Przejmująca powieść łącząca historię słynnej próby zdobycia w 1924 r. Mount Everestu przez George’a Mallory’ego z jednym dniem z życia jego żony Ruth, czekającej w Anglii na wieści o powrocie męża.


Rok 1924, światowej sławy wspinacz George Mallory podejmuje trzecią próbę zdobycia Mount Everestu. Jest bohaterem swoich czasów, nieustraszonym poszukiwaczem przygód obdarzonym niezwykłą sprawnością fizyczną, ogromną pasją i ambicją. Cała Anglia czeka na jego sukces, gdy tymczasem jego żona Ruth musi zmagać się z brzemieniem rozłąki.

W tej pięknie napisanej powieści obraz legendarnej ostatniej wyprawy George’a Mallory’ego przeplata się ze wzruszającym opisem dnia z życia Ruth Mallory, czekającej w ich domu rodzinnym na wiadomość od męża. Opis ogromnego ryzyka himalajskiej wyprawy, ekstremalnie trudnych warunków i zmagań z ludzkimi słabościami kontrastuje tu z portretem trudnego małżeństwa, pełnego wielkiej miłości, ale naznaczonego rozłąką. Czerpiąc z bogatego materiału faktograficznego Tanis Rideout stworzyła wspaniałą, ponadczasową opowieść o obsesyjnym pragnieniu i rozdarciu wewnętrznym oraz o tym, jak wiele człowiek potrafi poświęcić w imię honoru, sławy i miłości.

Intrygujący temat, fascynująca epoka międzywojenna i temat ryzykownych pasji, które stają się powodem napięć w związkach, a czasem kończą się dramatycznie. Jedna z najlepszych książek roku 2012 wg „Globe and Mail”, Amazon.ca oraz iBookstore

„Historia miłosna, powieść przygodowa i studium obsesji w jednym. Ponad wszystko po prostu zapiera dech”.
JOSEPH BOYDEN, pisarz

„Powieści Ponad wszystko nie brakuje niczego – ma w sobie przygodę, tragedię, tajemnicę i miłość. Łączy cudowny język z pięknie odmierzonym tempem. Nie mogłam jej odłożyć. Przygotujcie się na olśnienie”.
ALISON PICK, pisarka

„Jedna z wielkich tragicznych historii XX wieku. Niesamowicie się czyta”.
DAVID GRANN, pisarz

Tanis Rideout jest nagradzaną poetką i pisarką. Urodziła się w Belgii, wychowała na Bermudach i w kanadyjskiej prowincji Ontario, obecnie mieszka i pracuje w Toronto. Ponad wszystko jest jej pierwszą powieścią.

Tanis Rideout
Ponad wszystko
Przekład: Jarosław Włodarczyk
Wydawnictwo Bukowy Las
Premiera: 11 października 2013
Modny Kraków objął książkę patronatem medialnym


1924

Wciąż pamiętał moment, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Już wtedy czuł jej przyciąganie.
Planując w 1921 roku dokonanie oględzin, członkowie wyprawy wiedzieli, skąd mniej więcej ją dostrzegą. Ale gdy dotarli na wyznaczoną wcześniej himalajską przełęcz, ich oczom ukazały się tylko zwały chmur, poprzebijane przez najbliżej położone grzbiety. Jednak rozbili obóz, a w ciągu popołudnia i wieczora góra, której nadano imię Everest, z wolna się przed nimi odsłoniła. Patrzyli, jak zrzuca z siebie chmury i refleksy światła.
– Tam! – krzyknął ktoś, gdy wreszcie wyłonił się szczyt – wielki kieł wbity w przestworza. Góra przerastająca o głowę wszystkie swe towarzyszki.
Obozowali w najwyższym punkcie przełęczy i rankiem patrzyli, jak znów się pojawia. Obserwowali grę światła i pary, zaczątek chmur mających ją ponownie zasłonić po południu. Już wtedy podeszli bliżej niż ktokolwiek przedtem.
Za pierwszym razem George uważał, że odniósł tryumf, jeszcze zanim w ogóle wyruszył.

