniom.

Jako istoty ludzkie potrzebowaliśmy takich pocieszeń w zasadzie od zawsze. Potrzebne nam są one również dziś – i to w bardzo szczególny sposób. Inspirację do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co może nas dzisiaj pocieszyć i dać nam oparcie, czerpałem między innymi z tekstów napisanych już przed wiekami. Jednym z nich jest krótka rozprawa żyjącego w XIII stuleciu Świętego Tomasza z Akwinu, trzydzieste ósme zagadnienie drugiej części Sumy teologicznej – dzieła, w którym wybitny teolog zawarł całą swoją refl eksję fi lozofi czno-teologiczną. Na początku autor zadaje następujące pytania: „Czy każda przyjemność łagodzi każdy ból i smutek? Czy łagodzą go łzy? Czy łagodzi go współczucie przyjaciół? Czy łagodzi go szukanie prawdy? Czy sen i kąpiel łagodzą smutek?”1. W innym miejscu Święty Tomasz pisze o tym, że ból i smutek łagodzi oraz uzdrawia z nich modlitwa. Środki te, choć mają bardzo różną naturę, nazywamy „siedmioma pocieszeniami”. Mogą nam one pomóc w znalezieniu odpowiedzi na fundamentalne pytanie: jak przeżyć szczęśliwe życie.

Obok rad, których udziela Święty Tomasz, cenną wskazówką w tym zakresie są nauki mnicha-psychologa z IV wieku – Ewagriusza z Pontu. Język dawnych mistrzów duchowości może wydawać nam się na pierwszy rzut oka obcy. Jeżeli jednak spróbujemy się z nim zmierzyć, odkryjemy w ich dziełach coś, czego brak nam dziś – pełną optymizmu duchowość i pozytywną wizję stworzenia, a przede wszystkim pozytywną wizję naszego ciała. W ich przekonaniu Bóg stworzył człowieka dobrym, obdarzając go wspaniałymi zdolnościami, które umożliwiają mu panowanie nad swoim życiem. Wspomniani autorzy mają tu na myśli nie tylko zdolności duchowe, lecz również siły psychologiczne oraz czysto „świeckie” narzędzia, jakie ma do swej dyspozycji człowiek.

Smutek oznacza dla dawnych teologów niezdolność do życia chwilą obecną, nieumiejętność prowadzenia życia prostego i w harmonii z sobą samym. Myśl ta nie jest obca i nam, ludziom współczesnym, jako że przecież główną bolączką naszego społeczeństwa, opartego na Internecie, który otwiera przed nami tyle możliwości w sferze wirtualnej, jest coraz powszechniejsza niemożność przeżywania życia w sposób naturalny, łączący w harmonii duszę i ciało. Zarówno Tomasz, jak i Ewagriusz dokonują bardzo nowoczesnego spostrzeżenia, odnajdując pocieszenie w ludzkim ciele. Aktywności, którym mistrzowie duchowi przypisują uzdrawiający wpływ na człowieka, mają swe źródło w ciele i wpływają na ciało. Ciało oddziałuje na duszę, a dusza na ciało. Dzięki powiązaniu obu tych sfer naszej osobowości odkrywamy narzędzia, które mają na nie dobroczynny wpływ. Jest to zbawienna perspektywa, zwłaszcza w epoce, w której nasze życie w coraz większym stopniu opanowywane jest przez wirtualny świat Internetu.

Na pytanie, w jaki sposób mamy się obchodzić z negatywnymi uczuciami, reagować na zranienia i dawać sobie radę z bólem ciała i duszy, odpowiada dziś przede wszystkim psychologia. Tomasz i Ewagriusz czynili to za pomocą pojęć i języka własnej epoki. Jeżeli jednak spojrzymy na ich odpowiedzi przez pryzmat psychologii, odkryjemy nadspodziewanie dużo podobieństw. Pytania pozostały te same, identyczna jest także – mimo że zmieniły się warunki, w których żyjemy – zasadnicza sytuacja człowieka.

