Powieść “Podróż po miłość” Doroty Ponińskiej przybliża czytelnikom fascynujący świat dziewiętnastowiecznego Bliskiego Wschodu – w tym codzienność haremów i przepych stambulskich posiadłości


Podróż po miłość. EmiliaEmilia znalazła bezpieczne schronienie za murami klasztoru. Niespodziewanie w jej poukładanym świecie pojawia się Tatar Selim, którego wizyta burzy spokój dziewczyny. Mężczyzna przynosi wiadomość, że jej zaginiony ojciec, uczestnik powstania listopadowego wcielony do carskiego wojska, żyje, lecz znajduje się w tureckiej niewoli. Muszą natychmiast wyruszyć, by go wykupić…

W podróży nastąpi jednak dramatyczny zwrot… Czy tajemniczy wojownik Zakir, arogancki, lecz pociągający wielbiciel poezji, to ktoś, komu młoda kobieta może zaufać? Czy w dalekim kraju, w świecie obcej kultury i obyczajów, Emilia zdoła odnaleźć szczęście i miłość?

Powieść przybliża polskim czytelnikom fascynujący świat Bliskiego Wschodu – w tym codzienność haremów i przepych stambulskich posiadłości. W prowadzonym równolegle wątku autorka przedstawia sylwetkę Rumiego, perskiego poety z XIII wieku. Czy losy mistyka i zagubionej dziewczyny mogą mieć coś wspólnego?

***

Dorota Ponińska z wyjątkową lekkością snuje opowieść o odkrywającej świat zmysłów Emilii, skutecznie zarażając czytelnika swoją fascynacją Orientem. Bardzo udany debiut, polecam! – zachęca Małgorzata Gutowska-Adamczyk, autorka sagi Cukiernia Pod Amorem.

Tak o powieści mówi Jakub Winiarski, pisarz, nauczyciel pisania:
„Podróż po miłość” Doroty Ponińskiej zadziwia rozmachem i oczarowuje bogactwem szczegółów. Czego tu nie ma! Obok wciągającej historii miłosnej (a właściwie dwóch takich historii) otrzymujemy powieść o kulisach wielkiej polityki. Są też wspaniale ukazane dwa historycznie istotne momenty: czas, w którym Rumi, najsłynniejszy poeta islamu, tworzy swoją lirykę miłosną, oraz sześćset lat późniejsza epoka wiktoriańska, znana jako romantyzm.

Powieść ukazuje losy Emilii Konarskiej, niedoszłej siostry zakonnej, która na wiadomość o tym, że jej ojciec żyje, jest w niewoli tureckiej u księcia Ar-Raszida i można go wykupić, postanawia porzucić klasztor i ruszyć w niebezpieczną podróż. Po drodze Emilia poznaje intrygujące i barwne postacie, wśród których są m.in.: upadła markiza, okrutny i podstępny lord, a także rozbójnik rozmiłowany w poezji Rumiego.

Nie brak też postaci historycznych, takich jak książę Adam Czartoryski czy Ludwika Śniadecka, muza Juliusza Słowackiego. Tajemnicza kultura Orientu, historia Europy, bohaterowie, których przygody, nieszczęścia i tajemnice Ponińska umiejętnie dawkuje – wszystko to składa się na niezwykle udany debiut, o którym powinno być głośno.

***

Dorota Ponińska – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, dyplom uzyskała w Katedrze Kultury Polskiej na Wydziale Polonistyki UW. Ukończyła także amerykanistykę i public relations. Przez kilkanaście lat pracowała w branży PR, zarówno w agencji, jak i w międzynarodowych korporacjach. Była członkiem zespołu ds. uzyskania przez Warszawę tytułu Europejskiej Stolicy Kultury.

Po tych doświadczeniach zawodowych postanowiła poświęcić czas nowym pasjom: kulturze Orientu i pisaniu. Została słuchaczką Podyplomowego Studium Stosunków Międzykulturowych na Wydziale Orientalistycznym UW. Różnorodność cywilizacji, kultur i obyczajów uważa za największe bogactwo świata, a szczególnie ciekawy wydaje jej się szeroko pojęty Wschód. Najbardziej inspirują ją dalekie podróże i ciekawe spotkania.

