Historia młodzieńczej fascynacji i skrywanego pożądania, wpleciona w barwny życiorys słynnego pisarza.


Latem 1935 roku do domu państwa Hemingwayów na wyspie Key West wprowadza się młoda służąca, córka biednego amerykańskiego rybaka i Kubanki, Mariella Bennet. Znany ze słabości do młodych kobiet „Papa” traktuje Mariellę jak córkę, lecz także rozbudza w niej namiętność.

Mirella jest rozdarta między pożądaniem zaborczego pracodawcy, a pragnieniem prostego szczęścia i miłości, które może jej dać weteran wojenny, Gavin Murray. Cieniem nad upalnym florydzkim latem kładzie się potężny huragan, grożący życiu nie tylko rodziny Marielli, ale i setek weteranów wysłanych na skraj Florydy do budowy mostu łączącego wysepki z lądem. Młoda służąca staje przed groźbą utraty najdroższych jej osób.

Barwna, atmosferyczna i uzależniająca.
„Publishers Weekly”

Erika Robuck – ceniona amerykańska autorka powieści historycznych, często inspirowanych biografiami znanych postaci.

Erika Robuck
Służąca Hemingwaya
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 19 września 2013


Wrzesień 2012

Drogi Czytelniku,
zakochałam się w Erneście Hemingwayu, kiedy jako dziewiętnastolatka przeczytałam Pożegnanie z bronią. Po lekturze wszystkich jego dzieł i wizycie w jego domu na Key West zapragnęłam o nim napisać i zachęcić innych do czytania jego książek. Mariella Bennet, protagonistka Dziewczyny Hemingwaya, jest wytworem mojej wyobraźni. Za jej pośrednictwem opowiadam historię Key West i dzieje życia Ernesta Hemingwaya w dobie wielkiego kryzysu. Jeśli w książce pojawiają się błędy chronologiczne czy rzeczowe, wynikają one wyłącznie z mojej winy. Istnieją sprzeczne informacje na temat tego, czy Hemingwaya nazywano Papą w czasie, gdy dzieje się akcja tej powieści. Przyjęłam, że tak, ponieważ odpowiadało to moim celom.

Na koniec chciałabym podkreślić, że według wnuka Ernesta Hemingwaya w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym w domu na Key West nie było kotów polidaktylicznych, przeniesiono je później z willi na Kubie. Mam nadzieję, że ich absencja w tej książce nie umniejszy przyjemności z lektury.
Erika Robuck

Na południe od Key West 24°N, 82°W
3 lipca 1961

Mariella stała na rufie i wpatrywała się w mroczne kształty. Wiedziała, że jest pośród nich jej ryba. Gdyby tylko miała siłę ją wyciągnąć. Podskakująca na falach łódź, latające ryby, zataczające łuki w powietrzu, i refleksy światła tańczące na powierzchni morza – wszystko to sprowadziło ją tutaj. Wzięła wędkę i powiodła po horyzoncie uważnym wzrokiem. Linka wygięła wędkę ponad burtę, kołysząc się tam i z powrotem w reakcji na szarpnięcia ryby. Mariella zaparła się piętami o pokład, odgarniając z oczu poprzetykane siwizną czarne włosy. Miała ochotę zawołać Jake’a, ale była na to zbyt dumna. Dość szybko poczuła zmęczenie w napiętych mięśniach ramion. Mimowolnie przypomniała sobie zmagania bohatera książki Stary człowiek i morze. Nikt nie da rady walczyć tak długo, Papa. Jeszcze mocniej napięła szczupłe ręce, a krople potu zmieszały się z morską bryzą, pozostawiając na jej skórze warstewkę soli. Uwielbiała upał, wilgoć i wysiłek – dzięki temu czuła, że żyje, ale jej mięśnie aż drżały z wysiłku.

