Anna J. Szepielak snuje swoją opowieść niespiesznie, pozwalając czytelnikowi rozsmakować się w historii serwowanej niczym najlepsze danie…
Wiecznie nieobecny mąż, chorowite dziecko, codzienna rutyna – dla Marty to aż nadto. Monotonne i w gruncie rzeczy samotne życie w stolicy coraz bardziej ją przygnębia. Kiedy dowiaduje się, że musi zorganizować zjazd familijny, na którym pojawią się także goście z Ameryki, początkowo nie jest zachwycona. Wkrótce jednak zrozumie, że właśnie tego potrzebuje.
Powrót do rodzinnego miasteczka, spotkania z dawnymi przyjaciółmi i zwariowanymi krewnymi, przeglądanie pamiątek pozostawionych w starym młynie, a przede wszystkim magia wspólnego gotowania pomogą jej odetchnąć pełną piersią. Przy okazji Marta odkryje pewną skrzętnie skrywaną tajemnicę rodzinną…
Anna J. Szepielak snuje swoją opowieść niespiesznie, pozwalając czytelnikowi rozsmakować się w historii serwowanej niczym najlepsze danie według domowej receptury swoich bohaterek. A z wielbicielami gotowania dzieli się kilkoma przepisami na potrawy codzienne i świąteczne!
Anna J. Szepielak – Małopolanka z urodzenia, Kobieta Zaściankowa z wyboru. Tak zwany wielki świat woli oglądać z bezpiecznej odległości. Uwielbia gorzką czekoladę, słodką kawę i literaturę, przy której „dusza się śmieje”. W księgarni czeka, aż książka do niej przemówi okładką, szelestem kartek i… zapachem. Odbiera otaczający świat bardzo intensywnie — niektórzy twierdzą nawet, że także szóstym zmysłem. Z zawodu jest nauczycielką i bibliotekarką, choć kiedyś marzyła, by studiować w Wyższej Szkole Teatralnej. Zadebiutowała powieścią „Zamówienie z Francji”, opublikowała także teksty z zakresu oświaty, opowiadanie w czasopiśmie „Szafa” oraz teksty publicystyczne na jednym z regionalnych portali. W Wydawnictwie „Nasza Księgarnia” ukazała się jej powieść „Dworek pod Lipami”.
Anna J. Szepielak
Młyn nad Czarnym Potokiem
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 18 września 2013
Prolog
Pomarszczona szczupła dłoń pokryta siatką niebieskich żyłek z wysiłkiem uniosła się z pościeli.
– Tam, w szafie… – powiedziała cicho staruszka, wskazując palcem na dębowy mebel. – W takim metalowym pudełku…
Drżąca ręka opadła z powrotem na kołdrę. Oddech chorej był płytki i coraz wolniejszy. Mówiła z trudem, mrużąc oczy, jakby nie była pewna, czy obok niej siedzą córka i wnuczka, czy jakieś obce osoby.
– Tak, mamo? W szafie?
– Pudełko… Już czas…
– Samantho, podaj babci to, o co prosi. – Dojrzały głos z wyraźnym amerykańskim akcentem brzmiał spokojnie, jakby kobieta pogodziła się z tym, co miało nastąpić.
Dziewczyna oderwała wzrok od naznaczonej bólem twarzy babki i posłusznie otworzyła wielką szafę. Drzwi zaskrzypiały. Stojąc na palcach, przez dłuższą chwilę szperała po półkach.
– Were is it? – mruknęła zniecierpliwiona. – A, tutaj…
Spomiędzy starannie ułożonych ręczników pachnących lawendą wyciągnęła stare kwadratowe pudełko po jakichś czekoladkach. Polski napis na pokrywce wyblakł, choć kiedyś musiał błyszczeć złotym kolorem.
– Otwórz – szepnęła staruszka.
Wnuczka ostrożnie podważyła pokrywkę, by nie złamać sobie długiego tipsa. W środku leżały skórzana sakiewka i czarno-biała fotografia w srebrnej oprawce. Podała przedmioty matce siedzącej na krześle tuż obok wezgłowia łóżka.
– O to chodziło?
– Tak, Kasiu… To dla ciebie… a potem dla Sam, na pamiątkę…
– Staruszka z trudem łapała powietrze. – Dostałam od matki, zanim… zanim uciekliśmy z Polski z twoim ojcem. – Wychudzona dłoń delikatnie dotykała przedmiotów, które podsunęła jej córka. – A to moja rodzina.
Zaintrygowana wnuczka podeszła bliżej. Pochyliła się nad położoną na kołdrze starą fotografią. Na tle jakiegoś gospodarstwa stał uśmiechnięty przystojny mężczyzna w garniturze. Obok niego, na krześle, w eleganckiej pozie siedziała kobieta w długiej do kostek sukni oraz niewielkim letnim kapeluszu. U jej stóp dwie podrośnięte dziewczynki obejmowały z uśmiechem chłopca w marynarskim ubraniu.
– To pradziadek? – spytała.
Twarz staruszki rozjaśnił blady uśmiech.
– Mój ojciec Mikołaj… i matka… Zofia.
– A to?
– Ja z siostrą i… bratem Jasiem… Jeszcze dziś się z nimi spotkam – szepnęła chora i zakaszlała.
Córka przytrzymała jej głowę, obtarła usta.
– Mamo, to cię męczy – zaprotestowała. – Lekarz mówił, że trzeba odpoczywać.
Staruszka pokręciła głową.
– Chcę na nich spojrzeć. To jedyne zdjęcie… wszystkich. Ona też tu jest. Nie zgubcie.
– Ona?
– Dobrze, babciu – wtrąciła się młoda kobieta. – Nie martw się, zeskanuję je; w komputerze na pewno nie zginie.
– Te wasze wynalazki… – Staruszka uśmiechnęła się leciutko.
– Coraz mniej czasu… Żałuję, że nie pisałam… pamiętników. Już za późno na wyjaśnienia… – Wyciągnęła drżącą rękę po skórzaną sakiewkę, ale ta okazała się zbyt ciężka. – Rozwiąż.
Dziewczyna pochyliła się nad łóżkiem, odwiązując tasiemki.
Wysypała zawartość woreczka na kołdrę. W świetle lampy zalśniło złoto i srebro.
– O my God! Co to jest?
Na pościeli tuż obok dłoni babki leżały łańcuszki, pierścionki i kolczyki. Skromna biżuteria ozdobiona gdzieniegdzie bursztynem, małą perełką czy koralowym oczkiem była wyraźnie staroświecka.
– To mój… posag – szepnęła staruszka. – Nie sprzedałam, choć była bieda. Teraz jest Kasi.
Mrużąc oczy, dotknęła przedmiotów. Niezdarnie popychała je po kołdrze, jakby czegoś szukała.
– Matka kazała zrobić dwie takie same… dla mnie i dla Marysi.
– Dwie?
– Brosze. – Drżącymi palcami ujęła odnaleziony przedmiot.
– Kamea! – Oczarowana dziewczyna patrzyła, jak babka dotyka delikatnego reliefu i ażurowych złotych zdobień. Staruszka niepewnym ruchem podała klejnot milczącej córce.
– Otwórzcie – poleciła.
– Jak to otwórzcie?
– To taki… medalion, schowek. Tylko nie wysyp.
