Historia, która łączy klimat irlandzkich pubów, wietrznych i okrytych mgłą przestrzeni z magią i celtyckimi wierzeniami.
Lucyna i Tadeusz odwiedzają znajomych w Irlandii. Tam poznają tajemnicę wynajmowanego domu, w którym mieszka ich gospodyni. Mieszkająca w nim sto lat wcześniej dziewczyna zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, po tym jak kategorycznie odmówiła ręki synowi okolicznego bogacza. Tenże został posądzony o morderstwo i na podstawie poszlak, gdyż ciała dziewczyny nigdy nie odnaleziono, skazany na śmierć. Małgosia, córka gospodyni, zaczyna się interesować sprawą i wraz ze swoim przyjacielem śledzić stare dokumenty jej dotyczące. Nagle, w niewyjaśnionych okolicznościach, znika i ona. Czy coś łączy oba zdarzenia?
Lucyna Olejniczak urodziła się i mieszka w Krakowie. Z zawodu laborantka medyczna, były pracownik Katedry Farmakologii UJ, jako pisarka zadebiutowała już na emeryturze. Dużo podróżuje, lubi poznawać nowych ludzi, łatwo się zaprzyjaźnia. Wielbicielka kotów. „Jestem blisko” to jej czwarta książka po „Wypadku na ulicy Starowiślnej”, „Opiekunce, czyli Ameryce widzianej z fotela” i „Dagerotypie. Tajemnicy Chopina”. Ma też na swoim koncie udział w antologii kryminalnej „Zatrute Pióra” oraz współpracę z „Lodołamaczem”, dla którego pisała cykl felietonów o Nowej Hucie.
***
Tak o swojej książce mówi autorka:
Temat nasunął mi się sam podczas pobytu w Irlandii. Pojechałam tam na zaproszenie córki mojej kuzynki, Małgosi, która tam pracuje i mieszka od wielu lat. Obiecałam jej, że w zamian za tę gościnę napiszę książkę, której akcja będzie się toczyła w New Ross, czyli w jej miejscu zamieszkania, oraz że swojej bohaterce nadam jej imię. Małgosia, oczywiście, potraktowała to jako żart.
Autentyczna w tej książce jest Irlandia, New Ross, zamek Matrix ze swoją dziwną właścicielką i piękną biblioteką, dom Małgosi i stadnina z zaniedbanymi końmi. Spotkałam się z zarzutem, że piszę nieprawdę, że w Irlandii nie ma zaniedbanych zwierząt, niestety, ja miałam nieszczęście takie spotkać. Dwa zadbane i piękne, tak też je opisałam w książce, to były ulubione konie właściciela. Reszta prawdopodobnie przeznaczona była na rzeź. Prawdziwe są małe cmentarzyki z celtyckimi krzyżami, tajemnicze ruiny i zielone pastwiska. W takich warunkach każdy napisałby tam książkę…
Moi bohaterowie są wymyśleni. Lucyna to moje alter ego, ktoś, kto za mnie przeżywa przygody. Tadeusz, bohater dwóch poprzednich książek, to mężczyzna, jakiego nie udało mi się nigdy spotkać, więc go sobie wymyśliłam i skojarzyłam w parę z “moją” Lucyną. Władysław – taki człowiek istnieje naprawdę, ale ten prawdziwy nigdy nie był w Irlandii. To mój dobry, zwariowany sympatycznie znajomy, i to jego zachowania oraz cechy opisałam. Ku jego wielkiej uciesze, zresztą. Żona Władysława, pani Michalina jest postacią wymyśloną. Marta ma cechy mojej kuzynki, matki Małgosi. A Małgosia nigdy nie zaginęła, natomiast użyczyła swojego imienia, figury i powiedzonek mojej bohaterce. Roger, jej chłopak, to postać literacka. Podobnie rzecz się ma z przystojnym śledczym, Seanem Collinsem.
A do napisania historii z lekkim dreszczykiem skłoniły mnie odgłosy z rur w domku Małgosi. Naprawdę brzmiało to jak “guilty…guilty…”. Tak więc postanowiłam stworzyć takiego winnego i utkać wokół niego całą tę historię. Wszystkiemu więc są winne irlandzkie rury kanalizacyjne…
Lucyna Olejniczak
Jestem blisko
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera 4.10.2012
***
Zaloguj się i skomentuj. Pośród autorów komentarzy losujemy nagrody książkowe.
