Zbrodnicze Siostrzyczki zapraszają na wyprawę do Warszawy, Krakowa i Wrocławia, gdzie nikt nie jest bezpieczny…


Mordercze miastaCzy miasto może zabijać? Dlaczego w przewodnikach po najpiękniejszych miejscach świata tak mało uwagi poświęca się zbrodniczej historii każdego z nich?
Trzy autorki, trzy miasta, dziewięć opowiadań.

Robert Ostaszewski tak pisze o tej książce:
Kryminał miejski ma się u nas od lat wybornie, a proza kryminalna pisana przez kobiety z roku na rok coraz lepiej. Nic więc dziwnego, że ktoś wreszcie wymyślił, by oba te podgatunki kryminału w zmyślny sposób połączyć. A że w tomie opowiadań „Mordercze miasta” autorki są trzy, to i lekturowa przyjemność jest potrójna. Co najmniej…

Marta Guzowska, Agnieszka Krawczyk, Adrianna Michalewska
Mordercze miasta
Premiera: 22 października 2012
Wydawnictwo Szara Godzina


Mordercza Warszawa – Marta Guzowska

Pociąg podmiejski

Kiedy się dojeżdża do Warszawy, do biura, codziennie o tej samej godzinie, człowiek szybko uczy się rozpoznawać twarze współpasażerów. Są zawsze te same. Z powrotem jest inaczej, czasem jedzie się prosto z pracy, a czasem wypadnie jakieś spotkanie, człowiek się zasiedzi albo pójdzie na zakupy, albo w ogóle urwie się na wieczór z kumplami i wraca późno. Ale jazda w tamtą stronę jest niezmienna jak wzorzec metra z Sevres. Codziennie, z wyjątkiem sobót, niedziel i świąt, o siódmej czterdzieści dwie z Brwinowa. Ten pociąg jest najlepszy, bo siódma pięćdziesiąt osiem jest już tak nabity, że nie da się wetknąć szpilki. A czterdzieści dwie – luz, kultura, często można trafić miejsce siedzące. Pod warunkiem, że człowiekowi chce się wstać kwadrans wcześniej.

Tak więc codziennie widzę na peronie te same twarze. Dwie psiapsiółki po czterdziestce, plotkujące ile wlezie (na miły Bóg, o czym one mogą codziennie tyle gadać i do tego tak wcześnie rano, to przekracza moje zdolności pojmowania). Grubego chłopaka w wieku dojrzewania, ryżego i na dodatek pryszczatego, do którego dosiada się w Pruszkowie kumpel, ewidentnie z tego samego liceum, drobny, szczurowaty blondyn. Chłopaki mają tylko jeden temat rozmowy, jakąś grę strategiczną, która, o ile zdołałem się zorientować ze strzępków podsłuchanych rozmów, ma na celu zbawienie świata i okolic. Baaardzo ładna dziewczyna, niewysoka brunetka z pieprzykiem przy dolnej wardze, chyba studentka, bo zawsze z nosem w notatkach albo skryptach. Kiedyś złapałem miejsce koło niej i próbowałem zerknąć jej przez ramię, ale zasłoniła papiery z takim wyrazem twarzy, jakbym zaproponował seks trzynastolatce. Więc nie wiem, co studiuje. Kto jeszcze… niechlujny facet o wyglądzie robola (ale siódma czterdzieści dwie to zdecydowanie za późno na robola, więc może pracuje gdzieś jako cieć albo coś takiego). Inny facet, koło sześćdziesiątki, lekko zbutwiały pod pozorami zadbania: wyprasowany prochowiec ze śladami łupieżu na ramionach, pod spodem garnitur i krawat, rzadkie siwe włosy zaczesane na jedną stronę, a pod pachą teczka, stara i reperowana, ale z prawdziwej skóry.

Ten jeździ tylko w poniedziałki, środy i czwartki, więc może pracuje na uczelni? Kobieta o wyglądzie peerelowskiej ekspedientki z mięsnego, i to w najdrobniejszych szczegółach, z blond trwałą i perłową szminką włącznie. Myślałem, że już takich nie ma, ale najwyraźniej jedna uchowała się na mojej trasie. Ta, oczywiście, zawsze pochłania „Zwierzenia Intymne” albo inne czasopismo z rodzaju „pasikonik zjadł rolnika”. I jeszcze kilkoro takich jak ja, to znaczy na pierwszy rzut oka pracowników biurowych, chyba korporacyjnych, co jest raczej dziwne, bo oni rzadko zniżają się do korzystania z komunikacji podmiejskiej. Dwóch facetów w garniakach i z torbami na laptopy przerzuconymi przez ramię i dwie kobiety, jedna blondynka (farbowana), druga szatynka (chyba naturalna, chociaż głowy nie dam), w jakichś garsonkach czy czymś takim, a w każdym razie zawsze w pantoflach na obcasie.