Ostrożnie podważona broszka odskoczyła, ukazując lekko wklęsłe wnętrze. W środku znajdowała się odrobina szarawego proszku.
– Co to jest? – Głos wnuczki wyrażał nie tyle zdziwienie, ile niechęć.
– Nie to… co myślisz. – Kącik ust staruszki uniósł się w ironicznym uśmiechu, który natychmiast zgasł, zagłuszony męczącym kaszlem. – Daj spokój, Kasiu. – Słabym ruchem odsunęła dłoń córki podtrzymującą przy jej ustach chusteczkę. Spojrzała na wnuczkę. – Kiedyś go dostaniesz… – oznajmiła. – Dopóki jest w naszej rodzinie… nie zabraknie wam chleba. Tak powiedziała moja matka.
– To taki talizman?
– Sam, nie męcz babci.
– Talizman? Nie. Matka pobłogosławiła… przed ikoną.
– Broszkę?
– Tak… To przecież wizerunek Matki Bożej… Mówiła, że córki odchodzą… Jaś miał zostać gospodarzem we młynie… Wszystko poszło nie tak… nie tak…
– A co to za proszek, babciu?
Przez chwilę panowała cisza. Oddech starszej pani stawał się coraz wolniejszy.
– To mąka, Samantho. – Głos matki zadrżał. – Twoja babcia mówiła mi już kiedyś o tej broszce. To mąka z młyna dziadka Mikołaja, z Polski. Prawda, mamo?
Oczy staruszki patrzyły gdzieś w dal.
– Zawsze myślałam, że tam wrócę… do domu… że się wszyscy odnajdziemy… ale jakoś… jakoś… Tam zawsze pachniało chlebem…
– Grandma?
***
– Stasiek! Okulary pana Władka już zrobione? – Korpulentna starsza kobieta wychyliła się zza lady w stronę zaplecza.
– A co? – usłyszała z głębi tubalny głos małżonka.
– Bo pocztę przyniósł, toby sobie od razu odebrał.
– Zaraz będą gotowe. Chwila!
Listonosz pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Poczekam, pani Kolińska. – Otarł rękawem spocone czoło. – Mam dla pani list, ale trzeba pokwitować. Polecony i to zagraniczny. – Ruchem podbródka wskazał grubą kopertę.
– Zagraniczny? – Kobieta wzięła przesyłkę do ręki. – Z Ameryki!
Z zaplecza wynurzyła się barczysta sylwetka właściciela zakładu. Mężczyzna podszedł do listonosza, pokwitował odbiór przesyłki i załatwił sprawę okularów. W tym czasie jego żona rozdarła kopertę. Zadowolony listonosz pożegnał się, uchylając czapkę, i wyszedł.
Znieruchomiała kobieta wpatrywała się z dziwną miną w trzystronicowy list napisany na ozdobnej papeterii.
– Hela, co jest? – spytał w końcu zaniepokojony mąż.
– Ciotka Kazimiera umarła! – szepnęła oszołomiona. – Jej córka, ta Kaśka, pisze, że tydzień temu był pogrzeb.
– Wieczne odpoczywanie… – mruknął głębokim głosem mężczyzna i przeżegnał się. – No i co? Czego chcą?
– Słucham? – Podniosła wzrok. – No właściwie niczego. Po prostu nas zawiadamiają.
– No cóż, trzeba będzie dać na mszę za duszę starowinki. Pójdziemy po południu na majówkę, to się zajdzie do proboszcza i ustali, co trzeba.
– Tak, tak, masz rację. Takie nieszczęście! Była dobrą kobietą.
– Ale wiekową. Twoja matka umarła dziesięć lat temu, a przecież Kazimiera była od niej starsza.
– Coś ty! Ciotka urodziła się w dwa lata po mamie.
– No i co? To miała prawie dziewięćdziesiąt lat, piękny wiek.
– Słusznie, Stasiu – stwierdziła cicho, wciąż wpatrując się w kartki listu. – Po prostu przykro mi, że nigdy jej nie poznałam. Jedyna siostra mamy… Wyjechała jeszcze w czasie wojny, ale zawsze pisała, że marzy o powrocie do wolnej Polski. Tylko jakoś nigdy nie mogła się wybrać z tej piekielnej Ameryki.
– Tak to już jest.
– Ano tak. Jezus Maria!
– Co znowu?
– Czy ona pisała coś o testamencie? – Kobieta gorączkowo zaczęła przeglądać list.
– Bo co?
– Nie rozumiesz?! Przecież im się też ziemia po babce Zofii należy. Moja matka i ciotka Kazimiera jako siostry dziedziczyły po równo.
– No i co taki rejwach robisz? Leżało tyle lat odłogiem i nikt się tym nie interesował, to poleży jeszcze trochę.
– Poleży albo i nie poleży… A jak zaczną nam wypominać te paczki, co nam Kazimiera po wojnie przysyłała z Chicago?!
– Odruchowo spojrzała przez szybę witryny, jakby się bała, że ktoś podsłuchuje.
– Co ty pleciesz, kobieto? Kto by po tylu latach pamiętał o paczkach z Ameryki? – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nie znasz ludzi? Każdy grosz wypomną, jak przyjdzie okazja. A przecież my tej Kaśki w ogóle nie znamy. Niby moja kuzynka, ale skąd wiesz, co to za człowiek? Amerykanka! – parsknęła z irytacją. – Ciekawe, czy choć dobrze mówi po polsku. Zobaczysz, że jeszcze będą z tego kłopoty!
– Nie kracz, kobieto!
Część I
Warszawa
Rozdział I
Piekarnik elektryczny może jest nowocześniejszy od gazowego, ale… – Marta, z głową zanurzoną głęboko w mrocznych czeluściach, skrzywiła się rozczarowana. – To bez sensu – mruknęła do siebie ponuro. – Tak tego nie zrobię.
– Ostrożnie wydostała się na zewnątrz i drgnęła przestraszona.
– O rety! Co ty tu robisz?
Tuż obok kuchenki zobaczyła córkę. Pięcioletnia rozczochrana dziewczynka wpatrywała się w nią spokojnie dużymi błękitnymi oczyma.
– Złościsz się – stwierdziła krótko.
Matka uniosła brew.
– Troszkę – odrzekła z wahaniem.
– Na tatusia?
– Nie tylko na tatusia.
Własne dziecko niezmiennie zaskakiwało ją przenikliwością, od kiedy tylko nauczyło się mówić. Chwilami było to dość uciążliwe.
– W każdym razie nie powinno cię to martwić, skarbie.
– Oczywiście. Aniela mówi, że wszystko będzie dobrze.
– Oczywiście – mruknęła z przekąsem. – Skoro Aniela tak mówi, to pewnie wie lepiej ode mnie.
– Mogę pomóc?
Marta westchnęła i pogładziła córkę po policzku.
– Najbardziej mi pomożesz, jeśli się w końcu dzisiaj uczeszesz. Gdzie są twoje spinki?
– Dlaczego tam nie ma lampki? – Dziewczynka szybko zmieniła temat i z poważną miną zajrzała do środka ciemnego piekarnika.
– Ula, słyszałaś, co powiedziałam?
– Ja ci przyniosę moją latarkę, mamusiu! – Dziecko ożywiło się i pędem pobiegło do swojego pokoju. – Cześć, ciociu! – rzuciło po drodze.
