Główna nagroda w konkursie literackim Wydawnictwa „Nasza Księgarnia”!


Pewnego dnia w życiu całkiem spokojnego mężczyzny pojawia się dziewczyna o dziwnym imieniu. Jest to osoba szalenie pomysłowa – i szczególnie dobrze jej wychodzi wywoływanie wszelkiego rodzaju kataklizmów. Dom grozi zawaleniem, w pobliżu krąży seryjny morderca, a tajemniczy mafioso pastwi się nad językiem polskim i zrywa podłogi… Czy w tak ekstremalnych warunkach zakwitnie miłość? Trudno powiedzieć, skoro obdarzona nie byle jakim temperamentem Regi woli rzucać kilofem i wyzwiskami, zamiast wzdychać przy świetle księżyca.

„Szczęśliwy pech” to książka o tym, że każda, nawet najbardziej niebezpieczna dla otoczenia jednostka ma szansę znaleźć szczęście i że szczęściem może być również kilka dziur w ścianach, względnie latająca rynna. Szczęścia starczy dla każdego i dla wszystkich, trzeba tylko…. omijać z daleka Reginaldę Kozłowską.

– Jestem tłumaczką, nauczycielką, mamą dorosłej niepełnosprawnej dziewczynki, pożeraczką książek, szydełkoholiczką i straszną bałaganiarą. Interesuje mnie dosłownie wszystko (no, może poza ekonomią i motoryzacją). Szczególnie kreatywna bywam w kuchni, choć rodzina twierdzi, że do moich obiadów zamiast solniczki należałoby dołączać gaśnicę (występujący w powieści pikantny sataraż nauczył mnie przyrządzać tata). Nie jestem aż tak roztargniona jak Regi, ale potrafiłabym schować masło do piekarnika, a kota do lodówki (gdyby nie to, że koty to zwierzęta przytomne i głośno protestują). – tak o sobie mówi Iwona Banach.

Iwona Banach
Szczęśliwy pech
Seria: Babie lato
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 18 września 2013


Prysznic okazał się nieodzowny, bo wylizana przez psa Regi cuchnęła na odległość. Rafał odprowadził ją do łazienki, a sam likwidował szkody w spiżarni, niespokojnie nasłuchując odgłosów kąpieli, tak jakby pod prysznicem nie zostawił słabej, delikatnej dziewczyny, ale co najmniej bombę zegarową. Kto wie zresztą, co byłoby gorsze? Regi wykąpała się jednak bez większych kłopotów. Niczego nie wysadziła w powietrze, niczego nawet nie zepsuła. Przebrana, grzecznie usiadła przy kuchennym stole.
– Co ty właściwie robisz? – spytała, zabierając się do kolacji, którą Rafał przezornie przygotował sam.
– Jem – odpowiedział ze stoickim spokojem – przecież to chyba widać! Czy w trakcie kąpieli uszkodziłaś sobie wzrok?!
– Pytam ogólnie, jak zarabiasz na życie? – Ciekawość Regi okazała się silniejsza od przekory.
– Morduję samotne panienki! – odburknął. Nie lubił zbyt dużo o sobie mówić. – Ale coś mi się zdaje, że tym razem…
Nie dokończył. Ostrzegawcze szczeknięcie Szatana i dzwonek do drzwi oderwały ich od kolacji.

Rafał poszedł otworzyć. W drzwiach stał mężczyzna w średnim wieku, ubrany dość porządnie, ale niezbyt gustownie.
– Dzień dobry państwu – przywitał się, rozglądając się ciekawie po mieszkaniu i patrząc lustrująco na Regi, na Rafała i na psa. – Starszy sierżant Malinowski. Obchodzę okoliczne posiadłości, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Rafał zaniepokojony zerknął na Regi. Po co sierżant zjawił się u niego? Po chwili w głowie zaświtała mu pewna myśl. Jogurty! Z drugiej strony ten człowiek nie fatygowałby się chyba w sprawie głupich jogurtów?!
– Czy coś się stało? – Z trudem powstrzymał śmiech. Regi zbladła. Rafał odczuł coś w rodzaju satysfakcji. Pewnie nie wsadzą jej do więzienia z powodu kilku jogurtów, ale nie zaszkodzi, jak się trochę przestraszy!
– Czy może chodzi o kradzież? – zapytała Regi niepewnie, kuląc się w sobie i nerwowo trąc ręce.
– Widzę, że wiadomości szybko się rozchodzą! – stwierdził spokojnie sierżant. – Tak, ostatnio zdarzyło się tutaj kilka niewytłumaczalnych kradzieży. Ot, choćby sklep pani Marcinowej czy rozbity automat do kawy na dworcu.

