Najnowsza książka autorki bestsellerowego „Projektu Szczęście”

projekt szczęśliwy domWszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój własny sposób.
Lew Tołstoj, „Anna Karenina”

Gretchen zrozumiała znaczenie tych słów pewnego letniego dnia i postanowiła odnaleźć elementy, które łączą szczęśliwe rodziny, i wprowadzić je do własnego życia. Aby tego dokonać, rozpoczęła kolejny projekt – Projekt Szczęśliwy Dom.

Dlaczego tak go nazwała? Ponieważ dom to centrum naszego życia, na dobre i na złe. Dom to miejsce, do którego wchodzi się bez pukania, w którego sercu jest nasza rodzina. Dom to miejsce, do którego należy się bezwarunkowo. Daje poczucie bezpieczeństwa i akceptację, a jednocześnie nakłada na nas odpowiedzialność i obowiązki. Dom to również miejsce powrotów, fizyczne centrum naszych dni i naszej wyobraźni. Cała kula ziemska kręci się wokół tego jednego miejsca.

Dlatego właśnie Gretchen obiecała sobie, że przez dziewięć miesięcy roku szkolnego, od początku września do końca maja, zrobi wszystko, by jej dom stał się prawdziwie szczęśliwy.

„Projekt Szczęśliwy Dom” zmienił życie Gretchen Rubin, pozwól, aby zmienił i Twoje!

Gretchen Rubin jest autorką kilku książek, niektóre z nich okazały się bestsellerami. Swoją karierę zaczynała w branży prawniczej, ale szybko zrozumiała, że zdecydowanie bardziej pociąga ją bycie pisarką. Wychowana w Kansas City, mieszka w Nowym Jorku z mężem i dwiema córkami.

Gretchen Rubin
Projekt Szczęśliwy dom
Czyli jak nauczyłam się sprzątać półka po półce, robić dobre uczynki, starać się bardziej i wiele innych moich eksperymentów w życiu codziennym
Przełożyła Anna Nowak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 5 czerwca 2013

Do czytelnika

Projekt Szczęście oznacza nowe podejście do codziennego życia. Zaczynacie od przygotowań: musicie ustalić, co Was cieszy, zadowala i wciąga, jak również co wywołuje w Was poczucie winy, gniew, nudę i wyrzuty sumienia. Następny etap to postanowienia – zdecydujcie, jakie działania dadzą Wam szczęście. A potem naprawdę interesująca część planu, czyli realizacja postanowień.

Projekt Szczęśliwy Dom to opowieść o moim drugim projekcie, o tym, czego próbowałam, o tym, czego się nauczyłam. W ciągu pięciu lat, które upłynęły od pierwszego projektu, wiele osób pytało uporczywie: „Ale czy twój projekt naprawdę coś zmienił? Twoje życie wygląda podobnie. O ile szczęśliwszym można się stać?”.

Rzeczywiście, moje życie wygląda podobnie: ten sam mąż i dwie córki, ta sama praca, to samo mieszkanie, ten sam rytm dnia. A jednak dzięki projektowi naprawdę stałam się szczęśliwsza: dokonałam niezbędnych zmian i wytrwałam w postanowieniu, żeby „zawsze być sobą”, a tym samym udało mi się zmienić moje życie bez wprowadzania w nim radykalnych zmian. Być może zaprotestujecie: „Nie mogę teraz zacząć własnego projektu. Nie mam tyle czasu ani pieniędzy, ani sił. Nie mogę dopisać kolejnego punktu na liście rzeczy do zrobienia”. Jednak mój projekt właściwie nie wymagał dodatkowego czasu, pieniędzy czy sił. Trzeba się napracować, żeby być szczęśliwym, ale taka praca daje prawdziwą satysfakcję: cała trudność polega na tym, by podjąć świadome decyzje, a potem zrealizować swój plan.

Często zastanawiam się, czemu tak trudno jest nam zmusić się do zrobienia rzeczy, które nas uszczęśliwiają. Zwykle wiem, co powinnam zrobić, żeby być szczęśliwsza, a jednak takie zmiany muszę sobie narzucać. Codziennie wykonuję wysiłek, żeby kogoś pocałować, wyspać się, nie sprawdzić poczty, przyznać złote gwiazdki. Codziennie przypominam sobie, że powinnam siebie akceptować i więcej od siebie wymagać.

