Piękna i zmysłowa historia Yun Ling i Aritomo, rozgrywająca się w egzotycznej scenerii Malezji, zabiera czytelnika w niezwykłą, porywającą literacką podróż przez czas, uczucia, historię.


Ogród wieczornych mgiełMłoda kobieta, Yun Ling, nosi w sobie tajemnicę, przepełnia ją ból, z którym nie potrafi sobie poradzić. Aritomo jest wybitnym projektantem ogrodów, artystą, którego kunszt docenił sam cesarz Japonii.

Przypadkowe spotkanie tej dwójki zmienia ich życie. Choć cenią sobie swoją samotność, rodzi się między nimi piękna, ale i krucha relacja. Początkowo niechętnie, potem z coraz większym zaangażowaniem, Aritomo wprowadza Yun Ling w wymagające skupienia arkana sztuki projektowania ogrodów. Czy to nieomal mistyczne zajęcie pozwoli Yun Ling pogodzić się z przeszłością? Czy można zakląć w harmonii ogrodu miłość, cierpienie i tęsknotę za najbliższą osobą? Znaleźć wyzwolenie?

Oryginalna i piękna opowieść o miłości, pamięci i przebaczeniu rozgrywająca się w cieniu japońskich ogrodów i pól herbacianych. Projektowanie ogrodów zostało przedstawione tutaj jako metafora porządkowania życia, próba radzenia sobie ze stratą.

Ogród wieczornych mgieł to wielowątkowa, subtelnie i precyzyjnie skomponowana powieść, w której autor harmonijnie łączy refleksje o życiu, ogrodnictwie i herbacie z potrzebą i niemożliwością przebaczenia, gniewem i uwalnianiem się od niego, życiem w pułapce samego siebie.

To fascynująca książka o pamięci i zapominaniu, między którymi toczy się życie każdego z nas, życie, które nigdy nie jest czarno-białe i nigdy nie przynosi odpowiedzi na wszystkie pytania.
Joanna Bator

Zagraniczne recenzje:
„Ogród wieczornych mgieł oferuje czytelnikowi pełną akcji historię […] w stylu rodaka Tan Twan Enga, Tasha Aw. Stworzony przez pisarza fikcyjny ogród uosabia harmonię, a jednocześnie podaje ją w wątpliwość; pokazuje, że wysublimowana sztuka często stanowi tło dla bólu i kłamstw. Dwoistość ta wnosi do książki klimat zwątpienia, buduje nastrój – tak jak w przypadku dzieła Aritomo – pełen «napięcia i możliwości». […]”
The Independent

„Mocna, choć napisana oszczędnym stylem książka, kryjąca w sobie tajemnicę”.
The New York Times Book Review

„Tak jak i debiutancka powieść Tan Twan Enga, The Gift of Rain (2007), Ogród wieczornych mgieł to wyjątkowa książka. […] Pisarz z Malezji zachwyca opowieścią, w której łączy uzdrawiającą moc opowieści z poszukiwaniem historycznej prawdy; odważnie zestawia nieludzkie działania wojenne Japończyków z pięknem osiągnięć japońskiej filozofii i sztuki. Czytelnicy poszukujący wyjątkowej prozy nie będą zawiedzeni”.
Library Journal

„Przepięknie napisana książka. […] Tan Twan Eng to jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy”.
Philadelphia Inquirer

„Talent i empatia pisarza pozwoliły mu stworzyć melancholijny pejzaż skomplikowanych relacji, ukształtowanych przez brutalną historię, splatających się w opowieść urzekającą tajemniczym, tragicznym pięknem”.
Kirkus

Tan Twan Eng urodził się w Penangu; jako dziecko mieszkał w różnych zakątkach Malezji. Studiował prawo na Uniwersytecie Londyńskim, po czym podjął pracę w renomowanej firmie prawniczej w Kuala Lumpur. Posiada stopień mistrzowski w aikido (1 dan) i angażuje się w walkę o konserwację zabytków. Jego debiutancka powieść, The Gift of Rain, znalazła się na długiej liście tytułów nominowanych do Nagrody Bookera. Ogród wieczornych mgieł to jego druga powieść, nagrodzona Man Asian Literary Prize, nominowana (shortlist) do Book Award.

