Kolejny – szósty – tom przygód dwóch złodziei: Royce’a Melborne’a i Hadriana Blackwatera w świecie Elanu stworzonym przez Michaela J. Sullivana.


pradawna stolicaSpadkobierca Novrona został odnaleziony, wojny ustały, a architekci nowego imperium nie żyją. Powinien nastać czas pokoju i dobrobytu, ale skończył się Uli Vermar i nadciąga armia elfów, siejąc po drodze spustoszenie. Ludzkość i świat Elanu może ocalić jedynie starożytny przedmiot, lecz jego odzyskanie wymaga dotarcia do miasta, które zniknęło przed wiekami. Imperatorka Modina wysyła grupę starannie dobranych ludzi na niebezpieczną wyprawę do Percepliquisu…

Michael J. Sullivan (ur. 1961) – amerykański pisarz fantasy. Debiutował w 2008 roku powieścią „Królewska krew”, która rozpoczyna epicką serię o przygodach dwóch złodziei: Royce’a Melborne’a i Hadriana Blackwatera. Książka spotkała się z gorącym przyjęciem czytelników (była tłumaczona na sześć języków, ukazało się kilka wydań), co otworzyło drogę do opublikowania kolejnych części. W Polsce seria została wydana w czterech tomach – pierwszy, na który składają się powieści „Królewska krew” oraz „Wieża elfów”, ukazał się w 2011 roku. Historia została tak przemyślana, aby każdy tom stanowił zamkniętą całość.

Michael J. Sullivan
Pradawna stolica
Tłumaczenie: Edward Szmigiel
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 25 lipca 2013

Rozdział 1
Dziecko

Miranda była pewna, że tak właśnie zacznie się koniec świata – nie będzie ostrzeżenia, ale wybuchnie pożar. Nocne niebo za nimi jarzyło się czerwienią, gdy płomienie i snopy iskier buchały w jego stronę. Płonął uniwersytet w Sheridanie. Miranda, która dźwigała ciężki tobołek i trzymała Mercy za rączkę, bała się, że zgubi dziewczynkę w ciemności. Uciekali od wielu godzin, biegnąc na oślep przez sosnowy las, przedzierając się między niewidocznymi gałęziami, pod którymi leżała gruba warstwa śniegu. Miranda brnęła przez zaspy sięgające jej powyżej kolan, torując drogę dziewczynce i staremu profesorowi.
– Idź dalej! Nie czekaj na mnie! – krzyknął Arcadius, nie mogąc za nimi nadążyć.
Miranda poruszała się najszybciej, jak potrafiła. Za każdym razem, gdy słyszała jakiś dźwięk lub zdawało się jej, że widzi czyjś cień, siłą woli powstrzymywała się, żeby nie krzyknąć. Niewiele brakowało, a wpadłaby w panikę. Śmierć deptała im po piętach, a ona miała wrażenie, że stopy ma ciężkie jak z ołowiu.

Żałowała dziecka i martwiła się, że sprawia Mercy ból, ciągnąc ją za sobą. Raz szarpnęła ją nawet za mocno i mała się przewróciła. Krzyknęła, gdy upadła twarzą w śnieg, ale od razu wzięła się w garść. Już dawno przestała zadawać pytania i narzekać, że jest zmęczona. W ogóle przestała się odzywać i wytrwale podążała za Mirandą. Byłą dzielną dziewczynką. Dotarli do drogi i Miranda uklękła, żeby przyjrzeć się dziecku. Mercy ciekło z nosa, do rzęs przykleiły jej się płatki śniegu, a do czoła przywarły przepocone czarne włosy. Miranda odgarnęła jej kilka kosmyków za uszy, podczas gdy Pan Prążek, szop pracz, który owinął się wokół szyi dziewczynki jak etola, bacznie ją obserwował. Mercy nalegała, żeby przed ucieczką wypuścić zwierzęta z klatek. Uwolniony szop wdrapał się na jej ramię i mocno go uczepił. Widocznie też wyczuł, że dzieje się coś złego.
– Jak się czujesz? – spytała Miranda, nasuwając małej kaptur na głowę i mocniej spinając płaszcz klamrą.
– Zimno mi w stopy – odparła Mercy szeptem, wpatrując się w śnieg.
– Mnie też – odrzekła Miranda najpogodniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć.
– Niezły ubaw, co? – rzekł stary profesor, wspinając się po zboczu, by do nich dołączyć. Gdy zdejmował torbę z ramienia, z jego ust wydobywały się duże obłoki pary. Brodę i brwi miał zasklepione grubą warstwą śniegu i lodu.
– A jak ty się czujesz? – spytała Miranda.
– Świetnie, doskonale. Stary człowiek potrzebuje od czasu do czasu trochę ruchu, a także odpoczynku. Musimy jednak kontynuować wędrówkę.