Rafał spojrzał na Regi, jakby chciał ją zabić, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Pomyślał, że powinien poważnie z nią porozmawiać.
– Ale to jeszcze nie wszystko – ciągnął tajemniczo sierżant.
– Mamy informację, że w okolicy jest morderca! Oczywiście nie chcemy paniki, ale państwo rozumieją. Morderca, który planuje co najmniej dwa morderstwa, to nie błahostka, dlatego staramy się ostrzec społeczeństwo.
– Czy kradzieże mają coś wspólnego z tym mordercą… albo z morderczynią? Bo przecież i tak być może. – Rafał znów znacząco spojrzał na Regi. Miał ochotę porządnie ją wystraszyć.
– Ma pan niestety rację! Możliwe, że to prawda. Dotąd nic takiego się u nas nie zdarzało – Malinowski zawiesił głos – ale choć to wydaje się nieprawdopodobne, to niestety wygląda na to, że mamy już jedną ofiarę!
– Kto to?! – wykrzyknęli oboje, choć Regi kierowała czysta ciekawość – nie znała przecież nikogo w miasteczku.
– Ciała nie odnaleziono. Tylko pewne rzeczy osobiste. To kobieta, ale na razie nie zgłoszono żadnego zaginięcia. Możliwe, że to ktoś przyjezdny.
– Mówi pan, że ciała nie odnaleziono, nie zgłoszono zaginięcia… Więc skąd ma pan pewność, że w ogóle dzieje się coś dziwnego? – Rafał nie bardzo rozumiał, o co właściwie chodzi.
– Są rzeczy, których się nie ujawnia dla dobra śledztwa, ale proszę mi wierzyć. Wiem, co mówię – rzucił sierżant na pożegnanie, zostawiając ich w niepewności. Ledwo zamknęły się za nim drzwi, Rafał dopadł Regi w kuchni, gdzie się przezornie schowała. Wszystko wskazywało na to, że ma coś wspólnego z tą sprawą.
– Co to za numer z automatem? – zapytał od progu, patrząc złowrogo na dziewczynę.
– Dlaczego od razu mnie obwiniasz? – Regi udała oburzenie i przybrała niewinny wyraz twarzy.
– Regi! – krzyknął Rafał pewny, że dziewczyna coś przed nim ukrywa. – Mów prawdę!
– No dobrze – westchnęła zrezygnowana. – Nie chciało lecieć i pożarło mi pół dolara… – Cnotliwie spuściła oczy.
– To nie działa na dolary, tylko na złotówki! Zapomniałaś? Tu jest Polska. I co, do cholery, nie chciało lecieć?
– Kawa! Kawa nie chciała lecieć, a jeżeli chodzi o złotówki, to po prostu się pomyliłam… Byłam świeżo po podróży! Miałam w portfelu kilka monet, wzięłam pierwszą lepszą.
– I co dalej? – naciskał wciąż wściekły Rafał. – Walnęłaś pięścią?
– Nie! No coś ty! Nie jestem chuliganem – odparła z godnością.
– Leżał tam śrubokręt, to wsadziłam z tyłu… tylko trochę pogrzebałam. Najpierw poleciał rosół. Jak pogrzebałam jeszcze trochę, to zaczęła lecieć kawa i… monety… Napiłam się i tyle!
– Zaraz, zaraz, ale potem go wyłączyłaś? – Wyczekująco popatrzył na jej nerwowo splecione ręce.
– A ty co? Z policji jesteś?! – przeszła do ofensywy. – Nie dało się wyłączyć! Wypiłam sześć kaw, więcej nie dałam rady…
– Regi była naprawdę szczerze oburzona.
– A o co chodzi z morderstwem? Przynajmniej w tym, mam nadzieję, nie maczałaś palców?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko z wyraźną ulgą.
– Nie wygłupiaj się! Nie morduję… przynajmniej nie fizycznie!
– Że mordujesz psychicznie, to już wiem! I chyba wiem też, kto będzie twoją następną ofiarą! Ale mówmy poważnie. Topolowe Wzgórze to odludne miejsce, może czaić się tu jakiś psychopata czy co… Lepiej nie wychodź sama do lasu, dobrze?
Zdziwiony zauważył, że jednak się o nią martwi. Dziewczyna niestety nie wydawała się tym poruszona.
– W porządku, ale męczy mnie coś gorszego. Nie jestem tym mordercą, choć cała reszta to moja sprawka. Więc co będzie, jak do mnie dotrą? No, wiesz: jogurty, kawa… oni to połączą w jedną sprawę! Jeżeli znajdą torebkę i wezmą psa tropiącego, to skończę w więzieniu!
– Daj spokój! Jak mogą do ciebie trafić? W torebce nie było adresów ani dokumentów, a z tego, co mówiłaś, komórkę zgubiłaś, jeszcze zanim straciłaś torebkę. Poza tym widział cię tylko pies – pocieszył ją. – A za same jogurty nic ci nie zrobią! Jedzmy tę kolację i czas spać! Im szybciej zaśniesz, tym szybciej będę miał odrobinę spokoju! – powiedział na koniec, trochę rozdrażniony.

