W życiu Marlona Brando jest tylko mrok. Ta książka nade wszystko nie jest biografią. To opowieść o narodzinach bestii… Ale jakiej pięknej.


Piękna bestia nie jest klasyczną biografią, ponieważ autor nie stara się w wyczerpujący sposób opowiedzieć o losach Marlona Brando. Koncentruje się przede wszystkim na ciemnej stronie osobowości aktora, nie próbując mitologizować jego postaci.

Miał wszystko: kobiety, pieniądze, sławę, urodę – urodę niewiarygodną, boską, nierzeczywistą. Sypiał z najpiękniejszymi kobietami, był pożądany przez najsławniejszych mężczyzn. Był gwiazdorem nad gwiazdorami, największym aktorem wszech czasów, miał swój raj na otwartym oceanie. Mógł być szczęśliwy.

Mimo to jego życie było nieustannym poszukiwaniem nieszczęścia. Przyczyniał się do samobójstw, siał strach, gardził swoją profesją, kręcił słabe filmy i – ostatecznie – zmarnował swój talent. Stał się otyły, skryty, wyalienowany. Końcówkę życia spędził u boku gosposi. Jego syn był mordercą, a córka powiesiła się na psiej smyczy.

W życiu Marlona Brando jest tylko mrok. Ta książka nade wszystko nie jest biografią. To opowieść o narodzinach bestii… Ale jakiej pięknej.

François Forestier
Marlon Brando. Piękna bestia
Tłumaczenie: Martyna Jarząb
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 18 września 2013


Wstęp
Kocham znienawidzonych.

W marcu 1985 roku błądziłem po Kanadzie, gdzieś w okolicach Toronto. Próbowałem odnaleźć niewielki drewniany dom, w którym – jak mi powiedziano – aktor Peter Coyote kręcił właśnie film. Bardzo chciałem go poznać; intrygował mnie ten syn hodowcy bydła, który przeprowadził swoje stado rasy charolais maquillés przez Río Grande. Chciałem wiedzieć, jak to się stało, że został aktorem.
Było zimno, gruba warstwa mgły oblepiała niekończący się las świerków. Nagle zaczepił mnie jakiś brodacz:
– Szuka pan czegoś?
– Tak, Petera Coyote’a.
– To ja.
Był ucharakteryzowany na leśniczego. W ręku trzymał książkę.
– Co pan czyta? – zapytałem.
– Biografię Brando.
Poszliśmy do chaty, w której technicy demontowali kamery po skończonym dniu. Z oddali dobiegał nas głuchy pomruk niewidocznej autostrady.
– Nie mogę pojąć, jak odrzutowiec mógł zmienić się w sterowiec – powiedział Coyote. – To tak, jakby chciał popełnić samobójstwo. Zostać znienawidzonym.

W latach 60. Peter Coyote należał do trupy teatralnej Diggers, która hołdowała idei totalnej i niczym nieskrępowanej wolności. Wolny teatr, wolne kino, wolny jazz. Wszystko free. Marlon Brando był dla niego bogiem buntowników, królem wolności.

Wszyscy wiedzą, jak się potoczyła kariera Brando. Wszyscy znali jego twarz i ciało. Piękno, magnetyzm, nadzwyczajna prezencja… Bez wątpienia „największy aktor wszech czasów”. Kiedy i dlaczego abdykował?

Zjawił się któregoś dnia. Będąc przejazdem w Paryżu, Marlon Brando wstąpił do redakcji tygodnika „L’Express”, by spotkać się ze swym długoletnim przyjacielem, Philippe’em Grumbachem, ówczesnym dyrektorem wydawniczym. I oto stanął przede mną. Czarujący, ociężały, bezceremonialny. Uśmiechał się rozbrajająco; miał w sobie coś urzekającego i niebezpiecznego zarazem – coś, co tworzyło wokół niego aurę mrocznych perfum. Obrzydliwy? Nie, wręcz przeciwnie: ujmujący i pociągający. Miał w sobie piękno z piekła rodem. Za tym pięknem czaił się demon.