Mój pierwszy projekt obejmował szeroki zakres spraw. Bieżący jest zawężony i pogłębiony. Ponieważ uświadomiłam sobie, że spośród wielu czynników warunkujących moje szczęście najważniejszy jest dom – we wszystkich swoich aspektach – postanowiłam skupić na nim wysiłki. Przedstawiam tu rozmaite strategie, którymi posłużyłam się, żeby we własnym domu poczuć się u siebie.

Oczywiście jest to mój osobisty projekt, odzwierciedlający konkretne okoliczności, mój system wartości, zainteresowania i osobowość. Każdy człowiek ma indywidualną wizję domu i szczęścia, ale większości z nas taki projekt przyniesie wymierne korzyści. Możecie pomyśleć: „Skoro każdy ma swój własny projekt, to po co mam czytać o cudzym?”. Z rozważań nad szczęściem wyciągnęłam jeden, być może zaskakujący wniosek: lepszą lekcją są dla mnie bardzo indywidualne doświadczenia drugiego człowieka niż uniwersalne filozofie i szeroko zakrojone badania społeczne. To właśnie dzięki analizie przeżyć innych ludzi dowiaduję się najwięcej o sobie samej, nawet jeśli z tymi ludźmi pozornie nic mnie nie łączy. Tak się złożyło, że wśród moich przewodników są: kłótliwy, niezdecydowany leksykograf, zakonnica, która ponad jedną trzecią swojego krótkiego życia spędziła w zakonie klauzurowym, i kilku sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych.

Niniejsza książka to opowieść o procesie edukacji. Mam nadzieję, że lektura mojej historii zachęci Was do rozpoczęcia własnego projektu. Nieważne, kiedy i gdzie czytacie te słowa. Oto właściwy czas i miejsce, żeby przystąpić do dzieła.

Prawdziwa tajemnica szczęścia polega na tym, by autentycznie interesować się każdym szczegółem codziennego życia. William Morris, The Aims of Art Był letni, niedzielny wieczór. Rozładowywałam właśnie zmywarkę, kiedy nagle doznałam znajomego, lecz zaskakującego uczucia głębokiej tęsknoty za domem. Dlaczego? Może to jakaś woń albo ostatni promień słońca wyzwoliły zapomniane wspomnienie. Nie wiedziałam, o co chodzi, bo chociaż stałam we własnej kuchni, a moja rodzina znajdowała się tuż za ścianą – Jamie oglądał turniej golfowy, a Eliza i Eleanor bawiły się w restaurację – to poczułam gwałtowną tęsknotę za całą trójką.

Rozejrzałam się wokół, dostrzegłam niebieską kuchenkę, drewniany blok na noże, zepsuty toster, widok z okna – wszystko było tak znajome, że zwykle nie zwracałam uwagi na żadną z tych rzeczy.
– Czy ma pani ochotę na deser? – usłyszałam głos Eleanor, świetnie naśladującej kelnerkę. – Proponuję szarlotkę, ciasto z jagodami albo placek z dynią.
Zajrzałam do salonu i zobaczyłam głowy dziewczynek; jak zwykle obie małe zebrały swoje proste, brązowe włosy w długie, niechlujne końskie ogony, a Eleanor włożyła przekrzywiony czepek kelnerki.
– Poproszę ciasto z jagodami – odpowiedziała sztywno Eliza.
– A ja? – spytał Jamie. – Kelnerka nie przyjmie mojego zamówienia?
– Nie, tatusiu! Ty się z nami nie bawisz!

Co właściwie poczułam? Zdałam sobie sprawę, że tęsknię za teraźniejszością, kiedy to Jamie i ja mieszkamy z córeczkami we własnym domu, nasi rodzice są silni i aktywni, nasi mali siostrzeńcy/ bratankowie właśnie zaczęli mówić i bawić się, wszyscy są zdrowi, nie licząc kilku przewlekłych problemów medycznych, a za rogiem nie czyha na nas żadna katastrofa – poza klasycznymi udrękami szóstoklasistów. Do głowy przyszedł mi cytat z giganta literatury brytyjskiej, Samuela Johnsona. (Moje życie diametralnie różni się od życia doktora Johnsona, osiemnastowiecznego ekscentrycznego geniusza i autora słowników, a jednak lektura jego słów powoduje, że zaczynam lepiej rozumieć samą siebie). Johnson napisał: „Domowe szczęście to ostateczny rezultat wszelkich ambicji; cel, do którego zmierza każde przedsięwzięcie i każdy wysiłek”.