Spojrzała na zegarek: minęło dopiero pół godziny.
– Jake! – zawołała syna, zniesmaczona tym, że jednak się poddała.
Zaspany chłopak wytoczył się z kabiny. Wzięła go ze sobą, bo chciała, żeby odetchnął od szpitala, w którym odbywał staż, i odbudował więź, jaka łączyła go z morzem.
– Duża? – zapytał, przygładzając dłonią włosy.
– Na tyle, żeby mnie wciągnąć.
– Poważnie?
Powiódł dłonią po naprężonej lince.
– Gotowy?
– To się okaże. – Gdy Jake się uśmiechnął, w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki.

Boże, jest taki sam jak jego ojciec, pomyślała Mariella. Kiedy się odsunęła, złapał wędkę i usiadł. To było jak taniec zgranej pary: jedno szarpiące się na haczyku, drugie w odpowiedzi cofające się i zbliżające do burty. Matka i syn zmieniali się przy wędce z taką desperacją, aż pozdzierali dłonie do krwi. Po trzech godzinach wreszcie wygrali – skrępowali pysk marlina sznurem, podcięli mu skrzela i zawrócili łódkę. Popłynęli do brzegu tak szybko, jakby ich ktoś gonił, żeby rekiny nie zdążyły dobrać się do ich zdobyczy. Na przystani w Key West zaczepili dwóch kręcących się bezczynnie mężczyzn i poprosili o pomoc przy zważeniu ryby. Kiedy waga pokazała trzysta dwadzieścia sześć funtów, mały tłum, który ich otoczył, zaczął wiwatować.
– Ile, Hermosa? – zapytał pomarszczony starzec, przepychając się przez zbiegowisko gapiów.
Mariella uściskała go z uśmiechem.
– Quince, guapo.
– Niezły, trzeba przyznać – odezwał się Jake. – Zajęło mi to wiele godzin.
– Zamknij się, chłopcze. – Nicolas trzepnął go w tył głowy.

Mariella podała staruszkowi aparat fotograficzny, po czym razem z Jakiem ustawili się po obu stronach wielkiej ryby. Słońce świeciło jej w oczy, utrudniając rozpoznanie twarzy w tłumie, ale była niemal pewna, że widzi postawnego mężczyznę z białą brodą i siwymi włosami. Serce zaczęło bić jej szybciej, ale nagle mężczyzna zniknął. Rozejrzała się uważnie, jednak nigdzie go nie było. Ze zdziwieniem stwierdziła że ma ściśnięte gardło. Liście na banianie wisiały nieruchomo, niemal niewidoczne na tle nocnego nieba, ale Mariella wciąż wyczuwała jego obecność, a także to, jak trawi jakieś dawno zapomniane drzewo. Pamiętała, jak Hemingway sadził baniana przed swoim domem – mówił, że jego pasożytnicze korzenie są jak ludzkie żądze. Wtedy uznała, że to romantyczne; nie zrozumiała przestrogi. Zapaliła papierosa. Żar rozbłysnął w ciemności i po chwili otoczył ją słodki aromat dymu. Dwie przecznice dalej na Duval Street grała muzyka, choć Mariella lepiej słyszała brzęczenie owadów za otwartymi drzwiami jej domu.

Oparła się o framugę i pstrykając palcami, zrzucała ćmy z moskitiery, by mieć lepszy widok na Whitehead Street. Z mroku ostrożnie wyłoniły się się Bumby i Mouse.
– Cześć, chłopcy – powiedziała i poszła po talerz z resztkami ryby z kolacji. Gdy przez szparę pod drzwiami wsunęła go na ganek, koty natychmiast złapały po kawałku i cofnęły się w cień. Z sofy, na której posłała Jake’owi na noc, dobiegło jego senne mamrotanie. Podniosła „The Key West Citizen”, zwinięty przed progiem obok porzuconych wędkarskich butów jej syna, po czym ustawiła obok swoje. Zdawało się, że to było wczoraj, kiedy buty Jake’a były mniejsze. Teraz, w wieku dwudziestu pięciu lat, był o głowę wyższy od swojej matki. Podeszła do sofy i pocałowała go w głowę. Jego włosy pachniały morskim powietrzem. Weszła po schodach, odprowadzana kojącymi trzaskami drewna reagującego na jej kroki. Na piętrze wciąż unosił się zapach smażonej ryby; Mariella wiedziała, że będzie wyczuwalny jeszcze przez wiele dni, przypominając jej o dzisiejszej wyprawie. Rzuciła gazetę na łóżko i poszła się umyć.

