Historia romansu króla Ludwika XIV i pięknej amazonki Petite na tle dekadenckiego Wersalu. Powieść autorki znakomitej trylogii o Józefinie, żonie Napoleona, poparta imponującym researchem historycznym, obfitująca w opisy obyczajów i kultury materialnej epoki. Wyborna propozycja zarówno dla wielbicieli historii Francji, jak i romansów z autentycznymi postaciami historycznymi w rolach głównych.


Kochanka Słońca

Przedstawiona na wspaniałym tle Wersalu Ludwika XIV opowieść o Ludwice de la Vallière, pięknej młodej amazonce, która zdobyła serce charyzmatycznego francuskiego monarchy, zwanego Królem Słońce. Pełna temperamentu dziewczyna pochodząca z niższej szlachty, bez szans na zamążpójście i zbyt biedna, by wstąpić do klasztoru, zdobywa, a później w dramatycznych okolicznościach traci uczucia króla. „Kochanka Słońca” to porywająca historia miłosna z elementem intrygującej tajemnicy, to opowieść ukazująca moc prawdziwej namiętności, ale także ludzką niezdolność do pielęgnowania i zachowywania uczucia.

Sandra Gulland urodziła się na Florydzie, dorastała w Kalifornii, studiowała w Berkeley. W 1970 r. wyemigrowała z USA do Kanady. Obecnie wraz z mężem dzieli swój czas między Ontario i Meksyk. Napisała znakomicie udokumentowaną i świetnie przyjętą trylogię o Józefinie B., żonie Napoleona. „Kochanka Słońca” jest jej kolejnym spotkaniem z historią Francji i romansem historycznym.

Sandra Gulland
Kochanka Słońca (Mistress of the Sun)
przeł. Donata Olejnik
Wydawnictwo Bukowy Las
Premiera: 21.09.2012

Modny Kraków objął książkę patronatem medialnym.