Marta odwróciła się zdziwiona. Dopiero teraz zauważyła, że w drzwiach kuchni stoi jej siostra.
– No ludzie! – sapnęła, patrząc na Grażynę. – Co wy dzisiaj tak wyskakujecie niespodziewanie jak pajacyk z pudełka?! Kiedy przyszłaś?
– Przed chwilą. Drzwi jak zwykle były otwarte. Kiedyś was okradną i nawet tego nie zauważysz! – Młoda kobieta w czerwonym zimowym płaszczu wkroczyła do kuchni, energicznie stukając po płytkach obcasami skórzanych kozaków.
– A niby z czego mają nas okraść? – burknęła Marta. – Z książek?
– Zresztą gdybym chciała czekać z tymi tobołami na klatce, aż mnie łaskawie wpuścisz do środka, ręce wyrwałyby mi się ze stawów – mówiła dalej Grażyna, nie słuchając siostry.
Z rozmachem postawiła na blacie stołu wielkie papierowe torby wypełnione produktami spożywczymi.
– Po co to wszystko?
– Musimy dzisiaj wypróbować parę przepisów. Zakładam, że znajdziesz dla mnie trochę czasu. Poza tym mam nowinę, a nawet dwie.
– No dobrze, ale czemu ostatnio kupujesz takie góry jedzenia?
– Nie zawracaj głowy! – Kobieta szybkim ruchem odgarnęła do tyłu długie czarne włosy, na których lśniły krople rozpuszczonego śniegu. – Przecież dziś już siedemnasty. Jak cię znam, w lodówce masz tylko światło. I ulubione parówki Uli. Swoją drogą, co to za dziwne dziecko… – Skrzywiła się i zaczęła rozpinać płaszcz. – Żeby dobrowolnie jadać takie świństwo… A co ty tu właściwie robisz? – Spojrzała podejrzliwie na siostrę.
Marta wciąż klęczała na podłodze tuż przed otwartym piekarnikiem. Wokół niej leżały różnokolorowe szmatki, ścierki i szczoteczki.
– Szorujesz, tak? – spytała napastliwie.
– Tylko sprzątam. Brudno było.
– Brudno, brudno! – marudziła Grażyna. – Może przyszłabyś do mnie posprzątać? Stefan wpadł właśnie na genialny pomysł, żeby przenieść plan zdjęciowy do mojego domu. Widz lubi autentyczność – sparodiowała niski głos kolegi z pracy. – Nienawidzę, jak mi się obcy ludzie plączą po mieszkaniu! Ale dobra wróżka powiedziała kochanemu Stefankowi, że dzięki temu oglądalność znowu wzrośnie. Nie znasz przypadkiem jakiegoś zabójcy dobrych wróżek? – mówiła coraz szybciej, a jej oczy błyszczały z irytacji.
– To dlatego ostatnio tak się zachwycał twoją nową kuchnią po remoncie – domyśliła się Marta. – Musisz mi ją w końcu pokazać, bo jak widzę, twój producent ma większe przywileje niż ja.
– Daj spokój! Wpadł tylko na herbatę. Myślałam, że podziwia moje zdolności dekoratorskie, więc jak głupia pokazywałam mu w upojeniu każdy szczegół.
– Wyobrażam sobie.
– Tymczasem on już kombinował, jak by tu pomieścić ekipę ze sprzętem na mojej pięknej kamiennej posadzce. – W zdenerwowaniu szarpnęła szalik, który zacisnął się na jej szyi. – Psiakrew! Będę mieć teraz nauczkę.
– Uspokój się. Po co te nerwy? Uwielbiasz swoją pracę, a teraz nie będziesz musiała nawet wychodzić z domu – zadrwiła Marta.
– Dzięki za wsparcie! – sapnęła Grażyna, wyplątując się z szalika. – I nie zmieniaj tematu! Rozmawiałyśmy o twoich humorkach.
– Jakich humorkach? – Marta wzruszyła ramionami.
W tym momencie do kuchni wbiegła w podskokach Ula. Grażyna ucichła i złapała oddech.
– Proszę, mamusiu. – Dziewczynka wręczyła Marcie latarkę.
– Możesz szorować. Tylko się nie złość.
Grażyna pokiwała głową z grymasem przygany.
– Widzisz, nawet dziecko zna cię na wylot! Zresztą nie wyprzesz się, corpus delicti mamy jak na dłoni. – Machnęła ręką, wskazując plastikowe butelki z różnymi płynami, stojące na kuchennym blacie w równym szeregu jak żołnierze podczas musztry. – Po co ci tyle tego? Kiedyś się potrujecie chemicznymi oparami. Zobaczysz!
– Konserwator zabytków jest z zasady niewrażliwy na działanie chemicznych wyziewów – mruknęła rozdrażniona Marta, ale siostra jej nie słuchała.
– Koniecznie musisz sobie znaleźć jakąś pracę, bo inaczej zadręczysz siebie i to biedne dziecko. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie chcesz, żebym wkręciła cię do mojej ekipy.
– Wiesz, że nie popieram nepotyzmu.
– Ty i te twoje zasady! Kompletnie niedzisiejsze.
Marta podniosła się w końcu z klęczek i z krzywą miną rozcierała zdrętwiałe nogi.
– Możemy do tego nie wracać? – mruknęła ponuro. – Wiesz, że taka praca mnie nie interesuje. Pomagam ci, bo jesteś moją siostrą.
– No tak, ty i te twoje ambicje! – powtórzyła Grażyna, wzruszając ramionami. – Jeśli już musisz coś konserwować, to zrób kilka słoików korniszonów. Właśnie mi się skończyły.
– Bardzo śmieszne! Zamiast prowadzić program kulinarny, powinnaś zostać kabareciarzem. Albo satyrykiem, bo ostatnio języczek ci się wyraźnie zaostrzył. – W tonie Marty słychać było irytację, ale powstrzymała się ze względu na córkę.
Nie znosiła, kiedy siostra naśmiewała się z jej zawodu, który od początku uważała za kompletnie nieżyciowy. Grażyna skończyła dziennikarstwo i od razu wpadła w wir pracy. Marta po wydziale konserwacji dzieł sztuki mogła jedynie pomarzyć o odpowiedniej posadzie. Po długich poszukiwaniach w akcie desperacji zrobiła kurs pedagogiczny i przepracowała rok w szkole podstawowej, ucząc plastyki. Kiedy wreszcie, ku własnemu zdziwieniu, odkryła, że sprawia jej to przyjemność, zaszła w ciążę. Z jednej strony cieszyła się na myśl o dziecku, z drugiej uważała, że jest na to za młoda. Chciała najpierw coś osiągnąć w życiu zawodowym, spełnić swoje marzenia. Tymczasem los zadecydował za nią.
Adam był nieco zaskoczony, ale przyjął wiadomość ze zrozumieniem. Dostał etat w muzeum, więc wspólnie ustalili, że Marta zajmie się dzieckiem. Kiedy z nim o tym rozmawiała, wszystko wydawało się logiczne i dobrze pomyślane. Mijał jednak piąty rok, od kiedy siedziała w domu z córką, i miała już tego serdecznie dość. Krótki epizod pracy w galerii obrazów tylko pogłębił jej zniechęcenie – znalezienie dobrej opiekunki dla chorowitej Uli graniczyło z cudem; na dodatek było to tak kosztowne, że pochłaniało niemal całą pensję Marty. Niezadowolony Adam w typowy dla siebie beztroski sposób oznajmił żonie, że powinna znaleźć taką posadę, która albo spełni jej zawodowe aspiracje, albo przyniesie większy dochód niż pensja minimalna. W innym przypadku całkowita dezorganizacja ich życia domowego była pozbawiona sensu.