To nie będzie historia Marlona Brando. To będzie opowieść o narodzinach bestii.

Nie ma już druha, który o mnie by pamiętał,
Wszyscy mnie opuścili. Ty też zerwij pęta,
Chcę być sam! Strzeż się jadu mojej namiętności!
I nie czyń, jak ja, błagam, religii z miłości!
Unikaj mnie przez litość dla siebie. Ty zgoła
Mylisz się myśląc, żem jest jak inni dokoła,
Że mam swój cel wytknięty, do którego zmierzam.
Jam siłą, która nie wie sama, w co uderza.
Ślepy narzędziem w ręku jakichś sił tajemnych,
Duchem nieszczęść, stworzonym z mroku złych i ciemnych.
Dokąd dążę? Sam nie wiem, lecz czuję, żem gnany
Jakimś tchnieniem gwałtownym, losem opętanym.
Zapadam coraz niżej, skąd mogę nie wrócić.
Jeśli czasem, zziajany, śmiem głowę odwrócić,
Jakiś głos mówi: „Idźże!” Przepaść jest bezdenna,
A głąb jej aż czerwona od krwi i płomienna.
Kogokolwiek napotkam w gonitwie zawrotnej,
Temu nieszczęście niosę, śmierć – kogo się dotknę.
Wiktor Hugo, Hernani,
przeł. H. Rostworowski

1
1990: Murder one

Pocisk kalibru .45 zostaje wprawiony w ruch. Następuje zapłon ładunku miotającego, w komorze spalania dochodzi do gwałtownej dekompresji gazów powodujących wyrzucenie pocisku full metal jacket, który wychodzi z lufy sig-sauera P220 z prędkością dwustu sześćdziesięciu metrów na sekundę. Tworzą się koncentryczne fale uderzeniowe, gazy się cofają, broń odskakuje. Sześć prawoskrętnych bruzd gwintu wewnątrz lufy nadaje pociskowi ruch obrotowy, co zwiększa jego prędkość i stabilizuje lot w odległości większej niż osiem metrów. Łuska zostaje wyrzucona w prawo pod kątem 45 stopni.

Tutaj pocisk ma do przebycia kilka centymetrów, więc bruzdy gwintu na nic się nie przydają. Kula dosięga twarzy Daga Drolleta w ułamek sekundy po wystrzale. Trafia z siłą pięćdziesięciu kilogramów na milimetr kwadratowy. To tak zwana moc obalająca. Nacisk całkowity pocisku o powierzchni 10,2 milimetra kwadratowego wynosi pięćset dziesięć kilogramów. Ciekawostką jest to, że przy tak niewielkiej odległości pociskowi towarzyszą wydobywające się z lufy gazy, które wnikają do wnętrza ciała. Po drodze palą skórę ofiary, pozostawiając „tatuaż”. Moc obalająca nie ma tutaj żadnego znaczenia, pocisk nie napotyka bowiem po drodze na nic masywnego. Im większy opór, tym większa moc obalająca. Lufa sig-sauera wymierzona jest w lewą kość policzkową Daga Drolleta.

Pocisk wchodzi pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stosunku do ziemi. Toruje sobie drogę po przekątnej w stronę podstawy czaszki i móżdżku. Przenika przez podstawę czaszki, niszczy część skalistą i bębenkową kości skroniowej, przecina tętnicę kręgową, co zazwyczaj powoduje śmierć w ciągu dziesięciu do dwunastu sekund. Siedzący na kanapie z pilotem w ręku Dag Drollet osuwa się lekko do tyłu, jego głowa opada na oparcie tapczanu. Nie zdążył niczego poczuć – nerw węchowy, wzrokowy, trójdzielny, twarzowy, błędny i osiem pozostałych par nerwów zostało przerwanych. Odrobina krwi spływa po oparciu. Pocisk kontynuuje swój lot i ostatecznie ginie gdzieś na podłodze salonu. Policja go nie odnajdzie. W przeciwieństwie do Marlona Brando.