Niemieckie słowa trist („smutny”) i Trost („pociecha”) różni tylko jedna litera, ale pod względem znaczenia dzieli je przepaść. Trist pochodzi od łacińskiego tristis. Tristesse („smutek”) ukazywany jest przez wielu pisarzy jako podstawowy rys ludzkiej egzystencji. Przygnębiające życie ludzi w powojennym społeczeństwie niemieckim opisuje w swoich powieściach na przykład Heinrich Böll2, który doszedł do wniosku, że nadzieje na zaprowadzenie nowej sprawiedliwości nie ziściły się. Dawne elity nadal kontrolują społeczeństwo i świat polityki. Ludzką pracę cechuje monotonia i bezsens. Sytuację tę dobitnie ukazał współczesny Böllowi pisarz Hermann Kasack w swoim opowiadaniu Die Stadt hinter dem Strom („Miasto za rzeką”). W tytułowym mieście istnieją dwie fabryki. W jednej z nich poddaje się przemiałowi kamienie sztuczne, w drugiej zaś z powstałego w ten sposób pyłu produkuje się identyczne kamienie. Cały wysiłek jest więc pozbawiony sensu. Cykl produkcji i destrukcji ulega ciągłemu przyspieszeniu, aby ludzie nie mieli czasu się zastanawiać, dlaczego wykonują tak bezsensowną pracę. Prezydent miasta, człowiek o pozbawionej życia, podobnej do mumii twarzy, oświadcza archiwiście Robertowi, który podaje ów bezsens w wątpliwość: „Mój panie, w naszym regionie przezwyciężyliśmy takie zjawiska, jak romantyzm i patos”. Tam, gdzie nie ma emocji i namiętności, nie ma bólu, ale także i szczęścia – tylko beznadziejna pustka. Można odwracać od niej uwagę na różne sposoby, ale fakt pozostaje faktem.

Czy od tego czasu nasza sytuacja uległa znaczącej zmianie? Wystarczy tylko trochę otworzyć oczy, aby dostrzec, że wiele osób i dziś wykonuje pracę, w której czują się wyobcowane. Ich wysiłek utrzymuje wprawdzie przy życiu istniejący system ekonomiczny, ale one same nie dostrzegają w nim sensu. W czasie wolnym ludzie przemieszczają się między jednym wydarzeniem a drugim, biegają z jednej imprezy na drugą, poszukują wciąż nowych rozrywek, uprzyjemniają sobie czas za pomocą wszelkich możliwych mediów, a i tak doświadczają w ostatecznym rozrachunku jedynie nudy i pustki. Dużo osób żyje z dnia na dzień w poczuciu beznadziei, ponieważ nie znajdują niczego, co nadałoby sens ich życiu. Egzystują one niczym automaty. Wiele z nich żyje w dodatku w przygnębiającym otoczeniu, w osiedlach o monotonnej architekturze, która tylko pogłębia poczucie wewnętrznej pustki ich mieszkańców. W miejscu, w którym brak radości i fantazji, trudno odnaleźć sens, na którym można byłoby oprzeć własne życie – i nie ma to nic wspólnego z ubóstwem materialnym. Dobrze oddaje tę sytuację niemieckie pojęcie Trostlosigkeit („smutek”), oznaczające w dosłownym tłumaczeniu „brak pocieszenia”. Odnosi się ono do fundamentalnego i wszechogarniającego stanu pustki, w której człowiek całkowicie zagubił sens i czuje się odcięty od życia. Takiego stanu nikt w dłuższej perspektywie nie potrafi znieść. Dwudziestowieczny niemiecki filozof Hans Blumenberg zastanawiał się, dlaczego tak bardzo potrzebujemy pocieszenia. Jego odpowiedź brzmiała: „Ponieważ nie mamy powodu, aby istnieć”. Kto nie ma racji bytu, kto nie posiada mocnego fundamentu, na którym mógłby się oprzeć, ten potrzebuje pocieszenia. Niemieckie słowo oznaczające pocieszenie – Trost – pochodzi od wyrazu Treue („wierność”), które kojarzy się z mocną podporą. Gdy w bezsensie egzystencji człowiek poczuje, że ma na czym oprzeć swe życie, zrodzi się w nim nowa nadzieja i radość.