Od lat w miasteczku nie zdarzyło się nic ciekawego. Owszem, było kilka ślubów, jakieś pogrzeby, czasami bójka w knajpie, ale morderca? Nigdy! Najwyraźniej wraz z Regi do Dębogóry zawitał wielki świat i spokój oraz ciszę szlag trafił!
Regi piła kawę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Rafał poszedł otworzyć, a po chwili wpadł jak burza do kuchni. Wymachiwał kawałkiem papieru.
– Co za krowa! Spójrz! – krzyczał z furią.
Regi była więcej niż pewna, że znów coś narozrabiała. Zrobiła więc, jak zwykle, niewinną minę, ale tym razem naprawdę nie wiedziała, o co może chodzić.
– Namalowałeś krowę? Czy to zamiast „dzień dobry”?
Rafał podał jej umowę najmu, taką samą, jaką miała i ona. Widniało na niej dziwnie brzmiące nazwisko.
– To nie moje – skwitowała z uczuciem ulgi. – Nic mnie nie obchodzi!
– Popatrz uważnie!
Spojrzała, ale nie zobaczyła niczego, co mogłoby ją zaciekawić.
– Umowa jak umowa – stwierdziła, ziewając.
– Nie rozumiesz? – Rafał zachłysnął się z wściekłości i nie wiadomo dlaczego wskazał Regi. – Mamy nowego lokatora! Moja była żona przysłała następną ofiarę!
Ta uwaga trochę zdziwiła Regi.
– Nie łapię, jaką ofiarę?
– Lokator! Następny lokator! Rozumiesz?! Przyjechał. Stoi na ganku z bagażami. Wprowadza się!

Wreszcie dotarła do niej cała potworność sytuacji. Jeszcze jeden lokator! Co prawda gotowanie wypadnie co trzy dni, ale na trzy osoby… A przez te dwa tygodnie już zdążyła się przyzwyczaić, że mieszka tu z Rafałem sama. Nagle zaświtała jej myśl.
– Może nie jest tak uparty jak ja i da się go wyrzucić? – podsunęła z miną niewiniątka. – A tak na marginesie… ile ty masz tu sypialni?!
– O co ci chodzi? Cztery! Ty chyba nie myślisz… Jezu, nie zniosę jeszcze jednego!
– No, a rozmawiałeś z tym tutaj? – Kiwnęła głową w stronę drzwi. – Co mówił?
Z zaskoczeniem zobaczyła, że Rafał się uśmiechnął.
– Hmm, trudno powiedzieć.
– Co, do cholery? Nie wiesz, czy z nim rozmawiałeś, czy nie wiesz, co mówił?! – Westchnęła z rozdrażnieniem. Dotychczas Rafał wyglądał na bardziej rozgarniętego. – Powiedz mu, żeby się wynosił, i tyle!
– To nie będzie takie proste! – Rafał przestępował z nogi na nogę.
– Chodź! Ja to załatwię! – oznajmiła pewnie i ciągnąc opierającego się Rafała, wyszła na ganek.

