Jak rozwija się dziecko pozbawione kontaktu z literaturą, co daje wspólne czytanie, a co może zrobić szkoła gdy ze strony rodziców nie wypływa zachęta do czytania dla ich pociechy – odpowiada Zofia Agnieszka Kłakówna.

Zofia Agnieszka Kłakówna - dzieciństwo bez książek
W październiku szybko zapada zmierzch. Idąc przez nowe krakowskie osiedla, pośród mieszkań pozbawionych firanek, łatwo zauważyć, że meblami, na które nie traci się pieniędzy są szafki na książki. Ściany zamiast nich zajmują najczęściej telewizory plazmowe. To przeważnie mieszkania młodych małżeństw. Jak wychowają się dzieci pozbawione kontaktu z książką w domu?
Nie wiem, jak to jest, gdy w domu nie ma książek, ale za to wiem, jak jest, gdy się nie ma telewizora, nie tylko plazmowego, ale w ogóle żadnego. To mój przypadek. Zapewniam jednak, że nie cierpię dlatego, że nie mam telewizora. Wcale tego faktu nie zauważam po prostu. Być może ci, którzy nie mają książek, też wcale tego nie zauważają. Można by w tym kontekście pomyśleć zresztą, że na świecie istnieją miliony ludzi, którzy w ogóle nie umieją czytać i wcale nie mają dostępu do książek… i żyją… jakoś… Ale można zastanowić się też, co właściwie oznacza kontakt z literaturą, bo mówimy tu chyba przede wszystkim o czytaniu literatury pięknej, i czego się po tym kontakcie spodziewać. Ja bym powiedziała, że czytanie to forma spotkania z innym człowiekiem, który wymyślił jakiś świat, jakiś świat ukazuje i coś poprzez tę kreację komunikuje. To jest czasem jak spoglądanie w zwierciadło. Literatura to przecież forma porozumiewania się z innymi, forma mówienia o świecie, o sobie, o innych, a czytanie to poszerzanie własnego świata o wizje innych, o doświadczenia innych ludzi.

Jeśli w taki sposób o czytaniu pomyślimy, to w związku z obrazkiem, który Pani zarysowała na początku, powstaje pytanie, jak wychowują się dzieci w domach, w których nikt z nimi naprawdę nie rozmawia, w których w ogóle nie widzi się potrzeby rozmawiania z dziećmi, w których dzieciom się nie poświęca czasu? W najwcześniejszym dzieciństwie, gdy dziecko samo jeszcze nie umie czytać, gdy w sprawie ewentualnego czytania zdane jest na dorosłych, ważniejsze od samego tego czytania jest bycie razem, kontakt z kimś, kto kocha, bliskość. Jeśli ze wspólnym oglądaniem i czytaniem wiąże się poczucie bezpieczeństwa, bliskości, porozumienia, bycia razem, to te pozytywne emocje obejmują też książkę, budują do książki pozytywne nastawienie. Muszę jednak zaznaczyć, że zdarzają się również domy, w których pełno jest książek i rodzice nie wyobrażają sobie, żeby ich dziecko nie interesowało się książkami i książek nie czytało, a dziecko ma swoje priorytety i mimo najrozmaitszych zachęt czytać nie chce. Tak też bywa. Kończy się zwykle na swoistych przetargach.