Beznadzieja, „brak pocieszenia”, jest notabene czymś innym niż pozostawanie bez pociechy. W tej drugiej sytuacji znajduje się ktoś, kto przeżywa smutek i kogo nikt nie wspiera. Osoba taka tęskni do człowieka, który będzie w stanie wytrzymać jej stan. Jeśli znajdzie kogoś, kto pozostanie przy niej nawet w najtrudniejszej sytuacji – nie wypowiadając wielu słów – dozna przynajmniej częściowego pocieszenia. Mówiąc o pocieszeniu, nie sposób zaprzeczyć, że nieodłącznym elementem ludzkiej egzystencji jest ból. Pewną dawkę bólu musimy w życiu znieść. Nie należy zbyt szybko go uśmierzać. W swojej dziesiątej elegii duinejskiej Rainer Maria Rilke protestuje przeciwko „Rynkowi Pociechy”, mówiąc, że doszczętnie stratowałby go anioł. Cierpienia są przecież częścią człowieka, są „zimującym listowiem, naszym ciemnym barwinkiem; są j e d n ą z pór utajonego roku – nie tylko p o r ą – są miejscem, osadą, leżem, ziemią, siedzibą”.

Niełatwo o prawdziwą pociechę i nie powinno się jej udzielać zbyt pochopnie. W oczach Rilkego funkcję „rynku” taniej pociechy pełni zwłaszcza Kościół. Sprawia on przygnębiające wrażenie, jest „czysty, zamknięty i rozczarowany jak urząd pocztowy w niedzielę”. Słowa poety przypominają o często powtarzanym zarzucie wobec tej instytucji, mówiącym, że nie pomaga ona ludziom, nie przyczynia się do poprawy ich losu, lecz zbywa ich obietnicami wynagrodzenia i szczęścia na tamtym świecie, upiększając rzeczywistość. Tania pociecha nikogo jednak nie zadowoli. Nie daje ludziom mocnego fundamentu, na którym mogliby się oprzeć. Niektórzy krytycy idą jeszcze dalej, podając w wątpliwość sens pocieszenia jako takiego. Część przedstawicieli szkoły Zygmunta Freuda uważa, że człowiek powinien znosić beznadzieję życia, ponieważ wszelkie formy pociechy pogrążają nas jedynie w utopijnej rzeczywistości.

Uważam, że jest to pesymistyczna, nacechowana rezygnacją wizja człowieka i świata. Ja osobiście ufam pociechom. Ufam fundamentowi wiary, która mnie podtrzymuje. Ufam mądrości duszy tęskniącej do pocieszenia. Pozostaje jednak pytanie: skoro pragnienie pocieszenia wyraża prawdę o człowieku, to co go może pocieszyć? Dietrich Bonhoeffer, któremu nie sposób zarzucić, że zbywał ludzi tanimi pociechami, w ostatnią sylwestrową noc swego życia napisał w więzieniu słowa: „Przez dobrą moc Twą, Panie, otoczony, przeżywać mogę każdy dzień i rok. Wiernością Twoją jestem pocieszony” (przeł. T. Bruell).

