Jennifer Scott odkrywa sekrety życia francuskiej rodziny mieszkającej w ekskluzywnej szesnastej dzielnicy w Paryżu.


Scott - Lekcje Madame ChicParis, Paris… Francuski szyk i elegancja teraz także w Twoim zasięgu!

Jennifer Scott odkrywa sekrety życia francuskiej rodziny mieszkającej w ekskluzywnej szesnastej dzielnicy w Paryżu. Lekcji stylu udziela jej sama Madame Chic, a co najważniejsze – wcale nie są one takie trudne. Jennifer przyjechała do Paryża jako Kalifornijka, wróciła do Kalifornii jako paryżanka. Dwadzieścia prostych rad i wskazówek wystarczyło, by nauczyć się żyć à la française. Teraz czas na Ciebie!

Opinie prasy zagranicznej:
Urocza, pełna anegdot i lifestylowych porad… Wywarła niebagatelny wpływ na kobiety, które marzą o francuskim modelu życia, ale nie mają możliwości spędzenia roku w Paryżu. – „The New York Times”

Po części wyraz uznania dla słynnego paryskiego stylu życia, po części poradnik jak naśladować owo francuskie je ne sais quoi. – „The Daily Mail”

Jennifer L. Scott – autorka bijącego rekordy popularności lifestylowego bloga The Daily Connoisseur i inspirowanego nim poradnika Lekcje Madame Chic, który natychmiast po publikacji opanował amerykańskie listy bestsellerów. Pisze artykuły do „Huffington Post Style”, współpracuje z CNN, BBC, CBS News, „The New York Times”, „USA Today” oraz „The Daily Mail”. Mieszka w Santa Monica.

Kiedy byłam nastolatką, telewizja nie pokazywała w ramach zapowiedzi kolejnego show kobiet, które skandalicznie okładają się pięściami. Nie przypominam też sobie, by ludzie opowiadali publicznie, ile mają pieniędzy, albo ile wydali (może jestem staroświecka, ale czy opowiadanie o forsie nie jest wulgarne?). Nie pamiętam krzywienia się z niesmaku, słysząc żarty rzucane podczas transmisji gali z rozdania Oscarów. Co się dzieje z naszym społeczeństwem? Czy wulgarność stała się normą? Jak mamy odnaleźć drogę w tym dziwnym nowym świecie? – JENNIFER L. SCOTT, „HUFFINGTON POST”

Jennifer L. Scott
Lekcje Madame Chic
Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu
Przekład: Anna Sak, Agnieszka Sobolewska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 4 lipca 2013


Zanim zostałam damą

Odpoczywam w wyściełanym fotelu w salonie. Ze starego gramofonu dobiega muzyka klasyczna. W powietrzu jeszcze unosi się zapach tytoniu. Otwarte okna wpuszczają do środka ciepły, wieczorny powiew paryskiego powietrza, a fałdy wytwornej tkaniny dekoracyjnej spływają elegancko na podłogę. Ze stołu w jadalni sprzątnięto już talerze; zostały tylko filiżanki po kawie i kilka okruszków świeżej bagietki, zjadanej tak chętnie z plastrem camemberta – roi du fromage.

Monsieur Chic siedzi w fotelu, paląc fajkę, pogrążony w zadumie, kiwa głową powoli w rytm muzyki, jak gdyby dyrygował wyimaginowaną orkiestrą. Jego syn przechadza się wzdłuż otwartego okna z kieliszkiem porto w ręce. Wchodzi madame Chic i zdejmuje fartuch, który skutecznie ochronił jej lekko rozszerzaną spódnicę i jedwabną bluzkę. Uśmiecha się z zadowoleniem, a ja pomagam jej zebrać ze stołu filiżanki. Kończy się kolejny przyjemny dzień w Paryżu – mieście, w którym żyje się pięknie i z pasją.

W styczniu 2001 roku przyjechałam tutaj na wymianę studencką i zamieszkałam u francuskiej rodziny. Rozstałam się z niezobowiązującymi wygodami Los Angeles, wsiadłam do samolotu razem z kilkoma innymi studentami z Uniwersytetu Południowej Kalifornii (oraz dwiema ogromnymi, przeładowanymi walizkami) i ruszyłam przed siebie.

Wtedy oczywiście nawet nie przypuszczałam, że ten wyjazd całkowicie odmieni moje życie. Wiedziałam tylko, że następne pół roku spędzę w Paryżu. Paryż! Najbardziej romantyczne miasto na ziemi! Przyznaję, że mój entuzjazm studziło kilka obaw. Miałam za sobą tylko trzy semestry nauki francuskiego, więc moja znajomość tego języka, delikatnie mówiąc, pozostawiała wiele do życzenia. W dodatku sześć miesięcy to długa rozłąka z rodziną i krajem. Co będzie, jeśli dopadnie mnie tęsknota za domem? Jacy okażą się moi francuscy gospodarze? Czy ich polubię? A oni mnie?

