Każdemu z nas jest coś przeznaczone, coś zapisane, coś, co musi się spełnić. Maktub.Czy jednak każdy z nas potrafi w to uwierzyć?


Zaklinacz słów to ujmująca historia o przeznaczeniu, miłości i potędze słów. Przeplatana wschodnimi opowieściami narracja przenosi czytelnika z Londynu i Paryża do Maroka, Egiptu, Jordanii i Indii, a wszystko po to, by mógł odkryć tajemnicę niezwykłego bajarza i pozwolił spełnić się pewnej przepowiedni.
To książka o sile uczucia i magii opowieści.

Pojawiał się znikąd w paryskich kawiarniach i opowiadał ludziom historie. Po mieście krążyły na jego temat legendy, szeptali o nim ważni urzędnicy, oficjele, artyści na Montmartre, miejscowi kloszardzi, nawet prostytutki. Przysiadał się do szukających zapomnienia w alkoholu, haszyszu i opium, wyrzutków, nieszczęśników, życiowych bankrutów, wszystkich samotnych, opuszczonych, dotkniętych nagłą tragedią. Milkli, kiedy zaczynał mówić z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Z czasem zaczęto nazywać go Zaklinaczem Słów, bo jego opowieści pozwalały odzyskać siłę do walki z przeciwnościami.

Nikt nie spotkał Zaklinacza więcej niż jeden raz. Kim był? Potomkiem emigrantów? Zbłąkanym wędrowcem? Artystą, poszukującym inspiracji w światowej stolicy sztuki? A może zjawą? Pijackim przywidzeniem? Podyktowaną rozpaczą ułudą? Relacje świadków różniły się między sobą. Nikt nie potrafił opisać jego wieku, wyglądu ani pochodzenia, słuchacze zapamiętali tylko niezwykły, hipnotyczny głos i basmalę, od której zaczynał swoje opowieści. (…) Wiele pytań na zawsze pozostało bez odpowiedzi, a Zaklinacz zniknął tak nagle, jakby rozpłynął się we mgle nad Sekwaną.

Gdy Nina wyjeżdża do Londynu, by na prestiżowej uczelni pracować nad doktoratem o sztuce bajarstwa, nie przypuszcza, że właśnie zaczęło się wypełniać jej przeznaczenie. Wkrótce poznaje Gabriela – niezwykłego człowieka, z którym połączy ją pasja do wschodnich opowieści i wyjątkowe, uczucie. Razem przemierzają emigranckie dzielnice Londynu, zbierając opowieści ludzi z różnych stron świata. Wraz z każdą nowo zasłyszaną historią Nina uświadamia sobie jednak, że nie są to zwykłe opowiastki a jej ukochany ma wyjątkowy dar…

Shirin Kader – urodzona w 1979 roku w Lublinie pasjonatka Orientu. Absolwentka filozofii kultury i europeistyki, od dzieciństwa zafascynowana kulturą i tradycją literacką świata arabskiego. Ze współczesnych pisarzy bliskowschodnich najbardziej ceni Orhana Pamuka. Sama przygodę z pisarstwem rozpoczęła już jako nastolatka ale Zaklinacz słów jest jej pierwszą dojrzałą powieścią literacką. Prywatnie właścicielka sympatycznej kotki o imieniu Szisza i pokaźnej kolekcji książek o tematyce orientalnej. Od dziesięciu lat zakochana w Tunezji, do której ciągle wraca. Obecnie pracuje nad kolejną powieścią i w rodzinnym mieście prowadzi klimatyczną kawiarnię orientalną. Shirin Kader to pseudonim literacki autorki.

Shirin Kader
Zaklinacz słów
seria: The Art of Storytelling
Wydawnictwo Lambook
Premiera: 14 października 2013


Przed chwilą zgasło światło. Siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w odgłosy, które tak często umykają uwadze, dopóki nie przypomni nam o nich nagła, niespodziewana ciemność. Piętro niżej płakało dziecko, w rurach bulgotała woda, gdzieś w oddali skrzypiały ciężkie drzwi. W oknach zaczęły pojawiać się chwiejne płomienie świec, wydobywając z mroku twarze ludzi mijanych czasem w sklepach i na przystankach. Pewnie przeczekałabym awarię prądu tak jak inni – zagotowałabym herbatę w niewielkiej kuchni, patrząc na cienie powołane do życia przez palący się gaz, zagrałabym w jedną z głupich gier, jakich pełno w telefonach komórkowych, albo po prostu ucięła sobie drzemkę – gdyby ta awaria nie obudziła wspomnienia, które powraca do dziś.