Zobacz więcej informacji
(…)
Podczas obiadu Marta wróciła jednak do tematu.
– Najgorsze, że nie znam numeru telefonu do Rogera. Byłabym spokojniejsza, gdybym z nimi porozmawiała.
– A nie możesz sprawdzić w komórce Małgosi?
– Nie, bo jest wyłączona, a ja nie znam PIN-u.
– Cholera, że też musiała czekać, aż jej się aparat całkiem rozładuje. Rzeczywiście jest problem – zmartwiłam się. – Przyznam, że ja też byłabym spokojniejsza, gdyby był z nimi kontakt. Może ojciec Rogera nam pomoże? Przecież musi znać numer do własnego syna.
– To jest pomysł! – Marta się ożywiła. – Zaraz do niego zadzwonię.
Niemal w tej samej chwili rozległ się dzwonek telefonu. Poderwaliśmy się wszyscy na równe nogi, ale Marta pierwsza dobiegła do aparatu. Po paru sekundach widać było po niej, że to, niestety, nie Małgosia.
– Dzień dobry – powiedziała matowym głosem. – Nie, nie przeszkadza pan, absolutnie. Mnie również jest miło znów pana słyszeć. O! Naprawdę? Tak, oczywiście, zapraszam serdecznie… Nie, nie, to żaden kłopot…
Nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, że po drugiej stronie kłania się i stokrotnie przeprasza Władysław.
– O nie! – jęknął Tadeusz. – Tylko nie to! Pewnie jakiś sen albo, co gorsza, rozmowa z duchem. Chyba nie jestem w nastroju.
– Przestań – upomniałam go. – Przecież umawialiśmy się, że wpadnie tu po naszym powrocie. Możemy co najwyżej zadzwonić i przełożyć tę wizytę na jutro.
Marta pokręciła przecząco głową, przetrząsając w tym czasie gorączkowo torebkę.
– Za późno. Już jest w drodze, bo dzwonił z samochodu zięcia – mruknęła. – Gdzie ja, do cholery, wsadziłam ten karteluszek? W tej torebce to tylko dziada z babą brakuje.
Roześmiałam się głośno.
– Dziada z babą? To było ulubione powiedzenie mojej mamy.
– Zapominasz, że obie wychowałyśmy się w Krakowie i to pewnie powiedzonko krakowskie. O, mam! – pomachała tryumfalnie skrawkiem papieru. – Że też od razu nie wpadłam na ten pomysł.
Niestety, okazało się, że ojciec Rogera zgubił komórkę kilka dni temu i nie mógł nam pomóc. Numer do syna miał w swoich kontaktach i nigdzie indziej go nie zapisywał, ale słyszał, że Małgosia miała jechać do Dublina, więc przez dłuższą chwilę starał się Martę uspokoić. Nie było to jednak łatwe zadanie. Skończyła rozmowę i spojrzała na nas zdenerwowana.
– To nie może być zwykły przypadek – szepnęła. – Komórka Gośki się rozładowuje i nie możemy jej włączyć, ojciec Rogera gubi swój telefon… Zaczynam powoli wierzyć w przekleństwo tej cholernej księgi.
– Przestań gadać głupstwa… – zaczęłam, ale sama poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach. Niby nie byłam przesądna, ale nie tak znowu do końca.
– A jeśli przydarzyło jej się coś złego…?
Nie zdążyliśmy odpowiedzieć, bo za oknem już było słychać zwalniający na podwórzu samochód. Władysław wyskoczył z niego, jak zwykle w pośpiechu. I równie szybko pożegnał się z zięciem, który machnął nam tylko ręką na powitanie przez uchyloną szybę w drzwiach.
– I jak tam wyprawa? – zawołał nasz przyjaciel niecierpliwie już od progu. – Opowiadajcie! Jak było w zamku?
– Świetnie – odparłam za wszystkich. – Dużo by opowiadać, nie da się tak w paru słowach. Usiądziemy, pooglądamy zdjęcia. Sam zobaczysz.