Tan Twan Eng
Ogród wieczornych mgieł
Tłumaczenie: Ewa Rajewska
Wydawnictwo Znak
Premiera: 14 sierpnia 2013


Fragment Ogrodu wieczornych mgieł
tłumaczenie: Ewa Rajewska

– Nazywam się Nakamura Aritomo – powiedział i położył na stole kopertę. Widniał na niej jego adres; rozpoznałam swoje pismo. Przedstawiłam się, na co odparł: – Proszę mi to napisać po chińsku. – I zrobił ruch pisania po stole.
– Chodziłam do szkoły klasztornej, panie Nakamura. Uczono mnie tam łaciny, ale nie chińskiego. Dopiero po wojnie nauczyłam się kilku zwrotów.
– Co znaczy „Yun Ling”?
– Zamglony las.
Zamyślił się na chwilę.
– Piękne imię. Po japońsku pani imię brzmiałoby…
– Wiem, jak brzmiałoby moje imię po japońsku.
Przez kilka sekund nie spuszczał ze mnie wzroku. Potem sięgnął po dzbanek, napełnił czarkę i wylał wciąż parującą herbatę za krawędź werandy. Wydało mi się to dziwne, ale nic nie powiedziałam. Uzupełnił dzbanek gorącą wodą z imbryka.
– Sądziłem, że byliśmy umówieni na dziewiątą trzydzieści?
– Jeśli to nieodpowiednia pora, wrócę później.
Pokręcił głową.
– Ile pani ma lat? Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery?
– Dwadzieścia osiem. – Dobrze wiedziałam, że wyniszczające doświadczenie obozu sprawia, że wyglądam na starszą, niż jestem, sądziłam jednak, że już się z tym pogodziłam, toteż zaskoczył mnie ten mój nagły atak zawstydzenia. – Zakłada pan staw?
– Zmieniam tylko jego kształt; chcę go powiększyć. – Podniósł dzbanek i napełnił czarki przezroczystą, zielonkawą cieczą, po czym jedną z nich przesunął do mnie po stole jak pionek po szachownicy. – Była pani gościem cesarza.

Tym razem jego strzała trafiła prosto do celu.
– Byłam więźniarką w japońskim obozie – potwierdziłam, zastanawiając się, skąd wie.
– Kiedy budowałem ten dom, Magnus podarował mi akwarelę, którą namalowała pani siostra – powiedział Aritomo. – Przypomniał mi o tym, gdy przyniósł mi list od pani.
– Yun Hong zdobyła pewne uznanie, wystawiała obrazy z innymi artystami.
– Nic dziwnego, ma duży talent. Nadal maluje?
– Trafiła do obozu razem ze mną. – Zmieniłam pozycję, żeby pozbyć się bólu w kostkach; dawno już nie siedziałam w ten sposób. – Nie przeżyła.

Kiedy sięgałam po czarkę, Aritomo schwycił mnie za rękę. Pełen czujności wyraz powlókł jego twarz w tej samej chwili, w której jego palce oplotły mój nadgarstek. Próbowałam wyszarpnąć rękę, ale zacisnął uścisk, nakłaniając mnie wzrokiem, żebym się nie broniła. Moja dłoń, jak wyczerpane zwierzę schwytane w pułapkę, poddała się i opadła bezwładnie. Odwrócił ją wnętrzem do góry i dotknął szwów w miejscach, w których rękawiczce brakowało dwóch ostatnich palców. Cofnęłam rękę i położyłam ją na kolanach poniżej krawędzi stołu.
– Chce pani, żebym zaprojektował dla pani ogród.
Od chwili, kiedy wysłałam do niego list, układałam sobie w myślach, co mu powiem, kiedy się spotkamy.
– Yun Hong. moja siostra. usłyszała o panu przed jedenastu laty – powiedziałam, szukając właściwych słów. – Tylko co przeniósł się pan na Malaje. To było jakoś w 1940 roku.
– Jedenaście lat. – Odwrócił się, żeby spojrzeć na pusty staw; jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Trudno uwierzyć, że mieszkam tu już tak długo.
– Yun Hong fascynowały japońskie ogrody, zanim jeszcze o panu usłyszałyśmy. Zanim pan wyjechał na Malaje – powiedziałam.
– Skąd wiedziała o naszych ogrodach? – zapytał. – Wątpię, czy na Penang, a nawet na całych Malajach istniał wtedy choć jeden. Jeszcze i dziś mój jest jedyny.
– Ojciec zabrał matkę i nas na miesiąc do Japonii. To było w 1938. Pański rząd chciał od niego kupować gumę. Ojciec był zajęty spotkaniami w interesach, ale nas żony urzędników oprowadzały po mieście. Odwiedziłyśmy kilka świątyń i ogrodów. Pojechałyśmy nawet pociągiem do Kioto. -Wspomnienie tamtych wakacji – mojej pierwszej zagranicznej wycieczki – wywołało mój uśmiech. – Nigdy nie zapomnę, jaka podekscytowana była Yun Hong tą wyprawą. Miałam wtedy piętnaście lat, a ona była ode mnie o trzy lata starsza. Ale podczas tamtego wyjazdu… podczas tamtego wyjazdu zachowywała się jak mała dziewczynka; czułam się tak, jakbym to ja była jej starszą siostrą.