Ale już kilka dni po moim przyjeździe do Paryża, kiedy w środowy wieczór siedziałam w surowej jadalni famille Chic (otoczona wysokimi od podłogi po sufit oknami i cennymi antykami), delektując się złożoną z pięciu dań kolacją, byłam zakochana w moich fascynujących gospodarzach. Ludzie ci, elegancko ubrani, jedli właśnie doskonały, domowy posiłek (danie po daniu!) na swojej najlepszej porcelanie. Umieli w niebywały sposób rozkoszować się drobnymi przyjemnościami i wydawali się mieć opanowaną do perfekcji sztukę dobrego życia – pełnego codziennych rytuałów i nienaruszalnych zwyczajów dyktowanych przez tradycję. Jak to możliwe, że prosta dziewczyna z Kalifornii, przyzwyczajona do japonek i grillów, zamieszkała z francuską arystokracją?

Bo w istocie famille Chic (będę używała tego pseudonimu, by pozwolić im zachować anonimowość) miała arystokratyczne korzenie. Tradycje, przekazane przez znamienitych przodków rodu, doskonaliło teraz młode pokolenie.

Kim była tajemnicza madame Chic? Matką i żoną, pracującą na pół etatu i udzielającą się społecznie. Brunetka z fryzurą na pazia, ubierała się w tradycyjny sposób (nigdy nie nosiła dżinsów). Na każdy temat miała własne zdanie. Na co dzień życzliwa i czuła, potrafiła być też bezpośrednia, a nawet obcesowa (ale o tym później). Najważniejsza była dla niej rodzina. Rolę pani domu odgrywała perfekcyjnie (przygotowywała między innymi te wszystkie smakowite posiłki!) i doskonale radziła sobie z zawiłościami codziennego życia. Była kapitanem tego statku.

Na początku mojego pobytu myślałam, że wszystkie francuskie rodziny żyją jak famille Chic – w tradycyjny i uroczysty sposób. Później miałam przyjemność poznać famille Bohemienne (innych gospodarzy przyjmujących studentów w ramach wymiany). Dom prowadziła madame Bohemienne – samotna matka o kręconych włosach, tryskająca optymizmem, pełna serdeczności i uroku, którym emanowała podczas urządzanych przez siebie dzikich wieczornych przyjęć. W przeciwieństwie do famille Chic rodzina Bohemienne była pełna swobody, wyluzowana i rozkrzyczana – stąd jej pseudonim. Czułam się zaszczycona, mogąc gościć w obu tych tak odmiennych domach i poznawać życie ich mieszkańców.

Pierwowzorem tej książki był mój blog, The Daily Connoisseur, na którym zaczęłam zamieszczać artykuły, które złożyły się na cykl 20 najlepszych rzeczy, których nauczyłam się w Paryżu. Ponieważ spotkał się on z wielkim zainteresowaniem czytelników, postanowiłam rozwinąć moje spostrzeżenia i opublikować je w formie książki.

Każdy rozdział jest efektem obu lekcji, jakie otrzymałam: przedstawiam wszystko, co wyniosłam zarówno z domu madame Chic, jak i madame Bohemienne. Innych rzeczy nauczyło mnie samo życie w Mieście Światła.

Jako młoda studentka college’u jechałam do Paryża pełna wielkich nadziei, jednak nie spodziewałam się, że nauczę się aż tak wiele – przede wszystkim tego, jak nie tylko istnieć, ale kwitnąć,  n a p r a w d ę  żyć! Ale nie uprzedzajmy faktów..

WYZWÓL SIEBIE DZIĘKI SZAFIE Z DZIESIĘCIOMA RZECZAMI

Kiedy pierwszy raz przekroczyłam próg domu famille Chic, usiadłam z madame i monsieur Chic przy filiżance herbaty i przedstawiliśmy się sobie nawzajem. Zadawali mi pytania o studia i moje życie w Ameryce, dali mi też do zrozumienia, że mam się u nich czuć jak w domu. Coś w rodzaju Mi casa es su casa[1] – tyle że po francusku! Kiedy dopiłam herbatę, madame Chic uprzejmie zasugerowała, że pewnie potrzebuję trochę czasu dla siebie przed kolacją, i zaproponowała, że pokaże mi mój pokój. Na tę chwilę czekałam. Ich mieszkanie było piękne, a ja nie miałam żadnych wątpliwości, że mój pokój nie będzie wyjątkiem.