– Dokąd idziemy? – spytała Mercy.
– Do Aquesty – odparł Arcadius. – Wiesz, co to Aquesta, prawda, słonko? To właśnie tam jest wielki pałac, z którego rządzi imperatorka. Chciałabyś ją poznać, co?
– Czy zdoła ich powstrzymać?
Miranda zobaczyła, że dziewczynka spogląda ponad ramieniem starego człowieka na płonący uniwersytet. Uszli już wiele mil, ale ogień wciąż rozjaśniał horyzont. Ponad jego blaskiem widać było cienie. Niektóre opadały pionowo, a z innych, krążących nad uniwersytetem, tryskały strumienie płomieni.
– Miejmy nadzieję, słonko, miejmy nadzieję – odrzekł Arcadius. – Tymczasem ruszajmy w drogę. Wiem, że jesteś zmęczona i zziębnięta. Ja też. Ale musimy jak najszybciej stąd się oddalić.
Mercy, drżąc z zimna, skinęła głową, a może tylko wykonała podobny ruch. Trudno to było ocenić. Miranda strzepnęła śnieg z pleców i nóg dziewczynki, żeby uchronić ją przed większym przemoczeniem. Pan Prążek obserwował jej działania z chłodną rezerwą.
– Myślisz, że wszystkie zwierzęta się wydostały? – zapytała Mercy.
– Jestem tego pewny – stwierdził Arcadius. – Przecież są bystre, prawda? Choć może nie aż tak jak Pan Prążek, bo jemu udało się załapać na przejażdżkę.
Mercy znów skinęła głową i dodała z nadzieją w głosie:
– Jestem pewna, że Filiżance udało się uciec. Umie latać.
Miranda sprawdziła tobołek dziewczynki i własny, żeby upewnić się, czy oba są zamknięte i mocno związane. Spojrzała na ciemną drogę.

– Doprowadzi nas przez Colnorę do samej Aquesty – wyjaśnił stary czarnoksiężnik.
– Jak długo będziemy tam szli? – spytała Mercy.
– Kilka dni, może tydzień. Dłużej, jeśli utrzyma się kiepska pogoda.
Miranda dostrzegła niezadowolenie w oczach Mercy.
– Nie martw się. Jak będziemy trochę dalej, zatrzymamy się na odpoczynek i posiłek. Przygotuję coś gorącego, a potem trochę się prześpimy. Na razie jednak musimy iść dalej. Na drodze będzie nam łatwiej.
Miranda chwyciła rękę dziewczynki i ruszyli. Z radością stwierdziła, że jej przewidywania się sprawdziły. Wędrówkę ułatwiały pozostawione przez wozy koleiny oraz to, że schodzili po zboczu. Maszerowali raźnym krokiem i niebawem las za ich plecami przesłonił ognistą łunę. Wkroczyli w ciemny i cichy świat, w którym towarzystwa dotrzymywał im jedynie świst zimnego wiatru. Miranda spojrzała na starego profesora, który powłóczył nogami i przyciskał płaszcz do szyi. Miał zaczerwienioną i pokrytą krostami twarz. Z trudem łapał oddech.
– Na pewno dobrze się czujesz?
Arcadius z początku nie odpowiedział. Podszedł do Mirandy, zmusił się do uśmiechu i szepnął jej do ucha:
– Obawiam się, że może będziecie musiały dokończyć podróż beze mnie.
– Co takiego? – odparła Miranda głośno i zerknęła na dziewczynkę.
Mercy nie podniosła głowy.
– Wkrótce zrobimy postój. Odpoczniemy i jutro pójdziemy wolniej. Przeszliśmy dziś szmat drogi.
Wezmę twoją torbę – zaproponowała i wyciągnęła rękę do Arcadiusa.
– Nie, sam ją poniosę. Wiesz, że jest bardzo krucha i… niebezpieczna. Jeśli ktoś zginie, niosąc ją, niech to będę ja. A jeśli chodzi o odpoczynek, nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Nie mam dość sił na taką podróż. Oboje to wiemy.
– Nie możesz się poddawać.
– Nie zamierzam. Przekazuję zadanie tobie. Dasz sobie radę.
– Ale nie wiem, co robić. Nigdy nie wyjawiłeś mi planu.
– Bo często się zmienia. Miałem nadzieję, że regenci zaakceptują Mercy jako spadkobierczynię Modiny, ale odmówili. – Arcadius zachichotał.
– Co teraz?
– Teraz Modina zasiada na tronie, więc mamy drugą szansę. Najlepsze, co możesz zrobić, to dotrzeć do Aquesty i starać się o audiencję u niej.
– Ale nie wiem, jak…
– Znajdziesz sposób. Przedstaw imperatorce Mercy. To będzie pierwszy krok w dobrym kierunku. Wkrótce tylko ty będziesz znała prawdę. Nie podoba mi się, że obarczam cię tym ciężarem, ale nie mam wyboru.
– Nie, to matka obarczyła mnie tym ciężarem. Nie ty. – Miranda pokręciła głową.
– Wyznanie na łożu śmierci to poważna sprawa.
– Stary człowiek skinął głową. – Ale dzięki temu mogła odejść w spokoju.
– Tak sądzisz? A może jej duch wciąż tu jest? Czasami odnoszę wrażenie, jakby mnie obserwowała… prześladowała. Płacę cenę za jej słabość, tchórzostwo.
– Twoja matka była młoda, biedna i ciemna. Widziała śmierć dziesiątek ludzi oraz zabójstwo matki i dziecka i ledwie uszła z życiem. Była w ciągłym strachu, że pewnego dnia ktoś odkryje, iż to były bliźniaki, a ona uratowała jednego z nich.
– Ale – powiedziała z goryczą Miranda – postąpiła niewłaściwie i okrutnie. A najgorsze jest to, że nie mogła zabrać grzechu z sobą do grobu. Musiała mi powiedzieć, obarczyć mnie odpowiedzialnością za naprawienie jej błędów. Powinna…