Gdy wróciła, jej wzrok padł na nagłówek: Papa odszedł. Dzwon bije dla pisarza. Ernest Hemingway zginął od kuli. Nie wiedziała, ile czasu minęło, gdy usłyszała kroki syna na schodach i odgłos otwieranych z rozmachem drzwi. Poczuła ciepłe ramiona, w których ją zamknął, krzyczącą i lamentującą. Nie był w stanie jej uspokoić.

Rozdział pierwszy
Key West
styczeń 1935

To przez sposób, w jaki go przedstawiono, Mariella sparzyła się w palec.
– …Oraz sędzia, cieszący się międzynarodową sławą milioner, sportowiec i playboy, pan Ernest Hemingway!
Podniosła wzrok. Uśmiechnięty od ucha do ucha, kroczył przez ring, unosząc rozłożone ręce. Już wcześniej słyszała, jak go zapowiadają, ale po raz pierwszy został nazwany milionerem.
– Au… – syknęła i upuściła zapałkę na ziemię. Machając piekącą dłonią, podeszła do ogrodzenia z łańcucha, żeby się lepiej przyjrzeć.
– Jak się bawicie?! – krzyknął Hemingway. Tłum ryknął w odpowiedzi, tupiąc głośno. Składał się z setki biednych czarnych robotników, garstki białych i Kubańczyków. Wszystkich owinął sobie wokół palca. – Wielki Niedźwiedź z Bahama Village walczy z Małym Timem!
Mariella uśmiechnęła się, gdy Hemingway podniósł rękę Małego Tima, potężnego mężczyzny z czarną jak węgiel skórą i karkiem szerokim jak jej talia. Była pewna, że nowi będą stawiać na niego, ale wiedziała też, że Wielki Niedźwiedź nigdy nie przegrał, więc sama obstawiła jego wygraną. Stos rachunków od doktora leczącego jej siostrę rósł, zalegali z czynszem – potrzebowała tej wygranej.

Obok przepchnęła się grupka hałaśliwych, pijanych weteranów, omal jej nie przewracając. Wyprostowała się i poprawiła starą baseballową czapkę ojca, upewniając się, że nie wystają spod niej włosy. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc powstrzymała się przed obrzuceniem towarzystwa obelgami, choć miała na to ochotę. Zwróciła wzrok na ring, ale zamiast obserwować bokserów, raz po raz zerkała na Hemingwaya. Key West to małe miasteczko, więc widywała go tu i ówdzie, jednak aż do dzisiejszego wieczoru nie zwracała na niego nadmiernej uwagi. Miał nieco przydługie ciemne włosy, buty równie znoszone jak jej i szorty związane sznurkiem. W żadnym razie nie wyglądał na milionera.

Hal, jej ojciec, od czasu do czasu mówił o Hemingwayu, którego spotykał na przystani. Uważał go za przyzwoitego faceta, ale matka przeczytała jedną z jegoksiążek i uznała ją za wulgarną. Ta opinia bardziej zaintrygowała Mariellę, niż zniechęciła, ale na co dzień nie miała czasu na książki. Opieka nad siostrami i próby zarobienia jakichkolwiek pieniędzy pochłaniały ją bez reszty. Zwłaszcza teraz, po śmierci ojca.

W pierwszej rundzie każdy cios Wielkiego Niedźwiedzia trafiał w Małego Tima. Tim był potężny, ale miał nieskoordynowane ruchy i szybko się męczył. Po drugiej rundzie wszystko wskazywało na to, że przegra, i przyjazne na początku wieczoru okrzyki ustąpiły miejsca odgłosom oburzenia i szoku. Przegrany zakład to nie przelewki. Hemingway także jakby otrzeźwiał. Angażował się w walkę i prowadził ją z przejęciem arbitra sędziującego na profesjonalnych zawodach sportowych. Marielli wydawało się interesujące, że człowiek z jego pozycją bierze udział w meczu bokserskim biedaków i traktuje to jak najbardziej poważnie. Podobało jej się to.

