Pierwsza część trylogii znad Zatoki Friday – opowieść o miłości, rozstaniu oraz sile, z jaką magia może wywierać wpływ na rzeczywistość – zabierze cię w najbardziej romantyczną podróż twojego życia.
[bootstrap_tab name=”Zapowiedź” link=”tab1-slug” active=”active”]
Ścieżka słońcaLucy Marinn zajmuje się szkłem artystycznym i mieszka nad przepiękną, malowniczą Zatoką Friday wraz z chłopakiem, Kevinem, którego uważa za swoją pokrewną duszę. Już od dziecka Lucy posiada szczególny dar – magiczne zdolności, dzięki którym tworzy niezwykłe formy ze szkła – i bardzo zależy jej na tym, by go nie utracić. Gdy jednak spotyka ją przykra niespodzianka, czyli najbardziej bolesna zdrada, jaką można sobie wyobrazić, zaczyna kwestionować swoje życiowe decyzje. Chłopak zostawia ją dla jej własnej siostry. Rozpacz Lucy dodatkowo potęguje fakt, że nad całym jej dotychczasowym życiem uczuciowym ciąży piętno niewłaściwych wyborów.

Ponieważ rodzina Lucy nie kryje swej dezaprobaty wobec zaistniałej sytuacji, Kevin prosi swojego przyjaciela, Sama Nolana, właściciela lokalnej winnicy na wyspie San Juan, by „zawrócił Lucy w głowie” i w ten sposób pomógł jej szybciej dojść do siebie. Między Samem a Lucy zaczyna rodzić się prawdziwe uczucie. Dziewczyna musi jednak zadać sobie pytanie, czy warto po raz kolejny podejmować ryzyko i angażować się w nowy związek.

Lucy podaje w wątpliwość swoje dotychczasowe wyobrażenia o miłości i lojalności, zaczyna inaczej postrzegać życiowe błędy, stare przyzwyczajenia i nowe początki, a jednocześnie przekonuje się, że z pewnych rzeczy – nawet gdy ulegną zniszczeniu – można po raz kolejny stworzyć coś pięknego. Pojmuje również, że jedynie poprzez odkrycie naszego prawdziwego „ja” możemy odnaleźć osobę, która rzeczywiście na nas zasługuje.

Talent Lisy Kleypas sprawia, że jej czytelnicy na przemian płaczą, śmieją się i cieszą już po lekturze kilku pierwszych stron książki.
„RT Book Reviews”

W swojej nowej książce Kleypas kreuje barwne postaci oraz fascynujący romantyczny wątek, wzbogacony o nadnaturalne elementy. Wszystko to tworzy niezapomniany romans, którego czytanie to czysta magia.
„Booklist, Starred Review”

Fani autorki z pewnością nie będą mogli się oderwać od jej nowej powieści.
„USA Today”

Lisa Kleypas (ur. 1964) – bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie.

Lisa Kleypas
Ścieżka słońca
Tłumaczenie: Anna Popiel
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 9 lipca 2013

 

[/bootstrap_tab]

[bootstrap_tab name=”Fragment” link=”tab2-slug” ]
Rozdział pierwszy

Gdy Lucy Marinn miała siedem lat, w jej życiu nastąpiły trzy ważne wydarzenia: poważna choroba Alice, jej młodszej siostry, konkurs naukowy, do którego została zgłoszona, oraz odkrycie, że magia istnieje naprawdę, a dokładniej – że ona, Lucy, może w magiczny sposób wywierać wpływ na rzeczywistość. Od tej pory już zawsze miała towarzyszyć jej świadomość, że szarą codzienność dzieli od nadrealnego świata zaledwie krok, oddech, uderzenie serca.

Nie było to jednak spostrzeżenie z gatunku tych, które dodają nam odwagi i śmiałości. Przynajmniej nie w wypadku Lucy. Stała się bardzo ostrożna. Wręcz tajemnicza. Ujawnienie magicznych zdolności, szczególnie takich, nad którymi nie posiada się kontroli, stanowi bowiem dowód na twoją odmienność. A nawet dla siedmioletniego dziecka było oczywiste, że znalezienie się po niewłaściwej stronie linii oddzielającej odmienność od normalności jest czymś niepożądanym. Każdy chciał gdzieś przynależeć. Problem jednak polegał na tym, iż sam fakt posiadania takiego sekretu – nieważne, jak dobrze strzeżonego – wystarczył, by zbudować mur między tobą a całą resztą świata.