– Ach. Kioto. – wymruczał Aritomo. – W których świątyniach byłyście?
– W Joju-in, Tofuku-ji i w Świątyni Złotego Pawilonu – powiedziałam. – Po powrocie do domu Yun Hong przeczytała wszystkie dostępne książki o japońskich ogrodach. Chciała się dowiedzieć, jak się je zakłada, dostała obsesji na tym punkcie.
– Ogrodnictwa nie można nauczyć się z książek.
– Szybko się o tym przekonałyśmy – odparłam. – Próbowała założyć skalny ogródek za domem. Pomagałam jej, ale efekt nie był udany. Matka była wściekła, że zniszczyłyśmy jej trawnik – urwałam. – Kiedy Yun Hong usłyszała, że zamieszkał pan tutaj, zapragnęła zobaczyć pański ogród.
– Wtedy nie było tu jeszcze nic do zobaczenia. Ogród w Yugiri nie był skończony.
– Kiedy trafiłyśmy do obozu, jej miłość do ogrodów utrzymywała nas przy życiu – powiedziałam.
– Nie rozumiem?
– Chroniłyśmy się w wyobrażonych światach – odparłam. – Niektórzy wyobrażali sobie, że budują dom swoich marzeń. Albo jacht. Im więcej szczegółów potrafili dodać do tego obrazu, tym lepiej odgradzali się od otaczającej ich grozy. Pewna biała kobieta, żona holenderskiego inżyniera zatrudnionego przez Shell, marzyła o tym, żeby jeszcze raz przejrzeć swoją kolekcję znaczków pocztowych. To dawało jej siłę, żeby żyć dalej. Pewien mężczyzna, kiedy go torturowano, w kółko wymieniał tytuły wszystkich sztuk Szekspira w kolejności, w jakiej zostały napisane… – Zaschło mi w gardle; upiłam łyk herbaty. – Yun Hong podtrzymywała nas obie na duchu, opowiadając o ogrodach, które widziałyśmy wtedy w Kioto; opisywała mi je z najdrobniejszymi szczegółami. „Dzięki temu przeżyjemy”, mówiła. „To pozwoli nam wyjść z tego obozu”.

Słońce wyrywało się na wolność ponad górami. Z wierzchołków drzew w oddali stado ptaków rozwinęło się w czarną, drgającą nić, która przecięła niebo.
– Pewnego dnia strażnik uderzył mnie za to, że nie ukłoniłam mu się jak należy. Uderzył i nie przestał, wymierzał raz za razem. Znalazłam się w ogrodzie. Wokół rosły kwitnące drzewa, pachniało wiosennym deszczem. – Zamilkłam. – Uświadomiłam sobie, że to była kombinacja wszystkich ogrodów, które widziałam w Kioto. Opowiedziałam o tym Yun Hong. Od tamtego czasu zaczęłyśmy tworzyć nasz własny ogród, tutaj. – Postukałam się palcem w skroń. – Dzień po dniu dodawałyśmy kolejne szczegóły. Ten ogród stał się naszym azylem. W myślach byłyśmy wolne.
Dotknął koperty leżącej na stole.
– Wspomniała pani, że pracowała jako analityk w Trybunale Karnym do spraw Zbrodni Wojennych.
– Chciałam się upewnić, że ci, którzy byli za nie odpowiedzialni, zostaną ukarani. Chciałam zobaczyć, jak sprawiedliwości staje się zadość.
– Uważa mnie pani za głupca? To nie miało nic wspólnego z poczuciem sprawiedliwości.
– To był jedyny sposób, żeby uzyskać dostęp do dokumentów sądowych i oficjalnych danych – powiedziałam. – Szukałam informacji na temat mojego obozu. Chciałam się dowiedzieć, gdzie pochowano moją siostrę.
Oczy mu się zwęziły.
– Nie wiedziała pani, gdzie się znajdował ten obóz?
– Na czas transportu Japońcy – Japończycy – zawiązali nam oczy. To było gdzieś głęboko w dżungli. To wszystko, co wiedzieliśmy.
– A inni więźniowie, którzy przeżyli obóz? Co się z nimi stało?