Mikołaj Fouquet przywitał królewskich gości w swoim zamku wylewnie i z przepychem.
— Ta skromna feta odbywa się na cześć Waszej Wysokości — powiedział. Odziany w brokat i koronki, osobiście pomógł królowi i królowej matce wysiąść z powozu, po czym sprezentował matce króla diamentową tiarę. Wyraził przy tym żal, że królowa, obecnie w zaawansowanej ciąży, nie była w stanie odbyć trzygodzinnej podróży z Fontainebleau.
Madame Fouquet dygnęła, a że sama także oczekiwała wkrótce narodzin dziecka, markiza du Plessis-Bellievre pomogła jej się podnieść. Petite odwróciła wzrok, gdy markiza — szpieg Fouqueta, o czym teraz wiedziała — obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem.
— Mój drogi Fouquet — odezwała się królowa matka, podczas gdy służąca zakładała jej na głowę błyszczącą obręcz. — Pan czci mnie wręcz przesadnie.
— Nic nie jest zbyt wspaniałe dla Waszej Wysokości — oświadczył Fouquet, ale jednocześnie obserwował Ludwika, który przyglądał się posiadłości. Wapienny zamek był otoczony dziedzińcami i fosą. Wielkie ogrody, wyznaczone przystrzyżonymi żywopłotami, ciągnęły się aż do kanału.
— Ach, śliczna Madame — zawołał Fouquet, kiedy rzesza lokajów zdjęła lektykę Henrietty z ramion dwóch pachołków.
— Jakież to musiało być utrapienie, by dotrzeć tutaj w ten sposób — powiedział i pochylił się, by ucałować jej dłoń.
— Za żadne skarby nie odpuściłabym takiej okazji, monsieur — odparła sennie Henrietta. Oficjalnie potwierdzono, że jest w pierwszych tygodniach ciąży i musi się oszczędzać. Zarówno lekarz, jak i Filip protestowali przeciwko podróży, ale Henrietta się uparła. Musiała przybyć do Vaux w lektyce, a poza tym zaaplikowano jej potężną dawkę laudanum.
— W takim upale, w takim pyle! Wasze Wysokości, zapraszam. Zaprowadzę was do komnat, gdzie będzie można się odświeżyć.
Petite ruszyła za lokajami, którzy zaczęli wnosić lektykę z Henriettą po wyłożonych dywanem schodach. Zamek był wyjątkowy w każdym calu: wszędzie było widać freski, cenne mozaiki, porfirowe stoły, lustra w złoconych ramach oraz rzeźby ze starożytnej Grecji. Petite zauważyła godło wyrzeźbione na wysokiej kopule — z pewnością herb rodowy Fouqueta. Przedstawiało wspinającą się wiewiórkę, pod nim umieszczono dewizę „Quo non ascendent?”. Zamyśliła się nad tłumaczeniem. Gdzie nie wchodzić? Na co się nie wspinać? Do jakiego miejsca, do czego się nie dostać? Nagle zrozumiała i przebiegł jej po plecach zimny dreszcz. Do czego się nie posunąć.
Czy Fouquet pragnie zdobyć koronę?, zastanawiała się Petite. Takie sprawiał wrażenie. Podobno na samą tę fetę wydał ponad sto tysięcy liwrów — to więcej niż roczne wydatki Ludwika. Skąd miał na to fundusze? Ludwik podejrzewał, że Fouquet podbiera pieniądze ze skarbca narodowego, że to bogactwo zostało przywłaszczone — od króla i od ludu. Taki pokaz przepychu na pewno potwierdzi jego podejrzenia. Tylko co z tego wyniknie? Ludwik pragnął zmiany, chciał sprawować rządy wolne od korupcji — wymuszając je siłą, jeśli będzie taka konieczność.
— Podnieś wzrok — zanuciła cicho Nikola. — Ludmiła cię obserwuje.
Ludwik stał na schodach. Popatrzył gdzieś poza Petite, a potem zerknął na nią i zatrzymał na niej spojrzenie. Uśmiechnął się kącikami ust, po czym odwrócił głowę. Fouquet pojawił się obok Ludwika i zauważył Petite. Uniósł dłoń w rękawiczce do ronda zielonego kapelusza w geście pozdrowienia.
— Co to miało znaczyć? — zapytała Nikola.
— Cii — szepnęła Petite. No właśnie, co to oznaczało? Pragnęła znaleźć się gdzie indziej, na polu, w otoczeniu milczących koni, stworzeń, którym ufała i które rozumiała.
Kiedy rodzina królewska odświeżyła się po podróży, a sierpniowy upał zaczął już nieco słabnąć, Fouquet zaproponował spacer po ogrodach. Ludwik i Filip pomogli matce wsiąść do lekkiego, otwartego powozu, a przebrana i pięknie uczesana Henrietta z pomocą Nikoli oraz Yeyette wsiadła do bogato zdobionej lektyki, zacienionej złotym baldachimem, niesionej przez czterech służących.
Księżniczka oparła się na poduszkach i wyciągnęła ręce, by Petite mogła poprawić szkarłatne wstążki na jej wątłych nadgarstkach. Loki Henrietty opadały na ramiona i były przybrane takimi samymi różyczkami, jakie zdobiły jej suknię.
— Pospieszcie się — powiedziała Henrietta, zarumieniona z podekscytowania. — Nie chcę, żeby coś mnie ominęło.
Goście przybywali gromadnie — dziesiątki, setki osób, niekończący się strumień mężczyzn i kobiet odzianych w jedwabie i satyny, których stroje połyskiwały diamentami, ozdobione rzadkimi piórami i bogactwem wstążek: na kapeluszach, rękawach, szpadach, sprzączkach butów, a nawet — na laskach. W końcu tłum ruszył, prowadzony przez Ludwika i Fou-queta. Minister finansów machał rękami, aż kipiąc z podniecenia, a dworzanie szli za nim niczym wielkie stado egzotycznych ptaków. Rozległy się chóralne okrzyki podziwu, gdy w górę strzeliły setki strumieni wody i nagle ożyły wszystkie fontanny.
— Ogród zmienia się, gdy przechodzimy — zauważyła Petite.
Razem z Nikolą podążały za lektyką, w której niesiono Madame. Jak się okazało, staw nie był prostokątny, lecz kwadratowy. Grota, która wydawała się wyrastać tuż za stawem, w rzeczywistości znajdowała się dużo dalej, oddzielona od niego kanałem. To, co sprawiało wrażenie strumieni wody, okazało się huczącym wodospadem. Wszystko wydawało się symetryczne, ale, jakby na przekór, wcale takie nie było.
Ogród iluzji, pomyślała Petite. Jakże na miejscu. Fouquet odgrywa rolę oddanego sługi, a przez cały czas spiskuje, by zdobyć władzę. Ludwik publicznie chwali swojego ministra, jednocześnie planując jego upadek. Na dworze nic nie jest takie, jakie się wydaje, powiedział jej Ludwik. Wszyscy nosimy maski.
Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, pojawili się służący z pochodniami — tysiące osób — by odprowadzić gości do château, gdzie zastawiono już stoły złotymi — ze szczerego złota — półmiskami z bażantami, ortolanami*, przepiórkami, kuropatwami, potrawkami oraz zupami. Muzycy zaczęli grać, a wino lało się strumieniami. Służba sześciokrotnie donosiła kolejne potrawy i zabawa stawała się coraz głośniejsza. Ten przepych szokował, stanowił wręcz zniewagę. Czy rodzinę królewską stać było na taką wystawność? Ludwik przyglądał się wszystkiemu uważnie, zresztą wszyscy zebrani rozglądali się dookoła wnikliwie. Ile z obecnych osób było szpiegami Fouqueta? Komu można zaufać?
Rozbrzmiały trąby.
— A teraz do teatru ogrodowego — ogłosili paziowie.
Goście wyszli na zewnątrz i omijając pachnące klomby, oświetlone tysiącami świec z wosku pszczelego, szli w dół świerkowej alei aż do tarasu znajdującego się u stóp fontanny. Ustawiono tam dużą scenę oraz liczne krzesła.
Petite i Nikola zajęły miejsca za lektyką Madame, niedaleko tronów przygotowanych dla króla i królowej matki — oraz Fouqueta. Petite od czasu do czasu zerkała na Ludwika. Traktował gospodarza z jowialnością: wiedziała, że to tylko gra, ale musiała przyznać, że grał zatrważająco dobrze.
Po uwerturze na scenie ukazał się monsieur Molier w stroju wyjściowym. Z wielką rozpaczą w głosie przeprosił i skłonił się nisko przed królem.
— Wasza Królewska Mość, niektórzy moi aktorzy rozchorowali się, a do tego nie miałem czasu, by przygotować wstawki baletowe.
Przez tłum przebiegł szmer konsternacji, ale nagle rozległy się zgrzytające mechaniczne dźwięki i jak za dotknięciem magicznej różdżki ukazał się sielski krajobraz. Pośród wodnych kaskad otworzyła się potężna skała, odsłaniając muszlę, z której wyszła długowłosa nimfa. Widzowie zaczęli klaskać i wiwatować.

 

 
Wesprzyj nas