2 października nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukaże się w Polsce najnowsza powieść amerykańskiego pisarza Johna Irvinga „W jednej osobie”.



John Irving - W jednej osobieBilly Abbott, narrator i główny bohater powieści, nie zaprząta sobie głowy pytaniami: Czym jest „normalność”? Czy umiemy dać odpowiedź na to pytanie? I czy warto?. W jednej osobie to intymny portret pisarza biseksualisty, który wbrew utartej konwencji woli podążać wybraną drogą. To rzecz o pożądaniu, tajemnicy i poszukiwaniu własnego „ja”, z łyżką dziegciu alienacji, niespełnionej miłości i bólu dojrzewania, kiedy jest się „innym”.

Trzynasta powieść autora Świata według Garpa to również ponadczasowa opowieść o ważnym etapie w dziejach kultury amerykańskiej, począwszy od rygorystycznych lat pięćdziesiątych poprzez dwie dekady rewolucji obyczajowej, tragedię „plagi” AIDS aż po czasy współczesne. Opowieść o Człowieku oraz hołd złożony odrębności każdego z nas.

– Ta subtelna analiza rodzącego się pożądania, opowieść o niespełnionej miłości jest jednocześnie pełna współczucia i prowokacyjna, tragiczna i komiczna, osobista i polityczna – wypełnia ją zadziwiająca mieszanka elementów, którą przyzwyczailiśmy się utożsamiać z prozą Irvinga. To również jedna z najbardziej ambitnych i odważnych powieści autora – książka, która stanie się symbolem pewnej epoki. – tak o książce napisał Abraham Verghese.

[z zapowiedzi wydawcy]

John Irving (ur. 1942) to jeden z najważniejszych amerykańskich pisarzy. Debiutował w 1968 roku powieścią Uwolnić niedźwiedzie, a jego czwarta książka, Świat według Garpa, przyniosła mu rozgłos na skalę światową, została też z sukcesem sfilmowana.
W jednej osobie to trzynasta powieść autora. Od razu po premierze trafiła na najważniejsze amerykańskie listy bestsellerów m.in. „New York Timesa”, „Los Angeles Timesa”, „Publishers Weekly”.

John Irving
W jednej osobie
(In One Person)
Wydanie I, Prószyński i S-ka
Premiera: 2.10.2012


Rozdział 1. NIEUDANY CASTING

Najpierw opowiem wam o pannie Frost. Chociaż trzymam się wersji, że zostałem pisarzem, bo jako chłonny piętnastolatek przeczytałem pewną powieść Karola Dickensa, poznanie panny Frost i fantazje na jej temat przypadają tak naprawdę na okres wcześniejszy, i ta chwila przebudzenia seksualnego wyznacza również narodziny mojej wyobraźni. Kształtuje nas to, czego pragniemy. W ciągu niespełna minuty potajemnej żądzy zapragnąłem zostać pisarzem i uprawiać seks z panną Frost – niekoniecznie w takiej kolejności miałyby się spełnić marzenia.

Poznałem pannę Frost w bibliotece. Lubię biblioteki, chociaż to słowo sprawia mi trudność, zarówno w liczbie pojedynczej, jak i mnogiej. Mam problem z wymową poszczególnych wyrazów, zwłaszcza rzeczowników, na określenie ludzi, miejsc oraz rzeczy budzących we mnie chorobliwe podniecenie, konflikt wewnętrzny wywołujący atak nieposkromionej paniki. Tak przynajmniej twierdzą logopedzi i psychiatrzy, którzy próbowali mnie leczyć, bezskutecznie, niestety. W podstawówce powtarzałem klasę z powodu „ostrej wady wymowy”. Obecnie dobijam siedemdziesiątki i przyczyna mojej przypadłości przestała mnie interesować. (Mówiąc wprost, mam w poważaniu etiologię).

Słowo „etiologia” wolę sobie darować, lecz od biedy mogę wysilić się na możliwie czytelną karykaturę „biblioteki” bądź „bibliotek” – przy czym nigdy do końca nie wiadomo, co z tego wyniknie. (Przeważnie mówię „bibloteka”, jak dziecko).

Zakrawa na ironię, ale moja pierwsza biblioteka nie wyróżniała się spośród innych. Była to placówka publiczna w małym miasteczku First Sister w stanie Vermont – kanciasty budynek z czerwonej cegły, na tej samej ulicy, przy której stał dom moich dziadków. Mieszkałem z nimi na River Street do piętnastego roku życia, kiedy to mama powtórnie wyszła za mąż. Poznała mojego ojczyma w teatrze.

Miejscowa amatorska trupa teatralna nosiła nazwę Aktorzy First Sister; odkąd sięgam pamięcią, widziałem wszystkie przedstawienia. Mama była suflerką – gdy zapominałeś, co masz mówić, podrzucała ci kwestię. (W wypadku trupy amatorskiej aktorzy zapominają na potęgę). Latami sądziłem, że sufler to jeden z aktorów – tajemniczym zrządzeniem losu znajduje się poza sceną i nie ma kostiumu, lecz nieodzownie partycypuje w dialogu.

Kiedy matka poznała ojczyma, właśnie wstąpił do trupy. Przyjechał do naszego miasteczka jako nowy nauczyciel w Akademii Favorite River, prestiżowej, prywatnej szkoły dla chłopców. W dzieciństwie (z pewnością do dziesiątego, jedenastego roku życia) musiałem wiedzieć, że gdy osiągnę „odpowiedni wiek”, wstąpię na Akademię. Biblioteka w szkole, bardziej nowoczesna i lepiej oświetlona, mogła się podobać, jednak moją pierwszą biblioteką była biblioteka publiczna w miasteczku First Sister, a tamtejsza bibliotekarka moją pierwszą bibliotekarką. (Tak się składa, że wymawianie słowa „bibliotekarka” zawsze szło mi jak z płatka).