Nad kannami rosnącymi przy werandzie zatrzepotał motyl. W końcu usiadł na liściu i złożył skrzydła w modlitwie.
– Nikt inny nie przeżył.
– Tylko pani? – Popatrzył na mnie tak, jakbym próbowała go oszukać.
Wytrzymałam jego spojrzenie, nie odwracając wzroku.
– Tylko ja.
Przez chwilę milczeliśmy. Odsunęłam tacę na bok i rozwiązałam tasiemkę wokół zwoju dokumentów, które ze sobą przyniosłam, po czym rozłożyłam je na stole, obciążając rogi naszymi czarkami.
– Moja babka zapisała Yun Hong i mnie kawałek ziemi w Kuala Lumpur. Będzie tego z sześć akrów. – Wskazałam na pierwszy dokument, mapę z Katastru Miejskiego. – Od Lake Gardens dzieli go krótki spacer pod górę. Zdaję sobie sprawę, że tamtejszy klimat jest zbyt gorący i wilgotny, żeby założyć prawdziwy japoński ogród – dodałam szybko – ale może można by wykorzystać lokalną roślinność? Proszę spojrzeć, zrobiłam kilka zdjęć okolicy. Może pan sobie wyrobić jakieś pojęcie na temat tego, jak wygląda ten teren i co tam trzeba zrobić.

Prześlizgnął się wzrokiem po mapie i fotografiach.
– To pani siostra marzyła o zakładaniu ogrodów, nie pani.
– Yun Hong leży w nieoznaczonym grobie, panie Nakamura. To dla niej; to ma być ogród poświęcony jej pamięci. – Szukałam w myślach słów zdolnych go przekonać, ale nic więcej nie znalazłam. – To jedyna rzecz, jaką mogę dla niej zrobić.
– Jest mi niezręcznie – prosi mnie pani, żebym się zgodził przez wzgląd na to, co spotkało pani siostrę. I panią.
– A nie powinno, jeśli nie był pan zamieszany w okupację. – Powiedziałam to ostrzej, niż zamierzałam.
Linia szczęki zarysowała mu się wyraźniej.
– Czy gdyby było inaczej, nie zostałbym już powieszony? Może nawet przez panią?
– Nie wszystkim winnym postawiono zarzuty, a jeszcze mniej ukarano.
W powietrzu między nami coś się zmieniło, jakby łagodnie wiejący wiatr nagle zamarł.

– Brytyjscy żołnierze przyszli tu niedługo po kapitulacji – powiedział. – Wywlekli mnie z domu i zmusili, żebym ukląkł na ziemi. Tutaj, dokładnie tutaj. – Wskazał kępę trawy. – Bili pałkami. Kiedy upadłem i próbowałem się podnieść, zaczęli mnie kopać. W końcu mnie zabrali.
– Dokąd?
– Do więzienia w Ipoh. Zamknięto mnie w celi. Nigdy nie postawiono mi żadnych zarzutów.
– Potarł policzek wnętrzem dłoni. – Byli tam też inni więźniowie, japońscy oficerowie, oczekujący na wykonanie wyroku. Niektórzy, idąc na egzekucję, płakali. Zabierano jednego po drugim, aż zostałem sam. A potem, któregoś wieczoru, strażnicy przyszli po mnie. – Przestał trzeć policzek. – Wyprowadzili mnie z celi. Sądziłem, że mnie powieszą. Ale nie, puścili mnie wolno. Przed bramą czekał na mnie Magnus. Siedziałem tam dwa miesiące.