Zawsze, gdy gaśnie światło, myślę o Tobie. Mam teraz trzydzieści pięć lat i piszę opowiadania, które czytywane są na całym świecie. Nie, nie posiwiałam, moje włosy są wciąż takie jak wtedy, rude, odcień miedzi, lekko kręcone na końcach. Nie garbię się. Nie przytyłam. Tylko mój śmiech lekko się zakurzył. „Napisz o mnie” – powiedziałeś tamtego dnia, kiedy jechaliśmy londyńskim metrem. Mój wzrok błąkał się bez celu po srebrnych ścianach wagonu, błądził po płaszczach i butach pasażerów, przemykał po ich palcach przytrzymujących tanie brukowce wyrzucane do kosza na najbliższej stacji, śledził drobne niedoskonałości skóry, zbyt wyraźne w sztucznym świetle jarzeniówki.

Gdy wysiedliśmy na Seven Sisters, gdzie mieliśmy się spotkać ze znanym reżyserem Alainem Levittoux, powtórzyłeś: „Napisz o mnie”. Tym razem zabrzmiało to jak zaproszenie do zakazanej miłosnej igraszki. Gdybym miała wtedy o Tobie napisać, napisałabym o czarnym płaszczu pachnącym kawą i rogalikami z francuskiej piekarni; wzdłuż zamka biegł haft, który wciąż zdarza mi się rysować z pamięci na kawiarnianych serwetkach. Na lewym rękawie tego płaszcza, podobnego krojem do indyjskiego szerwani, widniało zawsze kilka rudych włosów, znak, że nasze ubrania już od kilku miesięcy wisiały we wspólnej szafie.
Tłem tamtego Ciebie pewnie byliby ludzie poruszający się po peronie w tę i z powrotem, jak zdalnie sterowane zabawki, a odgłos jadącego pociągu, pisk hamulców, szczęk bramek przy wejściu na stację zastąpiłyby ścieżkę dźwiękową. Teraz napisałabym to wszystko inaczej, zaczynając od mokki z białą czekoladą kupionej w jednej z zatłoczonych kawiarni przy Oxford Circus. Przypomniał mi o niej rachunek za te dwie kawy, znaleziony niedawno w zbiorze opowieści Rumiego. „Jak było w bibliotece?” – zapytałeś. To pytanie powracało, odkąd zamieszkaliśmy razem. Jako przykładna doktorantka The School of Oriental and African Studies (SOAS) spędzałam w bibliotekach całe dnie, pochłonięta przygotowywaniem rozprawy o roli bajarzy w arabskim średniowieczu. W tym czasie Ty występowałeś w teatrze na St. Martin’s Lane, nagrywałeś słuchowiska radiowe albo opowiadałeś ludziom historie w londyńskich kawiarniach.

„Chciałabym poznać człowieka, który wymyślił Szeherezadę” – powiedziałam, przystając koło sklepowej wystawy. Mój wzrok przemknął po kolorowych butach z miękkiej skóry, mokasynach, czółenkach, pantoflach, zamszowych botkach i płaskich balerinach, po czym napotkał Twoją twarz odbitą w lśniącej szybie, zmienioną, wykrzywioną w nienaturalnym grymasie. Trwało to nie dłużej niż ułamek sekundy, kiedy się odwróciłam, nie przypominałeś już poskręcanego maszkarona z fasady starego budynku. Pozornie nic się nie stało, a jednak przestrzeń między nami wypełniła cisza, zapowiedź nadciągającego nieszczęścia.

Ścisnąłeś moją rękę trochę mocniej niż zwykle i celnie rzuciłeś tekturowym kubkiem do kosza na śmieci. Z głośników wiszących przed sklepem popłynął nagle męski głos, śpiewając There’s a cloud in the New York skyline*, a na moim niebie, dotąd bezchmurnym, pojawiła się lepka i brudna chmura niepokoju.

Całą drogę do Seven Sisters milczałeś nieodgadnionym, pełnym napięcia milczeniem, z wyjątkiem: „Napisz o mnie”. Do tej pory wymykałeś się słowom, uciekałeś przed słowami, sprawiałeś, że słowa rozwiewały się jak czyste kartki papieru na wietrze. Czyjś śmiech, towarzyszący głosom ludzi na schodach, znów przeniósł mnie z londyńskich ulic do krakowskiego mieszkania z cieknącym kranem i szumiącymi rurami. Pod wpływem ciemności niewielka mansarda jeszcze się skurczyła, zapadła w siebie, zmalała. Ściany, błękitne za dnia, kremowa szafa w stylu decoupage, stół, którego nigdy nie potrafiłam okiełznać, pełen dawno zapłaconych rachunków, paragonów i nieotwartej korespondencji, nawet szyby w oknach, tak często drżące od przejeżdżających pod domem tramwajów, zdawały się powtarzać: „Napisz o mnie”. „Napiszę” – powiedziałam w ciemność.

* Fragment piosenki U2, The Hands That Built America.

 
Wesprzyj nas