Krew cieknie powoli na ucho, szyję, ramię. Dag Drollet w bermudach, z kocem na nogach, trzyma w prawej dłoni zapalniczkę Bic, woreczek na tytoń i wygląda, jakby właśnie kończył skręcać dżointa. Nie żyje. Jest 16 maja 1990 roku.

***

Sig-sauer 220 to piękna broń, skuteczna, bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, dość droga (ceny wahają się od sześciuset do dwóch tysięcy dolarów, w zależności od wykończenia i warunków kupna), jej funkcja stopping power cieszy się dużym uznaniem. Najkrócej mówiąc, trafiony człowiek zostaje w pierwszym rzędzie zatrzymany zgodnie z zamysłem, żeby unieruchomić przeciwnika, zanim on zdoła unieruchomić n a s. Śmierć to jedynie skutek uboczny, coś na marginesie zdarzeń.

Dom numer 12900 przy Mulholland Drive wcale nie robi wrażenia. Stoi za wysokim murem, jest strzeżony przez rozwścieczone psy, uzbrojony w systemy alarmowe i otoczony drutem kolczastym. Niełatwo wejść na posesję Marlona Brando. Aktor zaszył się w tym bunkrze już dawno; opuszcza go tylko po to, by kręcić nic nieznaczące filmy i udzielać wywiadów, w których rozprawia się z mitem gwiazdora i obsmarowuje przyjmowane scenariusze. Brando to gnuśny król w otłuszczonym ciele, dławiony pogardą dla siebie i innych. Nie ma już tego zmysłowego lamparta z Tramwaju zwanego pożądaniem ani nawet mafijnego arystokraty z Ojca chrzestnego. Pozostało jedynie otyłe widziadło, które wałęsa się po ogrodzie, płodzi swojej służącej kolejne dzieci, w tajemnicy każe sobie przerzucać hamburgery przez ogrodzenie: zjada ich dziesięć z rzędu w zestawie z frytkami. Czasami, kiedy jest poza domem, budzą się w nim dawne skłonności. Uwodzi młodą aktorkę, idzie do niej, a kiedy kobieta już leży na łóżku, Brando siada w fotelu i zaczyna się delektować lodami Häagen-Dazs. Szczególnie lubi waniliowo-orzechowe. Zjada cały litr, patrząc w sufit, podczas gdy naga dziewczyna czeka.

Jak tylko skończy jeść, wyrzuca opakowanie i wychodzi. Dwoje dzieci Marlona Brando stoi bezradnie nad ciałem Daga Drolleta. Christian, starszy syn, ma trzydzieści dwa lata. Trudno rozpoznać w nim rysy ojca: ma podkrążone oczy, obrzmiałą twarz, długie włosy. To człowiek zniszczony przez narkotyki, matkę – Annę Kashfi – nade wszystko zaś przez ojca. Jest synem króla, lecz nie ma nic z jego postury, wyglądu ani prezencji. To książę niebytu, Hamlet nicości. Zagubiony dzieciak, który próbuje zabłysnąć wśród członków Hells Angels i hollywoodzkich ćpunów. Nazwisko Brando otwiera wiele drzwi.

Obok stoi jego siostra Cheyenne. Ma dwadzieścia lat, krótkie włosy i wygląda na zagubioną. To nieodrodna córka Marlona: piękna jak sen. Jej matką jest Tarita Teriipaia i po niej odziedziczyła śniadą cerę, po ojcu zaś delikatne rysy. Wychowała się na Tahiti, dlatego słabo zna Marlona, który późno sprowadził ją do Kalifornii. Jest narkomanką i miewa czasem niewiarygodne napady agresji: choć jeszcze przed chwilą nic nie zapowiadało ataku, potrafi pogryźć swoją matkę, uderzyć jej głową o ścianę, wyładowywać się na niej z całych sił, okładać ją razami. Niewykluczone, że mogłaby ją nawet zabić. Kiedy jest w pobliżu, nie zostawia się na wierzchu noży kuchennych. Marlon Brando wnosi w życie swoich bliskich, kobiet i dzieci, zniszczenie i śmierć. Cheyenne mówi o nim: „To diabeł”. Diabeł? Być może.