Mercy zatrzymała się gwałtownie, ciągnąc Mirandę za rękę.
– Kochanie, musimy… – Miranda urwała, spoglądając na dziewczynkę.
W słabym świetle wczesnego poranka dostrzegła strach na jej twarzy. Mercy patrzyła na miejsce, w którym droga opadała ku dużemu mostowi z kamienia.
– Przed nami światło – oznajmił Arcadius.
– Czy…? – zaczęła Miranda, ale stary nauczyciel pokręcił głową.
– To ognisko, chyba nawet kilka. Podejrzewam, że to kolejni uchodźcy. Możemy się do nich przyłączyć i będzie nam się łatwiej szło. Jeśli się nie mylę, obozują na drugim brzegu Galewyru. Nie miałem pojęcia, że zaszliśmy aż tak daleko. Nic dziwnego, że się zasapałem.
– No, widzisz? – powiedziała Miranda do dziewczynki, gdy znów ruszyli naprzód. – Już po naszych kłopotach. Może będą nawet mieli wóz, na którym będzie mógł jechać stary człowiek.

Arcadius uśmiechnął się do niej z wyższością, ale w duchu ucieszył się z takiej możliwości.
– Wtedy może nasza sytuacja się poprawi – dodał.
– Będziemy…
Dziewczynka ścisnęła rękę Mirandy i znów przystanęła. Drogą zbliżali się do nich kłusem konni. Z nozdrzy zwierząt buchała para, gdy prychały, uderzając kopytami o oblodzoną ziemię. Opatuleni ciemnymi płaszczami jeźdźcy mieli kaptury na głowach, a twarze częściowo owinęli szkarłatnymi szalami, toteż trudno ich było rozpoznać, ale co do jednego nie było wątpliwości: to byli sami mężczyźni. Miranda naliczyła trzech. Jechali od południa, ale nie od strony ognisk. To nie byli uchodźcy.
– Co o tym sądzisz? – spytała dziewczyna. – Rozbójnicy?
Profesor pokręcił głową.
– Co zrobimy?
– Obyśmy nic nie musieli. Przy odrobinie szczęścia to zacni ludzie, którzy przychodzą nam z pomocą. W przeciwnym razie… – poklepał ponuro torbę – dotrzyj do tych ognisk i poproś o schronienie. A potem zaprowadź Mercy do Aquesty. Unikaj regentów i spróbuj przedstawić imperatorce historię dziewczynki. Powiedz jej prawdę.
– Ale co, jeśli…
Jeźdźcy podjechali i zwolnili tempo.
– Co my tu mamy? – spytał jeden z nich.
Miranda nie widziała, który się odezwał, ale domyślała się, że wysoki, jadący na przodzie. Przyglądał się stojącym nieruchomo uciekinierom, podczas gdy oni słuchali chrapliwego sapania koni.
– Cóż za korzystny zbieg okoliczności – dodał jeździec i zsiadł z wierzchowca. – Właśnie do ciebie jechałem, starcze.