Motyl odfrunął, przesyłając skrzydłami czarne i żółte sygnały. Ogrodnik zabębnił palcami o blat stołu. Wreszcie wstał. – Proszę za mną, pokażę pani ogród.
– Wystygnie nam herbata. – Miałam nadzieję, że poznam jego decyzję, a jak dotąd nie dał mi żadnego znaku, czy przyjmie moje zlecenie.
– W tej części świata herbaty nigdy nam nie zabraknie – powiedział. – Zgodzi się pani?
Z wieszaka na kapelusze stojącego przy drzwiach wejściowych zdjął stary hełm korkowy i wyprowadził mnie na zewnątrz. Okrążyliśmy suchy staw; zauważyłam, że jego dno było już wyłożone utwardzoną gliną. W głębi ogrodu tamilski kulis ładował do taczki kamienie powleczone warstwą błota i połamane gałęzie.
– Selamat pagi, tuan – pozdrowił Aritomo. Ogrodnik przyjrzał się jego pracy i pokręcił głową, wyraźnie niezadowolony. Tamil bardzo słabo mówił po angielsku, Aritomo nie był mu w stanie przekazać, o co dokładnie mu chodzi. Stanęłam pomiędzy nimi i przetłumaczyłam jego polecenia na malajski. Aritomo przekazał mi jeszcze kilka szczegółowych wytycznych dla swojego pracownika, po czym za moim pośrednictwem wypytywał go dopóty, dopóki nie uznał, że został właściwie zrozumiany.
– I tak wszystko pomiesza – powiedział, kiedy Tamil się oddalił, pchając taczkę.
– Ilu pracowników pan tu zatrudnia?
– Dawniej dziewięciu – odparł Aritomo. – Po zakończeniu wojny wyjechali do Kuala Lumpur. Teraz mam tylko pięciu. W kierunku ogrodnictwa nie wykazują ani chęci, ani umiejętności. I, jak sama pani widzi, nie rozumieją moich poleceń.
– Mieszka tu pan od jedenastu lat – powiedziałam, rozglądając się wokół. – Można by sądzić, że po takim czasie ogród będzie skończony.
– Wprowadzam zmiany – odparł. – Żołnierzom, którzy po mnie przyszli, dewastowanie ogrodu sprawiło szczególną przyjemność. Przez długi czas zastanawiałem się, czy jest sens przywracać go do stanu sprzed wojny. Nie chciałem, żeby zdewastował go kolejny oddział żołdaków. Odkładałem początek robót; zacząłem je dopiero kilka miesięcy temu.
– Jak długo może potrwać wprowadzanie tych zmian?
– Zapewne najbliższy rok. – Przystanął, żeby obejrzeć klomb helikonii. – Mam kilka nowych pomysłów, które chciałbym zrealizować.
– Rok to dość długo jak na wykańczanie prac w ogrodzie.
– Zdradza pani, że o ogrodach wie bardzo niewiele. Kamienie trzeba wykopać i wywieźć. Drzewa przesadzić w inne miejsce. A wszystko trzeba robić ręcznie – wszystko – Aritomo odłamał gałązki z jakiegoś zwieszającego się nisko konaru. – Tak więc rozumie pani, że nie mogę przyjąć pani zlecenia.

Poczułam gorzkie rozczarowanie.
– Jestem gotowa czekać rok – powiedziałam w końcu. – Nawet dwa lata, jeśli będzie trzeba.
– Nie jestem zainteresowany pani propozycją.
Zdecydowanym krokiem podszedł do potężnego głazu, zwalonego przy żywopłocie; podążyłam za nim sekundę później. Kamień sięgał mi do bioder. W jego górnej płaskiej powierzchni wydrążono zagłębienie wielkości umywalki. Z bambusowej rynny do zagłębienia spływała woda i przelewała się przez jego krawędź. Przy tej kamiennej misie leżał bambusowy czerpak. Aritomo zaczerpnął nim wody i wypił, a potem podał go mnie. Zawahałam się, ale wzięłam.
Woda była lodowata, smakowała mchem i minerałami, deszczem i mgłą. Kiedy się pochyliłam, żeby odłożyć czerpak, mój wzrok powędrował ponad powierzchnią wody ku prześwitowi w żywopłocie, przez który było widać samotny górski szczyt, rysujący się w oddali. Ten widok był tak niespodziewany, tak perfekcyjnie obramowany liśćmi, że mój umysł na chwilę się uciszył. Ten spokój wyciekł ze mnie, gdy się wyprostowałam, pozostawiając mnie z poczuciem straty.
– Pewien mistrz ceremonii herbacianej zaszokował swoich uczniów, kiedy zasadził w swym ogrodzie żywopłot zasłaniający widok na Morze Wewnętrzne, z którego słynęła jego szkoła – powiedziałam na wpół do siebie. – Zostawił tylko niewielki prześwit, a przed nim umieścił zbiornik z wodą. Każdy, kto chciał się napić, musiał się pochylić i spojrzeć na morze przez wyrwę w żywopłocie.
– Gdzie pani słyszała tę historię?