Lucy nie była pewna, dlaczego magiczne zdolności ujawniły się u niej właśnie w tamtym konkretnym momencie oraz jakie wydarzenia wywarły na to bezpośredni wpływ, ale miała wrażenie, że wszystko zaczęło się od choroby jej młodszej siostry. Pewnego ranka Alice obudziła się z całkiem zesztywniałą szyją, gorączką i krwistoczerwoną wysypką. Kiedy tylko matka zobaczyła, w jakim dziewczynka jest stanie, natychmiast krzyknęła do ojca, by wezwał lekarza. Lucy, przestraszona panującym w domu zamętem, usiadła w szlafroku na kuchennym taborecie i z bijącym sercem obserwowała, jak rzucona z całych sił przez ojca słuchawka odbija się niczym piłka od plastikowych widełek.

– Włóż buty, Lucy. Szybko… – Głos ojca, zawsze tak spokojny, załamał się na ostatnim słowie. Jego twarz była trupio blada.
– Co się dzieje?
– Zabieramy Alice do szpitala.
– Czy pojadę z wami?
– Zostaniesz u pani Geiszler.
Na samą wzmiankę o sąsiadce, która podnosiła krzyk, ilekroć Lucy przejeżdżała rowerem przez trawnik przed jej domem, dziewczynka zaprotestowała:
– Nie chcę. Boję się jej.
– Nie zaczynaj, Lucy. – Ojciec spojrzał na nią tak, że słowa uwięzły jej w gardle.

Wsiedli do samochodu. Matka zajęła miejsce z tyłu, trzymając Alice w ramionach jak niemowlę. Chora wydawała z siebie tak nieprzyjemne dźwięki, że Lucy zakryła sobie uszy dłońmi i skuliła się na siedzeniu, chcąc zajmować jak najmniej miejsca. Wilgotna winylowa tapicerka kleiła się jej do nóg. Rodzice wysadzili ją przed domem pani Geiszler, po czym odjechali z takim pośpiechem, że opony ich minivana zostawiły czarne ślady na podjeździe. Krzywiąc się w brzydkim grymasie, który sprawił, że jej twarz zmarszczyła się jak roleta, pani Geiszler zabroniła Lucy czegokolwiek dotykać. Dom był pełen antyków. W powietrzu unosiła się przyjemna woń starych książek oraz ostry zapach cytrynowego środka do pielęgnacji mebli. Było tam cicho jak w kościele – żadnego telewizora grającego w tle, żadnej muzyki, rozmów czy dzwoniącego telefonu. Lucy siedziała nieruchomo na przykrytej brokatową kapą sofie, przyglądając się uważnie serwisowi do herbaty, rozstawionemu starannie na stoliku kawowym.

Wykonano go z niezwykłego szkła, jakiego dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała. Każda filiżanka i każdy spodek lśniły wielokolorowym blaskiem; ozdabiały je dodatkowo zygzaki i kwiaty namalowane grubą warstwą złotej farby. Lucy miała wrażenie, że kolory zmieniają się w zależności od kąta, pod jakim patrzy na naczynia. Jak zahipnotyzowana uklękła na podłodze, przekrzywiając głowę z boku na bok. Pani Geiszler stanęła w drzwiach i zaśmiała się krótko. Brzmiało to jak stukot kostek lodu zalewanych wodą.
– To szkło artystyczne – powiedziała. – Wykonano je w Czechosłowacji. Od stu lat należy do mojej rodziny.
– Jak to się stało, że w środku jest tęcza? – zapytała Lucy ściszonym głosem.
– Do roztopionego szkła wpuszcza się metal i farbę.
Słowa te niepomiernie zdumiały Lucy.
– Jak topi się szkło?
Ale pani Geiszler miała już dość wyjaśnień.
– Dzieci zadają zbyt wiele pytań – oświadczyła i udała się z powrotem do kuchni.