Trzymał ostrożnie rękę przy boku i poruszał się sztywno. Jego przenikliwe oczy spoglądały groźnie spod kaptura.
– Poranny spacerek w śnieżycy? – spytał, podchodząc do profesora.
– Bynajmniej – odparł Arcadius. – Uciekamy.
– Nie wątpię. Najwidoczniej gdybym zwlekał jeszcze choćby dzień, nie spotkałbym cię i mógłbyś się wymknąć. Twoje przyjście do pałacu było głupim błędem. Za dużo powiedziałeś. I co ci to dało? Powinieneś być mądrzejszy. Ale wraz z wiekiem przychodzi desperacja. – Spojrzał na Mercy. – To ta dziewczynka?
– Guy… – odrzekł Arcadius. – Sheridan płonie. Elfy przekroczyły Nidwalden i ruszyły do ataku!

Guy! Miranda znała go, a przynajmniej jego reputację. Arcadius nauczył ją nazwisk wszystkich wartowników Kościoła. Według niego Luis Guy był najgroźniejszy z nich. Wszystkimi kierowała obsesja, wszystkich wybrano ze względu na fanatyczną ortodoksyjność, ale Guy wyróżniał się spośród nich. Jego matka, której panieńskie nazwisko brzmiało Evone, była pobożną dziewczyną. Poślubiła lorda Jarreda Sereta, bezpośredniego potomka lorda Dariusa Sereta, któremu patriarcha Venlin zlecił odnalezienie spadkobiercy starego imperium. Luis Guy dostał to zadanie w spuściźnie.
– Nie rób ze mnie głupca. To o niej mówiłeś Saldurowi i Ethelredowi, prawda? To ją chciałeś przygotować jako następną imperatorkę. Czemu miałbyś to robić, starcze? Dlaczego akurat ona? To kolejny podstęp? A może chciałeś nam ją podrzucić, żeby odpokutować za swój błąd?
Guy przykucnął, żeby przyjrzeć się twarzy Mercy.
– Podejdź, dziecko.
– Nie! – warknęła Miranda, przyciągając dziewczynkę do siebie.
Guy powoli wstał.
– Puść ją – rozkazał.
– Nie.
– Wartowniku Guy! – krzyknął Arcadius. – To zwykła wiejska dziewczynka. Sierota, którą przygarnąłem.
– Czyżby?
Wartownik wyjął miecz.
– Bądź rozsądny. Nie masz pojęcia, co robisz.
– Wręcz przeciwnie. Wszyscy tak się skupili na Esrahaddonie, że pozostawałeś niezauważony. Kto by pomyślał, że wskażesz drogę do spadkobiercy nie raz, ale dwa razy?
– Spadkobiercy? Spadkobiercy Novrona? Oszalałeś? Sądzisz, że dlatego rozmawiałem z regentami?
– A nie?
– Nie. – Pokręcił głową, uśmiechając się z rozbawieniem. – Przyszedłem, bo podejrzewałem, że nie pomyśleli o sukcesji, i chciałem pomóc w wyedukowaniu następnego imperialnego przywódcy.
– Ale upierałeś się przy niej, tylko przy tej dziewczynce. Po co miałbyś to robić, gdyby nie była prawdziwą spadkobierczynią?
– To nie ma sensu. Skąd mógłbym to wiedzieć? A nawet czy spadkobierca żyje?
– Rzeczywiście, skąd. To był brakujący element. Właściwie to jesteś jedyną osobą, która mogłaby to wiedzieć. Powiedz, Arcadiusie Latimerze, kim był twój ojciec.
– Tkaczem, ale nie rozumiem…
– A więc jak ubogi syn tkacza z małej wioski został magistrem wiedzy na uniwersytecie w Sheridanie? Wątpię, czy twój ojciec w ogóle umiał czytać, mimo to ty jesteś jednym z najznamienitszych uczonych na świecie. Jak to się stało?
– Doprawdy, Guy, nie sądziłem, że będę musiał wyjaśniać zalety ambicji i ciężkiej pracy komuś takiemu jak ty.
– Zniknąłeś na dziesięć lat, a po powrocie miałeś znacznie bogatszą wiedzę… – Wartownik uśmiechnął się szyderczo.
– Zmyślasz.