Po chwili namysłu zdałam sobie sprawę, że to prawda, a potem w roztargnieniu wróciłam do układania naczyń. Johnson miał rację: dom jest centrum mojego życia, na dobre i na złe. Ale czym tak naprawdę jest dom? Czego od niego oczekuję? Dom to miejsce, gdzie wchodzę bez pukania, gdzie nie pytam, czy mogę wziąć drobne z miseczki, gdzie ufnie zjadam kanapkę z tuńczykiem, gdzie przeglądam pocztę. A w sercu domu znajduje się rodzina; mój dom jest właśnie tam, gdzie oni. Gdybym mieszkała sama, dom zaludniałyby wspomnienia i pamiątki po najbliższych.

Dom to miejsce, do którego należę bezwarunkowo, co sprawia mi zarówno radość, jak i ból. Jak napisał Robert Frost, dom to „coś, na co jakoś wcale nie trzeba zasłużyć” . Dom daje mi poczucie bezpieczeństwa i akceptację, a jednocześnie nakłada na mnie odpowiedzialność i obowiązki. Moja gościnność wobec przyjaciół ma charakter dobrowolny, ale rodzina nigdy nie potrzebuje zaproszenia.

Choć najważniejsi są ludzie, dom to również miejsce powrotów, fizyczne centrum mojego planu dnia i pępek świata mojej wyobraźni. Czuję, że cała kula ziemska kręci się wokół jednego miejsca, nad którym unosi się niewidoczny, czerwony napis „Tu jesteś”. Kiedy przeprowadziliśmy się ze starego mieszkania (oddalonego raptem o dziesięć przecznic), miałam wrażenie, jakby cały Nowy Jork zadrżał w posadach i przesunął się lekko, tak byśmy mogli znów wylądować w samym jego środku.

Za zwykłymi drzwiami stworzyliśmy własny świat, bezpieczne miejsce poszukiwań, gwarantujące ukojenie i miłość. Sucha woń szafy na okrycia, lekki stukot windy towarowej, widok książek z biblioteki ustawionych przy drzwiach, smak pasty do zębów – to są właśnie moje fundamenty. Zadałam sobie pytanie: „Czemu nigdy dotąd nie myślałam o domu?”. I nagle to słowo eksplodowało w mojej głowie. „Dom! – krzyknęłam, odkładając na półkę ostatni kubek. – Rozpocznę kolejny projekt i tym razem skupię się na domu!”. W głowie zawirowały mi dziesiątki pomysłów.

W przeszłości przez rok prowadziłam projekt obejmujący różne aspekty życia, który miał na celu podniesienie mojego poziomu szczęścia. Podobno wszystkie badania najwięcej mówią o samym badaczu, a najlepszym sposobem na zgłębienie każdego zagadnienia jest napisanie książki na dany temat. Właśnie dlatego przystąpiłam do pierwszego projektu. Zdałam sobie sprawę, że choć dysponuję wszystkimi składnikami szczęśliwego życia, zbyt często uważam swoją sytuację za oczywistą i zbyt łatwo z błahych powodów poddaję się irytacji oraz przelotnym niepokojom. Chciałam bardziej docenić życie i pełniej je poczuć. Aby osiągnąć wszystkie cele, opracowałam plan: dwanaście miesięcy, każdy poświęcony jednemu tematowi (przyjaciołom, pracy, wieczności i tak dalej), a na każdy temat – kilka skromnych postanowień. Moje skrupulatne, metodyczne i chyba nadmiernie sumienne podejście do szczęścia kilku osobom – w tym Jamiemu – wydało się komiczne, ale dla mnie było w sam raz.

I chociaż uwielbiam opowieści o radykalnych zmianach w życiu innych osób (na przykład Henry David Thoreau wyprowadził się do lasu, a Elizabeth Gilbert do Indonezji), własne szczęście postanowiłam odnaleźć w codziennych czynnościach. Nie mam awanturniczej natury – codziennie jem to samo i rzadko opuszczam swoją dzielnicę, a moja wizja życia na krawędzi to wyjście z domu bez swetra. Poza tym nawet gdyby zamarzył mi się projekt w stylu „Ahoj, przygodo!”, to pewnie i tak nie udałoby mi się go przeprowadzić. (W moim przypadku wyjazd z miasta choćby na jeden weekend wymaga planów logistycznych, jakich nie powstydziliby się w NASA). Mam dwójkę małych dzieci, pracę, męża, mnóstwo spraw do załatwienia i naturę domatorki, więc przeprowadzka do Paryża czy wyprawa na Kilimandżaro to nie moja bajka. Dlatego też postanowiłam szukać szczęścia w codzienności.