Marcie nie podobało się to, co usłyszała, ale musiała przyznać mężowi rację. Dopóki dziecko było małe, nie miała szans na urzeczywistnienie swoich planów. Jej zawód wymagał całkowitego zaangażowania, nie mogła zatem liczyć na żadną atrakcyjną propozycję w tej sytuacji. Lata jednak mijały. Zaczęła się w końcu obawiać, że całkowity brak doświadczenia zawodowego oraz oderwanie od praktyki staną się jej kulą u nogi. Po cichu myślała o założeniu w przyszłości prywatnej pracowni konserwatorskiej, ale na to potrzebowała przede wszystkim pieniędzy, których ciągle brakowało. Zaoszczędzenie najmniejszej sumy przy codziennych wydatkach graniczyło z cudem. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebowała, była zgryźliwa krytyka siostry osiągającej zawodowe sukcesy.
Grażyna, nieświadoma posępnych myśli, które targały Martą, skrzywiła się krytycznie.
– Czemu się tak denerwujesz? – spytała, wzruszając ramionami. – Skoro zabrałaś się do szorowania, to znaczy, że coś się stało. Znowu pokłóciłaś się z Adamem, tak?
Zniechęcona Marta westchnęła po cichu. „Że też musiała przyjść akurat dzisiaj!” – pomyślała, zła na siebie za to całe sprzątanie. Wiedziała, że Grażyna nie ustąpi. Wcześniej czy później będzie musiała opowiedzieć jej o sprzeczce z mężem.
– Daj spokój – mruknęła pojednawczo. – Jeśli chcesz, możemy dzisiaj gotować, ale nie mam ochoty rozmawiać o swoich problemach.
– A więc jednak! Nic z tego. Poczekaj, tylko się rozbiorę, a ty ogarnij ten bałagan. – Zatrzymała się jeszcze w drzwiach i spojrzała pytająco na siostrzenicę.
Dziewczynka grzecznie i w milczeniu stała obok matki. W ręku trzymała latarkę.
– Właściwie do czego wam to?
– Tam powinno być światełko, ciociu; źle wyprodukowali – stwierdziło dziecko rezolutnie. – I mama nie może posprzątać.
– Światełko?
– No widzisz! Nawet pięciolatka wie, że każdy piekarnik powinien mieć niezależne oświetlenie! – wybuchnęła Marta. – To standard! Ale projektant tego badziewia nie miał o tym pojęcia! Jak mam wyczyścić plamy, których nie widzę?!
Grażyna pokiwała z politowaniem głową.
– Marcyśka, czego ty wymagasz od ludzi?
– Nie mów do mnie Marcyśka! – syknęła ze złością.
Od dzieciństwa irytowało ją, gdy siostra przekręcała jej imię. Grażyna robiła to świadomie, gdy uważała, że Marta mówi bzdury.
– Po pierwsze, normalni ludzie nie pucują maniacko sprzętów AGD, kiedy dopadnie ich chandra – kontynuowała Grażyna bez mrugnięcia okiem. – Po drugie, kupcie sobie po prostu nowszą kuchenkę. Wszystkie ciasta się w tym przypalają. Powinnaś wreszcie zmusić Adama, żeby bardziej zadbał o dom, zamiast siedzieć z nosem w książkach albo w kolejnej dziurze w ziemi – mruczała, wychodząc do przedpokoju.
– Świetny plan: zmusić Adama, kupić piekarnik! – żachnęła się Marta i bez entuzjazmu zaczęła zbierać butelki z płynami do czyszczenia.
„Kiedy tylko zapłacę rachunki za mieszkanie, prąd, opłacę angielski i wykupię lekarstwa dla Uli, natychmiast pobiegnę do sklepu wybrać nową kuchenkę. Ciekawe, jaki model sprzedadzą mi za czterdzieści złotych?” – pomyślała z goryczą. Na głos dodała:
– Mnie się żyć odechciewa, a ty mi każesz kupować nowe kuchenki.
– Nie zmieniaj tematu! – krzyknęła Grażyna z głębi mieszkania. – Musisz się wreszcie wziąć z życiem za bary… Skąd ty się wzięłaś taka niewydarzona w naszej rodzinie? Zrób mi herbatę, bo zmarzłam, i porozmawiamy o twoich kłopotach. Także finansowych.
Marta zgrzytnęła zębami. Tylko ze względu na dziecko powstrzymała się od przekleństwa.
– Kochanie, idź się pobawić do siebie. Muszę porozmawiać z ciocią. – Pogładziła córkę po głowie.
– Dobrze, mamusiu.
Ze złością postawiła na gazie kolorowy pękaty czajnik. „Świetny plan! – pomyślała zirytowana. – Właśnie tego mi było dzisiaj potrzeba: rozmowy o pieniądzach i Adamie. – Wyjęła z szafki pudełko z zieloną herbatą i z trzaskiem zamknęła drzwiczki. – Na pewno mnie to uspokoi, cholera!”.
Przeczytałam jako ebook. Bardzo dobra powieść napisana spokojnym relaksującym rytmem. Tajemnica rodzinna może nie jest jakaś sensacyjna, ale całość dobrze się splata. Ciekawie jest poczytać o romansowej historii dziadków i pradziadków. Przy okazji odkryłam, że mam w sobie coś z Marty – też sprzątam maniacko, kiedy się denerwuję:)
Zastanawiam się nad kupnem. Opis mnie odrobinę zniechęca bo mam wątpliwość czy to nie będzie przypadkiem kolejna historia w stylu “odnajduję nową drogę życia w dworku za miastem”?
Właśnie pożyczyłam ją od siostry 🙂 Liczę na kilka miłych wieczorów, bo siostrze się podobała. Z tego co mi mówiła wynika, że problemem bohaterki jest rozdarcie pomiędzy poświęceniem w macierzyństwie a szukaniem też szczęścia dla siebie. Sama jestem młodą matką, więc coś na ten temat wiem – jak mimo wielkiej miłości trudno przystosować się do nowej karty w swoim życiu, kiedy wokół tylko pieluszki, wysypki, ząbkowanie i nieprzespane noce. Rodzina rzeczywiście jest wielkim wsparciem w takich chwilach. A poza tym lubię książki, w których szuka się korzeni rodzinnych. Nie wiem jeszcze, co bohaterka zmieni w swoim życiu, ale to oczywiste, że jak ma problem, to jakoś musi go rozwiązać.