Dopaliła papierosa i polizała oparzone opuszki palców, dmuchając raz po raz. Napięcie ją wykańczało, a w trzeciej rundzie, gdy szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Tima, wpadła w przygnębienie. To oznaczało, że straci wszystkie pieniądze, które zarobiła przez ostatni tydzień, wykonując dorywcze prace w porcie. Że będzie musiała znów błagać właściciela o przesunięcie terminu opłat. Że lekarz nie przyjdzie, kiedy będą go potrzebowały. Że nie odłoży nic na sekretny stosik. Z walącym głośno sercem przeklinała siebie, że tak dużo obstawiła. Była cholernie głupia i zasłużyła na awanturę, którą z pewnością urządzi jej matka. Jak mogła tak beztrosko bawić się pieniędzmi?

Siła Tima wzbierała niczym gwałtowny przypływ, podczas gdy Niedźwiedź nie potrafił wyprowadzić celnego ciosu – przeciwnik zapędził go do narożnika, waląc w niego jak w bęben, aż w końcu z niezwykłą łatwością znokautował. Mariella zacisnęła dłonie na łańcuchu, kuląc się w sobie. Wokół mężczyźni wiwatowali i przeklinali siarczyście. Było jej niedobrze i miała zawroty głowy, ale zmusiła się, by puścić ogrodzenie i ruszyć do domu. Kątem oka zobaczyła jeszcze drobnego białego mężczyznę, który przeskoczył linę i zaatakował Wielkiego Niedźwiedzia skrywającego głowę w rękawicach.

– Ty głupi czarnuchu! – wrzeszczał. – Oddawaj moje pieniądze! Postawiłem na ciebie wszystko, co miałem!
Mariella poczuła, jak na dźwięk tego okropnego słowa ściska się jej żołądek. Znała tego człowieka z mariny i nienawidziła go z całego serca za to, że oszukiwał ojca i pobierał od niego za wysokie opłaty. Bez namysłu ruszyła, by odepchnąć go od Niedźwiedzia, ale wtedy między mężczyzn wkroczył Ernest Hemingway i pchnął agresora na liny. Zaciskając ze złości szczękę, pogroził mu pięścią.
– Nie przychodź tu więcej, dupku – warknął. – Skoro nie stać cię na przegraną, po co obstawiasz w zakładach?
Po tych słowach bezceremonialnie zrzucił go z ringu. Mężczyzna wylądował u stóp Marielli, szybko wstał i klnąc, pobiegł w noc. Pisarz kucał na ringu, trzymając dłoń na ramieniu Niedźwiedzia. Wzruszyło ją, że Hemingway stanął po stronie przegranego, ale jednocześnie przypomniało jej to o własnej stracie. Boże, tyle pieniędzy, pomyślała, czując, jak z nerwów znów robi jej się niedobrze, i chwiejnym krokiem pijanego powlekła się w stronę domu.

Cichutko zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Panujący w pokoju mrok rozpraszała tylko słaba księżycowa poświata. Mariella z ulgą stwierdziła, że fotel jest pusty, co oznaczało, że matka poszła się położyć, ale bez wątpienia spędziła w nim cały wieczór – z podwiniętymi nogami i oczami zaszklonymi od łez, wpatrując się w okno, zgarbiona pod ciężarem żałoby. Mariella objęła się ramionami. Miała wyrzuty sumienia z powodu zakładów, przepełniały ją poczucie straty i stres, spowodowane patrzeniem, jak ból codziennie coraz silniej zżera jej matkę, zamiast łagodnieć. Ona i młodsze siostry pogodziły się ze śmiercią ojca najlepiej, jak umiały, ale Eva tonęła, a Mariella zupełnie nie wiedziała, jak ją uratować.