Na twarzy Guya pojawił się uśmieszek.
– Kościół nie pozwala byle komu nauczać na swoim uniwersytecie. Sądziłeś, że nie przechowują dokumentów?
– Skądże. Po prostu nie myślałem, że je zobaczysz. – Stary człowiek się uśmiechnął.
– Jestem wartownikiem, idioto! Mam dostęp do wszystkich archiwów Kościoła.
– Tak, ale nie przypuszczałem, że moje badania naukowe kogokolwiek zainteresują. Za młodu byłem buntownikiem, na dodatek przystojnym. Czy w dokumentach to odnotowano?
– Natknąłem się na informację, że znalazłeś grobowiec Yolrica. Kto to był?
– A już myślałem, że wiesz wszystko.
– Nie miałem czasu na ślęczenie w bibliotekach. Śpieszyłem się, żeby cię załapać.
– Ale dlaczego? Czemu mnie ścigasz? Czemu dobyłeś miecza?
– Bo spadkobierczyni Novrona musi umrzeć.
– Nie jest spadkobierczynią. Czemu tak uważasz? Skąd mógłbym w ogóle wiedzieć, kim jest spadkobierca?
– Bo to jedna z tajemnic, z którymi wróciłeś. Odkryłeś, jak odszukać spadkobiercę.
– Ba! Naprawdę, Guy, masz bujną wyobraźnię.
– Natrafiłem na inne zapiski. Kościół wezwał cię na przesłuchanie. Sądzili, że może udałeś się do Percepliquisu, tak jak Edmund Hall. A potem, ledwie kilka dni po tamtym spotkaniu, w Ratiborze doszło do walki. Zabito ciężarną kobietę i jej męża. Zostali zidentyfikowani jako Linitha i Naron Brownowie, a zginęli wraz z dzieckiem z rąk seretów. To ciekawe, że po stuleciach poszukiwań mój poprzednik zdołał odnaleźć spadkobiercę Novrona zaledwie kilka dni po twoim przesłuchaniu. – Guy spiorunował profesora wzrokiem. – Zawarłeś układ z Kościołem? Podałeś informacje w zamian za wolność? Na pewno powiedzieli ci, że chcą odnaleźć spadkobiercę, żeby posadzić go na królewskim tronie. Wyobrażam sobie, co poczułeś, gdy odkryłeś, co naprawdę zrobili.

Guy przerwał, żeby Arcadius mógł odpowiedzieć, ale profesor milczał.
– Wszyscy myśleli, że to koniec rodu, prawda? Nawet patriarcha nie miał pojęcia, że spadkobierca wciąż żyje. A potem Esrahaddon uciekł i poszedł prosto do Degana Gaunta. Tyle że Degan nim nie jest. Ja też dałem się nabrać i długo tkwiłem w błędzie, ale wyobraź sobie wstrząs, jakiego doznałem, kiedy Gaunt nie przeszedł pomyślnie powtórnej próby krwi. To bez wątpienia był skutek tego samego eliksiru, którego Esrahaddon użył na królu Amracie i Ariście, wzbudzając podejrzenia Bragi co do Essendonów. Powinniśmy się domyślić, iż czarnoksiężnik starego imperium nie jest głupcem i nigdy nie doprowadzi nas do prawdziwego spadkobiercy. Ale ty odnalazłeś go, stosując tę samą sztuczkę co za pierwszym razem. – Spojrzał na Mercy. – Kim ona jest? Bękartem? Bratanicą? – Ruszył do Mirandy. – Puść ją.
– Nie! – krzyknął stary profesor.
Jeden z żołnierzy chwycił Mirandę, a drugi odciągnął od niej dziewczynkę.
– Ale lepiej się upewnić. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu.

Wykonał zwinny ruch nadgarstkiem i rozciął dłoń Mercy. Dziewczynka wrzasnęła, a Pan Prążek syknął.
– To niepotrzebne! – zdenerwował się Arcadius.
– Pilnujcie ich – rozkazał Guy pozostałym i podszedł do swojego wierzchowca.
– Sza, bądź dzielną dziewczynką – powiedziała Miranda do Mercy.
Guy położył ostrożnie miecz na ziemi, po czym wyjął z sakwy skórzane etui, a z niego zestaw trzech fiolek. Odkorkował pierwszą, przechylił ją lekko i postukał w nią palcem, aż szczypta proszku spadła na pokryty krwią czubek miecza.
– Chcę stąd iść – pochlipywała Mercy, podczas gdy strażnik mocno ją trzymał. – Proszę, możemy odejść?
– Ciekawe – wymamrotał do siebie Guy, po czym opróżnił następną fiolkę; znajdujący się w niej płyn zasyczał po zetknięciu z ostrzem.
– Guy! – krzyknął do niego Arcadius.
– Bardzo ciekawe – ciągnął rycerz sereta, odkorkowując ostatnią buteleczkę.
– Guy, nie rób tego! – ryknął stary człowiek.
Ale wartownik wylał jedną kroplę na końcówkę klingi.