Wkrótce potem Lucy poznała nowe słowa. Była to nazwa choroby, na którą zapadła jej siostra: zapalenie opon mózgowych. Oznaczało to, że Alice wróci do domu bardzo słaba i wycieńczona, a Lucy musi być grzeczną dziewczynką, która pomaga rodzicom w opiece nad siostrą i przysparza im jak najmniej kłopotów. Oznaczało to również, że Lucy nie wolno kłócić się z Alice ani sprawiać jej żadnej przykrości. „Nie teraz” – właśnie te słowa dziewczynka słyszała najczęściej z ust rodziców. Długie spokojne lato okazało się niemiłą odmianą od wakacyjnej rutyny, czyli zabaw dla dzieci, biwaków i zdezelowanych budek z lemoniadą. Choroba zmieniła Alice w centralny punkt, wokół którego, niczym planety poruszające się niejednostajnym ruchem po swoich orbitach, nerwowo krążyła reszta rodziny. W ciągu kilku tygodni, jakie upłynęły od wyjścia dziewczynki ze szpitala, jej pokój został dosłownie zasypany stosem nowych zabawek i książek.

Wolno jej było biegać dookoła stołu w trakcie posiłków i nigdy nie musiała mówić „proszę” ani „dziękuję”. Choć mogła kłaść się spać później niż inne dzieci i zawsze dostawała największy kawałek ciasta, ciągle było jej mało. Dziecko, które otrzymywało wszystko, czego tylko zapragnęło, i to w nadmiarze, nie znało żadnych ograniczeń. Rodzina Marinnów mieszkała w Seattle, w dzielnicy Ballard, początkowo zasiedlonej przez emigrantów ze Skandynawii, którzy zajmowali się połowem łososi oraz przetwórstwem. I choć wraz z rozwojem tego terenu populacja Skandynawów znacznie się zmniejszyła, w okolicy wciąż można było natrafić na liczne ślady ich obecności. Matka Lucy wykorzystywała w swojej kuchni przepisy „odziedziczone” po skandynawskich przodkach: gravlax, czyli surowy łosoś peklowany w soli z dodatkiem cukru i koperku, wieprzowe rolady nadziewane suszonymi śliwkami z dodatkiem imbiru albo krumkake, kardamonowe ciasteczka zwijane w kształt rożka na drewnianych stożkach. Lucy uwielbiała pomagać matce w kuchni. Zwłaszcza że Alice nie interesowała się gotowaniem i nigdy im nie przeszkadzała.

Lato stopniowo gasło, przechodząc w rześką jesień, i w końcu zaczęła się szkoła. Sytuacja w domu Lucy jednak nie wykazywała żadnych oznak zmiany. Choć Alice wróciła do pełni sił, można było odnieść wrażenie, że życie rodzinne wciąż podporządkowane jest jej chorobie: „Nie denerwuj jej. Niech ma wszystko, czego chce”. Gdy Lucy poskarżyła się na tę niesprawiedliwość, jej matka zareagowała gwałtowniej, niż można się było spodziewać.
– Jesteś zazdrosna. Powinnaś się wstydzić. Twoja siostra omal nie umarła. Bardzo cierpiała. Masz wielkie szczęście, że nie musiałaś przechodzić przez to, co ona.
Przez długi czas Lucy nosiła w sobie poczucie winy, które regularnie dawało o sobie znać niczym uporczywa, nawracająca gorączka. Dopóki matka nie udzieliła jej tak surowej reprymendy, Lucy nie była w stanie nazwać tego męczącego uczucia. To właśnie ono sprawiało, że żyła w ciągłym stresie, ze ściśniętym żołądkiem i nerwami napiętymi jak struny skrzypiec. Okazało się, że to zazdrość. Choć dziewczynka nie wiedziała, jak pozbyć się tej negatywnej emocji, czuła, że nigdy nie wolno jej o tym mówić. Pozostało jej jedynie oczekiwanie na to, że w końcu wszystko będzie tak jak dawniej. Ale nigdy to nie nastąpiło. I choć ich matka zapewniała, że kocha obie swoje córki tak samo, tylko nieco inaczej, to Lucy miała wrażenie, że większą miłością darzy ona Alice.

Lucy uwielbiała swoją matkę, która zawsze wymyślała ciekawe zabawy na długie deszczowe dni i nigdy nie protestowała, gdy jej starsza pociecha przebierała się za dorosłą kobietę, wykorzystując do tego zawartość jej szafy oraz buty na wysokim obcasie. Ale można było odnieść wrażenie, że owa wesołość i czułość to tylko zasłona, za którą kryje się tajemnicza melancholia. Zdarzało się, że Lucy wchodziła do pokoju rodziców i zastawała matkę wpatrującą się pustym wzrokiem w ścianę, w jeden określony punkt, z wyrazem zagubienia i smutku na twarzy. Niekiedy Lucy skradała się rano na palcach do sypialni rodziców i wślizgiwała się pod grubą kołdrę tuż obok matki. Przytulały się wtedy do siebie, aż chłodne stopy dziewczynki robiły się ciepłe. Ojca zawsze to złościło. Gdy tylko orientował się, że Lucy jest z nimi, kazał jej wracać do swojego pokoju. „Za chwileczkę” – szeptała wtedy matka, obejmując mocno córkę. „Lubię tak zaczynać dzień”. A wtedy Lucy jeszcze mocniej się w nią wtulała.