Z ostatnio opublikowanych w mediach raportów wynika, że statystyczny Polak czyta pół książki rocznie. Skąd to się wzięło, że jeszcze 20 lat temu istniał kult książki i czytelnictwa, a teraz nie ustają lamenty: Polacy nie czytają.
Funkcjonowaliśmy w innej rzeczywistości. Świat się zmienił. Dziecko łatwo uwieść gadżetami… Tak samo zresztą, jak wielu dorosłych. Tak naprawdę myślę jednak, że zawsze byli tacy, którzy pracowali na podwyższenie statystyk czytelniczych i tacy, którzy nie mieli w nich żadnego udziału.
Czytanie, a zwłaszcza myślenie o przeczytanym, to poza wszystkim ciężka praca. Jest na przykład ciekawa książka Spitzera, uczonego lekarza, profesora, który specjalizuje się w neurobiologicznych badaniach nad mózgiem. Spitzer pisze: „Nasz mózg nie jest stworzony do czytania. Powstawał na długo przed wynalezieniem pisma i na skutek warunków życiowych, które z dzisiejszymi nie miały nic wspólnego”. Fakt zatem, że w ogóle jesteśmy w stanie nauczyć się czytać i to stosunkowo prędko, świadczy o tym, jak niezwykłym instrumentem jest mózg ludzki. W kontekście historii rozwoju ludzkiego mózgu – powiada Spitzer – „mózg ma się do czytania jak traktor do wyścigu formuły 1, gdy na przygotowanie do startu dostaniemy dwie godziny”.

Co może zrobić szkoła gdy dziecko nie wynosi z domu nawyku obcowania z książkami?
Szkoła ma w takiej sytuacji utrudnione zadanie, ale dużo zależy od nauczycieli. Dostałam kiedyś list od dziewczynki z czwartej klasy, która uczyła się z naszych podręczników. Ta dziewczyna pochwaliła nas za te podręczniki, ale wyznała, że „za czytaniem nie przepada”. Lubi za to, gdy jej pani „głośno czyta”. Jeśli nauczyciel dużo i dobrze czyta dzieciom głośno i sam naprawdę interesuje się tym, co czyta, może sprawić, że jego uczniowie uznają czytanie za wartość. Wyobraźmy sobie, że w szkole zaprowadza się na przykład zwyczaj „15 minut dla czytania” i wtedy czytają wszyscy – dzieci, woźny, sprzątaczki, nauczyciele, dyrektor, każdy, kto akurat w szkole jest. Choćby gazety. To sprawa organizacji pracy i kształtowania nawyków, sugerowanie wzorów zachowań. Robią tak ludzie w dalekim świecie. Można też organizować spotkania, podczas których zaproszeni goście – w tym rodzice – czytają głośno fragmenty swoich ulubionych książek. Można organizować konkursy najrozmaitszego typu, wystawy itp. Ważne też, jak się dobiera proponowaną dzieciom lekturę. Trzeba szukać takiej, która odpowiada w jakiś sposób na dziecięce potrzeby. Nie zalecać lektury dlatego, że w ogóle jest, lecz dlatego, że pozwala rozmawiać z dziećmi o tym, co dla nich ważne.

Na czym polega różnica w kształtowaniu wyobraźni dziecka poprzez lekturę, a poprzez przekazy audiowizualne takie jak telewizja czy gry komputerowe? Jaki powinien być podręcznik dla dziecka ukształtowanego przez takie bodźce, by zawarta w nim wiedza w ogóle miała szansę dotrzeć do młodego odbiorcy?
To skomplikowana sprawa. Mówi się, że współczesna kultura atakuje obrazami. Niektórzy burzą się przeciwko temu i gotowi urządzać krucjaty. Ja myślę, że krucjaty to niedobry pomysł. Trzeba się zajmować w szkole także tym, co fascynuje dzieci i światem takim, jaki jest. Rodzice i nauczyciele powinni zwracać uwagę na to, czym się dziecko zajmuje i czy gry, które mu kupują, są odpowiednie do jego wieku. Znam prace, które dowodzą, że gry komputerowe pozwalają rozpoznawać różne sytuacje przez doświadczenie i to jest dobre. W każdym razie krytykowanie zainteresowań dzieci nie jest wyjściem.

Jak powinna przebiegać progresja w podsuwaniu dziecku książek do czytania w czasie wolnym? Od czego zacząć, w jakim wieku, jak kontynuować?