Gdy rok później wrócił do Anglii z drugiej wyprawy na Everest, nie można było mówić o sukcesie. Times zdążył go obwinić o tragedię, która brutalnie zakończyła próbę podjętą w 1922 roku. Postawione mu zarzuty były niesprawiedliwe, ale – na dobre czy na złe – właśnie jego nazwisko stało się synonimem słowa Everest.
Gdy spotkał się w Paryżu z Ruth, był pewien, że już skończył z tą górą. W pokoju hotelowym przysiągł żonie, że nie wróci na Everest.
– Daję słowo: to koniec. Nie potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie. – Wtedy przez cały czas w to wierzył. Wierzył też rok później, nawet gdy Arthur Hinks, przewodniczący Komitetu Everestowskiego, poprosił go o rozważenie powrotu w to miejsce w roku 1924, a nawet po tym, jak zaproponowano inne nazwiska i zaczęto formować zespół bez niego.

Próbował o niej zapomnieć, ale ona nie chciała odejść – była pierwszą myślą, z jaką się budził, i ostatnią, z jaką zasypiał. Tkwiła w jego głowie, gdy czytał artykuły prasowe o tym, kto z uczestników poprzedniej wyprawy wraca, by wziąć udział w kolejnej: pułkownik Edward (Teddy) Norton, dr Howard Somervell, i gdy wyobrażał sobie, że to oni wspinają się na jego górę.
A później któregoś dnia Ruth powiedziała:
– Myślisz o tym, żeby tam wrócić. – Nie brzmiało to jak pytanie. Kierowała wzrok ponad jego ramię, na podziobaną przez deszcz szybę. Słyszał bębnienie kropli o szkło i plusk wody w rynnach. Powinien był zaprzeczyć; powinien był nie odpowiadać, ale nie dało się już niczego cofnąć.
– Może należałoby o tym chociaż pomyśleć. Będą potrzebować mojego doświadczenia. Gdyby tym razem im się udało, a mnie by z nimi nie było… Pamiętasz, o czym marzyliśmy, kiedy zaprosili mnie pierwszy raz?
– Teddy już tam był – odparła Ruth. – I doktor Somervell. Masz za sobą tylko o jeden sezon więcej niż oni, George. Nie jesteś za nich odpowiedzialny. Jesteś odpowiedzialny za to, co robisz tutaj. Zaczynasz uczyć w Cambridge. I nie sądzę, żeby dzieci zniosły twoją ponowną nieobecność.

Próbował nie przypominać sobie tego, jak po powrocie z wyprawy w dwudziestym drugim John go nie poznał. Ale wtedy chłopiec był jeszcze mały. Od tamtej chwili spędził z ojcem sporo czasu. Tym razem będzie inaczej.
– Powiedziałeś, że z tym skończyłeś. Obiecałeś. – Jej głos był napięty. Westchnęła głęboko.
– Znam cię, George. Chcesz, żebym pozwoliła ci wyjechać.
– Nie! – Zaczął oponować, ale ona miała rację. Oboje o tym wiedzieli.

(…)

Nie miej mi tego za złe, kochanie – pisał do niej poprzedniej nocy – ale najwięcej myślę o Tobie, kładąc się do łóżka. Jestem tak przyzwyczajony do Twej obecności w tym miejscu, że jej brak jest ogromną niedogodnością, która sprawia, że sen jest równie daleki ode mnie jak Ty.