***

Kiedy pocisk wnika w ciało, tworzy tymczasowy elastyczny otwór. To znaczy szeroka przez krótką chwilę dziura szybko się zamyka. Ale ten ułamek sekundy wystarczy, by ciało ludzkie wysłało sygnał ostrzegawczy o bardzo dużym natężeniu, który zalewa układ nerwowy. Dzięki temu sygnałowi ofiara postrzału wie, że ma teraz upaść lub się położyć. W 1893 roku kapitan Louis La Garde został oddelegowany przez armię amerykańską, by zbadać ten efekt: spędził wiele tygodni na strzelaniu do wiszących trupów, mierząc zjawisko stopping power. Podobne pomiary prowadził też pracujący dla szwajcarskiej policji profesor Theodor Kocher, strzelając do książek, butelek, świńskich jelit, ludzkich czaszek, trupów. Dopiero kiedy zaczęto używać broni ręcznej, colta .38, armia amerykańska mogła ostatecznie stwierdzić, że jego moc obalająca nie zawsze jest wystarczająca: wojownicy z plemienia Moro na Filipinach nie padali trafieni pociskiem kalibru .38; posuwali się dalej niczym zranione dziki. Jeden z nich – zanotował zaintrygowany kapitan La Garde – podziurawiony kulami „zdołał jeszcze przebyć 86,6 metra, zanim osunął się na ziemię”. La Garde zalecił wtedy wykorzystanie w kolejnych próbach „turów”. Czyli zwyczajnego bydła. Pocisk kalibru .45 dał doskonałe rezultaty. Trzy kule wystarczyły, żeby zatrzymać byka, podczas gdy dziesięć pocisków .38 nie zdołało tego zrobić. Czterdziestkapiątka – zatwierdzona odtąd przez nauki wojskowe – stała się ideałem stop and drop (zatrzymanie i upadek). Może też oczywiście zabić, zwłaszcza gdy ofiara okazuje wrogość, grożąc napastnikowi pilotem firmy Pionieer i woreczkiem z tytoniem.

Nie da się wypalić z sig-sauera przez przypadek. Nie dość, że mechanizm zabezpieczający jest ręczny, to trzeba jeszcze za pomocą palca wskazującego wywrzeć nacisk trzech i pół kilograma, żeby odciągnąć spust. A zatem nie da się. I dlatego nikt nie wierzył Christianowi Brando, kiedy ten powiedział policji: „Man, nie chciałem go zabić”, nikt mu nie uwierzył. Konflikt, walkę, przypadkowy wystrzał próbował odmalować niewątpliwie zgodnie z instrukcjami ojca, a kiedy sąd zakwestionował jego zeznania, do akcji wkroczył sam Marlon Brando:
– Tak naprawdę to mnie chciał zabić.

Ego, arogancja i sama obecność Brando w śledztwie nieustannie je hamowały: policjanci nie zrobili testu parafinowego na dłoniach Christiana, tajemnicą pozostanie zatem, czy to na pewno on strzelał. Choć przyznał się do winy, wątpliwości pozostają… Dochodzeniowcy nie odnaleźli kuli, mimo że była pod wykładziną, we wgłębieniu o długości trzech metrów. Miejsce zbrodni zaklasyfikowane jako murder one nie zostało zabezpieczone, Marlon Brando poprzesuwał meble, raport policyjny pozostał tajny, wyniki sekcji zwłok nigdy nie ujrzały światła dziennego. Wszystko w tej sprawie nosi znamię tajemniczych i toksycznych działań Brando. Postarał się, żeby śledztwo zostało spartaczone, przeprowadzone pośpiesznie i niedbale. Nie wiadomo nawet, czy odnaleziono łuskę. Policjanci onieśmieleni pozycją Brando nie dojrzeliby nawet dzika w korytarzu.