Na potrzeby pierwszego projektu opracowałam wiele ogólnych teorii dotyczących szczęścia; tym razem zamierzałam oprzeć się na tym, czego już się nauczyłam. Oczyma duszy ujrzałam ambitny plan zawierający wszystkie elementy, które mają znaczenie dla domu, takie jak związki międzyludzkie, przedmioty, czas, ciało, okolica. No i koniecznie musiałam wymienić zepsuty toster. Zamknęłam zmywarkę, chwyciłam poręczny notes z Hello Kitty oraz długopis i usiadłam, żeby zapisać postanowienia. Ustaliłam natychmiast, że nie chcę czekać z nimi do Nowego Roku. Zacznę już od następnego miesiąca, czyli od września.

W końcu wrzesień to również początek nowego roku – kalendarz jest pusty, otwiera się kolejny rok szkolny. Mimo że sama nie chodzę już do szkoły, wrzesień nadal oznacza dla mnie nowe możliwości i niesie zmianę. Co roku pierwszy września stanowił pewien kamień milowy, który zmuszał do samooceny i refleksji, zupełnie jak Nowy Rok, okrągłe rocznice urodzin, zjazdy absolwentów i dni wydania moich książek. (Obecnie wrzesień oznacza również maraton obowiązków macierzyńskich: przez te wszystkie formularze medyczne, listy zakupów i spisy numerów alarmowych nie wyrabiam i ledwo pamiętam, co powinnam kupić, wypełnić oraz oddać).

W tym roku początek września miał dla mojej rodziny podwójne znaczenie. Pięcioletnia Eleanor szła do zerówki, co oznaczało koniec ery malowania palcami, spacerów z wózkiem i zajęć do południa, a jedenastoletnia Eliza – do szóstej klasy, w której to często zaczyna się okres burzy i naporu typowy dla nastolatków. Dzieciństwo mojej córki dobiegało końca. Uznałam, że to dobry moment na dokonanie ponownej oceny mojego życia. Obiecałam sobie, że przez dziewięć miesięcy roku szkolnego, od początku września do końca maja, zrobię, co w mojej mocy, by nasz dom stał się prawdziwym domem.

Na pierwszy ogień kilka podstawowych zadań: powinnam sprawdzić, czy mamy sprawne latarki i gaśnicę pod zlewem, poza tym czas już chyba kupić nowy przepychacz do ubikacji. Ale co dalej? W prawdopodobnie najsłynniejszym zdaniu otwierającym jakąkolwiek powieść Lew Tołstoj napisał: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój własny sposób” . Nie wiem, czy to uogólnienie jest słuszne, zawiera ono jednak sugestię, że szczęśliwe rodziny mają ze sobą coś wspólnego. Jak mogłabym odnaleźć te elementy i kultywować je we własnej rodzinie oraz domu? Oto kluczowe pytanie.

Podczas pierwszego projektu nauczyłam się między innymi doceniać, jak bardzo jestem już szczęśliwa. Z biegiem czasu zbyt często biorę swoje szczęście za coś oczywistego i zapominam o naprawdę ważnych rzeczach. Od dawna prześladowały mnie słowa Colette: „Jakże wspaniałe miałam życie! Szkoda, że tak późno je doceniłam”. Nie chciałam spojrzeć wstecz pod koniec życia albo po jakiejś wielkiej katastrofie i powiedzieć: „Wtedy byliśmy tacy szczęśliwi, tylko o tym nie wiedzieliśmy”. Miałam wszystko, czego mogłam sobie zażyczyć, a teraz chciałam, by mój dom stał się szczęśliwszy dzięki docenieniu szczęścia, które już stało się moim udziałem.

Rozmyślając o nowym projekcie, doszłam do wniosku, że jeśli nie ograniczę zmian do własnej szafy, Jamie, Eliza i Eleanor zostaną w to wszystko wciągnięci. Mój dom należał również do nich i każde moje działanie miało na nich ogromny wpływ. A jednak chociaż bardzo zależało mi na ich szczęściu, byłam pewna, że powinnam skupić się na własnych postanowieniach. Mogłam oczywiście przydzielać członkom rodziny zadania, które nas wszystkich uszczęśliwią, ale tak naprawdę zmienić mogłam tylko samą siebie. Niemniej moja praca nad stworzeniem szczęśliwszego domu musiała przynieść korzyści również Jamiemu, Elizie i Eleanor.

