Epicka powieść o miłości, stracie, niespełnionych ambicjach i mrocznych cieniach rzucanych przez wojnę, autorstwa Williama Nicholsona, dwukrotnie nominowanego do Oscara scenarzysty „Gladiatora” i „Cienistej doliny”.


Po kolejnym nieudanym związku Alice przyjeżdża do Normandii, by po raz pierwszy spotkać się z babcią. Pam opowiada wnuczce, że chociaż losy kobiet w ich rodzinie nie zawsze układały się szczęśliwie, jej matka doświadczyła w swoim życiu prawdziwej miłości.

Latem 1942 roku Kitty poznaje dwóch żołnierzy: Eda Avenella, żołnierza brytyjskiej piechoty morskiej oraz Larry’ego Cornforda, oficera połączonych działań bojowych. Obaj się w niej zakochują, lecz tylko jeden z wzajemnością. Mężczyźni idą na wojnę, wkrótce Ed otrzymuje najwyższe odznaczenie za odwagę i wraca do domu jako bohater. Niestety, nawet najlepsi żołnierze nie muszą być dobrymi mężami.

Los rzuca bohaterów na okupowane przez Niemców wybrzeże Dieppe w północnej Francji, do powojennych Indii i na Jamajkę w przededniu odzyskania niepodległości. Przyjaciele muszą stawić czoła życiowym dramatom i wyzwaniom, lecz przede wszystkim rozwiązać kwestię miłosnego trójkąta, w który się uwikłali.

Niezwykle inteligentny romans wojenny.
„Daily Mail”

Głęboka i przenikliwa, poruszająca umysł i serce opowieść o miłości, poświęceniu i tym, co znaczy być dobrym człowiekiem.
„Guardian”

Świetna książka, po mistrzowsku portretująca życie w przedwojennej i powojennej Wielkiej Brytanii. Czytając ją, doznawałam podobnych uczuć jak przy pierwszej lekturze „Powrotu do Brideshead”.
Evelyn Waugh

William Nicholson – urodzony w 1948 roku w Wielkiej Brytanii scenarzysta, dramaturg i powieściopisarz. Wielokrotnie nominowany do prestiżowych nagród: BAFTA za scenariusz najnowszej ekranizacji „Nędzników”, Oscara za scenariusz „Gladiatora” i „Cienistej doliny”, Emmy za scenariusz „Zbrodni stulecia”. W Polsce do tej pory ukazały się cztery jego powieści.

William Nicholson
Wojna uczuć
Tłumaczenie: Bożena Kucharuk
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 27 sierpnia 2013


Przed nami kochali już nasi rodzice, a przed nimi – ich rodzice. Jak wiadomo, dziedziczymy zdolność do miłości tak jak kolor oczu. Nasze radości przeżywał już ktoś przed nami; błędy, które popełniamy, zdarzyły się innym. Nosimy w sobie nadzieje i lęki pokoleń, które nas ukształtowały. To jest nieznana linia przeznaczenia, od której ciągle uciekamy i której, chcąc nie chcąc, zawsze będziemy wierni.

PROLOG
2012

Alice Dickinson zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu peugeota, chociaż wolałaby siedzieć z przodu, i obserwuje przesuwające się za oknem sady Normandii. Zwalisty kierowca w średnim wieku, o smutnych oczach, czekał na przystani promowej, trzymając w ręku tabliczkę z nazwiskiem. Nie rozumiał kulawej francuszczyzny, której Alice nauczyła się w prywatnej szkole podstawowej. Teraz garbi się nad kierownicą, wystukuje palcem rytm melodii odtwarzanej w pamięci i najwyraźniej rozmyśla o jakimś nieszczęściu. Alice nie ma pojęcia, kim jest ów mężczyzna. Może pracuje dla rodziny, a może jest jej członkiem? Wiezie ją do babki, z którą nigdy dotąd się nie spotkała, o której istnieniu jeszcze dziesięć dni temu nie miała pojęcia. Babka nazywa się Pamela Avenell.