Dorota Ponińska
Podróż po miłość 1. Emilia
Seria: Podróż po miłość
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 8 maja 2013
W przygotowaniu kolejne tomy serii


Rozdział IV
Do Odessy

Emilia i Selim kłusowali obok siebie szerokim traktem, czując na policzkach chłód marcowej nocy. Wsłuchiwali się w stukot kopyt i w odległe pohukiwania sów. Milczeli. Selim widział dziewczęcy profil Emilii oświetlony chłodnym blaskiem księżyca. Miała delikatną urodę matki i jej wspaniałe złociste włosy, a spod wąskich, ciemnych brwi spozierały granatowe oczy ojca. Dobrze trzymała się w siodle, mimo że od lat nie jeździła konno.

Selim pamiętał Emilię jako małą, chudą dziewczynkę. Kręciła się wokół dworu z umorusaną buzią, nuciła piosenki i zbierała kwiatki albo kamyki. Nie spodziewał się spotkać tak pięknej kobiety. Przez te dziesięć lat jej uroda wspaniale rozkwitła, a klasztorne wychowanie sprawiło, że zupełnie nie była tego świadoma. Tylko po co ciągnęła ze sobą tę mniszkę?

Emilia jechała w środku, pomiędzy Tatarem a Malwiną. Z przyjemnością siedziała znów po latach na grzbiecie konia i całym ciałem wyczuwała jego płynne ruchy. Wdychała żywiczny zapach lasu. Ten nagły pobyt poza klasztornym murem oszołomił ją. Wiedziała, że to jej ostatni wyjazd przed nowicjatem. Miała tylko nadzieję, że matka Teodozja wybaczy jej podstęp z Malwiną.

Rano, po opuszczeniu kancelarii, wróciła do swej celi, zastukała kluczem w ścianę i zbiegła do suszarni ziół. Malwina wciąż miała zaciętą twarz. Kiedy Emilia opowiedziała jej o spotkaniu z Selimem, nie miała wątpliwości.
– Musisz jechać. Najlepiej dziś wieczorem. Najlepiej ze mną.
– Z tobą?!
– Tak. Nie pozwolę im się więcej batożyć.
– A twoi rodzice? Zgodzą się na wasz ślub? Przecież rozpoczęłaś nowicjat.
– Już o to nie dbam. Rodzice zostawili mnie tu, choć wiedzieli, że on wrócił. Pojadę z nim choćby do Ameryki – zapewniła z ogniem w oczach.

Emilia patrzyła na nią z podziwem. Imponowało jej, że przyjaciółka gotowa była rzucić wyzwanie całemu światu i jechać z ukochanym aż na drugą półkulę.
– Siedzisz tu zamknięta od lat. Masz możliwość wyrwać się choć na chwilę. I przy okazji pomożesz mi się stąd wydostać – dodała Malwina, patrząc jej w oczy.
Widząc determinację przyjaciółki, Emilia postanowiła, że tak właśnie zrobi. Rozumiała, że decyzja dziewczyny była świadoma i ostateczna i że ma do niej prawo. Przy tym wiedziała, że z Malwiną u boku poczuje się pewniej. Ustaliła z matką Teodozją, że wyjadą z Selimem tuż przed wieczerzą, po zapadnięciu zmroku. Malwina zapowiedziała, że źle się czuje i nie będzie na kolacji, co przyjęto ze zrozumieniem. Wtajemniczyły w swój plan tylko siostrę Ines, która oddała im swoje dawne przebrania.

Malwina narzuciła na biały habit okrycie francuskiej chłopki, a Emilia okryła się starym płaszczem swojej matki. Gdy siostry poszły do refektarza na wieczorny posiłek, Emilia przekręciła klucz w zamku klasztornej furty, który tam dla niej zostawiono, i obie z Malwiną wymknęły się bezszelestnie na zewnątrz, w chłodny mrok marcowej nocy. Z biciem serca wzięły się za ręce i pobiegły polną drogą do pobliskiej gospody. Selim już tam czekał. Zdziwił się trochę na widok Malwiny, ale nie zadawał pytań. Wzięli z gospody trzy konie, mężczyzna zapłacił i ruszyli głównym traktem przed siebie.