W głowie wirowały mi pomysły, ale natychmiast postanowiłam, że nie wprowadzę żadnych zmian, które nie spodobałyby się mężowi i dzieciom. Moje marzenie o czułych gestach nie mogło przerodzić się w nękanie, a zapał do sprzątania nie usprawiedliwiłby pozbycia się zakurzonej kolekcji maskotek Elizy czy chwiejącego się stosu książek na nocnej szafce Jamiego. Naczelna zasada wszystkich, którzy przystępują do Projektu Szczęście, to: „Po pierwsze nie szkodzić”. I właśnie dlatego musiałam uważać, by Projekt Szczęśliwy Dom nie zaczął przypominać planu pani Jellyby z Samotni Dickensa, która poszukiwała szczęścia kosztem innych osób.

Robiłam błyskawiczne notatki, kiedy do kuchni wszedł Jamie, zmierzając prosto w stronę ciasta czekoladowego, upieczonego tego popołudnia z pomocą dziewczynek.
– Posłuchaj – powiedziałam podniecona, wymachując mu przed nosem kartką z notesu, podczas gdy on kroił sobie solidny kawał ciasta. – Właśnie wpadłam na genialny pomysł! Zacznę nowy Projekt Szczęście!
– Kolejny? – zapytał Jamie.
– Tak jest! Zainspirował mnie doktor Johnson. Napisał: „Domowe szczęście to ostateczny rezultat wszelkich ambicji; cel, do którego zmierza każde przedsięwzięcie i każdy wysiłek”. Całkowicie się z nim zgadzam, a ty?
– Pewnie. – Jamie się uśmiechnął. – Wszyscy marzą o szczęśliwym domu. A ty nie jesteś tu szczęśliwa?
– O czywiście, że jestem. Ale mogłabym być szczęśliwsza.
– Niby jak? Przecież masz już idealnego męża.
– Fakt – potwierdziłam, posyłając mu czułe spojrzenie. – A jednak mogłabym być jeszcze szczęśliwsza. Wszyscy moglibyśmy być szczęśliwsi!
– Ale przecież – ciągnął Jamie poważniejszym tonem i z ustami pełnymi ciasta – już przeprowadziłaś jeden Projekt Szczęście.
– Zatoczył krąg dłonią z widelczykiem. – No wiesz, te wszystkie postanowienia.
– Pierwszy projekt wypalił. Mam ochotę na kolejny!
– Aha. W porządku.

Z tymi słowami i talerzem w dłoni Jamie wrócił do salonu. Nie przeszkadzał mi jego brak zainteresowania. Bądź co bądź, przygotowywałam ten projekt dla siebie i wiedziałam, że w ten sposób uszczęśliwię też męża. Ponownie pochyliłam się nad notesem. W ciągu kilku następnych tygodni opracowywałam plan, na każdym kroku przypominając sobie paradoksalne odkrycia dokonane podczas pierwszego projektu:
Zaakceptować siebie i więcej od siebie wymagać.
Ograniczać się, by uzyskać wolność.
Uszczęśliwiać ludzi, przyjmując do wiadomości, że nie czują się szczęśliwi.
Planować z wyprzedzeniem, żeby móc pozwolić sobie na spontaniczność: beztroska jest możliwa tylko dzięki starannym przygotowaniom.
Osiągać więcej i mniej pracować.
Szczęście nie zawsze wiąże się z poczuciem szczęścia.
Brak doskonałości bywa bardziej doskonały niż ideał.
Bardzo trudno jest ułatwiać.
Moje materialne pragnienia mają wymiar duchowy.
Piekło to inni. Niebo to inni.

Oczywiście moje marzenia dotyczące domu były równie paradoksalne. Frank Lloyd Wright napisał: „Prawdziwy dom to najwspanialszy ideał człowieka”. Wyzwaniem jest słowo „prawdziwy”. Co okaże się prawdziwe dla mnie? Mój dom powinien dawać mi spokój i energię. Powinien nieść ukojenie, zapewniać schronienie, podniecenie i nowe możliwości. Powinien łączyć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Być przytulnym miejscem do intymnych rozmyślań, ale również miejscem spotkań umacniających moją więź z innymi ludźmi. Opoką, dzięki której zdobędę się na podejmowanie ryzyka. Chciałam wypełnić swój dom atmosferą, którą mogłabym zabrać z sobą, dokądkolwiek pójdę, a jednocześnie chciałam przeżywać przygody we własnych czterech ścianach. Mój dom powinien pasować do mnie oraz do Jamiego, Elizy i Eleanor. Przejrzałam tę listę i doszłam do wniosku, że moje pragnienia nie zawierały żadnej sprzeczności. Dom może być jednocześnie basenem i trampoliną.

 
Wesprzyj nas