Samochód skręca w boczną drogę, ciągnącą się wzdłuż wschodniego brzegu Varenne. Ulice z domkami o spadzistych dachach ustępują miejsca skupiskom starych buków; w jaskrawym słońcu widać kurz na liściach. Upał w połowie sierpnia wprawia Alice w stan niepokoju. W taką pogodę powinna leżeć w trawie obok kochanka; koniec lata nie jest dobrym okresem na zrywanie romansu. Każdy z nas sam wybiera styl życia. Powinno to być proste, jednak rzeczywistość rządzi się swoimi prawami. Za przykład może posłużyć życie miłosne matki. Miała tyle lat co teraz Alice, dwadzieścia trzy, kiedy związała się z mężczyzną, który jej nie kochał, a przynajmniej nie kochał na tyle, by pragnąć mieć z nią dziecko.
– Zrób skrobankę – powiedział. – Ja zapłacę.
Mój ojciec, Guy Caulder, sukinsyn. I ja, ta niewyskrobana. Bękart.

O dziwo, nie żywi nienawiści do swego ojca. Przez pewien czas myślała, że nim gardzi, a to coś zupełnie innego. Guy jest przystojny, samolubny, nie ma poczucia wstydu. Nie odegrał żadnej roli w jej życiu. Wprawdzie go poznała, ale nie stał się ojcem z krwi i kości. Ma o nim jakieś wyobrażenie, pamięta kilka anegdot, odziedziczyła po nim geny. To wszystko w końcu okazuje się intrygujące. Pewnego dnia budzisz się z myślą: połowa mnie pochodzi od niego. Co będzie, jeśli mimo wszystko jestem do niego podobna? Wtedy rodzi się w tobie chęć dowiedzenia się czegoś więcej.
– Dlaczego jesteś takim sukinsynem?
Pytanie nie ma w sobie goryczy, a Guy się nie obraża. Zaprasza ją na lunch do swojej ulubionej włoskiej restauracji Mennula przy Charlotte Street, serwującej sycylijskie przysmaki.
– Z bardzo prostego powodu – odpowiada. – Moja matka mnie nie chciała.
No tak, oczywiście. Najłatwiej jest obwinić matkę. Ojciec może mieć wszystko w dupie i nikomu nawet nie drgnie powieka, ale matka musi się nieustannie poświęcać. Dać życie, wykarmić własną piersią, obdarzyć bezwarunkową miłością.

A więc to wszystko sięga poprzedniego pokolenia. Alice tak rzadko widywała ojca, że nie ma pojęcia o jego rodzinie. Teraz chce to zmienić.
– Dlaczego twoja matka cię nie chciała?
– Och – mówi Guy takim tonem, jakby już dawno przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. – Matka poślubiła nieodpowiedniego mężczyznę, to się często zdarza. Zapewne postąpiła tak dlatego, że jej matka też wyszła za nieodpowiedniego mężczyznę. Jak widzisz, wywodzisz się z długiej linii błędów.
Wywodzę się z długiej linii błędów. Wielkie dzięki.
– Czy ona żyje?
– O Boże, tak. Jak najbardziej. Ma dopiero siedemdziesiąt lat, ale nigdy byś jej tyle nie dała. Wciąż jest bardzo urodziwa. I wciąż umie postawić na swoim. Ale już dawno jej nie widziałem.
– Dlaczego?
– Tak jest lepiej dla nas obojga.
Nie powie już nic więcej na ten temat. Historia kolejnych nieszczęśliwych małżeństw w rodzinie nie daje Alice spokoju. Oznajmia, że chce poznać babkę, która wciąż potrafi postawić na swoim.
– Ona nie ma pojęcia o twoim istnieniu – mówi Guy.
– A masz coś przeciwko temu, żebyśmy się poznały?
Musi się nad tym zastanowić, choć właściwie nie ma wyboru.
– Mam tylko jej adres – mówi. – W Normandii.