Jedno jest pewne: morderstwa dokonano w nocy. Od dłuższego czasu noc jest jedynym królestwem, w jakim aktor jeszcze bywa. Kiedy wychodzi z domu, przebiera się – raz za kloszarda, raz za sikha w turbanie. Gdy krąży po domu, w ciemnościach wpada na ściany. Za dnia drzemie. Wieczorem włącza krótkofalówkę i wysyła w eter sygnały nieznajomym. Nie odbiera telefonów. Kazał lodówkę spiąć łańcuchem zamkniętym na kłódkę. Rankiem gosposia odnajduje kłódkę na swoim miejscu, ale jedzenia w lodówce nie ma.

Nocą Brando jakoś się trzyma. W jego mrocznym umyśle rodzi się żądza zniszczenia. Pragnie zagłady niczym antychryst. Był „najlepszym aktorem na świecie”, zdetronizował Laurence’a Oliviera, którego przypomina pod wieloma względami, stał się najbardziej szekspirowski ze wszystkich monarchów show-biznesu. Miał setki kobiet i dziesiątki mężczyzn, przez krótki czas kochał kilku swoich kochanków i kilka narzeczonych, następnie wszystko niweczył, wszystko niszczył. Uwiódł nawet żonę Laurence’a Oliviera, obłąkaną Vivien Leigh. O tych odległych czasach, z których pozostały jedynie takie filmy, jak Tramwaj zwany pożądaniem, Dziki, Viva Zapata!, Na nabrzeżach, Marlon Brando już nie opowiada. Co z jego bojami o Indian, czarnoskórych, prawa człowieka? Dawno odeszły w niepamięć. Co z projektami raju ekologicznego, filmów z przesłaniem, luksusowego hotelu, recyklingu wodorostów? Pogrzebane. Co z małżonkami? Rozproszone. Co z dziećmi? On sam nie wie, ile ich jest – tych oficjalnych i z nieprawego łoża.

Krąży pogłoska, że ma dziesięcioro uznanych potomków i piętnaścioro nieślubnych. Teraz to człowiek, którego zżera noc, wewnętrzny mrok, straszliwa ciemność. Dom Brando, miejsce zbrodni, zwie się Frangipani. Rodzina Frangipanich władała Rzymem w średniowieczu. Ufortyfikowała Koloseum, po czym wmieszała się w wewnętrzne spory chrześcijan i w walki o władzę papieską. Frangipani lubili rozlew krwi. To był znak czasów: szlachectwo nabywało się tylko dzięki sztyletowi, truciźnie lub czarnej magii. Dziś nie ma już rezydencji Frangipani przy Mulholland Drive. Została wyburzona przez sąsiada, Jacka Nicholsona. Sig-sauer P200 jest w tej historii jedynie mało znaczącym drobiazgiem.

Od samego początku jasne było, że poleje się krew. Brando to nieszczęśnik stworzony z mroków.