Przez chwilę zastanawiałam się, czy mu powiedzieć, że przeczytała ją Yun Hong w jednej z książek, ale w głębi serca wiedziałam, że mi nie uwierzy. – Opowiedział mi ją pewien Japończyk -odparłam. – W obozie.
– Żołnierz?
– Nie służył w armii. A przynajmniej nigdy nie widziałam go w mundurze. Nigdy się nie dowiedziałam, kim był naprawdę. Nazywał się Tominaga. Tominaga Noburu. Tę opowieść usłyszałam od niego.
W oczach Aritomo zamigotała jakaś iskra, szybko jak ćma narażająca się na płomień świecy; po raz pierwszy dostrzegłam u niego ślad niepewności.
– Nie słyszałem tego nazwiska od lat – powiedział.
– Zna go pan?
– Ten mistrz ceremonii herbacianej był jego stryjecznym dziadkiem – odparł. – Jak pani sądzi, dlaczego zasadził żywopłot, żeby zasłonić ten słynny widok?
– Wyjaśnił mi to Tominaga – odpowiedziałam – ale sens jego słów zrozumiałam dopiero teraz: zobaczenie morza przez dziurkę daje znacznie mocniejszy efekt, niż gdyby morze nie było zasłonięte.

Przyglądał mi się przez kilka chwil, a potem skinął głową.
Zbliżaliśmy się już do domu, kiedy kamerdyner wyszedł nam naprzeciw, prowadząc wysokiego Europejczyka o rudawych włosach.
– Dzień dobry, panie Nakamura – odezwał się, po czym zwrócił się do mnie: – A pani to pewnie Yun Ling. Jestem Frederik. – Jego akcent nie przypominał akcentu jego wuja, był bardziej angielski. Uznałam, że Frederik jest ode mnie starszy o jakieś dwa lub trzy lata. – Wujek Magnus mnie przysłał, żebym panią odwiózł do domu. Martwi się, że będą kłopoty.
– Coś się stało? – zapytał Aritomo.
– Nic pan nie słyszał? Mówią o tym w wiadomościach przez całe rano. – Wysoki Komisarz nie żyje. Komuniści go zabili.
Aritomo rzucił mi przelotne spojrzenie.
– Musi pani jechać.
Przed podniszczonymi od deszczu i wiatru drzwiami wejściowymi Frederik zatrzymał się i powiedział:
– Ach, panie Nakamura, Magnus prosił mnie, żebym panu przypomniał o jego przyjęciu. Może pojedzie pan z nami? Zaczekamy na pana.
– Mam pracę, którą muszę skończyć – odparł Aritomo.

Podniósł zasuwkę i otworzył drzwi. Cofnęłam się, żeby przepuścić Frederika, który przecisnął się obok i poszedł do swojego land rovera zaparkowanego po drugiej stronie drogi. Aritomo ukłonił mi się, ale nie odwzajemniłam ukłonu – wiązało się z tym zbyt dużo wspomnień z czasów, kiedy zmuszano mnie, żebym to zrobiła, i policzkowano, jeśli odkłoniłam się niewystarczająco szybko lub głęboko.
Otworzyłam usta, lecz Aritomo pokręcił głową, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przeszłam przez drzwi i odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. Skłonił się przede mną jeszcze raz i zamknął drewniane drzwi. Stałam pod nimi jeszcze przez chwilę, nie odwracając wzroku. Usłyszałam dźwięk opuszczanej zasuwki i klucza przekręcanego w zamku.

 
Wesprzyj nas