Musiał dokończyć list, żeby móc go wysłać przed wyjazdem z Dardżyling. Korespondencja, którą będzie wysyłał z dalszych miejsc – z samotnych osad takich jak Kyishong czy Khamba Dzong, albo z samego Everestu – trafi do domu z o wiele większym opóźnieniem. Od teraz listy będą szły znacznie wolniej. Ale przyjdą. Obiecuję. Czekaj na nie. Chciał jeszcze opisać Ruth maleńką kolejkę, którą jechali od Rangtongu – jak to, cośmy widzieli na molo w Brighton – i ciągłe sprzeczki o plany i tlen z Teddym. Prawie nie można było zapamiętać każdej myśli i widoku, którymi chciał się z nią podzielić. Pisał przez całą drogę do podgórza Himalajów – na oceanie i na subkontynencie indyjskim, z miastami okalanymi przez żółte równiny przechodzące najpierw w lasy, potem w bujną dżunglę, a w końcu w tutejszą ciężką ciemną zieleń pogórza.

Po przyjeździe do Dardżyling powitał ich Richards, miejscowy konsul, który uważając się za ostatni bastion Imperium przed wielkim odludziem, przyjął za swój punkt honoru odprawienie ich w dalszą podróż z klasą.
– Nie mam wielu powodów, by gościć sławy Imperium – powiedział Richards. – Nie w tym miejscu. Muszę więc zaszaleć, kiedy mam okazję. Tubylcy tego oczekują. Chcą czuć podziw na widok brytyjskiego przepychu.
A zatem ilekroć przejeżdżali przez Dardżyling – czy to w drodze na Everest, czy z powrotem – Richards urządzał dla nich uroczystą kolację w swym doskonale wypielęgnowanym angielskim ogrodzie. Zawsze jedli i pili, ile się dało. Poprzednia noc nie była wyjątkiem.

Jego nogi już się rozgrzewały, a wzdłuż linii włosów i na kręgosłupie zaczął mu się zbierać pot. Czuł odór parującego z jego ciała alkoholu. Nie powinien był aż tyle pić zeszłej nocy. No ale nie był osamotniony. Wszyscy nieco przesadzili.
Po rozpoczęciu posiłku Richards zwrócił się do Teddy’ego, wyciągając swe długie ciało w krześle i wskazując w stronę George’a.
– George Mallory! Nie mogę uwierzyć, że przekonałeś go, by wrócił, Teddy. Myślałem, że już go nie zobaczę.
Teddy się roześmiał.
– Naprawdę pan tak sądził? Wiedziałem, że George nie pozwoli nikomu innemu na nią się wspiąć. On myśli, że to jego góra. Cały czas miałem pewność, że nas nie opuści.

Dysząc, George rozpoczął drugą milę porannego biegu. Pozostała część wieczoru nie odbywała się już w tak przyjaznej atmosferze. Z upływem czasu i ze wzrostem zawartości alkoholu w wypijanych drinkach członkowie wyprawy stawali się coraz głośniejsi, bardziej agresywni – tygodnie przebywania razem na statku i w pociągu sprawiły, że ich rozmowa przybrała ostrzejszy ton.
– Sandy – powiedział w pewnym momencie Somervell, uśmiechając się z wyższością. – Nie uwierzysz, ale ostatnim razem, pamiętasz, Teddy? Ostatnim razem George źle założył film w aparacie. Ile to straciliśmy? Z tydzień fotografowania? Biedny Noel. Myślałem, że cię zamorduje.
– Nie tydzień. To była jedna rolka filmu. – Wszyscy oprócz George’a się roześmiali. Gin wślizgnął mu się do mózgu i zaczął musować. Mężczyzna próbował śmiać się z nimi, ale nie mógł. – Poza tym Noel zrobił dla nas dostatecznie dużo zdjęć – powiedział, zerkając w stronę siedzącego za stołem fotografa, przed którym leżał jego aparat.

Somervell go zignorował i zwrócił się do Sandy’ego, Hazarda oraz Shebbeare’a – trzech nowicjuszy:
– Więc zawsze trzeba go pilnować. Wiecznie coś gubi, zapomina o jakichś rzeczach. Jego umysł go wyprzedza. George jest zawsze trochę bliżej szczytu góry niż pozostali.
Teddy, spokojny niczym świeży śnieg, jak zwykle wtrącił się, jeszcze zanim George zdążył odpowiedzieć.
– Ale facet umie się wspinać.

 
Wesprzyj nas