Peugeot nie ma klimatyzacji, ale kierowca o smutnych oczach opuścił szybę do oporu i podmuchy powietrza mierzwią teraz włosy Alice. Starannie dobrała strój na tę podróż, chcąc zaprezentować niewymuszoną elegancję. Ma na sobie modne obcisłe dżinsy i lniany żakiet w kolorze złamanej bieli. Skromny bagaż stanowi duża płócienna torba z nadrukiem obrazu Paryż. Deszczowy dzień Caillebotte’a. Jest przekonana, że Pamela Avenell ma doskonałe wyczucie stylu. Jadą teraz wśród szpaleru buków. Mijają znak drogowy pokazujący skręt w prawo, do St-Hellier i Cressy. Kierowca obraca się ku niej.
– Après Bellencombre nous plongeons dans la forêt.
Wjeżdżamy w las. Buki stoją w pewnej odległości jeden od drugiego, ale wydają się ciągnąć w dal nieprzerwaną linią. Pasy światła i cienia tworzą migające przerywniki na drodze. Dlaczego ktoś wybiera życie w lesie? Po chwili jednak drzewa rozstępują się i widać szeroką łąkę skąpaną w jasnym popołudniowym słońcu. Zjeżdżają na gruntową drogę wspinającą się na niewielkie wzniesienie; samochód podskakuje na wybojach. Na szczycie, z którego rozciąga się widok na las, stoi La Grande Heuze: dom ze spadzistym dachem i mansardowymi oknami. Ściany w kolorze kremowym poprzecinane są osadzonymi blisko siebie szarymi pionowymi belkami.

Peugeot zatrzymuje się przed gankiem, oplecionym pnączami powojnika.
– Voilà – mówi kierowca. – Vous trouverez madame dedans.
Madame jest w domu.
Alice wysiada, a samochód odjeżdża i znika za domem. Obok niej pojawia się golden retriever i wydaje dyżurne, senne szczeknięcie. Drzwi wejściowe są otwarte. Nie ma dzwonka.
Alice puka, a potem woła.
– Halo? Pani Avenell?
Widzi przed sobą szeroki ciemny hol, a w głębi uchylone drzwi oświetlone słońcem. Jedynym znakiem życia jest pies, który przeszedł przez hol i zniknął w pokoju.
– Halo? – powtarza Alice. – Jest tam kto?
Jej wołanie pozostaje bez odpowiedzi. Idzie śladem psa i wchodzi do dużego pokoju z dwojgiem przeszklonych drzwi prowadzących do ogrodu. Drzwi są otwarte. Pies leży na tarasie i wygrzewa się w słońcu. Alice wychodzi na taras i sięgając wzrokiem poza trawnik, widzi buki oznaczające ścianę lasu. Gdzie podziewa się jej babka? Doznaje nieprzyjemnego uczucia, że może ją obserwować, choćby w tej chwili. Jednocześnie pojawia się nowa myśl: co będzie, jeśli babcia jej nie polubi? Wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Zdaje sobie sprawę, że podświadomie uważała się za niespodziewany dar. „Popatrz! Masz prawdziwą wnuczkę!”. Ale tak jak ojciec nigdy nie pragnął córki, obdarzona silnym poczuciem niezależności babka mogła nigdy nie chcieć mieć wnuczki.

Alice nie przyjechała tu jednak niezapowiedziana. Wymieniły z babką listy. Zaproszenie nie było zbyt wylewne. Choć babka chciała ją poznać, w tonie listu dało się wyczuć powściągliwość, a nawet chłód. Wiedziona atawizmem sięgającym czasów czytania bajek w dzieciństwie, Alice przemierza trawnik, by wejść między drzewa, tak jakby wśród nich mogła się kryć jakaś tajemnica. Nie ma żadnego muru ani płotu. Ogród jest polaną w lesie. Wystarczy kilka lat zaniedbania i wysokie buki podejdą pod schody wiodące do starego domostwa, naprą na okna i drzwi. Mimo wszystko Alice nie czuje strachu. Te drzewa nie przypominają przeklętego lasu z koszmarów sennych. Pomiędzy bukami są miejsca przytulne, pełne światła; można tu spacerować bez końca, iść na oślep i czuć się bezpiecznie.