UP

2
Król bez korony

Marlon Brando w czerwonym filcowym kapeluszu na głowie wysiada z pociągu. Olbrzymi dworzec nie robi na nim wrażenia. W kieszeni ma jedynie dziesięć dolarów. Porzucił wszystko. Rok 1943 jest rokiem jego buntu. Co ze szkołą wojskową w Shattuck, do której zapisał go ojciec? Nie ma mowy o powrocie. Co z domem rodzinnym pod rządami ojca? Koniec. Marlon nienawidzi wszelkiej formy władzy, przymusu, dyscypliny, obowiązku. Nie zostanie ani żołnierzem, ani – jak ojciec – pracownikiem najemnym. Jego dewiza to: „Ani Boga, ani pana”. Kim będzie? Może aktorem. Czemuż by nie księciem? Na pewno królem. Idzie wzdłuż peronu, wchodzi do Main Concourse, ogromnej poczekalni dworcowej. Gęsty tłum tworzy ruchomą falę. Sprzedawcy gazet wykrzykują, że operacja Begonia mająca na celu uwolnienie jeńców wojennych we Włoszech zakończyła się sukcesem. W przeciwieństwie do Zoot Suit Riots, zamieszek na tle rasowym w Los Angeles, które były przyczyną ofiar wśród Meksykanów zaatakowanych przez amerykańskich marynarzy. Admirał Nimitz przygotowuje się do potężnego ataku na Wyspy Gilberta, między innymi na atol Tarawa. Mussolini utworzył Włoską Republikę Socjalną Salò. W Nowym Jorku weszło właśnie na ekrany kin jedno z najlepszych dzieł Hitchcocka, Cień wątpliwości. Jean Cocteau podbija Paryż filmem Wieczny powrót. Howard Hughes, szalony miliarder, walczy z cenzurą o pokazanie Banity z Jane Russell, młodą aktorką należącą do Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, szczycącą się oszałamiającym biustem.

Brando chwilę się waha, po czym zarzuca na ramię worek. Spogląda przelotnie na sklepienie dworca udekorowanego freskiem ze znakami zodiaku, dzieło francuskiego malarza Helleu. Handlarze papierosów, sprzedawcy kanapek, policjanci w mundurach, żołnierze na przepustce; tysiące losów, sylwetek, twarzy mija się pod gwiazdozbiorami Węża i Koziorożca. Można tutaj zjeść w Oyster Bar, przenocować, poczytać gazetę, wziąć prysznic, wypastować buty, poderwać dziewczynę, kupić bilet na koniec świata, zniknąć. Marlon Brando pobrzękuje monetami w kieszeni, po czym kieruje się w stronę dzieciaka czyszczącego buty przechodniom i siada na taborecie. Odrobina pasty i wody, przetarcie szmatką, jeszcze trochę wody i po robocie. Cena: dziesięć centów.

Marlon Brando każe sobie wypastować buty, po czym zostawia małemu Murzynowi pięć dolarów. Królewski gest. Następnie kieruje się do siostry mieszkającej w Greenwich Village. Fran Brando sprzedaje buty i studiuje malarstwo. Dzieli mieszkanie z koleżanką. To nic, jakoś się tam pomieszczą. Prawda jest taka, że Marlon Brando ucieka. Jego ojciec to szorstki człowiek. Rządzi rodziną niczym mały tyran. Rzadko się uśmiecha, z przekleństwem na ustach jest zawsze gotowy do nałożenia kary; sprzedaje materiały budowlane firmom architektonicznym; gardzi żoną, której zachciewa się rozrywek. Chciałaby zostać aktorką, głupia!

Rodzina Brando mieszka w Omaha. Dorothy zaniedbuje dom i trójkę dzieci, aby grać niewielkie role w przedstawieniach u boku studentów, w tym młodego Henry’ego Fondy. Znana w całej dzielnicy jako Dodie, uśmierza monotonię życiową drinkami, które – jak wszystko co alkoholowe – jeszcze do grudnia 1933 roku będą zakazane za sprawą 18. poprawki do konstytucji. Prohibicja przyczynia się do masowej produkcji anonimowych alkoholików pijących potajemnie. Dodie właśnie do nich należy. Brando senior szczyci się swoim pochodzeniem, wierząc, że korzenie jego rodziny sięgają hugenotów w Alzacji. Zapewnia i wciąż powtarza, że jego nazwisko to zniekształcone nazwisko Brandeaux. Ród Brando ma włoski rodowód? żydowski? niemiecki? Przecież w Austrii jest miasto Brandau… Trudno powiedzieć. Według tego nieustępliwego seniora rodu są Francuzami. Koniec kropka. Kiedy tak ujada, znajomi rodziny dostrzegają w nim germańskie cechy.