Przy każdym kroku czujne podłogowe deski mogły ją zdradzić, zdołała jednak przemknąć obok sypialni matki i wejść do pokoju, którzy dzieliła z siostrami. Dziewczynki spały na materacu: zwinięta w kłębek dwunastoletnia Estelle i pięcioletnia Lulu z jedną ręką zarzuconą na siostrę, a drugą zwisającą bezwładnie. Mariella poczuła, jak jej serce zalewa ciepła fala miłości do dziewczynek. Delikatnie położyła rękę Lulu na materacu, przykryła obie przetartym prześcieradłem i każdą pocałowała w czubek głowy. Miała wielką ochotę położyć się obok nich i zasnąć, kołysana ich miarowymi oddechami, zamiast tego jednak wróciła do frontowego pokoju, żeby rano, zanim reszta domowników się obudzi, ruszyć do portu.

Pomimo zmęczenia i niewyspania Mariella wyszła z domu bardzo wcześnie. Niebo było różowo-pomarańczowe od promieni wschodzącego słońca. Miarowe uderzenia fal o drewniane pale koiły jej nerwy i pozwoliły otrząsnąć się z przygnębienia po wczorajszej przegranej. Ciemne kształty łodzi znaczyły już horyzont, a na nabrzeże zjeżdżali turyści i bogaci żeglarze, by przygotować się do rejsów. Ciszę poranka zakłócił nagle odgłos plującego silnika. Mariella rozejrzała się i zobaczyła mężczyznę w białej bluzie i spodniach khaki, który usiłował rozmontować silnik łodzi, podczas gdy jej pasażerowie – dwie eleganckie kobiety w barwnych jedwabnych chustkach na głowach oraz nieskazitelnie ubrany dżentelmen – przyglądali mu się bezradnie. Mężczyzna włożył rękę do silnika, ale zaraz odskoczył z głośnym przekleństwem, bo się sparzył.

Mariella domyślała się, jak bardzo jest zakłopotany, świadczyły o tym krople potu na jego czole i niepewny uśmiech. Podeszła do łodzi.
– Sir… – zagaiła.
Jedna z kobiet z niesmakiem zmierzyła wzrokiem wyświechtane męskie ubranie Marielli, po czym odwróciła się od niej bezceremonialnie. Mariella poczuła, jak policzki płoną jej z zażenowania i gniewu i już miała odejść, ale druga z pasażerek uśmiechnęła się do niej uprzejmie.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała.
– Właściwie to ja mogę pomóc wam – odparła Mariella. – Jeśli pozwolicie, żebym zerknęła na silnik.
– Znasz się na łodziach? – zapytał mężczyzna, wycierając gładkie dłonie w ręcznik.
– Tak, sir.
– Świetnie, bo jakbym rozmontował to cholerstwo, wyszedłbym na prawdziwego dupka. Wejdź.
Mariella wskoczyła do łodzi. Jej wzrok od razu padł na wiaderko z lodem, w którym chłodziły się woda i wino. Były tu też starannie poskładane koce, pluszowe siedziska i ogromne kosze piknikowe, bez wątpienia wypełnione owocami i serami przygotowanymi na przedpołudniowe przekąski. Podeszła do silnika, ignorując burczenie w brzuchu. Dość szybko dostrzegła winowajcę: zaplątany w środku pojemnik rozpadł na kawałki, przez co silnik ssał mocniej niż powinien. Ze względu na wysoką temperaturę nie mogła wydobyć go gołymi rękami, ale w stojącej obok skrzynce z narzędziami dostrzegła śrubokręt i szczypce do drutu.

Niewielka grupka obserwowała ją w milczeniu. Mimo że powietrze wciąż wypełniał przyjemny poranny chłód, koszula kleiła się Marielli do spoconych pleców. Czuła na sobie wzrok tych eleganckich ludzi i żałowała, że przed wyjściem z domu nie włożyła większego wysiłku, by zadbać o swój wygląd. Gdy skończyła, dała mężczyźnie znak, by zapalił silnik. Przekręcił kluczyk i rozległ się warkot, który po krótkiej chwili przeszedł w cichy pomruk. Uradowani pasażerowie nagrodzili Mariellę oklaskami. Kiwnęła głową i już chciała wyskoczyć na brzeg, gdy mężczyzna zatrzymał ją i wsunął jej w dłoń banknot. Podziękowała grzecznie i wysiadła, po czym rozwiązała cumę. Dopiero gdy łódź wypływała na otwarte morze, Mariella otworzyła zaciśniętą w pięść dłoń i spojrzała na banknot. Zaparło jej dech. Dziesięć dolarów! To prawie tyle, ile wczoraj przegrała. W duchu zmówiła dziękczynną modlitwę; serce podpowiadało jej, że ojciec nad nią czuwa.

