Oniryczna, poetycka przypowieść o splątanych kolejach losu, zaufaniu i miłości.


Pazzi pokój na wodzieZnakomity włoski poeta i pisarz, znany w Polsce dzięki obnażającej tajemnice Watykanu powieści Konklawe, niczym Mika Waltari sięga do tradycji Starożytnej, by opowiedzieć ponadczasową historię.

Na mrocznych i bezwzględnych wodach Nilu spotykają się dwa statki. Jeden jest biały, drugi czarny. Na jednym z Egiptu do Indii ucieka Cezarion, syn Cezara i Kleopatry. Drugim podróżuje Afra, córka władcy Etiopii, która jest zmuszona ukrywać swoją płeć przed poddanymi – następcą tronu nie może być wszak kobieta. Między tą dwójką rodzi się nieoczekiwanie wzajemna fascynacja. Od tej pory ich losy potoczą się inaczej, niż zamierzali…

Roberto Pazzi (ur. 1946) – włoski poeta, prozaik, dziennikarz; współpracował m.in.z “Corriere della Sera”, “La Nazione” “Il Giorno” i “New York Timesem”; wielokrotnie wyróżniany prestiżowymi włoskimi nagrodami literackimi, jego książki przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków. Pokój na wodzie to jego najnowsza powieść, finalistka włoskiego konkursu literackiego Premio Napoli.

Roberto Pazzi
Pokój na wodzie
przeł. Monika Woźniak
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 13 sierpnia


TAMBURY NA NILU

Latem, rok po bitwie pod Akcjum, Cezarion otrzymał od matki rozkaz. Miał się udać do Etiopii, płynąc w górę Nilu pod opieką swego dawnego preceptora Rodona. Tam, dzięki zabranym z sobą skarbom, z pomocą etiopskiego władcy mógł przygotować wyprawę do Indii, gdzie imiona Rzymu i Oktawiana brzmiały równie egzotycznie jak miejsca i bohaterowie baśni. W Indiach byłby bezpieczny. Kleopatra zaś mogła zadać sobie śmierć, z nadzieją, że jej pierworodny się uratuje. Łudziła się, że pewnego dnia powróci z Indii, by odzyskać dziedzictwo ojca i pomścić matkę…

Podróż rozpoczęła się pod koniec sierpnia, gdy sprzyjał jej wysoki poziom wody w Nilu i bezksiężycowa noc. Cezarion skończył osiemnaście lat, ale wyglądał na nieco starszego. Głowę zdobił mu wąski diadem z pereł. Siedział pod baldachimem namiotu, chroniąc się przed piekącym słońcem i przed spojrzeniami poddanych. Rządy były niepewne i wymagały energicznej ręki. Patrząc na dłonie Cezariona, załoga statku wątpiła, aby to on zdołał stanąć u steru.

Spojrzenie ciemnych i żywych oczu syna Juliusza Cezara ślizgało się z ciekawością po brzegu rzeki: niewolnicy przykuci do wioseł widzieli, jak często osłaniał oczy białymi palcami, aby lepiej obserwować równinę wielkich piramid, Sfinksa, feluki, grupki rybaków, prawie opustoszałą przystań, różową chmurę przelatujących ibisów. Gdy Rodon rozsądnie radziłmu, aby skrył się w cieniu, dłoń od razu znikała i cykady stawały się jedynym głosem Egiptu przemawiającym do uciekiniera. Dawny preceptor siedział niedaleko, na zewnątrz namiotu, sprawdzając kurs z Teodotem, synem zdrajcy, który dostarczył Cezarowi głowę Pompejusza w srebrnym naczyniu.

Uciekinierzy podróżowali od wielu dni, ich oczy i umysły były nękane obrazami przemocy i żałoby, które targały Egiptem i zmusiły ich do ucieczki, aby uratować spadkobiercę dynastii Ptolemeuszy, obalonej przez Oktawiana. Pozostawili za sobą w Aleksandrii świat uczuć. Nie mogli też łagodzić swoich cierpień, dodając sobie nawzajem otuchy. Zbyt długo konkurowali na dworze o łaski królowej i Antoniusza, walcząc o zdobycie przewagi nad rywalami, którzy teraz stali się towarzyszami ucieczki. Najbardziej niespokojny i najbardziej nieudolnie skrywający stan ducha wydawał się eunuch Porus, zazdrosny o Lanię, o tancerza Omfalusa i o flecistę Narcyza, najbliższych sercu Cezariona, który tak samo jak jego wuj Ptolemeusz zwany Auletesem* był podatny na magię dźwięków i pięknego głosu.