Wciąż jechali w milczeniu, każde z nich zatopione we własnych myślach. Emilia oddychała pełną piersią chłodnym leśnym powietrzem. Przypominała sobie topografię okolicy, którą dobrze poznała w czasie dawnych konnych przejażdżek – ich majątek był położony godzinę spokojnej jazdy stąd. W miarę jak zbliżali się do jej dawnego domu, obrazy z przeszłości zaczęły przesuwać się przed oczami jak senne wspomnienia, nieco zamglone, lecz wciąż budzące żywe emocje. Zobaczyła białe kolumny rodzinnego dworu oplecione bluszczem, okrągły klomb pełen herbacianych róż, roześmianych rodziców pijących herbatę z konfiturami w ogrodzie i stare jabłonie w sadzie. To pod jedną z nich, już po zniknięciu ojca, matka zakopała drewnianą skrzynkę, w której schowała swoją biżuterię i złote monety.

Od tamtej chwili nosiła tylko ciężki żelazny krzyż z orłem na piersiach. Nie potrafiła żyć bez męża. Zamieniła swoje zwiewne pastelowe suknie na dostojną czerń, w której wydawała się jeszcze bledsza i jeszcze mizerniejsza. Jej ostentacyjna żałoba rozwścieczyła carskiego urzędnika, który przyszedł do nich z nakazem konfiskaty majątku; mruczał pod nosem o tym, w jaki sposób należałoby takie Polaczki rozumu nauczyć. Emilia i jej matka musiały się spakować w ciągu kilku dni i opuścić dom na zawsze. Matka zamknęła się w sobie. Utrata męża, a potem domu były ciosami ponad jej siły. Krewni, którzy je przygarnęli, próbowali umilić im życie – zabawiali rozmowami i zapraszali gości, ale matka siedziała w towarzystwie milcząca, zapatrzona w dal i nieobecna.

Mała Emilka przez lojalność wobec niej także milczała. Wkrótce obie zyskały opinię kompletnych odludków. Dziedzic sąsiedniego majątku, który zainteresował się ładną samotną kobietą, szybko się zniechęcił i przestał u nich bywać. Krewni także zostawili je samym sobie. Nawet posiłki zaczęły dostawać w osobnej jadalni. Emilka spędzała dni na samotnych spacerach wokół dworu lub na konnych przejażdżkach po okolicy. Wieczorami siadała blisko matki, która przytulała ją w ciszy i zaczynała bezgłośnie płakać. Emilia pamiętała gorące łzy spływające jej na czoło. Ona także tęskniła za ojcem, ale wierzyła w jego powrót. Bała się o matkę. Bała się, że razem z resztkami nadziei ujdzie z niej również życie.

Któregoś ranka pani Konarska nie podniosła się z łóżka. Emilka chciała obudzić mamę. Pogłaskała jej dłoń. Była zupełnie zimna. Przeraźliwy krzyk dziecka w cichej zazwyczaj części domu natychmiast sprowadził wszystkie ciotki. Następnym obrazem, który umiała wydobyć z pamięci, był deszczowy pogrzeb i towarzyszące mu uczucie kompletnej samotności i pustki. A kolejnym – długa jazda bryczką do szkoły klasztornej, w listopadowym deszczu i błocie.

Samotność i pustka towarzyszyły Emilii przez pierwsze lata zakonnego wychowania. Tęskniła za utraconym domem. Rano jej poduszka często była mokra od łez. Wprawdzie otaczały ją siostry i inne uczennice, ale matka przełożona konsekwentnie tępiła wszelkie przejawy czułości i serdeczności między nimi. Ciepłe gesty uważała za grzeszne i zupełnie zbędne. Jednak do Emilii miała pewną słabość, na swój sposób wyróżniała ją spośród uczennic. Z mroków niepamięci wypłynął nagle obraz, którego Emilia nie wspominała od lat: Jest małą dziewczynką i leży zwinięta w kłębek w swojej nowej celi, na sienniku z kłującymi źdźbłami. Płacze. To jedna z jej pierwszych nocy w klasztorze, nie zna tu nikogo, trochę się boi, przeraźliwie tęskni za mamą i za swoim dawnym życiem. Cichy płacz przechodzi powoli w rozpaczliwy szloch, który można usłyszeć z korytarza.