Odwraca się i widzi postać stojącą w otwartych drzwiach. Szczupła kobieta ma krótko obcięte siwe włosy i gładką, lekko opaloną skórę. Długa biała bluzka wypuszczona na dżinsy. Ramiona uniesione w powitalnym geście.
– Przyjechałaś! Cudownie!
Duże brązowe oczy patrzą na Alice idącą przez trawnik. Te błyszczące, czujne oczy chcą wiedzieć wszystko. Nic się przed nimi nie ukryje.
– Kochanie! – mówi. – Czemu tak długo tu jechałaś?
Alice ogarnia fala szczęścia. Ta siwowłosa kobieta, nieznana jej dotąd babcia, jest po prostu piękna. Alice, która nigdy nie była piękna, widzi w niej siebie taką, jaką mogłaby być i może pewnego dnia się stanie. Pamela Avenell ujmuje dłonie Alice w swoje i przygląda się jej z napiętą uwagą. Pod tym spojrzeniem Alice czuje się jak cenny klejnot.
– Masz moje oczy.
– Naprawdę? – dziwi się Alice.
– Oczywiście. Od razu to zauważyłam.
– Nie mogę w to uwierzyć – mówi Alice. – Jesteś taka piękna. Jak to możliwe, że jesteś moją babcią?
– Mam sześćdziesiąt dziewięć lat, kochanie – mówi Pamela. – Ale nikomu tego nie mów.
– Nie mogę w to uwierzyć – powtarza Alice.
Stoją, trzymając się za ręce, uśmiechają się i nie mogą się na siebie napatrzeć. Alice nie wie, czemu czuje się szczęśliwa. Nie zamierza się nad tym zastanawiać.
– Wejdź – zaprasza Pamela. – Wypijemy drinka i wszystko sobie opowiemy. Tutaj jest za gorąco.
W domu woła:
– Gustave!
Z pokoju wychodzi kierowca. Pamela mówi coś do niego szybko, nienaganną francuszczyzną, delikatnie dotyka jego ramienia, zanim wyjdzie, by spełnić jej prośbę.
– Gustave to prawdziwy anioł. Nie wiem, jak dawałam sobie z wszystkim radę, zanim się pojawił – oznajmia.
Siedzą. Brązowe oczy znów lustrują Alice.
– A więc jesteś moją wnuczką – podejmuje po chwili Pamela. – To podłe ze strony twego ojca, że tak długo cię przede mną ukrywał.
– Ukrywał mnie przed sobą – poprawia Alice. – Nigdy mnie nie chciał. Byłam wypadkiem przy pracy.
– Nigdy cię nie chciał… – Wzrok wydaje się przenikać Alice na wskroś, przecinać zasieki obronne. – Och… Wiem coś na ten temat.
– Nie winię go za to. Mama mówi, że to był jej wybór.
– Nikt jeszcze nic nie zyskał na obwinianiu innych. Ale to nas przed tym nie powstrzymuje.