Puk! Rozległ się odgłos jak przy odkorkowywaniu butelki wina i pojawił rozbłysk podobny do błyskawicy. Rycerz wstał, wpatrując się w koniec swojego miecza, i wybuchnął śmiechem, który brzmiał upiornie jak śpiew szaleńca.
– Wreszcie znalazłem spadkobiercę Novrona. Poszukiwania prowadzone przez moich przodków dobiegną końca za moją sprawą.
– Mirando – szepnął Arcadius – sama już nic nie zrobisz.
Spojrzał w stronę obozu uchodźców. W porannym świetle Miranda zobaczyła kilka słupów dymu. Możliwa pomoc była boleśnie blisko, zaledwie kilkaset metrów stąd.
– Poświęciłem życie na naprawienie swojego błędu, ale teraz do ciebie należy zrobienie tego, co konieczne – wyjaśnił stary profesor.
Luis Guy chwycił dziewczynkę i posadził ją na grzbiecie swojego wierzchowca.
– Zabierzemy ją do patriarchy.
– A co z resztą, sir? – spytał jeden z zakapturzonych mężczyzn.
– Bierzcie starego. Kobietę zabijcie.
Mirandzie serce na chwilę zamarło, gdy żołnierz sięgnął po miecz.
– Czekaj! – powstrzymał go Arcadius. – A co z rogiem? Patriarcha będzie też chciał dostać róg, prawda?
Guy zerknął szybko na torbę Arcadiusa.
– Masz go? – spytał.
Starzec spojrzał z rozpaczą na Mirandę i rzucił się do ucieczki.
– Pilnuj dziecka – rozkazał Guy jednemu żołnierzowi, rzucając mu lejce konia, po czym skinął na drugiego i razem ruszyli w pogoń za Arcadiusem, który biegł szybciej, niż Miranda mogłaby sądzić.
Obserwowała go – swojego najbliższego przyjaciela – jak pędzi drogą, którą przyszli, a za nim powiewa płaszcz. Mogłaby uznać ten widok za komiczny, ale wiedziała, co Arcadius ma w torbie. Wiedziała, dlaczego ucieka i co ona powinna zrobić.

Sięgnęła po sztylet ukryty pod płaszczem. Nigdy wcześniej nikogo nie zabiła, ale czy miała inny wybór? Człowiek stojący między nią a Mercy był żołnierzem, i to prawdopodobnie rycerzem sereta. Odwrócił się do niej plecami, żeby lepiej chwycić konia Guya, skupiając uwagę na Mercy i syczącym szopie, który kłapnął zębami w jego stronę. Miranda miała ledwie kilka sekund, zanim tamci dogonią Arcadiusa. Chciało jej się płakać, ponieważ wiedziała, co się wtedy stanie. Razem doszli tak daleko, tak wiele poświęcili… i gdy już się wydawało, że w końcu są blisko celu… zostaną powstrzymani w taki sposób… zamordowani na poboczu drogi… „Tragiczne” było zbyt słabym słowem na określenie tej niesprawiedliwości.

Ale na łzy będzie czas później. Profesor liczył na nią i ona go nie zawiedzie. To jedno spojrzenie wszystko jej powiedziało. Gdyby tylko udało im się zaprowadzić Mercy do Modiny… wszystko mogłoby wrócić do porządku. Wyjęła sztylet i popędziła naprzód. Z całych sił wbiła nóż żołnierzowi w plecy. Mężczyzna nie nosił kolczugi ani skórzanej zbroi i ostra głownia weszła głęboko, przebijając ubranie, skórę i mięśnie. Ale wartownik obrócił się na pięcie i uderzył Mirandę wierzchem dłoni w policzek. Dziewczyna zachwiała się, a następnie upadła na śnieg, wciąż trzymając sztylet, którego rączka była śliska od krwi. Mercy chwyciła się mocno siodła i wrzasnęła. Szop zaświergotał, strosząc futerko.

 
Wesprzyj nas