Najpierw zobaczyła walizkę, dopiero potem zwróciła uwagę na opartego o balustradę młodego, przystojnego mężczyznę. Wyglądał naprawdę wspaniale. Miał pięknie skrojony garnitur i białą koszulę, która podkreślała jego śniadą cerę i ciemne włosy. Regi uznała, że szkoda go wyganiać. Takich przystojniaków nie spotyka się przecież codzienne. Już miała zacząć przekonywać Rafała, że jakoś się przecież pomieszczą, kiedy mężczyzna uśmiechnął się i przemówił grzecznie z dziwnym, obco brzmiącym akcentem:
– Jestem Carlo Antonio. A jak pani wymię?
Regi mimowolnie dotknęła biustu. Najpierw krowa, a teraz wymię? Co tu się, do cholery, dzieje?
– Całkiem dobrze! – odparła i pomyślała, że to dość dziwne powitanie.
Rafał popatrzył na nią w osłupieniu.
– Regi. To jest Regi… a ja jestem Rafał – odpowiedział za nią, dobitnie akcentując każdą sylabę. Miał nadzieję, że zostanie zrozumiany.
– Bardzo mi mydło! – Carlo się uśmiechnął. – Przybyłem na wakacje. Nie mówię dobrze waszym narzeczem. Będziecie mogli mnie powłóczyć?

Regi patrzyła, nic nie rozumiejąc. A tak dobrze się zapowiadał! Elegancki, przystojny i pewnie bogaty, a tu co? Przystojny, ale kretyn niemówiący ludzkim językiem!
– Nigdzie nie będę go włóczyć! To wykluczone! – jęknęła zrozpaczona i spojrzała na Rafała.
– Teraz rozumiesz?
Jedno spojrzenie na Regi wystarczyło za odpowiedź. Rozumiała aż za dobrze!
Mężczyzna powtarzał w kółko, że przyjechał na wakacje, i nic nie dało się zrobić. Niechętnie zaprowadzili gościa do sypialni. Po kilku minutach zszedł do salonu, więc zaproponowali mu kawę. Trochę z musu, a trochę, żeby się zorientować, kto to taki. Trzeba w końcu się czegoś dowiedzieć o nowym lokatorze.
– Co jadasz na śniadanie? – Pytanie było zbędne, bo na śniadanie była zawsze kawa i tosty – no, ewentualnie rogaliki albo kanapki – ale Regi nie wiedziała, jak zagaić rozmowę.

Cudzoziemiec długo się zastanawiał, szukał odpowiedniego słowa i nagle jego twarz się rozjaśniła.
– Bebechy! – wykrzyknął triumfalnie. Zdziwione spojrzenie Regi trochę go zaniepokoiło.
– Chyba nie rozumiem – powiedział powoli Rafał. – Co masz na myśli?
– No wiesz, na przykład trupka – wyjaśnił spokojnie Carlo Antonio, pewien, że tym razem zostanie właściwie zrozumiany.
Rafał pokręcił niechętnie głową. Nie miał pojęcia, o co chodziło.
– Będą problemy – zauważyła Regi, potrząsając z obrzydzeniem głową. – Nie mamy żadnego trupka w spiżarni!
– Może być też inne – zapewnił cudzoziemiec. – Nie jestem brzydzący. Jem wszystko! Czasami jem też wątpia.
– Nie wątpię! – Rafał zgryźliwe wpadł mu w słowo. – Tfu, to chyba flaki. Polskiego to on się musiał uczyć od swojej prababki.

Rafał zastanawiał się, jak, u licha, dogada się z nowym lokatorem. Z niechęcią pomyślał o czekających go kłopotach.
– A kawa? – drążyła temat Regi, niezniechęcona porażką.
– Lubię, jak jest lepka!
To przynajmniej Regi zrozumiała i bez namysłu podała cukier.
– Poproszę o trzech kostek! – zażądał Carlo Antonio i po namyśle dodał: – We Polska jest dużo trupka. Znam trochę języki, to jeżdżę. Jesteście myli. Imię jak dla znajomków… No moje zbrodnie to Tonino. Możecie tak mówić.
Rafał i Regi popatrzyli na siebie z niedowierzaniem, które nagle zmieniło się w całkowitą pewność. Włochy, mafia, zbrodnie, to imię… to musiał być morderca! Morderca, który mógł chcieć ich zabić. Mógł też zresztą nie chcieć. Nawet mordercy muszą u kogoś wynajmować pokoje, gdzieś spać, jeść… a dopiero potem pozbyć się niewygodnych świadków. W odruchu paniki Regi rzuciła się do telefonu, ale Rafał dyskretnie popukał się w czoło i wymownym gestem przejechał ręką po szyi, wskazując obcokrajowca. Regi powoli odłożyła słuchawkę. Wiadomo, co mafia robi z donosicielami!

 
Wesprzyj nas