Nie zawsze jednak wszystko układało się tak idealnie. Gdy tylko Lucy zdarzyło się w jakiś sposób rozczarować matkę, relacje między nimi natychmiast się pogarszały – na przykład kiedy ze szkoły przychodziła informacja, że Lucy rozmawiała podczas lekcji bądź dostała słabą ocenę ze sprawdzianu z matematyki, albo gdy dziewczynka nie przykładała się do ćwiczeń na pianinie, mama zaciskała usta i stawała się zimna jak lód. Lucy nigdy nie rozumiała, skąd bierze się w niej to poczucie, że musi sobie zasłużyć na wszystko to, co jej młodsza siostra otrzymywała bez żadnych ograniczeń. Po chorobie, której omal nie przypłaciła życiem, Alice stała się kapryśna i rozpieszczona. Zachowywała się wręcz okropnie. Wtrącała się do rozmów, bawiła się jedzeniem przy stole, wyrywała ludziom różne rzeczy z rąk. A rodzice w ogóle na to nie reagowali.

Pewnego wieczoru, gdy państwo Marinnowie postanowili zostawić dzieci z opiekunką i spędzić kilka godzin poza domem, Alice zaczęła płakać i krzyczeć. Uspokoiła się, dopiero gdy rodzice odwołali rezerwację w restauracji i zostali w domu, żeby ją udobruchać. Zamówili przez telefon pizzę i zasiedli do niej przy kuchennym stole w swoich wyjściowych, eleganckich ubraniach. Biżuteria matki migotała i lśniła, rzucając na sufit refleksy odbitego światła. Alice sięgnęła po kawałek pizzy i wyszła do salonu, żeby oglądać kreskówki w telewizji. Lucy wzięła swój talerz i wstała, chcąc pójść za nią.
– Lucy – powiedziała matka natychmiast. – Nie odchodź od stołu, jeśli jeszcze nie skończyłaś jeść.
– Przecież Alice poszła zjeść do salonu.
– Jest za mała, żeby znać się na dobrych manierach.
Niespodziewanie do rozmowy włączył się ojciec:
– Jest tylko o dwa lata młodsza od Lucy. Poza tym, jeśli dobrze pamiętam, Lucy nigdy nie mogła wstawać od stołu w trakcie posiłku.
– Alice wciąż jeszcze nie wróciła do wagi sprzed choroby – odpowiedziała ostro matka. – Lucy, proszę usiąść z powrotem przy stole.

Poczucie niesprawiedliwości ścisnęło gardło Lucy niczym imadło. Z talerzem w ręce podeszła do stołu jak najwolniej w nadziei, że ojciec jeszcze się za nią wstawi. On jednak pokręcił tylko głową i ponownie zamilkł.
– Coś pysznego – oświadczyła wesołym tonem matka, delektując się pizzą, jakby był to wyjątkowy przysmak. – Szczerze mówiąc, właśnie o tym marzyłam. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Nie ma to jak w domu.
Ojciec nie odpowiedział. Bez pośpiechu skończył jeść, włożył pusty talerz do zlewu i wyszedł z kuchni, rozglądając się za telefonem.
– Pani w szkole kazała to ci przekazać – powiedziała Lucy, podając matce niewielką kartkę.
– Nie teraz, Lucy. Gotuję.
Cherise Marinn kroiła właśnie seler na specjalnej desce. Ostrze noża metodycznie dzieliło łodygę warzywa na małe kawałki w kształcie litery U. Lucy czekała cierpliwie. W końcu matka spojrzała na nią i westchnęła:
– Co to takiego, kochanie?
– Opis konkursu naukowego dla drugich klas. Mamy na to trzy tygodnie.