Ukazuje się współcześnie wiele dobrej literatury dla dzieci i młodzieży. Zaczynać trzeba jak najwcześniej. O czytaniu dzieciom przez dorosłych już mówiłam, że jest ważne. Ważne też, żeby rozmawiać o przeczytanym. Niedawno w Znaku ukazała się książeczka francuskich autorów przeznaczona dla przedszkolaków i ich rodziców. Świetna – „O Grzesiu, chłopczyku, który nie przestawał zadawać pytań”. Pytania te dotyczą tego, co interesuje dziecko, ale takie problemy interesują każdego, choć każdy formułuje je inaczej, zależnie od tego, kim jest i co już o świecie wie. Na przykład: „Dlaczego nie jesteśmy tacy sami?”, „Jak urodził się świat?”, „Dlaczego nie mogę robić tego, co chcę?”, „Co to jest śmierć?”. Dużo można by o tej książeczce powiedzieć. Szczególnie jednak chciałabym podkreślić to, że zapisom rozmów bohatera ze swymi rodzicami towarzyszą znakomite ilustracje. Po lewej stronie rysunki i w dymkach pytanie oraz odpowiedź rodzica, a po prawej ilustracja, która w innym systemie znaków komunikuje tę samą prawdę. Książeczka dla przedszkolaków do wspólnego czytania i rozmawiania. Kto chciałby podpowiedzi lekturowych dla starszych dzieci, może zajrzeć do naszych podręczników. W każdym prezentujemy planszę z wielką liczbą dobrych książek.

Co z klasycznymi lekturami dla dzieci — czy bohaterowie, którzy wychowali kilkanaście poprzednich pokoleń mają szansę zainteresować współczesnego młodego czytelnika?
Są lektury klasyczne i „klasyczniejsze”. Te drugie mają w sobie uniwersalność – za takie uważam na przykład książki Macieja Wojtyszki, „Tajemniczy ogród”, serię „Muminków” czy „Opowieści z Narnii”. Są takie, które ważne są szczególnie dla nas. Twórczość Sienkiewicza na przykład, ale młodzież już się nimi niespecjalnie zachwyca. Przygody z „W pustyni i w puszczy” nie każde dziecko dziś biorą, a nie wyobrażam też sobie, żeby po takiej lekturze nie rozmawiać z dziećmi o tym, jak i dlaczego ukazywani są występujący tam bohaterowie. Nie sądzę też, żeby dało się udowodnić, że bez przeczytania takich to a takich konkretnych książek nie ma zbawienia. Ale na wszelki wypadek warto sprawdzać, czy nie chodzi akurat o te, które dzieci i młodzież zainteresują.

Poznałam kiedyś gimnazjalistę, który szczycił się tym, że nie czyta książek. Jaki, z punktu widzenia Pani doświadczenia pedagogicznego, wynika obraz stosunku współczesnych dzieci do książek?
A ja słyszałam kiedyś w autobusie rozmowę dwóch chłopaków w wieku gimnazjalnym, aśmiewających się do ostateczności z pomysłu, że mogliby pójść do muzeum, bo przejeżdżaliśmy właśnie koło Muzeum Narodowego. Czasem mówi się takie rzeczy „dla fasonu”, z różnych powodów. Jeżeli ów gimnazjalista „się szczycił” swoją ignorancją, to może wyrażał w ten sposób bunt przeciwko przymusowi czytania tego, czego nie rozumiał, a do czego był przymuszany. Bo tak naprawdę to są tacy i tacy. Jedni ciągle „pożerają” lektury, inni wcale nie czytają, są tacy, którzy proponują lekturę i tacy, którzy nie przyjmują propozycji. Zawsze tak było i myślę, że tak będzie. Najgorsze zaś, co można zrobić w stosunku do niechętnych czytaniu dzieci i młodzieży, to dawać im zamiast lektury bryki.

Rozmawiała Agnieszka Kantaruk

Zofia Agnieszka Kłakówna jest jedną z najbardziej cenionych autorek podręczników dla dzieci i młodzieży w Polsce. Lubi zarówno pisać dla młodych czytelników jak i prowadzić z nimi zajęcia w szkole.

 
Wesprzyj nas