Gustave wraca do pokoju, niosąc tacę. Stawia ją na stoliku pomiędzy nimi. Znajduje się na niej butelka Noilly Prat, dwa kieliszki i talerzyk herbatników.
– Schłodzony wermut – mówi Pamela, nalewając złocisty płyn do kieliszków. – Doskonały na upalny dzień.
Z uśmiechem dziękuje Gustave’owi, który odchodzi. Alice unosi kieliszek.
– Za wypadki – mówi Pamela.
Nie stosuje makijażu, myśli Alice. Nie farbuje włosów. Jak to możliwe, że ma prawie siedemdziesiąt lat, a wciąż jest taka piękna?
– Nie wiem, czemu ojciec nie powiedział mi o tobie wcześniej, babciu. Powinien być z ciebie dumny.
– Ech… To stara historia. Ale nie mówmy o mnie. Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego o tobie.
Czując na sobie hipnotyzujący wzrok babki, Alice opowiada o swoim życiu. O tym, jak czasem romans kończy się bez powodu, tylko dlatego, że ktoś jest za młody i musi się jeszcze wiele o sobie dowiedzieć. Jak oddalacie się od siebie, rośnie dystans, aż w końcu ta druga osoba znajduje się poza twoim zasięgiem. O tym, jak stare pytania, które wydawały się już nie mieć znaczenia, powracają, a ty wciąż nie znajdujesz na nie odpowiedzi. Czego naprawdę chcę? Kim jestem, kiedy staję się po prostu sobą? Czy jeśli znów się zakocham, będę umiała kochać całym sercem? Słyszy swój głos.
– Czuję, że kochając tylko jego, będę się umniejszać.
– Jesteś bardzo mądra, kochanie – mówi Pamela. – Żałuję, że nie wiedziałam tego, będąc w twoim wieku. Ile masz lat? Dwadzieścia jeden?
– Dwadzieścia trzy.
– W wieku dwudziestu trzech lat miałam już męża i dziecko.
Ten mąż był dziadkiem Alice. Nazywał się Hugo Caulder. Tyle Alice wie. Dzieckiem był Guy. Nadal jest dzieckiem.
– Ojciec powiedział, że poślubiłaś nieodpowiedniego mężczyznę.
– Tak. Prawdę mówiąc, zrobiłam to trzy razy. Można by pomyśleć, że powinnam zmądrzeć.
– Ja chciałabym być mądra już teraz – mówi Alice.
– Na mnie nie możesz liczyć. – Pamela się śmieje. – Chyba że przeanalizujesz wszystko, co zrobiłam, i postąpisz dokładnie na odwrót.
– Chciałabym się dowiedzieć, kim jestem. Część mnie pochodzi od ojca. A jego część pochodzi od ciebie.
– No dobrze – mówi Pamela. – To trochę smutne, prawda? Im jesteś starsza, tym lepiej widzisz pewne schematy.
– Ojciec twierdzi, że wywodzę się z długiej linii błędów.
– Naprawdę? A to podlec. Czuję, że nie opowiedział ci naszej jedynej rodzinnej historii prawdziwej miłości.
Nasza jedyna historia prawdziwej miłości. Jest jak jednorożec: piękna, nierzeczywista, długo poszukiwana, nigdy nie znaleziona, myśli Alice.
– To twoja historia? – pyta.
– Moja? Och, nie. – Pamela ponownie napełnia kieliszki wermutem. – To historia mojej matki. Twojej prababki.
Unosi kieliszek.
– Za matki – mówi.
– I babki – dodaje Alice.
Piją wermut. Alice czuje, jak alkohol rozgrzewa ją od środka.
– Podziwiałam moją matkę – mówi Pamela. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. A potem jej zazdrościłam. Chciałam być kochana tak jak ona. Zauważyłaś, że opowieści o szczęśliwej miłości potrafią wprawić w przygnębienie? Pragniesz, żeby taka miłość przydarzyła się tobie. Szukasz jej i szukasz, ale jej nie znajdujesz.
– Twoja matka znalazła.
– To prawda.

Pamela wstaje i zdejmuje ze ściany oprawioną fotografię. Rama jest zbyt okazała; nie pasuje do zwykłego zdjęcia przedstawiającego troje młodych ludzi: kobietę stojącą pomiędzy dwoma mężczyznami. Kobieta jest piękna, upozowana w nieco sztucznej manierze lat czterdziestych. Panowie patrzą w obiektyw z budzącą dziś wzruszenie pewnością siebie: ci chłopcy wierzą, że są mężczyznami. Jeden z nich, ten przystojny, zachowuje powagę. Drugi się śmieje.
– To moja matka – mówi Pamela. – Mówiono na nią Kitty. To mój ojciec, Ed Avenell. A to najlepszy przyjaciel mojego ojca, Larry Cornford.
– Twoja mama była bardzo piękna – mówi Alice.
– Twoja prababcia. A mój ojciec był przystojny, prawda?
– Bardzo.
– Został odznaczony Krzyżem Wiktorii.
– Za co?
– Opowiem ci. A co sądzisz o Larrym?
Alice przygląda się miło uśmiechniętej twarzy na fotografii.
– Wydaje się sympatyczny.
– Sympatyczny. Biedny Larry! To słowo bardzo by mu się nie spodobało.

 
Wesprzyj nas