Ojciec przytula swoje dwie córki i syna raz do roku. Na święta Bożego Narodzenia. Przez pozostały czas wymierza im kary. Syna, który przysparza mu wielu zmartwień, powierza kolejnym ciotkom, sam zaś jest jednym z niewielu szczęściarzy posiadających dobrą pracę w czasach wielkiego kryzysu. W 1930 roku zostaje przedstawicielem Calcium Carbonate Corporation. Podczas gdy cały kraj pogrąża się w nędzy – wydłużają się kolejki po darmową zupę, imigranci są obijani na drogach Kalifornii – Marlon ojciec sprzedaje fosfaty. Jego spragniona rozrywek żona gra w sztuce George’a Bernarda Shawa Pigmalion. Recytuje również Szekspira. Wszystko zakrapia alkoholem.

Jego syn w nocy śpi z nianią, Indonezyjką Ermi, która sypia nago. Mały Marlon polubi egzotyczne ciała. Dom rodziny Brando jest przesiąknięty głuchą złością, intensywną szarością, szyderczą goryczą. Marlon junior mści się na tej niewesołej rodzinie, tnąc opony, paląc muchy, zabijając gołębie, a nawet wypalając benzyną słowo „gówno” na szkolnej tablicy. Dzieciak ćwiczy się w roli chuligana. Doskonali sztukę bycia nieznośnym.

W 1943 roku zapowiada się ostra zima w Nowym Jorku. Wiatr, wdarłszy się do miasta, zamienia przechodniów w długodystansowców. Ludzie tłoczą się w metrze. Marlon Brando dobrze się bawi. Cechuje go niewiarygodna uroda – każdy jego gest, uśmiech, słowo uwodzą. Jest wcieleniem zmysłowości. Kino szybko wychwyci ten wdzięk; żadne męskie plecy nie będą bardziej nasycone erotyzmem niż plecy Marlona Brando w Tramwaju zwanym pożądaniem. Ale na razie Marlon rzadko bywa na zajęciach aktorskich; grywa z kolegami na bongosach, snuje się w dżinsach po marnych dzielnicach, sypia ze studentkami, kelnerkami, szwaczkami, matkami. Jedna z nich pochodzi z Ameryki Południowej, jej mąż jest żołnierzem. Ma dziesięć lat więcej od swojego kochanka, ale co z tego? Celia Webb ma pracę, zarabia na straganie. Marlon się dostosowuje do legendy o trudnych początkach, obowiązkowej w biografii każdej gwiazdy. Obsługuje windy, sprzedaje gazety, pracuje jako kelner, dostarcza sztuczne zęby. Chodzi na zajęcia teatralne do New School. Uprawia dziwaczne hobby: uczy się pozycji lotosu, słucha afrykańskich rytmów w knajpach w Harlemie, a nawet próbuje sobie wmówić, że może zostać szermierzem.

Ale nic z tego: najlepiej mu wychodzi podobanie się innym – kobietom, mężczyznom, nawet zwierzętom. Wystarczy na niego spojrzeć, a w głowie pojawia się tylko jedna myśl: seks. Dobrze się składa, bo ma piekielne libido. Seks jest jego mocą, potęgą, czarną magią. Przez całe życie pozostanie seryjnym kochankiem. Kiedy Dodie nie słucha radia i nie śledzi pasjami audycji „Hollywood Salutes Shakespeare”, zajmuje się piciem. Prohibicja została zniesiona. W 1938 roku Marlon kończy czternaście lat. Nienawidzi swojego ojca, który bije żonę, ma mnóstwo romansów i wiecznie o coś pretensje. Jednocześnie chłopak chciałby udowodnić tacie, że może być kimś. Jest rozdarty: z jednej strony pragnie śmierci tego domowego kaprala, z drugiej marzy o tym, żeby ojciec okazał mu choć odrobinę uczucia. Nastolatek balansuje między miłością a nienawiścią. Jedno tylko wie na pewno: Dodie popija z powodu męża. Marlon uważa, że ojciec – kochany i nienawidzony jednocześnie – to prawdziwy łajdak. Przez niego i przez tę jego brutalną toksyczną miłość Dodie stała się wrakiem człowieka, znalazła się u kresu wytrzymałości. Zajmuje się głównie piciem drinków: Manhattan (wermut, szkocka, bourbon, angostura), De Rigueur (whisky, grappa, miód), Black Bird (śmietana, likier kawowy, bourbon), Old Fashioned (bourbon, angostura, cukier). Czyta również książki na temat duchowości.