Zupełnie obojętnie zachowywał się za to stary Sosigenes. Niemal dwadzieścia lat wcześniej podróżował po tej rzece w orszaku Cezara i Kleopatry. Pamiętał dziwne pytania rzymskiego zdobywcy o wynik swoich podbojów. Nienawidził tego mężczyzny, nieprzyjaciela swego ludu, ale tak jak wielu innych poddał się sile jego osobowości, zdolnej dotrzeć do duszy człowieka, z którym rozmawiał, przeniknąć jego najintymniejsze sekrety.

Cezar, Kleopatra, Antoniusz… wszyscy byli już martwi. On, starzec, urodzony przed nimi, wciąż żył. Jaki sens miało dołączenie do tych nienawidzących się nawzajem nikczemników, by towarzyszyć mało prawdopodobnemu dziedzicowi królestwa należącego do Rzymu, który uciekał raczej po to, by uratować życie niż przegrany tron? Jego imię, otrzymane po ojcu, nie przyniesie mu szczęścia. Także Oktawian od jakiegoś czasu kazał się nazywać Cezarem: dwóch Cezarów naraz to za dużo.

Co stary astronom miał wspólnego z tym statkiem? Jego miejsce było we własnym domu, obok nekropolii w Aleksandrii, gdzie wiatr pustyni nawiewał do stojących na obrzeżach domów czerwony piasek. Powinien być teraz w swoim gabinecie. Słuchać, jak w godzinie wieczerzy wzywa go cioteczna wnuczka, która zrezygnowała z zamążpójścia, by zaopiekować się wujecznym dziadkiem.

A jednak dobrze wiedział, dlaczego dał się wciągnąć w to ostatnie szaleństwo, w ucieczkę rzeką ku ostatnim kataraktom Nilu, skąd trzeba będzie podążyć inną drogą. Sosigenes usłuchał swojego demona — poczucia wierności. Dożywszy tak leciwego wieku, że każdy nowy poranek stawał się darem, nie czuł się na siłach, by oddać się na usługi Oktawiana Cezara. Niewrażliwy na lęk, postanowił towarzyszyć synowi królowej w jego przygodzie, w podróży ku nicości. Niegdyś objaśnił tę nicość Juliuszowi Cezarowi, wskazując mu na horyzoncie pustyni ową niepewną linię wprawiającą rozum w konfuzję. Towarzyszył synowi człowieka, który kiedyś poprosił go o pomoc w reformie rachuby czasu. Teraz Sosigenesowi wydało się, że naprawdę może pomóc Cezarowi, próbując ochronić jego potomka.

Ostatnia rozmowa z Kleopatrą, wzburzoną oczekującą ją deportacją do Rzymu, przekonała Sosigenesa, że ten szalony plan nie ma żadnych szans powodzenia. Jeśli nawet skarby dane Cezarionowi i spiętrzone w ładowni statku nie rozbudzą pożądania dworzan, jeśli nawet zbiegowie wymkną się pułapkom zastawianym przez Oktawiana, to jakie przyjęcie czeka u króla Etiopów tę garstkę wygnańców, tę grupkę niewydarzonych żołnierzy? W którejś chwili będą musieli porzucić statek i podążyć dalej pieszo. Jeśli nawet uda im się dotrzeć do brzegów Morza Czerwonego, czy etiopski król naprawdę posunie swą przyjaźń do zwyciężonej królowej tak daleko, by dać im statek na podróż do Indii?

Porus, pochodzący z tych ziem, obiecywał, że zawiezie ich bezpiecznie na zachodnie wybrzeże, gdzie jego bramińska rodzina była potężna i szanowana. Ale czy można ufać tym fantazjom wysnutym z pragnienia oczarowania i zachwycenia słuchaczy? W Aleksandrii, w pałacu, nikt lepiej od Porusa nie umiał zabawiać dzieci Kleopatry, które wieczorami wolały słuchać jego opowieści, niż czytać w księgach o dalekich krajach, takich jak Indie. Nie zasnęły, dopóki nie zawołano Porusa, aby opowiedział im o zwierzętach mieszkających na jego ziemi i mówiących ludzkim głosem, o ptakach powtarzających dźwięki i słowa z taką samą intonacją, jak robił to człowiek. O tajemniczym księciu i o jego niewidzialnych wojownikach, przyjmujących nagle cielesną postać w miejscach, gdzie poddani najmniej się ich spodziewali…

Teraz także pozostali trzej chłopcy, rozesłani po świecie z rozkazu królowej, która miała nadzieję ich uratować, uwolnili już od strachu przed Rzymem swe mdłe ciała, odnalezieni przez płatnych zabójców Oktawiana Cezara.
Żadne z dzieci Kleopatry nie mogło się jednak równać z synem, którego miała z Cezarem, i nie tylko z powodu jego urody. Tam, pod namiotem, spoczywał młodzieniec, który kazał greckiej niewolnicy Lanii nosić za nim czarną kotkę. Nie potrafił się rozstać ze zwierzątkiem nawet wtedy, gdy matka i Antoniusz pokazali go ludowi, proklamując chłopca „królem królów”.