Po chwili drzwi otwierają się z impetem i staje w nich matka Teodozja. Patrzy na dziewczynkę z przyganą i mówi:
– Chodź!
Mała Emilka przestraszona wstaje z łóżka i w nocnej koszuli, wciąż płacząc, idzie za matką przełożoną. Nie wie, czy już zasłużyła na karę, czy jeszcze nie. Zakonnica prowadzi dziewczynkę do swojej kancelarii i każe jej uklęknąć przed wielkim obrazem Matki Boskiej.
– Wiem, że tęsknisz za mamą, ale ona jest już w niebie. To jest twoja nowa matka, módl się do niej – mówi i wskazuje na obraz.
Emilia próbuje spojrzeć w oczy nowej matce, ale nie może. Matka Boska ma spuszczony wzrok, nieobecne oczy. Jest tak daleka, nierealna i chłodna w swojej srebrzystej poświacie, że Emilia nie umie powstrzymać łez i zaczyna płakać jeszcze głośniej. Wtedy zakonnica robi coś nieoczekiwanego – podnosi dziewczynkę z kolan i mocno przytula.

*
Wreszcie dotarli do celu. W blasku księżycowej poświaty ujrzeli białą bryłę dworu. Okna były ciemne, lecz z komina unosił się dym. Emilia sądziła, że po latach samotności jej serce stwardniało, jednak widok rodzinnego domu wzruszył ją bardziej, niż się spodziewała. Jakże chciała znów wbiec na ganek, okręcić się wokół porośniętych bluszczem kolumn i wejść do pachnącej jabłkami sieni. Jakże pragnęła usłyszeć spokojne głosy rodziców i zanurzyć się w bezpiecznej aurze, którą utraciła tak wcześnie.

Otarła policzki wierzchem dłoni. Nie chciała się rozklejać przy Selimie. Zatrzymali się i nasłuchiwali zbliżającego się z oddali szczekania psów. Mogły obudzić mieszkańców. Selim odnalazł w swych jukach kawał pieczonego mięsa i rzucił go biegnącym w ich kierunku zwierzętom. Udało się. Dwa charty zajęły się ogryzaniem kości. Malwina została przy koniach, a Emilia i Selim upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, wzięli szpadel i skierowali się w stronę sadu. Brnęli przez błoto zmieszane z resztkami topniejącego śniegu. Emilia bez trudu rozpoznała jedną spośród kilkunastu jabłoni – tę, na której kiedyś wisiała jej huśtawka. Pogładziła palcami korę.
– To tu – powiedziała.
Selim wydobył zza pasa długi kindżał i zaczął nakłuwać nim ziemię wokół drzewa. Wyczuwał tylko korzenie jabłoni.
– Może chłopi widzieli, jak mama zakopuje skrzynkę, i teraz młynarzowa siada do kolacji w jej perłach?
– Daj mi szpadel – rzekł Selim. – Musimy kopać głębiej.
Mężczyzna zaczął drążyć dół. Pryzma ziemi pod jabłonią rosła. Emilia już zaczęła się obawiać, że wszystko na nic i że nie będzie za co wykupić ojca, gdy nagle Selim poczuł opór i spojrzał na dziewczynę z uśmiechem w skośnych oczach. Wykopał pokaźną skrzynkę ze srebrnymi okuciami, otrzepał ją z ziemi i podał Emilii.

Była ciężka. Mocno zamknięta. Wspólnie wrzucili ją na dno skórzanego worka. Już mieli ruszyć z powrotem przez błoto i śnieg, gdy z daleka usłyszeli tętent galopujących koni. Zamarli. Przywarli do pnia jabłoni, aby nikt ich nie mógł dostrzec.
– To tylko trzech jeźdźców – szepnął Selim, nasłuchując.
– Może przejadą bokiem – odpowiedziała Emilia z nadzieją w głosie.
Ale nie przejechali. Dziewczyna usłyszała zapijaczone męskie głosy, które wykrzykiwały słowa starej rosyjskiej pieśni. Zbladła, gdy uświadomiła sobie, że to pewnie rosyjscy żołnierze ze stacjonującego w domu garnizonu. Ich droga wiodła tuż obok Malwiny pilnującej koni. Że też nie pomyśleli o tym wcześniej!
– A wot i krasawica! – usłyszeli po chwili rozbawiony głos.
– Musimy ją ratować! – szepnęła Emilia do Selima, który wciąż ściskał w dłoni obnażony kindżał.
Porwała szpadel i wybiegli z sadu. Usłyszeli krzyk Malwiny, którą szarpali dwaj żołnierze. Trzeci nadal siedział na koniu.
– Ona iz monastyra – powiedział któryś z nich, a pozostali wybuchnęli pijackim śmiechem.

 
Wesprzyj nas