– Ale nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie. Reszta też jakby milcząca. – Nagle spojrzał w naszą stronę, jakby zobaczył nas po raz pierwszy. – A co wy jesteście jacyś tacy? Stało się coś?
– No właśnie, sami jeszcze nie wiemy – pospieszyłam z wyjaśnieniem. – Zniknęła Małgosia, chociaż nie jesteśmy do końca pewni, czy naprawdę zniknęła.
– Nie rozumiem. – Władysław zmarszczył czoło. – To w końcu zniknęła czy nie?
– Nie ma jej, w każdym razie. Zapowiadała wprawdzie, że wyjeżdża na parę dni do Dublina z Rogerem, ale nie dała do tej pory znać, więc nie wiemy, czy jest tam, czy nie.
– A nie możecie po prostu zadzwonić do niej? – Władysław popatrzył na nas zdumiony i rozbawiony. – To chyba najprostsze wyjście.
– Byłoby najprostsze, gdyby Małgosia nie zostawiła telefonu w domu. W dodatku wyłączonego… – wtrącił się Tadeusz z lekko urażoną miną. – Chyba nie myślisz, że jesteśmy aż tak niepozbierani?
– Nie, nie! – Władysław zatrzepotał dłońmi w powietrzu, jakby odpędzał chmarę komarów. – W życiu nie przyszłoby mi coś takiego do głowy! – Mina, z jaką to powiedział, świadczyła jednak o czymś zupełnie przeciwnym. – A gdyby tak… – zaczął po chwili namysłu.
– Do Rogera też nie możemy zadzwonić – uprzedziłam jego pytanie. – Nie znamy jego numeru telefonu.
– No to, cholerka, kłopot – podsumował Władysław, pocierając czoło. – Bo mogłaby przecież zadzwonić z telefonu Rogera, kiedy już się zorientowała, że swój zostawiła w domu.
– Właśnie – potwierdziła Marta. – I to mnie najbardziej martwi. Ale niczego tu nie wymyślimy. Musimy poczekać. Prędzej czy później się odezwie. Chodźmy obejrzeć zdjęcia.
Opowiadania o zamku Matrix przerywane były co chwilę okrzykami oburzenia, zachwytu lub niedowierzania w wykonaniu podskakującego z emocji Władysława.
– Nie wierzę! – krzyczał, zaglądając do komputera, na którym wyświetlaliśmy zdjęcia z tej wyprawy. – Wysypisko śmieci w takich pięknych wnętrzach!… No nie… za tę harfę chętnie bym babę udusił! A tu co?! – krzyknął znowu, pokazując palcem zniszczony przez ptasie odchody ołtarzyk. – Takie cudo obesrane przez ptaki?!
Z wrażenia używał brzydkich wyrazów, zapominając o obecności kobiet, co nigdy dotąd mu się nie zdarzało. Szarpał wianuszek siwych włosów okalający łysinę, pocierał nos i klepał się ze złością w kolano.
– Dobrze, że z wami nie pojechałem – powiedział w końcu. – Jak mi Bóg miły, nie zdzierżyłbym tego. I jeszcze te piękne stare księgi niszczejące w wilgoci. Skandal i zbrodnia!
Uspokoił się trochę przy zdjęciu przedstawiającym pierwszą stronę księgi czarów i alchemii. Zwłaszcza zainteresował go dziwny rysunek.
– A to ciekawe… – przybliżył twarz do monitora, dotykając go niemal nosem. – Przepiękne nawiązanie do astrologii, dawno tego nie widziałem.
– Tak? – zainteresowaliśmy się wszyscy. – Nam te rysunki nic nie mówiły, oprócz może tego gada na dole, który pewnie uosabia Szatana.
Uśmiechnął się z wyższością.
– Zdziwicie się, ale nie o Szatana tu chodzi…
Zawiesił teatralnie głos i odczekał chwilę dla wzmocnienia efektu.
– A więc, moi drodzy – powiedział w końcu z wyraźną satysfakcją – to nie jest Szatan, tylko skrzydlaty smok, emblemat astrologii i alchemii.
Tadeusz wyjął szybko swój notatnik i zaczął w nim coś skrupulatnie zapisywać.
– Nie wiedziałeś, co? – spytał Władysław ze źle skrywaną nutką tryumfu.