Kalina, to jest problem nie do rozwiązania. On się rozwiązuje sam kiedy dzieci dorastają, a wcześniej nie ma na to żadnej rady 🙂 Później się tylko żałuje jak odchodzą z domu bo robi się pusto i nagle to czego nie lubiłyśmy zaczyna się wspominać z rozrzewnieniem 🙂
Dziewczyny, to trochę nie tak. Ja właśnie kończę czytać i byłam ciekawa opini innych. Ten problem Marty z części współczesnej książki to między innymi konieczność podjęcia decyzji czy zostać z mężem dla dziecka i próbować coś ratować, czy raczej zrobić coś dla siebie (nie chodzi o innego faceta) i dać dziecku szczęśliwą mamę zamiast wiecznie wkurzonego zombi. Ja dzieci jeszcze nie mam, ale rozumiem bohaterkę, że współczesny świat pokazuje wszędzie matki i żony idealne i ona jest załamana, że taką nie potrafi być. Fajne jest to, że odkrywa jakimi matkami były jej przodkinie. Podoba mi się też relacja między jej rodzicami – choć są ze sobą tyle lat nadal jest tam ciepło.
I zgadzam się z Ewą, ale trochę trudno czekać 18 lat żeby wreszcie zrobić coś dla siebie, a nie tylko wszystko dla dziecka.
Z mojego “gniazda” już dwoje odeszło do swoich światów i spraw, jeszcze mi jedna pociecha została w domu i uwierzcie dziewczyny, te chwile gdy dzieci są małe i całe życie jest podporządkowane dziecku to są najlepsze wspomnienia. Wydawało mi się, kiedy byłam młodą matką, że chciałabym coś dla siebie, a teraz mogę właściwie wszystko… i jednak dzieci i czas z nimi jest lepszy niż cokolwiek innego.
Fragment jest raczej zachęcający. Ten sam styl pisania jaki prezentowała autorka w poprzednich książkach.
O, jak mi się podobała! To prawdziwa obyczajówka, do smakowania i delektowania się powoli. Czym? Ładny literacki język bez wulgaryzmów, ciekawy wątek współczesny dwóch sióstr, z NORMALNYMI problemami a nie jak tu złapać księcia z bajki i miliardera w jednym, świetne opowieści rodzinne o historii młyna i prababki z okresu II wojny światowej, dobre dialogi i kilka kulinarnych wspomnień z dzieciństwa.
Jedyne co mi się trochę nie podobało to nie do końca dobrze napisana postać pięciolatki Uli, która mimo nawet uzasadnień narratora wydaje mi się zdecydowanie zbyt dziecinna. Teraz dzieci dojrzewają dużo szybciej, a ona nawet nie mówi zbyt poprawnie.
Ogólnie – żałuję, że dziś wieczorem już nie mogę do niej usiąść, bo się skończyła:)
Czytam bardzo rozbieżne opienie o tej książce i mam mętlik w głowie. Cena nie jest mała niestety (przynajmniej jak na moje finansowe możliwości) i waham się czy dokonać zakupu czy może zdecydować się na jakiś inny tytuł i zaczekać czy za jakiś czas będzie w bibliotece wojewódzkiej? Doradźcie mi czy warto jest mieć ją na swojej półce? Mam też pytanie do redaktorów serwisu czy będzie recenzja tej książki opublikowana? Lubię czytać recenzje tutaj bo są wyczerpujące i nie żałowałam żadnego zakupu do którego zachęciłam się czytając recenzje w tym portalu. Dlatego proszę o odpowiedź i pozdrawiam innych czytelników i redakcję. Mira.
Tutaj na portalu Książka zamiast kwiatka znajdziesz recenzję tej książki autorstwa M.Kursy z datą 17 września:
https://www.facebook.com/KsiazkaZamiastKwiatka?hc_location=timeline
Może to Ci pomoże?
Dziękuję, zajrzę tam.
Jeśli nie znasz jeszcze tej autorki, to kup sobie jej “Dworek pod lipami”. Jest świetny, choć trochę wolno się rozkręca. A “Młyn” jest nowością, zdaje się że wyszedł w tym tygodniu, to po prostu poczekaj na więcej recenzji. Jedna lub dwie to właściwie nic, bo jeden lubi romansidła, drugi dziwnych bohaterów, a trzeci jeszcze coś innego. Z zapowiedzi “Młyna” wynika, że chyba jest inny od poprzedniej książki tej autorki, choć mnie się podobają fragmenty, które poczytałam na jej blogu. Czekam tylko na jakąś promocyjkę, bo normalna cena trochę dla mnie za wysoka przed wypłatą. Albo zażyczę sobie od męża w prezencie:) , bo mam niedługo urodziny.A okładka mnie po prostu POWALA i muszę ją mieć na półce!
http://kasiek-mysli.blogspot.com/2013/09/myn-nad-czarnym-potokiem-anna-j.html tutaj jest moja recenzja. Według mnie książka jest słaba i naprawdę żałuję wydanych n a nią pieniędzy. Książka o niczym, jak dla mnie ;/
To weź sprzedaj na All… i już. W czym problem?
Przecież nie jest napisane, że jest jakiś “problem”? Bardzo dobrze, że Kasiek napisała szczerze opinię. Olewam blogi gdzie o każdej ksi,ążce są peany.
Napisała, że żałuje wydanych pieniędzy, więc niech sprzeda i kupi coś innego, co ją zainteresuje. Tyle.
Siostra przyniosła wczoraj do domu i nie dała mi przeczytać;) Zdążyłam przejrzeć pobieżnie co kilka stron i jednak myślę, że chcę przeczytać chociaż mają rację osoby piszące, że bohaterka Marta jest okropnie irytująca. Gdzie mi się otworzyło na jej kwestiach to za każdym razem było stękanie i kwękanie. To jest odstręczające odrobinę bo główny bohater raczej powinien być polubiony przez czytającego i dla postaci pozostałych może być antypatyczna rola, a tutaj jest inaczej. Nie wytrzymałabym z kimś tego rodzaju pod jednym dachem ani dnia. Mam po prostu nadzieję, że ona się na koniec zmieni i chcę przeczytać żeby zobaczyć czy tak się stało;)
Ja się wciąż zastanawiam nad kupnem, bo mnie okładka też się okropnie podoba i czytałam poprzednią książkę tej autorki, była super. Nie wiem tylko czy kupić sobie teraz “Zamówienie z Francji” czy ten “Młyn”. Zastanawia mnie za to jedna rzecz, chciałam znaleźć więcej recenzji, ale jak zauważyła Daria pewnie jeszcze za mało ludzi ją zdążyło przeczytać i niewiele jest w sieci. Za to po całym internecie na stronach o książkach rozsiane są linki do tej jednej negatywnej recenzji, która się ukazała na drugi dzień po premierze jak widzę po dacie.Gdyby to nie była blogerka pomyślałbym, że jakaś konkurencyjna pisarka albo wydawnictwo ryje dołki pod tą książką.
Blogerka też może być niespełnioną pisarką i ryć dołki pod kimś komu udało się 😉
Nie dotycztałam do końca “Dworku pod lipami” bo się znudziłam wcześniej niż w połowie. Dylematy były wydumane. Dorosła kobieta podobno, a nie potrafi wyartykułować z czym ma problem, dbają o nią, a jej nie pasuje, ale nie powie co jej nie pasuje tylko się dąsa i histeryzuje…tak to w skrócie mogę opisać. Bardzo irytująca bohaterka, nie chciałam tego dalej czytać…Nie wiem jak tutaj…Śliczna okładka to prawda, ale raczej nie sięgnę. Chyba, że będą jakieś dobre recenzje.