Matka odłożyła nóż i sięgnęła po kartkę. Przebiegła po niej wzrokiem, marszcząc pięknie zarysowane brwi.
– Wygląda to na bardzo czasochłonny projekt. Czy wszyscy uczniowie muszą w nim uczestniczyć?
Lucy przytaknęła. Matka pokręciła głową.
– Szkoda, że nauczyciele nie mają pojęcia, ile czasu rodzice spędzą nad tymi projektami.
– Nie musisz nic robić, mamo. To ja mam wszystko przygotować.
– Ktoś będzie musiał pojechać z tobą do sklepu po specjalną tablicę i inne pomoce naukowe. Nie mówiąc już o czuwaniu nad twoimi doświadczeniami i pomocy w przygotowaniu ustnego referatu.

Do kuchni wszedł ojciec. Po długim dniu pracy, jak zawsze zresztą, wyglądał na zmęczonego. Phillip Marinn był tak zaabsorbowany wykładaniem astronomii na Uniwersytecie Waszyngton oraz dodatkową pracą w charakterze konsultanta NASA, że często sprawiał wrażenie gościa we własnym domu. Wieczorami, jeśli udało mu się wrócić punktualnie, rozmawiał przez telefon z kolegami z pracy, podczas gdy żona i dwie córki jadły kolację bez niego. Nie miał pojęcia, jak nazywają się koleżanki, nauczyciele oraz trenerzy jego córek i jak wygląda ich rozkład dnia. To właśnie dlatego następne słowa matki tak bardzo zaskoczyły dziewczynkę.
– Musisz pomóc Lucy przygotować projekt z fizyki. Właśnie zgłosiłam się do pomocy w zerówce Alice. Będę pilnować dzieci w trakcie zajęć. Mam już zbyt wiele na głowie.
Wręczyła mężowi kartkę z instrukcjami i sięgnęła po deskę z kawałkami selera, chcąc wsypać je do garnka z zupą, stojącego na kuchence.
– Dobry Boże. – Ojciec rzucił wzrokiem na kartkę, marszcząc z roztargnieniem brwi. – Nie mam na to czasu.
– Będziesz musiał go znaleźć – odparła matka.
– A może poproszę o pomoc któregoś z moich studentów? – zasugerował. – Mógłby dostać za to dodatkową ocenę.
Matka ściągnęła brwi i zacisnęła delikatne usta.
– Pomysł, by zamiast pomóc dziecku, wyręczać się studentami…
– To tylko żart – rzucił ojciec pospiesznie, choć Lucy wcale nie była tego taka pewna.
– W takim razie zgadzasz się?
– Obawiam się, że nie mam wyboru.
– Takie doświadczenie bardzo was do siebie zbliży.
Ojciec spojrzał na Lucy z rezygnacją.
– Czy to dla nas konieczne?
– Tak, tato.
– No dobrze. Czy zdecydowałaś już, jakie doświadczenie chciałabyś przeprowadzić?
– To będzie referat – powiedziała Lucy – o szkle.
– A może przygotujesz coś na temat kosmosu? Moglibyśmy wykonać model Układu Słonecznego albo opisać proces powstawania gwiazd.
– Nie, tato. To musi być o szkle.
– Dlaczego?
– Bo tak.

Szkło fascynowało Lucy bez reszty. Każdego ranka podczas śniadania podziwiała lśniący materiał, z którego powstała jej szklanka na sok – jak idealnie mieścił on w sobie jasne płyny, jak łatwo przekazywał ciepło, zimno i wibracje… Ojciec zabrał ją do biblioteki, gdzie wypożyczył kilka „dorosłych” książek poświęconych szkłu oraz szkłu artystycznemu. Jego zdaniem książki dla dzieci traktowały to zagadnienie zbyt ogólnie. Dzięki temu Lucy wyczytała, że gdy dana substancja składa się z molekuł przylegających do siebie ściśle niczym cegły, nie można przeniknąć przez nią wzrokiem. Co innego, gdy molekuły ułożone są luźniej, jak w przypadku wody, karmelu czy szkła – wówczas światło swobodnie przenika przez wolne przestrzenie między nimi.

– Mam pytanie, Lucy – zagadnął ją ojciec, gdy przyklejali wspólnie diagram do kartonowej tablicy. – Szkło to ciecz czy ciało stałe?
– Ciecz, która zachowuje się jak ciało stałe.
– Jesteś bardzo mądrą dziewczynką. Kiedy dorośniesz, może zostaniesz naukowcem tak jak ja?
Lucy pokręciła głową.
– A kim chciałabyś zostać?
– Chcę zajmować się szkłem artystycznym.
Lucy marzyła o wytwarzaniu przedmiotów ze szkła. W snach widziała światło przenikające przez kolorowe szyby i załamujące się pod różnym kątem oraz szkło wirujące i kołyszące się na wszystkie strony niczym egzotyczne podwodne stworzenia, ptaki lub kwiaty. Ojciec spojrzał na nią z zakłopotaniem.
– Bardzo niewielu artystów może utrzymać się z własnej twórczości. Tylko najsłynniejsi mogą coś na tym zarobić.
– Więc będę też słynna – odparła Lucy wesoło, kolorując przyklejone do tablicy litery.