Rozpoznajemy się na pierwszy rzut oka, chociaż oczywiście nie doszło między nami do takiej zażyłości, żebyśmy mieli się pozdrawiać, choćby skinięciem głowy. Ale zawsze zauważam, kiedy kogoś brakuje. W lutym Siwy z Łupieżem był nieobecny przez ponad trzy tygodnie i zaczynałem się już martwić, zanim przypomniałem sobie, że trwa przerwa semestralna. Z drugiej strony Baaardzo Ładna przychodziła przez cały czas na ten o siódmej czterdzieści dwie, więc może jednak nie jest studentką, sam już nie wiem. A z Panią Pasikonik przez kilka miesięcy jeździła koleżanka, też z ustami na perłowo, ale bez trwałej. A później przestała, może ją zwolnili, bo nie pasowała wizerunkowo do firmy, która zatrudnia osoby o prezencji peerelowskich sprzedawczyń z mięsnego.

Jazda pociągiem podmiejskim na trasie Brwinów–Warszawa Śródmieście trwa równo trzydzieści trzy minuty. Według rozkładu. To się mogło zmienić od czasu, kiedy ostatni raz sprawdzałem, ale zawsze jest to z grubsza pół godziny, góra czterdzieści minut przy drobnych opóźnieniach. Duże opóźnienia zdarzają się już, dzięki Bogu, o wiele rzadziej niż za moich studenckich czasów, kiedy człowiek nie znał godziny i – nieomal – dnia. Teraz oczywiście też trafiają się remonty torów i inne tego typu atrakcje, ale na szczęście niezbyt często. Jeżdżę o tej godzinie już od ładnych paru lat i zawsze podróżujemy sobie spokojnie i względnie wygodnie. I nudno.

Krajobraz za oknem nie należy do inspirujących, nawet gdy pokonuje się tę trasę po raz pierwszy, a za dziesiątym może już wywołać odruch wymiotny. Pozostaje lektura i obserwowanie współpasażerów. Na czytaniu o tak wczesnej porze trudno mi się skupić. Ale oglądanie codziennie tych samych twarzy też może się znudzić.
Dlatego staram się umilić sobie te trzydzieści trzy minuty wymyślaniem najrozmaitszych niestworzonych historii.

Najpierw zastanawiałem się, kto z kim. Zacząłem od wersji prawdopodobnej: Pasikonik z Robolem, koleżanka Pasikonik z Profesorem Łupieżem, dwóch Korporacyjnych Facetów oraz Korporacyjna Blondynka i Korporacyjna Szatynka w czworokącie, Gruby Ryży z Kumplem z Pruszkowa, a Baaardzo Ładna, oczywiście, ze mną. Wiem, wiem, ale pokażcie mi faceta, który nigdy w życiu nie wyobrażał sobie seksu z przygodnie napotkaną laską, a ja wam pokażę… Nic wam nie pokażę, bo takich facetów nie ma. Zostawały mi Psiapsiółki, ale nie mogłem ich sobie wyobrazić ani w konfiguracji z Grubym Ryżym i jego kumplem, ani samych ze sobą, więc dałem spokój.

Po jakimś tygodniu to też już stało się nudne, więc spróbowałem ciekawszych układów. Pasikonik z Grubym Ryżym, Korporacyjna Blondynka z Kumplem z Pruszkowa, Profesor Łupież z jedną z Psiapsiółek, Korporacyjni w trójkącie z Baaardzo Ładną. Sobie pozostawiłem w tej orgii rolę obserwatora.

Wierzcie lub nie, ale seks też potrafi się człowiekowi znudzić. Na lekturę nadal nie miałem ochoty, a muzyki w pociągu podmiejskim nienawidzę słuchać, bo wszystkie łagodniejsze tony skutecznie zagłusza stukot kół. Spróbowałem więc wplątać moich współpasażerów w aferę finansową, która aktualnie zdominowała czołówki gazet. Pasikonik, moim zdaniem, nadawała się świetnie na doświadczoną starszą księgową, która niejeden przekręt zrobiła już w PRL i przyuczała do fachu swoją siostrzenicę, Korporacyjną Szatynkę. Profesor Łupież mógł być sfrustrowanym szeregowym pracownikiem, balansującym na krawędzi zwolnienia z powodu wieku i ogólnego niedopasowania do nowej epoki, a jeden z Korporacyjnych Facetów – jego bezwzględnym szefem. Baaardzo Ładna świetnie się nadawała na sekretarkę z ambicjami, która została sprowadzona do roli przystawki do ekspresu do kawy, i teraz, planując cichą zemstę, i zawiązała spisek z Pasikonikiem-Księgową i jej siostrzenicą: zakładałem, że Baaardzo Ładna ma w życiu jakieś ambicje, bo inaczej, po co psułaby sobie wzrok, ślęcząc nad tymi wszystkimi skryptami, prawda? I na tym stanąłem, bo ani afery finansowe, ani wewnętrzna działalność korporacji nie pobudzają mojej wyobraźni.