Chyba nie muszę dodawać, że panna Frost wywarła na mnie większe wrażenie aniżeli sama placówka. Wstyd przyznać, ale dopiero po długim czasie dowiedziałem się, jak miała na imię. Wszyscy mówili na nią „panna Frost”, a gdy wreszcie zapisałem się do biblioteki, poznałem bibliotekarkę; wyglądała na osobę w wieku mamy – lub nieco młodszą. Moja ciotka, kobieta o wielkopańskich manierach, wspomniała, że panna Frost „była kiedyś bardzo przystojna”, ale nie mieściło mi się w głowie, że kiedykolwiek wyglądała lepiej, niż gdy ją poznałem – a moja młodociana głowa pomieścić mogła naprawdę sporo. Ciotka twierdziła, że na widok panny Frost wszyscy wolni mężczyźni w mieście potykali się o własne nogi, a gdy któryś wreszcie zdobył się na odwagę, by zagaić, nadobna wówczas bibliotekarka mierzyła go chłodnym spojrzeniem i odpowiadała lodowato: „Jestem panna Frost. Nigdy nie wyszłam za mąż i nie mam takiego zamiaru”.

Tak więc, kiedy się poznaliśmy, panna Frost wciąż była niezamężna, a wolni mężczyźni w miasteczku First Sister z powodów dla mnie niepojętych dawno przestali jej się przedstawiać.

Przełomową dla mnie powieścią Dickensa – przez nią, jak zawsze podkreślam, postanowiłem zostać pisarzem – stały się „Wielkie nadzieje”. Na pewno miałem piętnaście lat, kiedy przeczytałem ją po raz pierwszy i gdy po raz pierwszy sięgnąłem po tę książkę kolejny raz. Wiem, że było to, zanim wstąpiłem na Akademię, bo przy obu okazjach korzystałem z biblioteki publicznej. Nie zapomnę dnia, kiedy zjawiłem się w bibliotece, aby znów wypożyczyć „Wielkie nadzieje”; jeszcze nigdy nie miałem ochoty na ponowną lekturę książki.

Panna Frost zmierzyła mnie przenikliwym spojrzeniem. Wątpię, czy sięgałem jej wówczas do ramion. „Panna Frost była kiedyś, jak to mówią, posągowa”, zakomunikowała mi ciotka, jakby wzrost i postura panny Frost należały do przeszłości. (Dla mnie zawsze była posągowa).

Miała wyprostowaną sylwetkę i szerokie ramiona, przy czym moją uwagę przykuwały jej drobne, ale ładne piersi. Na tle „męskawej” budowy i oczywistej tężyzny fizycznej, biust panny Frost zdawał się dopiero pączkować, jak u młodej dziewczyny. Nie mogłem pojąć, jak to możliwe u dojrzałej kobiety, jednak z całą pewnością fakt ów rozpalał wyobraźnię każdego nastolatka, o czym byłem święcie przekonany w roku – kiedy to było? – tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym. Weźcie przy tym pod uwagę, że panna Frost nigdy nie ubierała się prowokująco, przynajmniej w ciszy biblioteki publicznej ziejącej pustką bez względu na porę dnia.

Kiedyś podsłuchałem, jak moja władcza ciotka mówiła (do matki), że „panna Frost dawno wyrosła ze staników treningowych”, co dla trzynastolatka znaczyło, iż jej zdaniem staniki panny Frost nie pasują do jej piersi bądź vice versa. Ależ bynajmniej! I gdy zmagałem się w sobie z moim i ciotki poglądem na temat piersi damy mojego serca, niezrażona bibliotekarka wciąż patrzyła na mnie badawczo.

Poznałem ją, mając lat trzynaście, w owej chwili byłem już piętnastolatkiem, ale odnosiłem wrażenie, jakbym podlegał takiej lustracji od początku naszej znajomości.
– Czytałeś już „Wielkie nadzieje”, Williamie – oznajmiła wreszcie w kontekście mojej zachcianki.
– Tak, ja kocham tę powieść – powiedziałem, miast wypalić, że kocham ją, co miałem na końcu języka. Była krępująco oficjalna i tylko ona zwracała się do mnie per „Williamie”. Rodzina i przyjaciele zawsze mówili „Bill” lub „Billy”.

Pragnąłem ujrzeć pannę Frost tylko w staniku, który (zdaniem mojej wścibskiej ciotki) podtrzymywał nieadekwatnie jej piersi. Jednakże w miejsce tego wyznania uciekłem się do oględnego „Chciałbym jeszcze raz przeczytać »Wielkie nadzieje«” (nie zdradzając przy tym obawy, że wpływ panny Frost na mnie okaże się nie mniej druzgoczący od wpływu Estelli na biednego Pipa).
– Tak szybko? – zdziwiła się panna Frost. – Czytałeś to nie dalej jak miesiąc temu!
– I chciałbym znowu.
– Jest mnóstwo książek Karola Dickensa – oświeciła mnie. – Powinieneś wypożyczyć inną, Williamie.
– Ależ wypożyczę – zapewniłem. – Ale najpierw chcę jeszcze raz przeczytać „Wielkie nadzieje”.

Kolejne „Williamie” w ustach panny Frost przyprawiło mnie o natychmiastową erekcję – chociaż w wieku piętnastu lat penis miałem tyci, a wzwód zakrawał na kpinę. (Dość rzec, że panna Frost nie miała szans go zauważyć).

(…)

 
Wesprzyj nas