Blask promieni słonecznych odbijających się od wody zapowiadał powrót rybaków. Mariella stała przed jedną z restauracji i wypatrywała Marka Bishopa. Przyjaciel ojca często zlecał jej dostarczanie ryb kupującym. Dostawała za to niewielki procent od utargu, a na pożegnanie dodatkowo spore porcje dla rodziny.
– Hermosa! – zawołał Nicolas Oliva z piętra nad swoim lokalem, gdzie mieszkał z żoną i sześciorgiem dzieci.
– Hola! – odkrzyknęła Mariella.
– Wcześnie przyszłaś!
– Próbuję wykaraskać się z kłopotów.
– Liczę na to. Mam cię na oku!
Nicolas cofnął się do pokoju i z wnętrza dobiegł dziewczęcy chichot, zmieszany z głębokim, dudniącym śmiechem mężczyzny. Przed oczami Marielli mignął obraz ojca, poczucie pustki na chwilę odebrało jej oddech. Odwróciła się, podwinęła rękawy starej ojcowskiej koszuli i wytarła pot z czoła. Zapaliła papierosa, którego zwędziła Markowi, zapisując go na poczet długu, jaki u niego miała. Przez dym wyczuła jakiś straszliwy smród, gorszy niż fetor gnijącej ryby. Ponieważ na pomoście nie leżało nic podejrzanego, spojrzała na wodę. W starą sieć koło pali zaplątało się coś, co przypominało but. Mariella złapała leżącą obok wędkę i szturchnęła sieć, próbując wyłowić przedmiot, i wtedy dostrzegła, że to nie but, ale… ludzkie zwłoki.

Zastygła, przerażona. Ciało było bardzo napuchnięte i leżało na brzuchu. Obawiała się, że to ktoś ze znajomych, ale nie rozpoznawała żadnych szczegółów. Odór wznosił się falami i Mariella musiała zakryć usta, by stłumić odruch wymiotny. Rzuciła papierosa i pobiegła po pomoc.
– Wielka szkoda, że musiałaś to oglądać, panienko – powiedział Bowler, zastępca szeryfa. – Głupiec pewnie był pijany i wpadł do wody. Kto to był?
Trzy miesiące temu, kiedy znaleziono łódź Hala obijającą się o skały w pobliżu najbardziej na południe wysuniętego punktu wyspy, to Bowler przyjął zgłoszenie. Gdy przekazywano tragiczne wieści rodzinie, ciało Hala leżało już w ambulansie koronera. Mariella natychmiast pobiegła na miejsce, ale zastępca ją zatrzymał; nie odpowiedział na żadne jej pytanie ani nie pozwolił zobaczyć ojca. Do dziś go za to nienawidziła. Po spotkaniu z policją matka powiedziała tylko, że Hal umarł na atak serca, a jego łódź uległa zniszczeniu. Mariella pomyślała, że pewnie przyczynił się do tego fakt, że ojciec ostatnio dużo pił i zamartwiał się brakiem pieniędzy. Nie potrafiła pogodzić się z jego odejściem, żałowała też utraty łódki. Ich plany na przyszłość, marzenia o długim rzędzie błyszczących łodzi, którymi będą wozić bogatych turystów na rejsy po zatoce, pomysł, by zarabiać na życie dzięki wodzie, a równocześnie uświadamiać innym jej piękno – wszystko to w jednej chwili legło w gruzach.

Mariella pokręciła głową, by rozproszyć mroczne myśli. Teraz jest pora na pracę, nie na żałobę. Ktoś musi zatroszczyć się o nich wszystkich.
– Nie mam pojęcia – odparła. – Nie zgłoszono żadnego zaginięcia.

 
Wesprzyj nas