Ten ewangelicki duchowny zdobył się na sprzeciw wobec hitlerowskiego reżimu i zapłacił za to najwyższą cenę. Rozmyślając w więzieniu nad tym, co dla tego odległego od Chrystusa świata oznacza chrześcijańskie orędzie, doświadczył „dobrej mocy”, która przyniosła mu pocieszenie. Bonhoeffer był przekonany, że jest to moc Boga; ona objawiła się w tym świecie w Jezusie Chrystusie jako niemoc Tego, który zawisł na krzyżu. Pociecha oznacza zatem dla odważnego przeciwnika nazizmu poczucie bycia niesionym przez Boga pośród brutalnej rzeczywistości tego świata, na który spogląda się otwartymi oczyma, nie próbując go upiększać. Mówiąc o Bogu, Bonhoeff er posługuje się językiem dalekim od teologicznej abstrakcji. „Przez dobrą moc Twą, Panie, otoczony” – w słowach tych ukazuje się wizerunek Ducha Bożego, którego można doświadczyć jako „dobrej mocy” w świecie zdominowanym przez złe siły. Nasuwa się tu obraz aniołów, o których Kościół naucza, że są one stworzonymi przez Boga istotami i mocami duchowymi, albo po prostu myśl o znakach, jakie pozostawia w naszym świecie i w życiu Bóg.

Prawdy tej doświadczyło i opisało ją już wielu przed Bonhoefferem. W swojej powieści Bracia Karamazow Fiodor Dostojewski przedstawia scenę, w której do starca przychodzi kobieta opłakująca zmarłe dziecko. Mnich pociesza ją, ale nie za pomocą pobożnych słów, bez odwoływania się do prawdy o życiu po śmierci i oczekującym nas zmartwychwstaniu. Pociesza pogrążoną w żałobie matkę, nakazując jej stanąć twarzą w twarz ze swoim cierpieniem i zachęcając, aby właśnie ze względu na swe zmarłe dziecko w dalszym ciągu obdarzała miłością ludzi. Następnie ukazuje sytuację prawdziwej zagrażającej ludziom beznadziei. Nazywa ją piekłem, mówiąc, iż piekło jest „cierpieniem, że nie można już bardziej kochać”. Starzec nie zbywa matki opowieściami o tamtym świecie, lecz nakazuje jej kochać, albowiem miłość już tu na ziemi potrafi przemienić poczucie beznadziei w doświadczenie pocieszenia.

Tym, co nas pociesza, jest miłość, obdarzająca nas nadzieją tu i teraz. Ona rozjaśnia dziś moją ciemność nadzieją, pozwalając mi odnaleźć sens pośród bezsensu, doznać pociechy pośród smutku i znaleźć oparcie w sytuacji, w której grunt usuwa mi się spod nóg. Pociecha jest dla Dostojewskiego czymś więcej niż wyrażaniem podniosłych uczuć. Jest ona owocem miłości, która ma odwagę zanurzyć się w ludzkiej ciemności, bólu i smutku, aby przemieniać je od wewnątrz. Starzec sam zanurza się ze swoją miłością w rzeczywistości bólu zapłakanej matki. Ośmiela się rzucić jej wyzwanie, wskazać jej drogę, którą kobieta musi przebyć sama – drogę wiodącą przez doświadczenie bólu, drogę miłości.

Takie rady nie są tanimi pociechami. Już setki lat przed Dostojewskim Święty Tomasz z Akwinu wskazywał pogrążonym w bólu i smutku drogę, która również polega na stawieniu czoła życiu. Siedem opisanych przez niego pocieszeń ukazuje jego humanistyczną perspektywę. Wybitny teolog, zalecając środki na smutek, depresję i cierpienie, dowiódł, że zna się na psychologii. Tomasz wierzył, że pocieszenia te zsyła sam Bóg, którego powinniśmy uwielbiać za wszystkie dary umożliwiające nam przeżywanie szczęśliwego życia. Bardzo ważny jest fakt, że Akwinata rozumiał, że życie takie nie jest możliwe bez uwzględnienia cielesnego wymiaru człowieka. Zaakcentowanie znaczenia ciała jest szczególnie ważne we współczesnym, coraz bardziej „odrealnionym” świecie, w którym relacje międzyludzkie nabierają charakteru coraz bardziej wirtualnego, a poglądy coraz częściej czerpie się z Internetu. Bóg zaś pokazuje nam, jak może wyglądać szczęśliwe życie, o ile tylko żyjemy naprawdę.