“Dworek” bardzo mi się podobał, ma mnóstwo dobrych recenzji na Lubimyczytac.pl
A bohaterka bardzo fajna, zwariowana nieco, ale w końcu to pisarka. Zresztą bardziej i tak podobała mi się historia Celiny, czyli drugiej bohaterki tej z XIX wieku. Skoro nie doczytałaś do połowy, to właśnie co najlepsze ci uciekło. Bohater też człowiek :), trzeba go poznać do końca , żeby zrozumieć o co mu chodziło, bo akurat problemy Gabrysi były dość poważne. Ale w końcu nie każdy ma taki sam gust do książek, więc może po prostu ta autorka ci nie leży. Ja chyba jednak kupię debiut pani Szepielak, a na “Młyn” poczekam aż trochę stanieje.
Też czekam na więcej recenzji. Opisy od wydawców zawsze opisują książkę jako świetną i wspaniałą więc nie polegam na tym.
Jak to zrobiłaś, że masz ikonkę?? 😀
Zarejestrowałam się, możesz dodać ikonkę jaką chcesz. Link jest w prawym panelu na samym dole:)
Mam konto na gazecie i nie działa mi
Trafiłam tu z bloga autorki. Zaintrygowałyście mnie stwierdzeniem, że ta blogerka to trochę podejrzanie działa. Sprawdziłam i zgadzam się, że coś tu nieładnie pachnie. Bloger powinien pisać uczciwie czy mu się podobało czy nie, ale chyba nie jest powszechne przyjęte, żeby latać po Internecie i wklejać, gdzie się da swoją negatywną opinię. I skąd ta pani miała tak szybko książkę? Szukałam jej od razu ( mieszkam w mieście ) i nie było, dopiero po kilku dniach się pojawiła. Jeśli miała z wydawnictwa, to takie postępowanie jest nieetyczne – strzał w stopę. Nie mam zamiaru kierować się jej opinią. Nie podoba mi się takie zachowanie. To albo osobista niechęć albo – nie mam pojęcia co? Na szczęście od tego mam rozum, by samej stwierdzić, czy mi się coś podoba, czy nie. I tego wszystkim życzę.
Zauważyłam że blogerzy dzielą się na dwie grupy – tych co sami kupują książki albo wypożyczają z bibliotek i tych co dostają książki do recenzji od wydawnictw. I jedno powiem, ja tym blogerom co dostają książki za friko w ogóle nie ufam bo te ich recenzje to są przeważnie takie lizusowskie, bo chcą oni dostać następną książkę darmową to nawet kiedy piszą, że jest jakiś tam mankament to tak że niby to odwracają w zaletę.
Jak bloger kupi albo wypożyczy to jest niezależny i się nie stara o następny prezent więc pisze szczerze i takich cenię chociaż coraz rzadziej tacy są. Moim zdaniem to powinno być tak by wydawcy kupowali jasno oznaczone reklamy na popularnych blogach to wtedy bloger miałby kasę i kupowałby sobie co chciał i oceniał szczerze, a popularność tylko by mu wzrosła pośród odwiedzających bloga.
Trudno o taką rzetelność dlatego najczęściej szukam recenzji jednak w gazetACH. Dziś jestem tu trzeci raz bo myślałam, że już będzie może recenzja “Młyna” i szkoda, że nie ma, bo jak tu ktoś z was wcześniej napisał, sprawiedliwe są tutaj recenzje, a bądźmy szczerzy, że w Wyborczej ani Polityce recenzji ksiązki dla kobiet nie doczekamy się więc trzeba szuakć po mniejszych gazetach. Jak coś znajdę to wkleję wam tu, bo jestem tej książki bardzo ciekawa, a też jak inne osoby nie mam kasy na tyle żeby ot tak sobie kupic jedną więcej czy mniej i muszę zakup przemyśleć.
Pozdrawiam was dziewczyny:)
Każdych blogerów to dotyczy:( Dziewczyny dostające za darmo ubrania tez piszą peany o nich. Nie polecam podejmowania decyzji zakupowych tą drogą. Można poczytać te “rady” w ramach rozrywki i tyle.
Również szukam opinii o “Młynie nad Czarnym Potokiem”. Okładka jest urocza i uspokajająca, “Dworek pod Lipami” mam i myślę, że sięgnę po nową książkę tej Autorki.
Z tych komentarzy wynika, że blogerzy to powinni pisać same pozytywne recenzje, jeśli dostali książkę od wydawcy, a przy tym jeśli przez przypadek zdarzy im się napisać negatywną (co ogólnie okrzyknięto nieetycznym strzałem w stopę) to absolutnie nie powinno się takowej rozpowszechniać, bo przez przypadek ktoś jeszcze może uwierzyć, że blogerzy piszą szczerze, co myślą.
Paranoja!
Teraz wam coś wyznam. Mam bloga i nigdy nie napisałam o książce czegoś nie prawdziwego. Wierzę, że poziom czytelnictwa w Polsce jest na tyle niski, że nie można zachwalać książek, które są beznadziejne, bo można ten poziom jeszcze bardziej obniżyć. Mam jednak na tyle zdrowego rozsądku by nie marnować mojego czasu na czytanie i recenzowanie gniotów.
“Bloger powinien pisać uczciwie czy mu się podobało czy nie”, a następnie “Jeśli miała z wydawnictwa, to takie postępowanie jest nieetyczne – strzał w stopę. Nie mam zamiaru kierować się jej opinią. Nie podoba mi się takie zachowanie.” To znaczy, że blogerce nie wypada napisać negatywnej recenzji, jeśli książka jej się nie spodobała, bo nie wypada? Więc jak ma się to do szczerości, o której piszesz w pierwszym zdaniu?
Różnież dla mnie nie jest to zrozumiałe. Jeśli dziewczyna dostała książkę z wydawnictwa za darmo to znaczy, że nieetycznie jest pisać szczerą recenzję??? Czyli kierując się tą logiką etycznie jest oszukiwać czytelników bloga zachwalając coś co jest złe???
Trochę za dużo oczekujecie po blogerach. Przeważnie to są osoby piszące o książkach dla hobby, a nie profesjonalni recenzenci toteż można mieć niesmak po niektórych takich “recenzjach”, one są opiniami raczej bo przy recenzji to nawet “nie leżało”.
Dlaczego tak uważam? Rozwiązanie jest proste. Recenzent zawodowy po 1) nie pisze pod publiczkę po 2) ma stan wiedzy o literaturze pozwalający mu ocenić książkę w kontekście całego danego gatunku (a wierzcie mi wszystkie gatunki analizuje się na studiach literaturoznawczych) więc on po prostu wie czy to jest książka obiektywnie dobra czy nie jest po 3) fachowy recenzent analizuje książkę, a nie wydaje komentarze dyktowane własnym gustem toteż potrafi on powiedzieć czy książka jest dobra czy nie nawet wtedy gdy ona nie trafia w jego prywatne upodobania.
Czy jest jakaś godna polecenia książka na temat biografii Papieża Franciszka?
Chodzi tylko o to, by nie latać po sieci i nie wyżywać się na autorze. Wystarczy raz napisać recenzję. Dla mnie działanie tej blogerki to ewidentna złość i działanie zwyczajnie wredne. Może taki ma styl bycia. Na pewno nie sięgnę po jej żadną recenzje. Moje prawo.