Mijały dni, a przed oczami zbiegów przesuwał się krajobraz Egiptu. Im bardziej przybliżali się do Teb, tym realniejsze stawało się niebezpieczeństwo, że ktoś ich zatrzyma. Cezarion i kotka Amaltea bawili się razem. Było jakieś podobieństwo w ich nieoczekiwanych gestach, w intensywnych spojrzeniach, przypominających nieruchomy wzrok posągów. Nie zważali na to, kto się akurat koło nich znajduje. Amaltea już wiele razy podrapała Rodona, aż ten wysyczał po cichu groźbę wobec kotki. Nie umknęła ona czujnym uszom Cezariona, który odwrócił się nagle:
— Rodonie! Gdybym miał odciążyć statek, nie zawahałbym się wrzucić do wody ciebie…

Jakże imponująco piorunował wzrokiem i zaciskał pięści, potrząsając czarnymi lokami na wspaniałej głowie: chłopiec pochodził z królewskiego rodu, potrafił pokazać, kto rządzi, nawet na statku uciekinierów. W jednej chwili obudził do życia autorytet aleksandryjskiego króla. Preceptor rozsądnie się oddalił, by usiąść obok mostku, gdzie pod osłoną namiotu Lania rozdzielała wino palmowe i z wdziękiem łagodziła napięcia.
— Gdyby nie ty, nigdy nie dotarlibyśmy tak daleko — mruczał do niej Rodon, nie potrafiąc oderwać oczu od kobiety. I poprawiał sobie ufarbowane henną włosy, przesuwając upierścienione palce po skroniach i karku. Włosy wciąż gęste, mimo że przekroczył już sześćdziesiątkę.
— Ta kotka jest mądrzejsza od ciebie, Rodonie. Niczego cię nie nauczyła twoja wiedza. Cezarion kocha ją bardziej niż nas wszystkich razem wziętych — uśmiechała się Lania, odsłaniając mlecznobiałą skórę w rozcięciu tuniki, rozchylającym się, gdy nalewała wino. Jak trudno było współżyć w tak ciasnej przestrzeni. A ona, jedyna kobieta wśród pasażerów, nie wiedziała już, jak powstrzymać niektóre zaloty. Pewnego dnia Porus zabawiał ją swoją szyderczą ironią, podczas gdy jedli przy długim stole i rozkoszowali się smakiem potraw i wina:

— Popatrz na Teodota i jego paszczę krokodyla… — usta i nos Porusa wykrzywiały się, naśladując wysuniętą szczękę Teodota. — A Sosigenes? Puszczyk, widzisz, nie dotyka posadzki — i poruszał ramionami, udając trzepotanie skrzydeł. — Omfalus zaraz zarży, jeśli dalej będzie tak nerwowo węszył… Jego nozdrza zmienią się w chrapy. Strzeż się jednak Arety i jego furii byka… — złośliwe czarne oczy indyjskiego eunucha przyjmowały niepewny wyraz, wahając się między podziwem dla przystojnego stratega a pragnieniem wprawienia w zażenowanie kobiety, która spuszczała wzrok. Porus rozkoszował się swoją kapryśną władzą półmężczyzny, tak jak ci wszyscy, którzy utracili swoją męskość. Lania wiedziała o tym dobrze, bo miała okazję żyć wśród eunuchów na dworze. Ale w tych okolicznościach zaprzątało ją coś innego niż przypatrywanie się wspaniałym lędźwiom tych samców.

Całą swą osobą była oddana Cezarionowi, tylko dla niego otwierała rankiem oczy, gdy na chwilę czuła się zdezorientowana, wodząc wzrokiem po niskich ścianach kajuty i kołyszącej się podłodze w poszukiwaniu bibelotu ze swojej komnaty w wieży, w Aleksandrii. Tam, wyglądając przez okno wychodzące na port Eunostos, marzyła, że któregoś dnia wsiądzie na jeden ze statków przecinających błękit morza i odwiedzi jońską wyspę, na której się urodziła, a potem powróci umrzeć do Aleksandrii, gdzie mieszkała już ze swoją prawdziwą rodziną.

Cytowany fragment pochodzi z książki Roberto Pazziego Pokój na wodzie. Przełożyła Monika Woźniak. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

 
Wesprzyj nas