W któryś weekend ojciec zabrał dziewczynkę do lokalnego artysty hutnika. Rudobrody mężczyzna zaznajomił ją z podstawami swojego warsztatu. Lucy podeszła tak blisko, jak tylko pozwolił jej na to ojciec, i przypatrywała się wszystkiemu z zachwytem. Mężczyzna rozpuścił piasek w rozgrzanym piecu, po czym wsunął do niego długi metalowy pręt i uformował część roztopionego szkła w lśniącą czerwoną bryłę. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanego metalu, potu, przypalonego atramentu oraz popiołu ze zmiętych wilgotnych gazet, używanych przy ręcznym formowaniu szkła. Pomarańczowa bryła rosła w oczach. Artysta dodawał do niej kolejne porcje płynnej masy i bezustannie obracał ją oraz dogrzewał. Rozsypał na stalowym stole warstwę niebieskiej fryty i obtoczył w niej szklaną bryłę, by równomiernie wchłonęła kolor.

Lucy przyglądała się mu rozszerzonymi z ciekawości oczyma. Pragnęła poznać każdy szczegół tego tajemniczego procesu, zgłębić wszystkie techniki cięcia, stapiania, barwienia i formowania szkła. Nic nie wydawało się jej dotychczas równie istotne czy godne uwagi. Zanim wyszli ze sklepu, ojciec kupił jej ozdobny drobiazg z dmuchanego szkła. Miał kształt latającego balonu pomalowanego w lśniące podłużne pasy we wszystkich kolorach tęczy i posiadał nawet niewielki stojak wykonany z mosiężnego drutu. Ów dzień już na zawsze miał pozostać w pamięci Lucy. W ciągu całego swojego dzieciństwa nie przeżyła niczego równie wspaniałego.

Kilka dni później Lucy wracała do domu z treningu piłkarskiego. Był wczesny wieczór. Niebo przybrało ciemnofioletową barwę, a warstwa chmur na jego tle przypominała srebrny nalot na śliwce. Wciąż jeszcze mając na sobie plastikowe nagolenniki wpuszczone w grube podkolanówki, Lucy weszła niezgrabnym krokiem do swojego pokoju i zobaczyła, że ktoś włączył lampkę na jej nocnym stoliku. Była to Alice. Stała tyłem do drzwi, trzymając coś w dłoniach. Lucy najeżyła się. Nieraz surowo powtarzała siostrze, że nie może bez pozwolenia wchodzić do jej pokoju. Ale to właśnie ów zakaz sprawił, że pokój Lucy stał się dla Alice miejscem, w którym za wszelką cenę chciała się znaleźć. O tym, że kilka razy zdołała się wślizgnąć tam bez pytania, miał świadczyć fakt, że jej pluszowe maskotki i lalki nie leżały na swoich zwykłych miejscach.

Wyczuwając oburzenie Lucy, przestraszona Alice odwróciła się gwałtownie. Coś wypadło jej z rąk i roztrzaskało się na drewnianej podłodze, aż obie dziewczynki podskoczyły. Alice poczuła się winna. Na jej drobnej twarzy przez krótką chwilę malowało się zakłopotanie. Lucy wpatrywała się w milczeniu w lśniące odłamki pod swoimi stopami. Była to ozdoba z dmuchanego szkła, którą kupił jej ojciec. Ogarnęła ją ogromna, niepohamowana wściekłość.
– Dlaczego tu weszłaś? – zapytała ostro. – To mój pokój. To było moje. Wynoś się stąd!
Alice wybuchnęła płaczem, stojąc nieruchomo wśród ostrych szklanych odłamków. Zaalarmowana hałasem matka wbiegła pospiesznie do pokoju.
– Alice! – Rzuciła się naprzód i przeniosła córkę w bezpieczne miejsce. – Kochanie, skaleczyłaś się? Co się stało?
– Lucy mnie przestraszyła – zaszlochała Alice.
[/bootstrap_tab]
[end_bootstrap_tab]

 
Wesprzyj nas