– Nie muszę wszystkiego wiedzieć – mruknął Tadeusz niechętnie.- A co z resztą symboli? Ta postać na przykład: pół kobiety, pół mężczyzny?
– To animus i anima, czyli wewnętrzny obraz kobiety w psychice mężczyzny i wewnętrzny obraz mężczyzny w kobiecie. Każde z nich trzyma w ręce inny symbol, mężczyzna słońce, a kobieta księżyc.
– Logiczne – wpadł mu w słowo Tadeusz – bo słońce we wszystkich kulturach to mężczyzna, bóstwo władcze i wojujące.
– A księżyc – wyrwałyśmy się razem z Martą – związany jest z kobietą. Choćby przez dwudziestoośmiodniowy cykl menstruacyjny u kobiet. Czyli cykl księżycowy.
– Właśnie – podsumował Władysław. – Rozszyfrowaliśmy zatem wszystkie symbole. Zazdroszczę wam tylko, że widzieliście tę księgę z bliska i mogliście jej dotknąć. Eh… – westchnął ciężko. – Mój Misiaczek czasami naprawdę przesadza z tą swoją zazdrością.
Duże zainteresowanie wzbudziły w nim też zdjęcia studni i wyrytych nad nią symboli.
– Tak, to symbole potrójnej bogini – przyznał zafascynowany. – Z całą pewnością w tym zamku odprawiano rytuały magiczne, o czym świadczy księga. Myślę też, że był on miejscem kultu Wicca. Tadeusz ma rację – przyznał niechętnie.
– Czy sądzi pan, że ta księga naprawdę mogła mi przynieść pecha? – spytała nieśmiało Marta. – Podobno nie można jej dotykać, a ja to zrobiłam. I teraz mam wrażenie, że coś złego przytrafiło się Małgośce…
– Nie wydaje mi się, żeby to miało jakikolwiek związek z księgą. – Władysław uciekł spojrzeniem w bok. – Kto dziś wierzy w takie rzeczy? – powiedział bez przekonania. – Wiecie co? Pójdę powróżyć – zmienił nagle temat. – Może runy dadzą nam jakąś odpowiedź?
Zabrał złożone na kanapie białe prześcieradło, pozostałość po poprzednich wróżbach, i wyszedł szybko z domu, jakby bał się, że go ktoś zatrzyma.
Podeszliśmy do okna i dyskretnie obserwowaliśmy jego poczynania. Nie chcieliśmy Władysława peszyć, ale też nikt z nas nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz. Zaczął wiać nieprzyjemny zimny wiatr.
Za oknem robiło się już ciemno, więc Władysław zatrzymał się w plamie padającego z okna światła. Mocując się z wiatrem, rozłożył prześcieradło na trawie i z widocznym trudem usiadł na jego brzegu. Po chwili wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki woreczek z runami i rzucił je przed siebie. Zamiast jednak siedzieć jeszcze przez chwilę w skupieniu, zerwał się na nogi i zaczął czegoś gorączkowo szukać w trawie.
– Zgubił runy… – Nie mogłam się opanować, czułam, jak wzbiera we mnie nerwowy chichot.
Marta podeszła do nas zaciekawiona.
– Co się dzieje?! – zawołała do Władysława przez okno.
Starszy pan machnął tylko zdenerwowany ręką i dalej szukał.
– Mówię wam, że zgubił runy w tych ciemnościach… – Trzęsłam się już jak w ataku malarii. – Przepraszam, nie powinnam, wiem… ale nie mogę… – Ryknęłam już niepohamowanym śmiechem.
Marta popatrzyła na mnie zaskoczona, ale po chwili i jej zaczęła drgać broda. Kiedy zrozpaczony Władysław wszedł do salonu, cała nasza trójka śmiała się już jak szalona.
– Runy wpadły mi gdzieś w trawę i nie mogę ich znaleźć – jęknął, nie zwracając na nas uwagi. – Za ciemno, żeby… – Dopiero teraz zauważył nasz nastrój. – A co was tak śmieszy?
Żadne z nas nie potrafiło mu dać odpowiedzi, chociaż próbowaliśmy parę razy.
– Nikt nie wie, co się dzieje z panią Małgosią, a wam wesoło. – Spojrzał na nas z niesmakiem.