Z tego miejsca prowadziła już prosta droga do świata zbrodni. Baaardzo Ładna mogła być tajną agentką morderczynią w stylu Angeliny Jolie z tego filmu, w którym poderwała Brada Pitta, a Gruby Ryży i Kumpel z Pruszkowa – jej ochroniarzami i cynglami od mokrej roboty. Robol z kolei pasował mi do roli drugorzędnego członka pruszkowskiej mafii, który chce się zemścić na dawnej konkubinie, Pasikoniku, za romans z Profesorem Łupieżem. Z kolei Korporacyjni Faceci chcieli zlecić sprzątnięcie Blondynki i Szatynki, dlatego podrywali Psiapsiółki, które miały im zapewnić alibi.
Bawiłem się całkiem nieźle. Tego, który chciałby pierwszy rzucić we mnie kamieniem, pragnę poinformować, że nie każdy jest orłem o siódmej czterdzieści dwie. Ludziom też się należy odrobina niewinnej rozrywki.

Tamtego dnia było pochmurno i zbierało się na deszcz. Nienawidzę rzadkiego kapuśniaczku, więc myślałem tylko o tym, żeby pociąg zdążył przyjechać, zanim się rozpada. Tak mnie to absorbowało, że nie bawiłem się w obserwacje innych podróżnych. Kiedy wreszcie skład nadjechał, ustawiłem się strategicznie w miejscu, gdzie powinien się znaleźć przedział bagażowy, bo tam jest zazwyczaj luźniej, po latach podróżowania tym samym pociągiem, pomiędzy tymi samymi stacjami, po prostu wie się takie rzeczy. Wcisnąłem się jako pierwszy, dzięki czemu zdołałem złapać miejsce siedzące obok starszej pani w płaszczu zapinanym na duże, czarne guziki. Wiem, że to nieładnie. Wiem. Ale czasy rycerskości już minęły i w dwudziestym pierwszym wieku facet też ma prawo być zmęczony. Naprzeciwko mnie, na składanych siedzeniach, usiadły Psiapsiółki, a Pasikonik zajęła miejsce po drugiej stronie przejścia i natychmiast zasłoniła się najnowszym wydaniem brukowca. „Kobieta sama wykonała na sobie cesarskie cięcie!”, krzyczały wielkie litery na stronie tytułowej, a nie wątpiłem, że w środku jest jeszcze ciekawiej. Dla Baaardzo Ładnej zabrakło wolnego siedzenia. Stanęła koło mnie z obrażoną miną i ostentacyjnie wyciągnęła skrypty z torby, ale ja równie ostentacyjnie odwróciłem głowę i wlepiłem wzrok w okno.

Przedział zapełnił się, pociąg zabuczał, syknął zamykanymi drzwiami i ruszył z szarpnięciem. Baaardzo Ładna lekko się zachwiała i oparła mi dłoń na ramieniu. Pachniała czymś, co kojarzyło się z ciepłem kominka i świątecznym ciastem domowej roboty. Natychmiast przeprosiła, a ja nadal patrzyłem w okno. Pociąg minął ostatnie szare domy i zaczęły się przedpruszkowskie pola, o tej porze roku porośnięte tylko zeschłymi badylami. Na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu, a ja pogratulowałem sobie w duchu tego, że jadę w cieple i do tego na siedząco.

Oderwałem wzrok od szyby i rozejrzałem się po przedziale. Popatrzyłem na ludzi przede mną, siedzących i stojących, a później odwróciłem głowę do tyłu i uniosłem się lekko na siedzeniu.
Wszyscy tu byli. Wszyscy bohaterowie moich wymyślonych historii wsiedli dzisiaj do jednego przedziału. Nie potrafiłem obliczyć prawdopodobieństwa tego zdarzenia, ale przy założeniu, że w pociągu jest ze dwieście miejsc siedzących, w zależności od tego, ile wagonów jest w składzie, i pewnie drugie tyle miejsc stojących, szanse na to, że dwanaścioro nieznajomych wsiądzie przypadkowo do tego samego przedziału są bardzo, bardzo niewielkie.

Gapiłem się na otaczających mnie ludzi i musiałem mieć przy tym wyjątkowo głupią minę, bo siedząca naprzeciwko Psiapsiółka zaszeptała coś do drugiej i obie zachichotały, jakby razem miały czterdzieści lat, a nie każda oddzielnie. Podciągnąłem do góry szczękę i zmusiłem się, żeby patrzeć w okno, ale nie mogłem się powstrzymać od zerkania na nich od czasu do czasu.

 
Wesprzyj nas