Nie chcę się wypowiadać za Kasiek, ale podejrzewam, że wrzuciła tu swoją opinię nie dlatego by wyżyć się na autorce, ale po to by ktoś zastanawiający się nad kupnem książki mógł zapoznać się w jej plusami i minusami, a nie zwykłym “fajna, podobała mi się” lub “beznadziejna”, bo to nie wiele mówi.
Z blogerami i ich blogami jest o tyle dobrze, że łatwo zweryfikować, czy ma się podobny gust czytelniczy, przeglądając kilka recenzji książek, które czytaliście oboje. Tym sposobem jest się do czegoś odwołać, bo nie są to zwyczajne anonimowe osoby, nie pozostawiające po sobie większego śladu w internecie.
Popieram żeby blogerzy wrzucali linki do swoich recenzji na portale pod właściwą ksiązką bo skąd my czytelnicy mamy wiedzieć, że jakaś recenzja jest? Nikt nie ma nie wiadomo ile czasu żeby przeglądać wszystkie blogi jakie są.
Narobiliście mi ochoty na tą książkę. Jutro sobie kupię 😀
Stulecie Literatury pisze, że książka jest do bani. Oto cytat:
“Dzisiaj będzie w punktach, bo jestem tak zawiedziona, że nawet recenzji nie chce mi się pisać. Nie wiem co się stało, ale „Młyn nad Czarnym Potokiem” Anny J. Szepielak to mój faworyt do tytułu rozczarowania roku.” Całą recenzję przeczytacie tutaj: http://www.stulecieliteratury.pl/2013/09/myn-nad-czarnym-potokiem-anna-j.html?showComment=1380033611659
Może ktoś ma jakieś pozytywne wrażenia po lekturze? Jeszcze nie kupiłam i waham się…
Podzielę się z wami moimi spostrzeżeniami. Pierwsza książka pani Szepielak jest świetna. Kupiłam ja na allegro przypadkiem. Nudziałam się i szukałam czegoś do poczytania i moja decyzja była spontaniczna bo skusił mnie opis sprzedawcy o tym, że z żalem się jej pozbywa bo świetnie się ją czytało. Była to szczera wypowiedź jak okazało się. Zachwyciłam się “Zamówieniem z Francji” więc naturalnie kupiłam też “Dworek” i czekałam na kolejną książkę. “Młyn” kupiłam w dniu premiery. Jest juz kilka dni po premierze, a ja przeczytałam 1/3 i nie wiem czy chce mi się dokończyć lekturę.
Problem moim zdaniem może kryć się w kwestii jakiej nikt nie poruszył tutaj więc ja o niej napiszę ponieważ wiem odrobinę o tym jak wygląda praca w wydawnictwach. Wydawcy naciskają na autorów, których książki się sprzedały żeby jak najszybciej dostarczyli następną powieść dopóki czytelnicy pamiętają poprzedni tytuł bo to im pozwala zaoszczędzić pieniądze inwestowane w promocję książki. Kończy się to później sytuacją, moim zdaniem taką, o jakiej właśnie dyskutujemy tutaj, że pisarz, a w tym przypadku pisarka, ma potencjał co ukazała w poprzednich swoich powieściach, ale ta ostatnia powieść sprawia, na mnie przynajmniej, wrażenie pisanej na tempo. Pomysł na fabułę jest w porządku, ale w moim odczuciu pisarce nie starczyło czasu aby dopracować go.
Podobnie pamiętam moje spostrzeżenia podczas lektury sagi “Cukiernia pod Amorem”. Pierwszy tom zapamiętałam jako fenomenalny. Do dzisiaj, a to już kilka lat temu ukazała się książka, pamiętam postaci i powiązania jakie miały ze sobą oraz w miarę dokładnie ich przygody. Książka była wspaniale dopracowana i zachwyciła mnie. Drugi tom już nie wzbudził takiego mojego entuzjazmu, a trzeciego nie dokończyłam czytać bo sprawił na mnie wrażenie napisanego całkiem na siłę. Postaci były papierowe, bez życia, nie potrafiłam wczuć sie w ich przeżycia ani związać się z nimi.
Teraz zwróćcie uwagę na to, że książki te wychodziły rok po roku. Jak mozna w tak niedługim czasie napisać dopracowaną powieść w dodatku historyczną? To niewykonalne po prostu za to z punktu widzenia marketingu idealne. Najlepsi pisarze doceniani za każdą swoją powieść czasami każą na nią czekać czytelnikom dobrych kilka lat bo pomysły dojrzewają jak wino. Uważam, że polskie wydawnictwa nie dają pisarzom na to szansy.
Tyle się o niej mówi, że pomyślałam, żeby się jednak zapisać na tę książkę w bibliotece. Zapytałam przez przypadek i pani bibliotekarka mi powiedziała, że jeszcze nie mają, ale lista kolejkowa już nieoficjalnie powstaje, bo ciągle ktoś o nią pyta 🙂 Nieźle, nie?
Kupiłam na przecenie “Zamówienie z Francji” i powiem, że czyta mi się świetnie. Poczekam na ten “Młyn” spokojnie w bibliotece.
A przy okazji, tu na przykład jest entuzjastyczna recenzja: http://mojkantorwymianymysliiwrazen.blogspot.com/2013/09/anna-j-szepielak-myn-nad-czarnym.html
i tu też dobra:
http://czytanieprzykominku.blogspot.com/2013/09/myn-nad-czarnym-potokiem.html
Bo powiem Wam jeszcze jedną rzecz do tematu o blogerach, potwornie mnie wkurza, jak ktoś nazywa książkę gniotem ( w komentarzach do niektórych recenzji się zdarza) a nawet jej nie miał w rękach, typu: “nie przeczytam, bo to gniot”.
Co więcej , to akurat mnie obraża, jeśli mi się książka podoba. Tak miałam przy kilku książkach, na przykład pani Michalak. Ludzie czasem piszą jak to w internecie, żeby się popisać w komentarzach swoją jadowitością, a ja czuję się obrażona osobiście jako czytelnik. Bo skoro mnie się podoba książka, o której właśnie ktoś pisze , że gniot, beznadzieja i tylko do kosza się nadaje to znaczy , że ja jakaś głupia jestem, że się zachwycam.Zauważyliście, że przy negatywnych recenzjach blogerów zazwyczaj jest całe mnóstwo komentarzy , a przy pozytywnych najwyżej kilka?
Zastanawiam się…Bo jeszcze nie miałam okazji zaopatrzyć sie w książkę…
Może ta książka jest ZA DOBRA i część osób nie rozumie fabuły więc krytykują, że nudna?
O książkach noblowskich wszyscy mówią “och” i “ach” tylko, że jak tak głębiej dopytywałam o wrażenia i przemyślenia to jest “eeeee”, “yyyy” i na dobrą sprawę nic z
nich nie zrozumieli…
Jest przynajmniej kilka takich książek gdzie “nic się nie dzieje” i akcja jest sprowadzona do 0…i wpisały się do historii literatury jako wybitne…
Skończyłam już tą książkę i nie mogę się powstrzymać, żeby nie dodać kolejnego komentarza, skoro dyskusja tak się rozgrzała:)
Mam trzy przemyślenia:
1. wydaje mi się, że wydawnictwo popełnia błąd w reklamowaniu tej książki. Co prawda piszą, że historia jest niespieszna, ale mówią też o tajemnicach rodowych, sekretach. A to nie jest książka tego rodzaju, to nawet nie jest książka o zjeździe rodzinnym, te wątki to taki dodatek, jakby były pretekstem do opowiedzenia historii rodziny.