Święty Tomasz dokonuje w swych dziełach powiązania teologii z filozofią. Arystotelizm, z którego czerpie dominikański uczony, próbował opisać człowieka niejako z perspektywy obiektywnego obserwatora-psychologa. Teologia potrzebuje ludzkiego fundamentu. Tomasz nie przestaje podkreślać, że łaska buduje na naturze. Kiedy studiowałem teologię, nie zaglądałem zbyt często do traktatów tego uczonego. Aż do lat sześćdziesiątych XX wieku jego myśl była jednym z filarów oficjalnej nauki Kościoła.Niestety, neoscholastycy ujęli doktrynę Tomasza w system sterylnych pojęć. Dziś odkrywam dzieła tego wybitnego myśliciela na nowo i dostrzegam w nich głębokie pokłady humanizmu. Tomasz był bardzo uważnym obserwatorem ludzkiej natury. Dzięki temu mógł opisać nasze namiętności oraz uzdrawiające z nich lekarstwa, które zsyła nam Bóg, abyśmy mogli być w życiu szczęśliwi. W swoim nauczaniu Akwinata posługuje się klasyczną metodą scholastyki, poszukując rozumowego uzasadnienia wszystkich prawd. Teolog pragnął zrozumieć człowieka poprzez „poznanie intelektualne”. Uważał, że zrozumienie człowieka, jego zachowań, namiętności i lekarstw na nie, możliwe będzie dopiero wtedy, gdy da się wszystko uzasadnić. Mimo że metoda ta dziś może wydawać się nam niekiedy zbyt schematyczna, zmusza nas ona do podjęcia refleksji nad tym, w jaki sposób możemy prowadzić szczęśliwe życie.

Niektóre poglądy Świętego Tomasza konfrontował będę z odkryciami innego uczonego mnicha, żyjącego 850 lat wcześniej Ewagriusza z Pontu. Odwoływał się on nie tyle do Arystotelesa, co do innego wielkiego greckiego filozofa – Platona. Ewagriusz, który żył jako mnich na Pustyni Egipskiej i któremu zawdzięczamy rozpropagowanie myśli ojców pustyni w świecie wschodnim i zachodnim, uchodzi za jednego z najwybitniejszych znawców psychologii wśród mnichów. On również uważnie obserwował reakcje ciała i duszy, a na ich podstawie opisywał różne sposoby uzdrowienia człowieka, uwzględniające zarówno jego duszę, jak i ciało. I dla niego smutek, niezadowolenie i cierpienie człowieka z powodu własnego życia stanowią punkt wyjścia do refleksji – opartej na Biblii i tradycji duchowości chrześcijańskiej – nad drogami, na których człowiek może dostąpić uzdrowienia.

W przeszłości ludzie wielokrotnie już mierzyli się z tematem siedmiu pocieszeń. Przed ponad trzydziestu laty regionalna rozgłośnia berlińska wyemitowała cykl poświęconych im audycji autorstwa Rudolfa Waltera. O siedmiu pocieszeniach mówili – każdy ze swojej perspektywy – autorzy tacy, jak Dorothee Sölle, Walter Dirks, Elie Wiesel i Bernhard Welte, wyjaśniając ich sens słuchaczom. W mojej książce chciałbym na początek przyjrzeć się tradycyjnej myśli chrześcijańskiej – reprezentowanej przez Tomasza z Akwinu i Ewagriusza z Pontu – a następnie spróbować „przetłumaczyć” ją na język własnego doświadczenia i współczesnego świata.

Pragnę również dołączyć do tych rozważań opowieść o pocieszeniach, które okazały się ważne dla mnie w moim życiu i w ramach prowadzonego przeze mnie kierownictwa duchowego. Życzę Ci więc, drogi Czytelniku, abyś zarówno w dawnych tekstach, jak i w moim osobistym świadectwie odnalazł własne doświadczenia oraz aby czerpanie ze skarbnicy chrześcijańskiej tradycji pomogło Ci w życiu w zmaganiach z uczuciami smutku, goryczy i bólu.

 
Wesprzyj nas