Słynna Betty Book ma swoje stałe miejsce na stoliku nocnym. Jej podtytuł wyjaśnia wszystko: Wyprawy w świat innej świadomości, Betty 1919-1936. To zbiór dialogów Elizabeth Grant z duchami. Opracował je mąż kobiety, Stewart Edward White. Można się tam natknąć na przedziwne stwierdzenia: „Pamiętaj, że istnieją istoty nieforemne i ukształtowane” – powiada Niewidzialny. „Nigdy nie zapomnę galaretowatych ludzi” – zapewnia Betty. Albo: „Przeznaczenie jest dopełnieniem niehamowanego przez świadomość duchową popędu”, „Różne są okoliczności, ale proces na ogół ten sam: porzucamy własną równowagę na rzecz chaosu Innego. To właśnie Wir”. Szekspir po lewej stronie, Betty po prawej, alkohol pośrodku.

Marlon często znajduje matkę w barze pijaną lub śpiącą na stole. Wstydzi się za nią przed innymi klientami. Kiedy stara się ją postawić na nogi, Dodie mamrocze coś pod nosem; prowadzi ją do domu, kładzie do łóżka. Kobieta zasypia, gdy syn ją rozbiera. Spogląda na niego pożądliwym wzrokiem, po czym zanurza się w swój własny wir. Rano ma kaca. Przed wyjściem do pracy Marlon senior patrzy na nią z nieukrywaną pogardą. Narzeka na złe oceny ich syna. Krzyczy. Czasami bije ją po twarzy. Dodie ukrywa butelki z alkoholem za koszem na śmieci. Zdarza się, że spędza noc z nieznajomymi poza domem; wciąż jest piękna, ma dosyć surową urodę, uważaną przez niektórych za nobliwą. Sypia z komiwojażerami, marynarzami na przepustce, pijakami, urzędnikami, dostawcami, mechanikami. Pewnego razu budzi się nawet w łóżku kaleki. Nic nie pamięta.

Alkohol rozmazuje kontury i wspomnienia. Dzięki Bogu. Marlon ojciec grozi, że zostawi dom. Nieraz dotrzyma słowa. Kiedy Marlon junior przyprowadza pijaną matkę do domu, czasem ojciec wnosi ją na piętro. Pewnego razu chłopak słyszy odgłosy uderzeń. Biegnie do pokoju. Czternastolatek wpada w furię. Interweniuje: „Jeśli jeszcze raz ją dotkniesz, zabiję cię”. Nie rzuca słów na wiatr. Ojciec obraca się na pięcie. Smarkacz wygrał. Dwa oblicza zemsty – jedyny film wyreżyserowany przez Brando – zaczyna się wspaniałą sceną. Jest rok 1880, Meksyk. Río zwany The Kid (grany przez Brando) próbuje uwieść pewną señoritę. Szepcze jej do ucha słodkie słówka, wsuwa pierścionek na palec, mówiąc:
– Należał do mojej matki. Miała go na łożu śmierci.
Podbija tym serce dziewczyny, to oczywiste. Nagle jednak drugi bandido, Dad Longworth (Karl Malden), wspólnik Ría, nadbiega z krzykiem: „Federalni nadjeżdżają!”. Río ucieka, wyrwawszy pierścionek niedawnej wybrance. Muchachita, co zupełnie zrozumiałe, pozostaje niepocieszona. Nad Dodie alkoholiczką przez długi czas wisiało niczym topór podejrzenie o miłość kazirodczą. No cóż, nastoletni Brando był piękny jak młody bóg…

 
Wesprzyj nas