Rzeczywiście, okazał się prześliczny. Jednoosobowe łóżko z zieloną aksamitną narzutą, dostojne okna od podłogi po sufit osłonięte zasłonami z roślinnym motywem, a za nimi widok na malownicze podwórze, biurko idealnie dopasowane do moich studenckich potrzeb, a także maleńka wolnostojąca szafa na ubrania.
Attendez.
Chwila moment.
Maleńka wolnostojąca szafa?
A wszystko szło już tak dobrze! Przyznam, że nieco spanikowałam, mając w pamięci moje dwie wielgachne, wypchane ponad miarę walizki. Gdzie była normalna szafa? Otworzyłam drzwiczki – w środku było tylko kilka wieszaków. Wpadłam w prawdziwą histerię. Czy to tutaj mam trzymać wszystkie swoje ubrania przez najbliższe pół roku?

Przez cały czas próbowałam wyprzeć to ze świadomości, ale odpowiedź na to pytanie brzmiała: oui! Szybko się nauczyłam, że tak ograniczona przestrzeń doskonale zaspokoją potrzeby rodziny Chic. Garderoba każdego z jej członków składała się z około dziesięciu rzeczy. Monsieur Chic, madame Chic i ich syn mieli naprawdę bardzo ładne ubrania; tylko że nosili na zmianę te same stroje – raz po raz.

Na przykład zimowa garderoba mojej gospodyni składała się z trzech albo czterech wełnianych spódnic, czterech kaszmirowych swetrów oraz trzech jedwabnych bluzek (madame Chic rzadko chodziła w spodniach). Miała coś w rodzaju uniformu i świetnie się w nim prezentowała.

Z kolei garderoba monsieur Chic składała się z dwóch garniturów popielatych, jednego granatowego, dwóch czy trzech swetrów, czterech koszul i paru krawatów. To samo dotyczyło ich syna, z tym że on rzadko nosił garnitur, najczęściej koszule i swetry. No i jako jedyny w rodzinie wkładał czasem dżinsy.

Państwo Chic nie byli wcale jedynymi paryżanami, którzy nie potrzebowali nic więcej oprócz kapsułkowej szafy. Pamiętam, jak z konsternacją omawiałyśmy tę sprawę z koleżankami z Ameryki. Żadna z nas nie miała w pokoju przestronnej szafy. Nasunęło mi się pytanie: Czy Francuzi robią tak, bo nie mają miejsca na szafę? Czy może raczej jest to efekt ich znikomych potrzeb, ograniczonych do dziesięciu elementów garderoby? Tak czy siak, było to bez znaczenia. Musiałam wymyślić, gdzie będę trzymać zawartość moich absurdalnie wielkich amerykańskich waliz przez najbliższe sześć miesięcy.

Mieszkając w Paryżu, dostrzegłam urok posiadania garderoby złożonej z dziesięciu elementów. Zauważyłam, że Francuzi, których widywałam regularnie (głównie moi wykładowcy, sklepikarze oraz przyjaciele, tacy jak rodzina Bohemienne i, naturalnie, rodzina Chic), nosili te same ubrania na zmianę w stosunkowo krótkich odstępach czasu – bez cienia zażenowania i z wielkim szykiem.

W Ameryce ludzie czują się nieswojo, jeśli muszą włożyć to samo dwa razy w tygodniu, a już nie daj Boże – trzy razy. We Francji to żaden problem. Przeciwnie: wszyscy to robią!

Zaczęłam zauważać to także we francuskich filmach. Bohaterki amerykańskich filmów zmieniają stroje absurdalną ilość razy, jak w Seksie w wielkim mieście, tymczasem w filmach francuskich często można zobaczyć odtwórczynię głównej roli w tym samym stroju  c o  n a j m n i e j  dwa razy. W wypadku amerykańskiej kinematografii zdarza się to tylko wtedy, gdy reżyser chce podkreślić, że bohaterka jest biedna albo ma depresję.

Widziałam niedawno francuski film Je ne dis pas non, którego bohaterka, w jej rolę wciela się Sylvie Testud, nosi ten sam strój (albo te same trzy rzeczy) właściwie przez cały film – choć jego akcja rozciąga się na kilka miesięcy.

Wszystko to dało mi do myślenia. Szafy we Francji i szafy w Ameryce dzieliły lata świetlne. Zdałam sobie sprawę, że amerykańskie szafy są  w y p c h a n e  p o  b r z e g i.  Mamy tyle ubrań! Czy to dobrze? Czy dzięki temu jesteśmy szczęśliwi? Czy naprawdę podoba nam się wszystko, co mamy w swojej garderobie? Jakiej jakości są ubrania, które kupujemy? I co najważniejsze, dlaczego co rano stajemy przed pękającą w szwach szafą i jęczymy, że nie mamy się w co ubrać?

 
Wesprzyj nas