Zrobiło nam się trochę głupio. Miał rację. Ale całkiem niepotrzebnie dodał po chwili:
– Wygląda na to, że tylko ja się przejąłem i próbuję coś w tej sprawie robić. Z całą skromnością muszę stwierdzić – dodał z zupełnie nieskromną miną – że spadłem wam z nieba ze swoimi umiejętnościami i powinniście to docenić…
To wywołało tylko kolejny atak śmiechu.
– Nie gniewaj się – powiedziałam, wycierając łzy wierzchem dłoni – ale ostatnio panuje taka napięta atmosfera, że wystarczyło jakieś głupstwo, żeby nas rozśmieszyło. To typowo nerwowa reakcja. A teraz trudno ją powstrzymać. Wystarczy w takiej sytuacji, że kiwniesz palcem, i będziemy umierać ze śmiechu.
Władysław spoglądał jeszcze przez chwilę podejrzliwie, ale zbyt był przejęty swoim niepowodzeniem, żeby długo się nami przejmować. Palcem, na wszelki wypadek, też nie próbował kiwać.
– Może zamiast się śmiać, pomożecie mi ich poszukać? – burknął, rozglądając się wokół siebie. – Potrzebna będzie tylko jakaś dobra lampa.
– Nie mam takiej w domu. – Marta rozłożyła bezradnie ręce. – Zastanawiała się przez chwilę. – Chyba jest mocna latarka w bagażniku u Gośki. Zaraz przyniosę, tylko znajdę zapasowe kluczyki od jej samochodu.
– Jedna runa mi ocalała, leżała na samym brzegu prześcieradła. – Władysław wyciągnął przed siebie dłoń z drewnianym krążkiem. – To Nauthiz, która symbolizuje ból, niedolę i zły los.
– Jest również traktowana jak dzwonek alarmowy i oznacza przymus szybkiego działania – popisał się znów swoją wiedzą Tadeusz.
– Tak! – zapalił się Władysław. – Mówiłem wam, że znajdę odpowiedź. Małgosia jest w dużym niebezpieczeństwie i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Mówiłem wam! Takich znaków nie należy lekceważyć.
– Przymus szybkiego działania? – udałam, że się zastanawiam. – A może to oznacza, że powinniśmy szybko poszukać pozostałych run, bo może w nocy padać i zamokną?
Tym razem nawet Władysław nie wytrzymał i też się roześmiał.
Kątem oka zauważyłam wchodzącą do salonu Martę. Odwróciłam się do niej rozbawiona.
– Znalazłaś latar…? – Śmiech zamarł mi nagle na ustach.
Przyjaciółka wyglądała, jakby zobaczyła upiora. Szeroko otwarte ciemne oczy stanowiły ostry kontrast z przeraźliwie bladą twarzą.
– Boże… – jęknęła, opadając bezwładnie na oparcie fotela. – Boże, ona nigdzie nie wyjechała… Zobaczcie sami…
W otwartych drzwiach na podwórze widać było samochód Małgosi z wysoko uniesioną klapą bagażnika.
(…)
Z duza ciekawoscia, czytam recezje wszystkich ksiazek napisanych przez moja siostre,i bez wzgledu na powiazania rodzinne bardzo mi sie podobaja.
Ta ostatnia,choc jeszcze nie czytalem(jest w drodze do mnie orginal)lecz zapoznalem sie z jej krotkim opisem,jest dla mnie podsumowaniem dotychczasowej tworczosci literackiej Lucyny,jej stylu pisania,ktory tak bardzo zacheca do czytania.
Byle tak dalej.
Przeczytałam.Świetna książka.Napisana z poczuciem i wyczuciem humoru.Tematyka ocierająca sie o historyczną sensację i mroczne dzieje,dodaje “smaczku” i pozwala, przez chwilę, przeżywać dzisiejszą terażniejszość oczami bohaterów.
Serdecznie pozdrawiam autorkę P.Lucynę.
Do przeczytania książki zachęciła mnie sama autorka. I naprawdę nie żałuję, że przeczytałam tę naprawdę świetną książkę. Akcja rozgrywająca się w książce bardzo trzyma w napięciu przez co nie można od niej oderwać wzroku i przestać czytać. Czytanie jest lekkie i bardzo przyjemne. Polecam gorąco