Bo dla mnie ta książka jest właśnie o relacjach małżeńskich w czasie II wojny i współcześnie: mamy Zofię i Mikołaja, Martę i Adama, Helenę i Stanisława i nawet Grażynę rozwodniczkę – to ludzie w różnym wieku. Są też pokazane uczucia macierzyńskie i ojcowskie nawet do dorosłych dzieci, a na dodatek relacje między siostrami. Ich związki są właściwie treścią tej książki. To ja się pytam, po co piszą, że to książka o tajemnicach?
2. Po drugie, wielu tu pisze, że czytało poprzednie książki autorki i się tą zawiedli. Jedna z recenzentek słusznie moim zdaniem napisała – ta książka jest inna, nie gorsza ale inna. I to jest w sumie u innych jakby zarzut. Tylko czy naprawdę chcecie “pisarzy serialowych”? Czyli takich co w każdej książce piszą w zasadzie to samo i niczym nie zaskakują. Są autorzy typu pani Joanna Chmielewska i jej kryminały , ale oszalałabym jakby na przykład pani Kalicińska pisała same “Rozlewiska”, tylko dlatego, że tamto się ludziom podobało. Pisanie, że autor miał “wypadek przy pracy” to delikatnie mówiąc niestosowne. Po prostu napisał coś innego. Czy wszystkim musi się podobać? Nie. Czy trzeba ostrzegać przed taką książką jak przed zarazą? No nie sądzę.
3. Po trzecie – co do blogerów – każdy ma prawo do uczciwej opinii byle była taktowna. Ktoś mądrze napisał, że nie ma złych książek, są tylko nietrafieni czytelnicy. Każdy ma inny gust. Mnie śmieszą tylko komentarze pod recenzjami typu : na pewno przeczytam, dopisuję do listy, nie zamierzam czytać… itp. Jakby tak wszyscy faktycznie czytali, to pytam skąd te informacje o złym stanie czytelnictwa??
Każdy uczciwy czytelnik ma prawo sam sobie wyrobić opinię, jak napisała Kika.
A ponieważ książki są teraz OKROPNIE drogie, kogo nie stać na wydawanie pieniędzy może pożyczyć w bibliotece.
W każdym razie mnie się “Młyn nad Czarnym potokiem” podobał, choć faktycznie to książka raczej wywołująca uczucie spokoju niż podniecenia i emocji.
Oluśka, masz rację gdy chodzi o reklamę. Już kilka razy się tak nabrałam kupując książkę. W reklamach książki jest napisane nieraz zupełnie coś innego niż później okazuje się w treści.
Ostatnia taka wpadka dotyczyła “Rzymskich wakacji”. Kupiłam tę książkę sobie na urlop i chciałam żeby to była wesoła i pogodna lektura. Reklamowy opis był o tym, że dziewczyna trafia w wir przyjęć i zakochuje się w dwóch mężczyznach na raz i będzie musiała wybierać. Pomyślałam po takim opisie, że to jest idealna książka na wczasy, lekki romans w Rzymie i jeszcze do tego pasowała kolorowa wesoła okładka.
Jak się okazało później “wir przyjęć” polega na tym, że dziewczyna na nich jest służącą i rozlewa wino, relacja jej z drugim mężczyzną (jeden z dwóch którzy w ogole są w książce, stąd podejrzewam, że to ten “drugi”) przebiega na linii pracodawca-pracownica i ona żywi do niego uczucia w rodzaju pragnienia ojca jakiego nigdy nie miała i nie ma tutaj nawet cienia “romansu”, a cała książka jest o presji i alkoholiźmie ruinujących rodzinę, osłoniętych fasadą blichtru.
Książka jest ogólnie bardzo dobra, ale w życiu nie kupiłabym jej na wakacje! Jest dobrze napisana lecz przygnębiająca w swojej wymowie i daje dużo do myślenia. Bardzo ją polecam aby było to jasne, ale kto do diabła wpadł na pomysł wypisywania takich głupot w jej reklamach!?
Zapewne, że ksiązka o “romansie i przyjęciach w Rzymie” sprzeda się lepiej niż jakby napisali, że “o tym jak alkohol zruinował rodzinę” tylko, że to wciskanie kitu czytelnikom, którzy mają prawo poczuć się rozczarowani. Kiedy kupuję książkę (a są drogie, tak jak napisałaś) to mam chyba prawo wiedzieć o czym ona jest NAPRAWDĘ żeby kupić to, na co w danej chwili mam ochotę.
Zgadzam się w stu procentach !!! :)A tak przy okazji, miałam kiedyś tę książkę w rękach, ale dość długo ją kartkowałam w księgarni i odłożyłam. Alkoholizm to też nie jest mój ulubiony temat, choć zapewne warto przeczytać, jak się ma nastrój do tego.
A zauważyłyście, że najłatwiej reklamują się takie książki,w których jest sporo seksu lub ostatecznie jakieś brutalne morderstwo? Na dobry kryminał trudno trafić, bo autorzy już nie bardzo wiedzą jak zabić ofiarę, żeby to było wstrząsające. Wtedy reklama działa jak złoto 🙂
Pomyliłam przedtem “Rzymskie wakacje”, a chodziło mi oczywiście o “Rzymską przygodę”. Sorry 🙂
Polecam ci ją Oluśka jak najbardziej, ale wtedy jak będziesz miała ochotę na refleksyjny nastrój. Nie jest napisane o tym ani słowo w reklamie, a szkoda! że najważniejszy bohater, wokoło którego wszystko się kręci to osoba prawdziwa czyli Mario Lanza. W posłowiu jest o tym, że autorka wiernie opisała jego losy, dodała tylko postać tej służącej, która jest narratorem więc to jest książka w zasadzie z dziedziny fikcji historycznej i o tym też nie ma ani jednego małego słówka na okładce.
Mnie ta książka wzruszyła i dość przejęła (i doprawdy nie takiej lektury chciałam na wakacje!) bo ona jest o tym jak mając tak zwane “wszystko” można być nieszczęśliwym. Ten mechanizm jest tam bardzo dokładnie wyjaśniony więc już nigdy więcej nie powiem, jak jakaś gwiazda może mieć problemy skoro jest piękna, młoda, bogata i ma rodzinę. autorka opisała tam bardzo wiarygodnie (to pewnie dlatego, że jest to o losach rzeczywistej osoby) dlaczego takie życie może być koszmarem nie do wytrzymania i to było bardzi ciekawe się dowidzieć od kulis.
Wasza dyskusja skusiła mnie do kupna tej książki. Dziś ją kupiłam i czytałam juz w tramwaju w drodze z pracy bo historia wciągnęła mnie od razu. Za chwilę zamierzam kontynuować i mam na to ochotę. Za mną dopiero kilkadziesiąt stron z których jednak jestem w pełni zadowolona, tyle mogę powiedzieć.
Kolejna recenzja:
http://jemczytam.blogspot.com/2013/10/zaczniemy-od-ksiazki-myn-nad-czarnym.html